sobota, 28 stycznia 2012

Wszystko opadło.

Kunia lat 89 przytupywała, rozgrzewając się w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa. W pewnym momencie zastygła jednak w bezruchu. Był to dla nas sygnał, że nawiedziła ją odkrywcza myśl.

– Wszystko mi opadło.
– Znowu wpadłaś w depresję? – zatroskała się Malwina lat 92.
– Nie, to nie to. Ja po prostu zbyt dużo chodzę. Gdybym większość życia przeleżała, wówczas byłoby chyba wszystko w porządku. Musiałabym jedynie przewracać się boku na bok, by nie stracić na symetryczności.
– O co ci chodzi? – spytałam.
– Każdy krok wprowadza nasz organizm w wibracje – wyjaśniała Kunia. – Już od dziecka wszystko się ubija. Najpierw jesteś taka mocno w sobie, mięsista i esencjonalna, tyłkiem orzechy łupiesz, a cycki masz tak sprężyste, że nie potrzebujesz poduszek powietrznych w samochodzie, a potem niezauważenie wszystko zmienia się na niekorzyść i na starość już wiesz, że organy opadły.
– Organy? – zastanowiła się Krycha lat 63. – Byłam w Trójmieście. Piękna Oliwa...
– Masz, rację , Kryśka. – przyznała Kunia. – Oliwa i wszelkie inne tłuszcze sprzyjają poślizgowi organów.
– To dlatego nie robią mi prześwietleń! – zrozumiała Lwinka lat 92. – Nie miałam robionego Roentgena od 27 lat!
– A złamałaś coś w tym czasie? – zainteresowała się Halina lat 84.
– Trzy razy serce – smutnie obwieściła nasza kolejowa nestorka. – Statystycznie zakochuję się nieszczęśliwie raz na 9 lat.
– Czyli żylaki mogą w istocie być kanalikami płucnymi? – zatrwożyła się Genowefa lat 90. – Pracowałam na kasie w Społemie! Jak to się stało? Do chaty też miałam dwa kroki!
– Przecież opowiadałaś jak z Ryśkiem chodziłaś 13 lat zanim ci się oświadczył – wytknęła Genowefie Kunia.
– Nie, to jakieś bzdury – zaprotestowałam. – Przecież głowy miałybyśmy puste.
– No właśnie – poparła mnie Lonia lat 59. – Ja codziennie rano czyszczę uszy i nie zdarzyło mi się, bym nie wygrzebała choć odrobiny miodu.
– Nie wszystko ci opadło, bo jesteś jeszcze bardzo młoda – zauważyła Kunia, po czym zwróciła się do mnie. – A głowa nie jest pusta. Wypełniona jest oparami. Stąd się bierze nasz poranny chuch. To ubite organy nasiąkają smrodem od stóp.
– Czuję, że ze strachu głowa mi pęka – przestraszyła się Genowefa.

Z niepokojem spojrzałyśmy na wydmuszkę Genowefy. Na szczęście dojechał furgon ze świeżym pieczywem, więc natychmiast kupiłyśmy bułki i chleb, by jak najszybciej wepchnąć do buzi choć mały kęs i dodać do oparów coś bardziej materialnego.

piątek, 27 stycznia 2012

Obojętnie jakie słowo.

Nic się wczoraj nie stało. Są takie dni, kiedy kobieta marzy, by wszyscy wynieśli się z jej życia, by książki zamknęły swoje rozwarte paszcze, piosenkarze przestali się ciskać w kadrze MTV, a filmy wygasły, jak stare gwiazdy na nieboskłonie. Bo chce się pójść do łóżka samej, zakopać się w kołdrze, przykryć ucho poduszką i odlecieć. Od świata, od życia, od mężczyzn, od wrzeszczących sąsiadów za ścianą. Idzie tylko o spanie. Bez snów. Nawet tych pokrzepiających.

