czwartek, 16 czerwca 2011

Rajmund lat 40 ma stulejkę!

Czarne chmury zawisły nad poznańską Wildą. Dziwnym trafem nadciągnęły one nad naszą dzielnicę, gdy pod jedenastkę wprowadziła się Donata lat 30. Ustały wesołe śpiewy tubylczych pijaków oraz szczebiotanie ptaków, choć gołębie nadal srały luźną laksą. Kunegunda lat 82 zaprzestała nucić „bella bella donna”, a Ksawey lat 77 przy goleniu nie wydzierał się już swoim wytrenowanym tenorem, nucąc „la donna mobile”. Natomiast Donata początkowo grzecznie przedstawiła się, prosząc byśmy mówili do niej per Donia. Niestety, nie zrewanżowała się i odmówiła nazywać mnie la donna Adele, twierdząc, że w moim wieku jestem już bardziej donica, po czym wymownie zawiesiła wzrok na moim biuście.

Sprawę zbagatelizowałam, bo przecież wiadomo jak bardzo rozkapryszone są dzieci koło trzydziestki. Pierwszym niepokojącym przypadkiem był casus Hieronima lat 52. Stałyśmy w porannej kolejce, gdy on pojawił się przed sklepem.
– Nie podam ręki – powiedział. – Mam herpes virus varicella.
– Hiero, biedaku – użaliła się Kunia lat 82 – złapałeś półpaśca?
Hiero był naszym dzielnicowym hero, czyli bohaterem, który ostatnio zasłynął wyłowieniem ze stawu o półmetrowej głębokości zachlanego Marysia. Wyręczył w tym drugiego naszego bezdomnego, mówiąc mu, by nie odgrywał gieroja.
– Zakaziły mi się zwoje czuciowe – poskarżył się Hiero. – Nie potrzebnie wziąłem się za leczenie immunosupresyjne.
Hiero był ciekawą odmianą bohatera, zwaną przez nas hipochondryczną.

Włosy na głowie stanęły nam dopiero, gdy przed sklepową kolejką oczekującą na transport świeżego pieczywa pojawił się Rajmund lat 40. Rajski Mundzio znany był jako jebaka, na co – nie wiedzieć czemu – najbardziej skarżyła się Kunia lat 82. I oto on z przeraźliwie smutną miną i żałośnie zwieszoną głową wyznał przed babami stojącymi przed sklepem w liczbie trzynastu:
– Mam stulejkę.
– Nawet podczas erekcji – rezolutnie zareagowała Kunia.
– Dopadł mnie „φῑμός”.
– Nie udawaj Greka – powiedziałam. – Jak to mogło się przydarzyć takiemu jebace?
– Zaproponowałem wczoraj Donii randkę. Jeszcze wówczas miałem erekcję w kieszeni od spodni. Ale ona spojrzała na mnie tak zimno, że spuściłem oczy i wróciłem do domu. Tam już miałem stulejkę.

Zamilkłyśmy ze współczuciem. I zrobiło nam się żal jebaki, który choć bywał uciążliwymi z tymi swoimi nachalnymi propozycjami, to jednak symbolizował pierwiastek męski w dzielnicy.
Powoli w naszych kobiecych piersiach i słodkich głowach dojrzewał pomysł na protest przeciw tej smarkuli. Donia uszanować wildecki porządek, inaczej wypatroszymy ją z tej jej nowoczesności.

wtorek, 14 czerwca 2011

Stałam się mesmeryzująca.

Jak co dzień rano wyszłam do sklepu po drobne zakupy. Po chrupiący chleb, masło, mleko UHT z terminem przydatności do spożycia aż do gwiazdki. Wszystkie palące problemy spożywcze – po to by później usiąść nad gazetą i w gwarze porannych wiadomości z lokalnego radia zjeść skibkę chleba z rzuconymi na pajdę nowalijkami.

Ustawiłam się w kolejce oczekujących na przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem. Przede mną stała Kunegunda lat 82 oraz Matylda lat 57. Mimo nas przechodził Kazek lat 60.

