sobota, 26 lipca 2014

Zakaz uśmiechu.

Zgodziłam się na zastępstwo. Baltazar lat 48 przeziębił się, a to syn mojej dalekiej kuzynki, więc nie zdziwiłam się, gdy poprosił mnie, bym go w ten weekend wyręczyła w pracy. Obgadał to wcześniej ze swoim szefostwem, wyjaśniając że przyśle na swoje miejsce kogoś zorientowanego i doświadczonego. To prawda, prawo jazdy miałam od kilkudziesięciu lat, ale nigdy dotąd nie prowadziłam karawanu. Pomyślałam jednak, że o wiele łatwiej spowodować wypadek, mając żywych pasażerów.

Baltazar uprzedził mnie bym nie ubrała się wyzywająco, lecz dobrała odzienie w barwach bardziej stonowanych. Lubię kolory tęczy, ale dziś odłożyłam jaskrawozielone koszulki, żółte spódniczki i czerwone korale. Makijaż miał być szaro-brunatny. Tym razem sama przygotowałam roztwór z henny i co mogłam to pomalowałam na czarno i popielato.

O godzinie 8 rano pojawiłam się przed domem pogrzebowym.
- Ja do karawanu – obieściłam pierwszemu napotkanemu mężczyźnie.
- Nie przyjmujemy żywych – odpowiedział smutnie.
- Co pan gadasz! – oburzyłam się. – Ja za Baltazara!
- Myślałem, że inną gąbkę przyśle.
- Gąbkę?
- Gębkę.
- Dawno pan nie oberwałeś?
- Nasz dom oferuje atmosferę podniosłą, lecz spokojną. Jesteśmy poważni i flegmatyczni, szacowni i wyrozumiali, wycofani i dogłębni.
- Dobra, daj pan kluczyki do wozika – przerwałam pierdoły żałobnego mistrza ceremonii.
- Tylko prowadzić musi pani bez zrywów.
- Będę startowała z dwójki – obiecałam pojednawczo. – Chciałabym jedynie hamować na ręcznym.
- Czy to sprawia pani radość?
- Oczywiście – przytaknęłam.
- No to wykluczone. W naszej firmie nie uśmiechamy się, a szczęście i radość prędzej czy później prowadzą do uśmiechu.
- To co mam robić?
- Najlepiej niech pani w ogóle nie hamuje.

W tym momencie to mi przestało być do śmiechu. Już z pełną powagą wymalowaną na twarzy spytałam:
- A jak będzie z górki?
Mistrz ceremonii beznamiętnie i lekceważąco wzruszył ramionami.

piątek, 25 lipca 2014

G. henna.

Uważam, że jest rzeczą naturalną farbować sobie włosy pod pachą. Łatwiej wtedy zauważyć, ile ich jest i czy warto zacząć je golić. Ja używam zawsze henny, bo w jej składzie znajduje się woda utleniona i tym samym dezynfekuję sobie to miejsce. Woda jest wprawdzie bezwonna, ale ja wychodzę z założenia, że niepotrzebne mi są fiołki czy inne piwonie pod pachą. Ma być czysto i bezwonnie. To wszystko.

W podobny sposób podchodzę do włosów na pupie Władka lat 95. Oczywiście ja sama mu nie farbuję. Przygotowuję tylko odpowiedni roztwór, nalewam do miednicy i nakazuję mu robić półgodzinną nasiadówkę. Władek w przycupie moczy pośladkowe włosy, ja podsuwam mu lustro, a on sam w odbiciu zwierciadła dowiaduje się, jaką perspektywę mają kobiety. Przez to powstaniec ma świadomość, że jedyne co ofiarowuje kobiecie mężczyzna to czarna d., ale w odróżnieniu od kolegów jest on przynajmniej zdezynfekowany.

Dziś postanowiłam przygotować się należycie do zbliżającego się weekendu, dlatego od samego rana postanowiłam pofarbować sobie rzęsy.

Kobieta musi być jak rzęsa wodna. Albo lilia. Powinna wabić zalotnym spojrzeniem spod długich rzęs. Każdego byka, który się napatoczy.
Mnie napatoczył się Władek lat 98, który jak zwykle przyszedł na drugie śniadanie. Nie poczęstowałam go niczym, tylko od razu zaangażowałam do pomocy. Sama bałam się, że z pomocą jedynie lustra to mogę jedynie zachlapać oko wodą utlenioną, co jest nie tylko niebezpieczne, ale przede wszystkim bolesne.
- To co mam robić? – spytał Władek, podczas gdy ja przeglądałam się w zwierciadle.
- Najpierw musisz rozrobić proszek w wodzie utlenionej.
- Lubię rozrabiać.