Obudziłam się dziś rano. Byłam wyspana, ale nie miałam nic, czym mogłabym się na blogu podzielić. Nawet w ogonku oczekującym przed sklepem na dostawę świeżego pieczywa panowała cisza, bo było mroźno i każda z sąsiadek dbała o swoje migdałki. Lepiej pomilczeć niż potem wydawać fortunę na tabletki do ssania, które dają przyjemność tylko z samej czynności przypominającej najwspanialszy okres naszego życia. Znaczy ciumkania cycka.

Byłam zatem w kropce, więc postanowiłam ruszyć w miasto. Doszłam na Stary Rynek w Poznaniu, ślizgając się po drodze, bo mróz ściął kałuże. Nie chciałam na zimnym powietrzu czekać na trykanie się poznańskich koziołków, więc weszłam do pobliskiej knajpy. Zdjęłam płaszcz, zimową czapkę, szal i rękawiczki. Potem zzułam buty, by odparowały mi stopki. Poczułam się jak u siebie w domu.

Podeszła do mnie kelnerka.

– Co podać?
– Menu?
Dziewczyna się zapłoniła, lecz po chwili przyszła z kartą dań. Wtedy zadałam jej decydujące pytanie:
– Niech pani powie jakieś słowo.
– ... – odpowiedziała grymasem zdziwienia
– Potrzebne mi na tytuł opowiadania.
– ...? – tym razem kelnerka zadała bezgłośne pytanie.
– Obojętnie jakie słowo.

Wysiłek wypełzł na czoło ślicznej, młodej dziewczyny, ale nadal ani jedno słowo nie wymknęło się z jej ust.

– Znaczy pani proponuje: „Obojętnie jakie słowo?”
– Tak – wyrwało się z pięknego gardła dziewczynie, która jeszcze posiadała jakieś atuty.
– Dziękuję – odpowiedziałam grzecznie.

A potem napisałam to, co już przeczytaliście.

czwartek, 26 stycznia 2012

Po kolędzie.

Ostatnio narzekałam, że rzadko odwiedza mnie mój krewniak. Wprawdzie to hultaj i obibok, ale bądź co bądź mianowałam go prezydentem 2015. Warto obracać się w dostojnym gronie. Na szczęście w końcu tomasz.ka 2015 i mnie odwiedził.

– Skąd wracasz, huncwocie? – spytałam się.
– Mam krótką przerwę w kolędowaniu po elektoracie.
– Pracujesz w terenie – powiedziałam z uznaniem.
– W każdej robocie najważniejszy jest dobry timing.
– Timing?
– Ustawiłem się pod kościołem, a jak zobaczyłem księdza z dwoma ministrantami, to udałem się za nimi. I wcale się nie ukrywałem! Zresztą oni nie podejrzewali, że mogą być śledzeni.
– Po co to robiłeś?
– Idzie o to, by wyprzedzać kolędę o trzy mieszkania. Dwa mieszkania różnicy byłyby zbyt ryzykowne. W końcu zawsze może znaleźć się katolik, którego w trakcie kolędy najdzie szatan i błyskawicznie przejdzie na pogaństwo, wyrzucając kolędników na pokrytą złuszczoną farbą klatkę schodową.
– Nadal nie rozumiem. Co ci przyszło do głowy?
– Wkraczam do mieszkania, w którym wierni oczekują pouczeń proboszcza i są potulni. To dobry, skruszony elektorat, którego można także oświecić świeżą polityczną myślą.
– Ale oni czekają na przystojniaka w sutannie! Jak ty się do nich dostajesz?
– Jako forpoczta. Tak zwany ZAP, czyli Zakrystialny Aktyw Polityczny. W tej sytuacji nawet nie idzie o budowanie światopoglądu, bo działam na zasadzie szoku, a to – przyznasz, ciociu – jest zawsze chwilowe.
– Zatem o co chodzi?
– O zawartość koperty!
– Co proszę? – zdziwiłam się nie na żarty.
– Cały szkopuł jest w tym, by zawsze mieć drobne. Nie można bowiem wziąć całej zawartości, kolędujący księżulek mógłby się połapać i zmienić kolejność odwiedzin. To by mogło uszczuplić zbieranie środków na kampanię prezydencką nawet o połowę.
– Czyli nie zbierasz to dla siebie? – spytałam ożywiona nadzieją, że huncwot nie jest jednak banalnym złodziejaszkiem.
– Ależ ciociu, byłbym złodziejaszkiem! – oburzył się prezydent 2015. W polityce nie używa się zdrobnień! Dobra, muszę lecieć. Pracowałem za szybko i wyprzedziłem kolędę o pięć mieszkań. Teraz powinno być dobrze.