– Jezu, kobitki, ale jesteście mesmeryzujące!
– Och! – krzyknęła Kunia, ruchem dłoni maskując wykwit rumieńca na szyi i policzkach.
– Że niby co? – zdziwiła się Matylda.
– Czuję waszą biegunowość magnetyczną.
– Ty nas, Kazek, konikiem na biegunach nie podchodź – ostrzegłam Kazka. – Nie damy się zwieść byle frantowi i jego cwanym gadkom.
– Gatek nie mam naelektryzowanych, a mimo to odbieram wasz magnetyzm swoim najbardziej czułym organem.
– Mój magnetyzm też? – nie dowierzała Kunia.
– Ba! – odpowiedział Kazek, przewracając z zachwytu oczami.
– A ja nic nie rozumiem. Jaka niby jestem? Messerschmitująca? – dopytywała się Matylda. – Ty mnie do Luftwaffe nie kaperuj! Kapewu?
– Naprawdę jestem magnetyzująca? – Kunia mizdrzyła się do Kazka.
W tym momencie do naszej kolejki doszedł Bodzio lat 69.
– Co za mesmeryzm! Kochane, wasz estrogen mnie powala!
– Też im mówiłem, że są mesmeryzujące – powiedział Kazek – ale one moje słowa przyjęły z niedowierzaniem.
– Byłem na Łazarzu – pochwalił się Bodzio. – Tam jednak nie spotkasz żadnej mesmeryzującej baby. Tylko tu na Wildzie są takie kobiety.

Zachwyty przerwał przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem. Wysiadł z niego Karolek lat 34. Miał podejść do tylnych drzwi samochodu, gdy w pół kroku się zatrzymał.
– Jasny gwint! Wyczuwam mesmeryzm!
Zrobiłam duże oczy. Do tej pory podejrzewałam, że Kazek był w zmowie z Bodziem, którzy dla draki chcieli nam coś wmówić.
– Proszę pań! – krzyknął z emafazą Karolek. – Swoim mesmeryzmem zabijacie mi zapach świeżego chleba! Dacie się przewieźć na pace?

Oczywiście wybiłyśmy mu to z głowy. Również Bodziowi i Kazkowi odcięłam swój mesmeryzm, bo chciałam spokojnie dokonać zakupów i sama wrócić do domu. Co się stało z Kunią i Matyldą, tego nie wiem. Ja natomiast już w swoim mieszkaniu stanęłam przed lustrem, z podziwem patrząc na osobiste odbicie.
Tak, rzeczywiście: stałam się mesmeryzująca.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Życie to chlew czy tylko stajnia Augiasza?

Władek lat 95 siedział przy stole kuchennym i zażerał się pączkiem. Co rusz oblizywał paluchy, a potem przez długi czas im się przypatrywał. Obślinione kończyny świeciły się w blasku promieni słonecznych, którym udało się przedrzeć przez dawno nie myte okno.
– Adela, to dziwne, że mam dwie dłonie.
– A po co ci trzy? Masz dwie dziurki, więc do dłubania w nosie rąk ci starczy.
– I nogi też mam dwie – zastanawiał się powstaniec.
– Masz rację, jesteś parzystokopytny.
– A serce tylko jedno bije w mojej piersi.
– Pomyśl, Anonimowy Kobieciarzu. Gdybyś miał kilka serc, to żadna terapia, by ci nie pomogła.
– Może masz rację, w końcu dupę też mam tylko jedną.
– Bardzo cię proszę o używanie kulturalnego języka!
– Gdybym miał dwie sraki, to dopiero byłoby przesrane!
– Co ty masz za myśli? Skąd ci takie pierdoły do głowy przychodzą? I to w poniedziałek? Od samego rana? Co wczoraj zjadłeś na kolację?
– Adela, chyba jestem świnią.
– To prawda, zawsze opalasz się na różowo.
– Tarzam się w gnoju, nastawiony jestem konsumpcyjnie, zjem każdą paszę, a nawet szczura. Niby wyglądam sympatycznie, ale najlepsza we mnie jest tusza wieprzowa. W sumie to żadna niespodzianka, że kobiety ślinią się na mój widok.
– Jaka tusza? Jesteś wysuszonym chudzielcem!
– Och, to tylko przenośnia. Dzięki tobie zacząłem czytać wiersze i poznałem się na metaforach, ale to nic nie znaczy. Jestem świnią, choć może o nieco większej samoświadomości. Uświadomił mi to Mickiewicz oraz mitologia grecka.
– Mickiewicz? Adam Mickiewicz?
– Nie. Krzysztof Mickiewicz. Ostatnio piję z nim piwo. Spytałem się go, czy jest Litwinem. A on odpowiedział, że jego życie to prawdziwa UPA, bo jest Łemkiem. Nikt w kraju nie lubi Łemków, choć to wcale nie ułomki. Krzyś potrafi za jednym zamachem obalić 8 piw!
– W takim towarzystwie łatwo się ześwinić – zauważyłam.
– Podobnie odpowiedziałem Mickiewiczowi. Życie to chlew, dlatego dziwi mnie, że ludzie mają tak mało dziurek od nosa.
– A nie stajnia Augiasza?
– To nieważne, czy to chlew, czy stajnia. Oba pomieszczenia są nieogrzewane, dlatego gnój musi parować. Przez to nie marzniemy, choć smrodu nie da się uniknąć.
I w tym momencie zaprotestowałam. Egzystencjalne rozterki dotykają Władka 13 dnia każdego miesiąca. I najgorzej, gdy przypada to w poniedziałek, bo wówczas mam przechlapane przez cały tydzień.
Co za wredny kalendarz!

