niedziela, 22 stycznia 2012

Gulgota.

Każdy ma swoją Gulgotę, nawet Władek lat 96. AK-owiec przyszedł do mnie chwilę przed niedzielną sumą, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki dwusetkę malinówki i łyknął prosto z butelki.

– Adela – powiedział powstaniec, gdy już odstawił flaszkę od ust – nie mogę iść na mszę na trzeźwo. Zbyt mocno wzruszam się na kazaniach. Wolę je przespać.
– Nie byłoby lepiej gdybyś łyknął tabletkę usypiającą?
– Po tabletce nie mógłbym wypić malinówki.
– Proponuję ci tabletkę zamiast picia – wyjaśniłam.
– Nie mogę. Taka moja Gulgota.
– Że co?
– Hę?
– Mówiłam już, żebyś nie hęchał w moim towarzystwie!
– A może też sobie walniesz, Adela? – spytał Władek, ponownie odkręcając kapsel z butelki.
– Nie muszę – odmówiłam stanowczo. – Ja nie mam problemów z zasypianiem.
– A ja lubię.
– Zaraz, a ty nie masz czasem dzisiaj dyżuru?
– Nie, dziś na kazaniu czuwa Kunia. Zda tobie relację jutro rano w kolejce, gdy będziecie czekać na dostawę pieczywa.
– Muszę znać treść kazania, bo mam w poniedziałek kolędę. Proboszcz Izajasz lubi przepytywać.
– Jak to dobrze, że do mnie z kolędą przyjdzie wikary Jonasz. Z tymże on woli cytrynówkę. Chyba będę musiał zrobić zakupy...
– Jonasz też ma swoją Gulgotę? – zainteresowałam się.
– A Izajasz niby nie?
– Jak to?
– Izajasz nikogo by nie przepytywał, gdyby nie jego kompleksy. A właściwie rany. On jest ciężko zraniony.
– Ale robi to na trzeźwo.
– To właśnie jego Gulgota. Z chęcią wypiłby, ale ma wszyty esperal. Przez to przepytuje parafian.
– Przynajmniej zaoszczędzę na cytrynówce.
– Adela, ty to jesteś fartowna – zakpił Władek, po czym opróżnił do końca butelkę. Następnie podał mi ramię i poszliśmy do kościoła. Należała nam się odrobina snu na pokrzepienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz