sobota, 6 października 2012

Dynia-mit.

– Rolnicy zarabiają zbyt mało. Na rynku spożywczym przestają odgrywać znaczącą rolę – Malwina lat 92 wyraziła opinię. – Wczoraj na ten przykład kupiłam pyry z Egiptu, a w zeszłym tygodniu sprzedawali na targu kartofle z Maroka. Przecież to się w glacy nie chce pomieścić!
– Na chłopach i innych sołtysach odgrywa się gospodarka kapitalistyczna – westchnęła Kunia lat 90. – Gdyby istniały jeszcze PGR-y, to nadal byśmy zasługiwali na miano Pyrlandii. Produkowalibyśmy wszystko niezależnie od zysków. A tak więcej ziemniaków znajdziesz teraz na polach Mazowsza czy nawet na Podbeskidziu.

Stałyśmy przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie, bo tylko w Bogu widziałyśmy ratunek dla poznańskiego rolnictwa, a przede wszystkim dla naszej wielkopolskiej tożsamości.

– Bóg nie lubi płodozmianu – wyraziła się Elwira lat 77.
– Ale nie grzmi – zauważyłam. – Tylu bambrów zmieniło zasiewy, a wszystko to spotyka się z milczącą wzgardą Siły Wyższej.
– Ostatnio bardzo przytyłam – przyznała się Kunia. – Mam tyłek wielki jak dynia i czuję, że niedługo go rozsadzi. Zastąpiłam pyry z Maroka fasolką, czasem pichcę na obiad grochówkę i czuję, że już podpaliłam lont. To się skończy wielkim wybuchem.
– Trzeba się modlić i być dobrej nadziei – szepnęła Elwira. – Pan Bóg ma boską cierpliwość...
– Dyniamit – zawyrokowała Malwina.
– To mit – zaprzeczyłam. – Dynia cię nie tylko nie rozsadzi, ale sprawi, że będziesz ponętniejsza. AK-owiec, czyli Anonimowy Kobieciarz, nieraz mi o tym wspominał. Chłopy lubią krągłą dupkę niczym dynia.
– To to, to już nie Pyrlandia? – zdziwiła się Elwira, pokazując płynnym ruchem wyprostowanej ręki niedaleki horyzont w postaci kamienicy naprzeciw rozciągający się od punktu A do B na linii powyżej 180 stopni. – To gdzie my żyjemy? Czy to Dyniokraj?
– Bóg nam nie pomógł – zauważyła Kunia. – Ustawmy się w ogonku przed sklepem, by kupić pszenne płody ziemi.
– Idzie ci o świeże pieczywo z nocnego wypieku? – upewniała się Malwina.
– To mit – powtórzyłam. – Podobnie jak Atlantyda. Nie będziemy Dyniokrajem dopóki będziemy odżywiać się pyrami. Choćby z Afryki.

W milczeniu przeszłyśmy spod kościoła do niedalekiego sklepu. Utworzyłyśmy ogonek i z niecierpliwością oczekiwałyśmy na przyjazd furgonu z piekarni. W końcu dostawczak dojechał, a z szoferki wygramolił się Ildefons.
– Ildefonsie – zaczepiłam kierowcę – czy ty jesteś pyrą? Poznańską pyrą?
– Tej, a niby nie?

piątek, 5 października 2012

Serce mam jak ogień.

Dziś Władek lat 96 nie przyszedł na kawę! Wprawdzie już od miesiąca go nie zapraszałam, ale on i tak wpadał. Codzienne dzwonienie wydawało mi się zbyteczne, skoro AK-owiec i tak się zjawiał. A tu masz, Adelo, placek. Początkowo przestraszyłam się. Może ostatnio za mocno go związałam, krew mu nie dopłynęła do kończyn i dziś kuleje? Albo jakieś świństwo się przyplątało i biedak leży w barłogu? Chciałam chwycić za telefon, ale przedtem podeszłam do okna. I wtedy go ujrzałam.

Władek radośnie podskakiwał w towarzystwie Balbiny lat 66. Ta wywłoka mieszkała ulicę dalej i znana była z niewyparzonego języka, noszenia siatkowych pończoch oraz dawania wysokich napiwków listonoszowi. Było wdową od ponad roku. Do dziś nosiła żałobę za paznokciami, lecz mimo to na brak zainteresowania chłopów nie narzekała. Tym bardziej było dziwne, że aż tyle odpalała listonoszowi z emerytury, skoro mogła mieć byle łajzę na pstryknięcie brudnymi palcami.