I wyleciał z hukiem. A ja po raz pierwszy zaczęłam się bać polskiej polityki...

środa, 25 stycznia 2012

Purtynian Wielki.

Ta historia przypomniała się nam, gdy stałyśmy w ogonku przed sklepem kolonianym, jak co rano oczekując na dostawę świeżego pieczywa. Dostawczak przyjeżdża mniej więcej o tej samej porze, różnice czasowe wynikają z korków na mieście. Czasem tylko schodzę na dół do sklepu, kiwam głową sąsiadkom, pakuję chleb do siatki, uiszczam zapłatę i już jestem z powrotem. Wtedy nic się nie dzieje i w internetowym pamiętniku opisuję sprawy z innych dziedzin życia. Dziś jednak coś musiało się stać, może wypadek na jakiejś ulicy, bo furgon się spóźniał, na co nie narzekałyśmy, bo rozmawiać bardzo lubimy.

Zaczęła pomysłowa Kunia lat 89, która zawsze w odpowiedniej chwili wyjmuje z pokaźnej miseczki od biustonosza jakiś ciekawy wątek.
– Dziewczyny, a pamiętacie, jak walczyłyśmy o autonomię naszej dzielnicy?
– To było piękne lato 1974 roku... – przypomniałam sobie.
– Dzielny Gracjan – wspomniała Malwina lat 92.
– Nie miał politycznego wyczucia, więc milicja go spałowała – westchnęła ciężko moja rówieśniczka Matylda.
– Po co on chciał wprowadzić Cesarstwo Wildeckie, kiedy w Poznaniu i całej Polsce niepodzielnie królowała demokracja ludowa? – kręciła z dezaprobatą głową Kunia.
– Przyznam jednak, że Gracjan był jedynym znanym mi mężczyzną, który z tak wielką gracją purtał – uśmiechnęła się do wspomnień Mieczysława lat 85.
– Zmiótł go jednak wiatr historii – smutnie zauważyła Lwinka.
– Słabość Gracjana polegała na tym – wtrąciłam się – że forsował poligyandrię. Gdyby nas posłuchał i został przy pierwotnym postulacie poliandrii, wówczas zostałby Gracjanem Wielkim. Pierwszym polskim cesarzem na Wildzie. Kobiety stanęły by za nim murem.
– Purtynian Wielki – poprawiła mnie Miecia.
– A ja uważam, że to była słabość logiczna ten inicjatywy polityczno-społecznej – polemizowała Kunia. – Dotąd w historii każdy cesarz uprawiał poligynię. Gracjan poprzez wprowadzenie poligyandrii chciał zostać i cesarzem, i rewolucjonistą. Z tego powodu Milicja Obywatelska interweniowała, bo władza ludowa nie mogła sobie pozwolić na kolejną rewolucję. To by spowodowało ideologiczny smrodek.
– Wiosną 74 roku miałam na oku 6 kandydatów na mężów – przyznała się Malwina.
– Ja bym wtedy utrzymała co najwyżej dwóch – uczciwie powiedziała Miecia. – Pracowałam jako konduktorka w PKP. Chciałam, by rotacyjnie nocowali w kuszetkach.
– Pociąg do mężczyzn to silny atawizm – zgodziłam się.

Tymczasem nadjechał furgon z pieczywem. Zamilkłyśmy, czekając aż kierowca wyładuje towar. Nasze myśli smutnie przeniosły się na obecnych polityków – beznadziejnych monogamistów. Czy za naszego życia doczekamy się nowego Purtyniana Wielkiego?

wtorek, 24 stycznia 2012

Przemeblowanie.

Jako największa szamanka na poznańskiej Wildzie postanowiłam na nowo umeblować sobie mieszkanie. Chciałam by moje gniazdko zaczęło wyglądać bardziej profesjonalnie, ale nadal swojsko. W związku z tym musiałam odrzucić styl preferowany przez pewną szwedzką firmę, zlekceważyłam też sieć o trzech kolorach w nazwie, tylko pisanych tak bardzo nie po polsku, że aż zgrzytałam zębami.

Stało się to po wizycie AK-owca, czyli byłego żołnierza AK oraz Anonimowego Kobieciarza w jednym, którego poddaję terapii mającej na celu wyleczenie go z kobiecego nałogu. Władek lat 96 przyszedł jak zwykle do mnie na drugie śniadanie, po czym rozejrzał się po salonie i orzekł z niesmakiem:

– Co za tandeta!
– Co masz na myśli, stary pierniku?
– Kiedy ostatni raz patrzyłaś na swoje meble? Spójrz na meblościankę! Adela, ty żyjesz w innej epoce!
– Ścierałam dziś kurze – zaoponowałam.
– Skupiłaś się na szczególe, zapominając o ogóle! Mam dla ciebie radę: Bodzio!
– Rada, która bodzie? Chyba zbyt długo byczysz się na emeryturze. Byś mógł się wziąć za jakąś uczciwą robotę. Wiem, że szukają parkingowego.
– Adela, ty sama zaparkuj przed swoimi meblami! Włącz reflektory i spójrz na graty. Przecież jesteś szamanką!
– No i?
– A jeżeli pacjent poprosi cię o kieliszek wódki? Przecież nie możesz otworzyć barku, bo ci spadną drzwiczki.
– Miałeś wymienić zawiasy – stwierdziłam z wyrzutem.
– Bodzio – powtórzył enigmatycznie powstaniec.
– Co cię ubodło?
– Bodzio! Fabryka mebli! Szafa, komoda, fotel bujany!
– Bujasz...
– Ale nie w obłokach – zarzekł się Władek. – Kup jakieś nowe graty. Ludziom będzie milej przychodzić do ciebie po poradę i mikstury wszelakie.
– Myślisz, że u szamanki ważne są meble?
– Przecież swoimi zaklęciami przemeblowujesz ludziom życie. Niech mają wrażenie, że na lepsze.

Spojrzałam na AK-owca, dochodząc do przekonania, że chyba pierwszy raz obudził się w nim szaman, znaczy dał trafną radę. Potem rzuciłam wzrokiem na meble, a następnie znów skierowałam wzrok na Władka. Zrozumiałam, że i on powinien się nieco przemeblować...

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Liposukcja.

Coś nam nie pasowało w wyglądzie Malwiny lat 92. Z oczy patrzyło jej niby tak samo, ale figura była jakby inna. Można powiedzieć, że mniej, choć nadal silnie, akcentowała swoją obecność w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa. Nie widziałyśmy jej jednak od dłuższego czasu, więc może po prostu odzyskałyśmy świeżość spojrzenia. Miałam kiedyś podobną sytuację: nie spoglądałam w lustro przez miesiąc, by po 30 dniach zauważyć, że wyrósł mi wąs. To było bolesne. Szczególnie w momencie, gdy wyrywałam sobie włosek po włosku. Podobnie musiało boleć Lwinkę, że aż tak się skurczyła.