Robiłam miny przed lustrem, a AK-owiec bawił się w młodego chemika. Każdy jest młodym chemikiem, o ile nie wykonuje tego zawodu profesjonalnie. W każdym razie Władek lat 95 też młodym chemikiem.
- Co teraz, bejb?
- Nie mów do mnie bejb! – wycedziłam chłodno przez usta. – Zaczniesz od bejb, a skończysz na śwince i to będzie już zupełnie bez klasy.
- Dobra, dobra. Co mam robić?
- Teraz nałóż mi miksturę na rzęsy pędzelkiem.
- Pędzelkiem? To jest wycior!
- Tylko zrób to delikatnie.
- Zawsze jestem delikatny.
- Auuuuuu!!! W jakich proporcjach przygotowałeś, auuu!, tę hennę? Jezu, parzy!
- Zaraz, to wody miało być więcej niż proszku?

Powinnam w tym momencie zaprotestować, ale nie mogłam zdecydować się na otwarcie oczu. Płakałam do środka. Z bólu i bezsilności. Jedynie usłyszałam, że Władek poszedł zaparzyć sobie kawę.

czwartek, 24 lipca 2014

Mężczyźni lubieżni.

Wczesnym rankiem obudziły mnie grzmoty, pioruny i błyskawice. Szczęśliwie burza szybko przeszła i mogłam bez parasola zejść do sklepu na dole. Jak zwykle chciałam kupić jedynie świeże pieczywo i wymienić najnowsze plotki z sąsiadkami.

W ogonku oczekującym na przyjazd dostawczaka z piekarni stała już Maryla lat 66, Wiesia lat 70 i Kunia lat 88.
- Cześć, dziewczyny – przywitałam się promiennie. – Ale parno!
- Właśnie tego się obawiamy – odpowiedziała Kunia, na moje przywitanie odpowiadając skinieniem głowy.
- Dlaczego?
- Mężczyźni w parną pogodę stają się lubieżni – wyjaśniła Wiesia.
- Co ty nie powiesz – zdziwiłam się. – Żyję na świecie już ponad 74 lata i dotychczas wydawało mi się, że mężczyźni są lubieżni naokrągło.
- Cicho – szepnęła Maryla. – Wikary idzie do szpitala.

Wikary przechodzący po drugiej stronie ulicy przywitał nas służbiście swoim „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. „Niech będzie”, odpowiedziałyśmy karnie. Poczekałyśmy aż zniknie za rogiem i wróciłyśmy do tematu.
- Mężczyźni w parną pogodę stają się lubieżni do kwadratu – kontynuowała Kunia. – A jeszcze częściej do trójkąta.
- Mój Zygmunt lat 69 – wtrąciła się Maryla – wczoraj położył się do łóżka w piżamie, a gdy rano otworzyłam oczy, to...
Maryla zawiesiła głos, ze wstydem opuszczając spojrzenie. Jej dusza i serce też przesunęły się, lądując w okolicy kostek, powodując opuchliznę i tak zwaną słoniowatość nóg.
- Dobra, nie musisz kończyć – ulitowałam się nad biedactwem.
- Wcale nie! – oburzyła się Kunia. – Dokończ!
- Nie męcz Maryli – oburzyła się Wiesia. – Wszyscy wiemy, jak czerstwy jest Zygmunt.
- Skąd wiesz, że mój mąż jest czerstwy? – spytała czujnie Maryla.

Niezręczna cisza owiała nas chłodem, który paradoksalnie była w parną pogodę przyjemna. Tymczasem przed sklep zajechał samochód z piekarni. Wysiadł z niego kierowca, który miał niezapięty rozporek. Ze skalpu wyszedł właściciel w rozpiętym kitlu i znajdującej się pod nim rozchełstanej koszuli. Falujące włosy na piersiach Barabasza lat 49 zwiastowały rychłą wizytę Sanepidu w sklepie.
- Dziewczyny – odezwałam się. – Chyba zdecyduję się na kupno chleba z wczoraj.

Sąsiadki podjęły tę samą decyzję. Jednocześnie zrozumiałyśmy, że w parną pogodę wszyscy mężczyźni są lubieżni. Może oprócz mężów, którzy są czerstwi nawet dla sąsiadek. Ja natomiast postanowiłam poczekać na powrót wikarego. Chciałam się przekonać, w którym miejscu on jest lubieżny.

środa, 23 lipca 2014

Lekcja elegancji.

Szorstki język Władka lat 98 od kilku dni bardzo mnie denerwował. Miałam dość jego wulgaryzmów i ordynarnych skojarzeń. Postanowiłam coś z tym zrobić. Wprowadzić nowy ład i porządek w obejściu.

AK-owiec zjawił się jak zwykle koło południa. Niczego się nie spodziewał, więc uśmiechnął się szelmowsko i podążył od razu w kierunku kuchni, gdzie spodziewał się świeżo zaparzonej kawy i słodkiego smakołyku.
- Stop! – zatrzymałam powstańca wpół kroku. – Najpierw musisz się stosownie odziać.
- Że co?
- Dziś zjemy śniadanie w salonie, ale musisz się przebrać.
- Przebrać? – powtarzał za mną głupkowato Władek.
- Wypożyczyłam z teatru smoking. Tylko tam mieli odpowiedni rozmiar dla ciebie. Chyba będziemy musieli pójść do krawca...
- Mam usiąść w smokingu do drugiego śniadania?
- Owszem, to nie jest stosowna pora, ale potraktuj to jako trening.
- W ten upał mam się wciskać w eleganckie szmaty?
- Tylko nie w szmaty!

Władek pokręcił nosem, ale bez większego sprzeciwu udał się do drugiego pokoju i przebrał się w smoking. Przygotowałam mu także białą koszulę i muszkę.
- Nie umiem wiązać muszki – jęknął AK-owiec. – Adela, kawa stygnie, a ty się nade mną pastwisz. To mnie wkur...
- Dość! – nie dałam Władkowi dokończyć przekleństwa. – Jesteś w salonie. Na salonach należy zachowywać się odmiennie niż pod chłopską powałą.
- Powaliło cię, Adela – wykrztusił powstaniec, wiążąc na supeł muszkę. – Czy możemy wreszcie usiąść przy stole?
- Pogoda dziś jest bardzo zmienna.
- Nie chciałbym być kanalarzem.
- Front burzowy nadszedł nad nasz kraj. Niebo pokryło się chmurami. Słońca dziś nie zobaczymy. Władku, czy mógłbyś mi podać cukiernicę?
- Przecież nie słodzisz.
- Dlaczego nie służysz mi pomocą?
- Do cholery, przecież jest bliżej ciebie. Sama nie możesz po nią wyciągnąć ręki?
- Wyskakuj z tego smokingu, grubianinie! – wrzasnęłam. – Zasługujesz na sukmanę, a nie na elegancki uniform.

I w tym momencie Władek mnie zaskoczył. Najpierw przeprosił, potem cmoknął mnie w rękę, a potem wsypał trzy czubate łyżki cukru do mojej filiżanki i pomieszał.

To był ulepek. Nie wypiłam ani jednego łyka kawy, ale podnosiłam do ust filiżankę, by dać mu przykład, jak należy elegancko przechylać naczynie do ust oraz szykownie odginać najmniejszy palec u ręki.

wtorek, 22 lipca 2014

Pluralizm w higienie osobistej.

Niezbyt dobrze znam się na chemii miłosnych połączeń, ale już chemia kosmetyczna nigdy nie miała przede mną tajemnic. Moja pasja rozpoczęła się od głupawych wypowiedzi dryblasa lat 98 czyli Władka, który kilka latemu zaczął naśmiewać się z nanotechnologii. „Co to za struktura? Cha cha cha. Z tego wyjdzie co najwyżej sru-faktura.”. Uznałam srańca-powstańca w tym momencie za intelektualnego krasnoluda. I to było trafne, bo przedrostek „nanos” oznacza w języku greckim karła. Z tymże dziś mnie zaintrygował.

Władek pojawił się na drugim śniadaniu i jak zwykle zaczął mlaskać nad drożdżówką z kruszonką. Byłam przygotowana na zagajenie rozmowy o gołębiach albo o kursie franka, tymczasem on mnie zaskoczył.
- Adela, czy wiesz, że poprzez szybszą i głębszą penetrację skóry wzrasta ryzyko przedostania się do krwi nanoskładników twoich zbyt nowoczesnych kosmetyków, kremów i innych dupereli?
- Co?
- Możesz mieć nanoduperele we krwi.
- No i?
- To wyklucza cię z grona kandydatek na matkę dla mojego dziecka.
- Ty piłeś! Chuchnij!

Po chwili żałowałam mego żądania, bo AK-owiec chuchnął mi prosto w nos. Poczułam drożdżówkę, niewyszorowane od kilku dni zęby, czosnek oraz zassane pozostałości z jelita grubego.
- Boję się o twoje negatywne skutki zdrowotne – ciągnął powstaniec.
- Że jak?
- Nanosurowce kumulują się w organach człowieka. Myślę, że twoje organy nie przypominają już oliwskich.
- Co proponujesz? – spytałam rzeczowo.
- Szare mydło w porannej toalecie, zaś oliwkę dla niemowląt marki „Bambino” na noc.
- No tak, nie spodziewałam się po tobie niczego konstruktywnego.
- Adelo, nie masz racji. Mówię o pluralizmie w higienie osobistej. Na przykład gdybyś używała tylko szarego papieru toaletowego, to prawdopodobnie twoja dupa byłaby starta na amen.
- Dupa na amen?! – wrzasnęłam dziko. – Czy ty nie pamiętasz, że w moim dupie, tfu, w moim domu nie używa się wulgaryzmów?!
Władek wzruszył jedynie ramionami, dokończył jeść słodycze, siorbnął resztkę kawy i pomachał ręką na pożegnanie. Zostałam sama. Otworzyłam okno i po chwili tapety przestały zapomniały zapach Władka. Ale ja myślałam o jego słowach. Cholera wie, co jest w tych nanosurowcach. Tfu, tym razem ja zaklęłam. Ale tylko w myślach, więc się nie liczy.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Halluksy Władka .

AK-owiec, czyli były żołnierz AK oraz Anonimowy Kobieciarz lat 96 nie narzeka na nadmiar pieniędzy. Emerytura starcza mu na leki, jedzenie, prąd i czynsz, a jeżeli idzie o odzież, to opiera się na mnie. Jest jednak wybredny. Nie wszystkie ciuchy przyjmuje z radością. Nie daję mu sukienek, zamiast tego spódnicę w kratę z deklaracją przerobienia na kilt. A on co? Prycha ze złości. Daję mu halkę, by miał piżamę na lato, a on się wścieka. Bielizną też go chciałam poratować, ale na widok moich fig pokazał mi figę z makiem.

Władek jest mężczyzną przystojnym. Ma niemal 1,90 wzrostu, szeroką pierś i grzywę siwych włosów, co jest jednak dziwne: ma bardzo małe stopy. Przypadkiem rozmiar naszego obuwia jest ten sam. Dlatego zimą dwa lata temu powstaniec wziął z oporami kozaki na płaskim obcasie, a potem nawet sobie je chwalił. To był przełom. Potem już bez większych przekomarzań znaszał po mnie czółenka. Były w różnych kolorach: żółte, różowe, zielone, ale AK-owiec traktował je czarną pastą do butów i zadowolony przechadzał się po ulicach. Cieszyłam się, że mogłam mu pomóc, ponadto uważałam, że podstępem wprowadziłam nowy element w terapii, którą prowadziłam. Ubrać kobieciarza w damskie buciki to już było coś!

Niestety, nie przewidziałam jednego problemu. Władek właśnie dziś mnie o nim poinformował. Przedpołudniem przybył na drugie śniadanie, podałam mu kawę z cynamonem, na talerzyku podsunęłam mu pod nos drożdżówkę, a on zamiast zająć się poczęstunkiem, to zdjął czółenka, potem skarpetki i obwieścił:
- Wiesz, Adela, umyłem wczoraj nogi.
- Mój ty zuchu! Jak to dobrze, że nie zapominasz latem o higienie kończyn dolnych! – pochwaliłam swego druha.
- Przecież nie będę wygłupiał się codziennie! Myślisz, że przyjemnie jest się zginać tylko po to, by wydłubać sobie bawełnę po skarpetkach, która tkwi między palcami?
- Rozumiem, że chcesz się pochwalić czystością.
- Zobaczyłem, że moje nogi wyglądają jakby nie były moje.
- Znowu po pijanemu dokonałeś jakiejś transakcji? Komu mogłoby zależeć na twoich anogach? Kto by chciał się zamienić na takie szkieletory?
- Ajajaj! – Władek wykrzywił twarz. – Spójrz lepiej.

Podniosłam się od stołu i zerknęłam. Władek miał halluksy! Ucieszyłam się w duchu, bo definitywnie zniszczyłam w nim kobieciarza. Winna mu jednak byłam wyjaśnienie.
- Widzę nieprawidłową biomechanikę pierwszego promienia stopy, wzmożoną szpotawość pierwszej kości śródstopia oraz metatarsalgię.
- Hę?
- I załóż sandały! Zresztą znaj moje dobre serce: zafunduję ci!

Władek ucieszył się, bo dawno nie miał na nogach nowego obuwia. Ja zaś wiedziałam, że kupię mu taki fason, by w pełni odsłaniał halluksy. Kobiety patrzą na mężczyzn z dołu do góry. W przypadku powstańca, spojrzą na krzywy paluch i odwrócą wzrok z niesmakiem.
Władek w tym momencie zakończył terapię. Czyżby już nie był Anonimowym Kobieciarzem?

niedziela, 20 lipca 2014

Za miastem.

Władek lat 98 to jeden z niewielu mężczyzn, który kobietę potrafi pozytywnie zaskoczyć. Wczoraj zaprosił mnie na piknik. Przygotował koszyk z wiktuałami, pod ręką miał koc, a na głowie słomiany kapelusz. Szybko dotarliśmy na poznański dworzec kolejowy, wsiedliśmy do pociągu i po pół godzinie wysiedliśmy na pustej stacji. AK-owiec wskazał ręką na niedaleką linię lasu, kierując się w jego stronę. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam jak przez drzewa przebija niebieska tafla jeziora. Wkrótce dotarliśmy na brzeg. Powstaniec rozścielił koc, zrzucił ubranie, pozostając w kąpielówkach, potem rozsiadł się wygodnie, a do mnie rzekł zachęcająco:
- Zdejm kapelusz.
- Chyba zdejmij – odpowiedziałam.

Już miałam się rozdziewać, gdy wtem usłyszałam dźwięki śpiewanych pieśni kościelnych. Nadchodziła pielgrzymka. Powstaniec zaklął pod nosem, a ja pozostałam ubrana, nie chcąc gorszyć swoją nagością pątników udających się na Jasną Górę.
Pielgrzymi zatrzymali się przy nas. Władek wykrzywił twarz w straszliwym grymasie, a ja z zainteresowaniem przypatrywałam się, jak woda w jeziorze zmienia swój odcień. Kiedy uświęceni swą misją piechurzy zmyli z siebie wszystkie pyły i brudy, wówczas zabrali się do jedzenia, strojenia gitar i masowania stóp. Potem wrócili do modlitw. Władek nie wytrzymał, wyciągnął z koszyka butelkę wina i poszedł z nią w trzciny. Ja zabrałam się za wałówkę. Musiałam to zrobić, bo usta same składały się do litanii, a nie mogłam zrobić powstańcowi afrontu i zabrać z powrotem do domu jedzenia.

Po godzinie pielgrzymi podnieśli się i wężykiem poszli na południe. Po chwili dołączył do mnie Władek. Flaszka była już pusta. Już miałam ściągać sukienkę, gdy z zarośli wyłonił się samotny mężczyzna. Był dość przystojny, choć zakurzony, miał spory zarost, za długie paznokcie u stóp, tachał ze sobą walizy.
- Co za pogoda! – jęknął na nasz widok. – Pić się chce.
- Nie radzę pić z jeziora. Żybura się zrobiła – ostrzegł Władek, ruchem głowy wskazując na wodę. Przy okazji rzucił okiem na butelkę. – O cholera, jest jeszcze wino.

Mężczyzna odstawił na ziemię walizki, po czym naturalnym ruchem wyciągnął rękę po wino. Władek podał mu flaszkę. On przechylił ją do ust, zdrowo pociągnął i podał mi butelkę. W środku było jeszcze sporo płynu.
Władek natomiast sięgnął do koszyka.
- Może chcesz się też najeść? Mamy sporo żarcia.
- Wszystko zjadłam – poinformowałam powstańca.
- Oddaj wino – zażądał AK-owiec, po czym ku mojemu zdziwieniu wyciągnął z koszyka pajdę chleba, pęto kiełbasy. – Kobietom wino zbyt szybko uderza do głowy.
- Dziękuję. Lubię śląską – powiedział mężczyzna – choć najbardziej smakuje mi kaszanka.
- A co tak tachasz? – Władek zainteresował się zawartością bagażu przybysza.
- Jestem bohaterem wielu materiałów – odrzekł enigmatycznie mężczyzna.

Skinął głową i ruszył w dalszą drogą. Nie szedł śladem pielgrzymki, on kierował się na wschód. A my z Władkiem zaczęliśmy zastanawiać się, jakie szpargały niósł w walizkach. Jeśli były o nim, to mogły być to akta z prokuratorskiego śledztwa, z sądu lub innego IPN-u. A z początku taki wydał się nam sympatyczny...