niedziela, 12 czerwca 2011

Wildecka parada równości.

Zdzicho lat 48 oraz Maryś lat 53 znowu zapragnęli zorganizować imprezę na działkach przy ulicy Dolna Wilda w Poznaniu. Zaprosili z dzielnicy kogo się dało na start parady równości. Najpierw się oburzyłam, że niby z homoseksualistami mam się spoufalać, ale w sklepie na dole mi wyjaśniono, że idzie o bratanie się z bezdomnymi. Bo co to za parada równości, kiedy wszyscy mają gdzie mieszkać? Co z tego, że założysz różową koszulkę, kiedy drugiemu śmierdzi podkoszulek, bo nie ma gdzie go wyprać? Nie ma w tym logiki, lecz dopiero głos bezdomnych nam to uświadomił.

Bezdomni mieli jednak problem z autem. Bo niby jak miałaby udać się parada bez samochodu z odkrytym dachem? W tym celu udałam się do komisariatu przy ulicy Chłapowskiego, by z posterunkowym Marcinem Maciusiem oraz jego przełożonymi załatwić godziwy transport. Przełożeni drapali się w głowę, ale w końcu przeznaczyli do akcji starą więźniarkę, której tutejsi wandale zerwali dach. Już wcześniej sfotografowany i poddany szczegółowym badaniom kryminalistycznym dach miał być cichym prezentem od komendy dla bezdomnych. Policjanci krat w oknach samochodu jednak nie pozwolili ruszyć. Zdzicho i Maryś byli szczęśliwy, bo dach ważył sporo i spokojnie można było go przeliczać nba butelki taniego wina.

Rajd ruszył o nieszczęśliwej godzinie: znowu w trakcie sumy. Proboszcz tylko chwycił się za głowę, wygłaszając kazanie tylko dla kościelnego z pustą z tacą. Reszta wiernych próbowała załądować się do więźniarki. Z głośników furgonu płynęły dźwięki nieznanej mi melogii. Prosiłam by był to Fogg, ale puścili coś mniej mamutowego, jakiś Noze, czy coś w tym stylu.

Przejazd był bardzo udany. Bezdomni pokazali swoją opaleniznę, a ludzie z mieszkaniami obnażyli swoją bladość. Nastąpiła fraternizacja, bo kibice piłkarscy też przyłączyli się do kibicowania bezdomnym. Prawicowcy krzyczeli, że to inicjatywa prawa, a lewacy nie wysuwali oskarżeń, że akcja jest lewa. Zwolennicy centrum chwalili, że koła w furgonie są wycentrowane, a bachory nadal dłubały w nosie, rozdziawiając młode buzie.
Ja zaś dostałam zawrotów głowy. Ten pęd powietrza, niespodzianki spod pachy Marysia i Zdzicha, tumult i gwar – to wszystko mnie zmęczyło niemożebnie. Dlatego kończę już ten krótki opis, zaoszczędzając wam protestu. Bo to w końcu niedziela, czyli dzień Pański. I nie ma sensu wywijać szmatą czy inną szabelką.

Nieprawdaż?