– Malwinka – pierwsza nie wytrzymała Kunegunda lat 89, zaczepiając naszą przemiłą sąsiadkę – gdzie jest twoja połówka?
– Kunia, pijam tylko nalewki. Od czystej trzymam się z daleka, bo mi szkodzi na łeb.
– Na łeb? – zainteresowała się Balbina lat 70.
– Ach, o wygląd mi chodzi – wyjaśniła Kunia.
– Zawsze po wypiciu wódy miałam zniszczoną fryzurę. Zawsze budziłam się z zadartą na głowę sukienką – odpowiedziała Balbinie Malwina, a potem zwróciła się do Kunii: – Ja też mówię o wyglądzie! Wygląd jest dla mnie na tyle ważny, że zrobiłam sobie liposukcję.
– Jaką sukcję? – zdziwiła się Kunia. – Chcesz na stare lata zostać suką?
– Chyba nie – odezwała się Bronia lat 72. – To liposukcja, czyli lipna sukcja. Taka przewrotna operacja udawania suki, za którą kryje się dama. Powiedz, Lwinko, mam chyba rację? Odgadłam, bo zawsze byłaś liposuką!
– Ja byłam według ciebie liposuką?! Bronia, ty chcesz mnie obrazić?!
– Broń Boże! – odrzekła Bronia.
– Odessałam sobie tłuszcz – wyszeptała Malwina.
– Co?! – wykrzyknęłyśmy jednocześnie.
– To było pół roku temu. Zerknęłam do trzydrzwiowej szafy gdańskiej, zobaczyłam stroje z przeszłości i obiecałam sobie, że nie będę więcej używać środka przeciw molom. Po co miałam konserwować swoje sukienki, jeśli nigdy nie wcisnęłabym swojego grubego tyłka w kreacje sprzed 60-ciu lat? Zaoszczędziłam trochę z emerytury, nie kupowałam też środka przeciw owadom, a wnuczka dosłała mi resztę, bo mieszka za oceanem i dużo zarabia, bo sprząta motel w środkowych Stanach.
– Czyli jednak stałaś się suką – oskarżyła Malwinę Brygida lat 85. – Tylko suki decydują się na taką lipę.
– No co ty! No co ty! – wzburzyła się Lwinka.

Musiałyśmy interweniować. Z Kunią szybko zareagowałyśmy, bo doszłoby do wielkiej grandy. A tak doczekałyśmy w milczeniu do przyjazdu dostawczaka, zakupiłyśmy pieczywo i wróciłyśmy do domów, myśląc o swoich tuszach. Przynajmniej ja myślałam.

niedziela, 22 stycznia 2012

Gulgota.

Każdy ma swoją Gulgotę, nawet Władek lat 96. AK-owiec przyszedł do mnie chwilę przed niedzielną sumą, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki dwusetkę malinówki i łyknął prosto z butelki.

– Adela – powiedział powstaniec, gdy już odstawił flaszkę od ust – nie mogę iść na mszę na trzeźwo. Zbyt mocno wzruszam się na kazaniach. Wolę je przespać.
– Nie byłoby lepiej gdybyś łyknął tabletkę usypiającą?
– Po tabletce nie mógłbym wypić malinówki.
– Proponuję ci tabletkę zamiast picia – wyjaśniłam.
– Nie mogę. Taka moja Gulgota.
– Że co?
– Hę?
– Mówiłam już, żebyś nie hęchał w moim towarzystwie!
– A może też sobie walniesz, Adela? – spytał Władek, ponownie odkręcając kapsel z butelki.
– Nie muszę – odmówiłam stanowczo. – Ja nie mam problemów z zasypianiem.
– A ja lubię.
– Zaraz, a ty nie masz czasem dzisiaj dyżuru?
– Nie, dziś na kazaniu czuwa Kunia. Zda tobie relację jutro rano w kolejce, gdy będziecie czekać na dostawę pieczywa.
– Muszę znać treść kazania, bo mam w poniedziałek kolędę. Proboszcz Izajasz lubi przepytywać.
– Jak to dobrze, że do mnie z kolędą przyjdzie wikary Jonasz. Z tymże on woli cytrynówkę. Chyba będę musiał zrobić zakupy...
– Jonasz też ma swoją Gulgotę? – zainteresowałam się.
– A Izajasz niby nie?
– Jak to?
– Izajasz nikogo by nie przepytywał, gdyby nie jego kompleksy. A właściwie rany. On jest ciężko zraniony.
– Ale robi to na trzeźwo.
– To właśnie jego Gulgota. Z chęcią wypiłby, ale ma wszyty esperal. Przez to przepytuje parafian.
– Przynajmniej zaoszczędzę na cytrynówce.
– Adela, ty to jesteś fartowna – zakpił Władek, po czym opróżnił do końca butelkę. Następnie podał mi ramię i poszliśmy do kościoła. Należała nam się odrobina snu na pokrzepienie.