Wyszłam na balkon. W prawej ręce trzymałam kubek z kawą. Jakoś nie chciało mi się jej pić, nagle straciła dla mnie smak.
– Władek, co ty robisz w towarzystwie tej mdłej pindy? – wrzasnęłam.
AK-owiec zadarł głowę do góry i zrobił grymas wyrostka przyłapanego na samogwałcie.
– Jaka pinda? – odkrzyknęła Balbina. – Weź ty się Adela przenieś na gratowisko! Cha cha cha!
– Że niby mam się przeprowadzić do ciebie? – zapiałam niczym kogut o świcie. – Niedoczekanie twoje!
– Zejdź na dół, to ci powiem prosto w twarz, co o tobie myślę, kaprawa koślawico!
– Władek, a ty nie chcesz kawy?
– Eee – powstaniec lat 95 wydobył wreszcie z siebie głos.
– No to masz!
I wylałam kawę z kubka, celując w rozdziawioną gębę Władka. Ale on jest w czepku urodzony i nieszczęścia go omijają. Czarny szatan ubarwił za to kreację Balbiny lat 66. Rdzawo-żółtawe palto okraszone zostało brunatnym jęzorem.
– Ożesz, zołzo! – przeraźliwie jęknęła Balbina, po czym wybuchnęła płaczem. Władek zaś stał jak słup soli, nie wiedząc co czynić.

Mnie już to nie obchodziło. Weszłam z powrotem do mieszkania, starannie zamykając za sobą drzwi balkonowe. Niepotrzebnie tak gwałtownie zaprotestowałam przeciw braku lojalności Anonimowego Kobieciarza. No cóż, przynajmniej okazałam, że serce mam jak ogień.

czwartek, 4 października 2012

I w serce gada mierz!

Poranki zrobiły się chłodne, więc stanie w ogonku, w którym oczekujemy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku staje się coraz bardziej uciążliwe. Na szczęście Kunia lat 90 wyszła z inicjatywą. Zaproponowała dziarski marsz wokół dwóch zaparkowanych na chodniku samochodów, dodatkowo zapodając nam słowa piosenki na melodię znanej patriotycznej pieśni.

– My ze spalonych dusz,
my z głodujących serc.
Za lata zdrad, za lata łez
już zemsty nadszedł czas! – śpiewałyśmy.

Przystanęłyśmy na moment, co wykorzystała Elwira lat 77, opierając się przesłaniu:
– Mnie ksiądz proboszcz nigdy nie zdradził.
– W jakim sensie? – spytałam czujnie.
– Duchowym.
– Nie gadać! – rozkazała Kunia. – Maszerujmy!
– Więc zarepetuj broń
i w serce gada mierz!
Dudni obcas, stukot szpilek,
brzmi feministek śpiew – darłyśmy się.

– Nie podniosę ręki na księdza proboszcza – zarzekła się Elwira.
– Jakich feministek? – zdziwiła się Malwina lat 92. – Przecież feministki nie uznają wysokiego obcasa. One są płaskie!
– Znałam taką, co miała duży biust – przypomniałam sobie. – Opalałyśmy się kiedyś nad morzem na plaży dla naturystów.
– Obuwie płaskie – zaoponowała Malwina. – Feministki lubią sandały, czółenka albo kozaki.
– Wtedy było ciepło, a teraz jest zimno. Trzeba się rozgrzać! Dalej, dziewczyny – zachęcała Kunia. – Maszerować!
– Więc naprzód, Wildo, marsz!
Dla chamstwa samca pas!
Niech zadrży gad, pokłoni się,
dla kobiet nadszedł czas!

– Rozgrzałam się – powiedziałam zdyszana.
– Zawsze robi mi się ciepło na sercu, gdy myślę, jak przygrzać gadowi – Kunia się uśmiechnęła.

W tym momencie nadjechał furgon z pieczywem. Dziś kierowcą był Ildefons. Lubiłyśmy go, ale i tak musiał się nam pokłonić. Potrzebujemy kosekwencji – nie można czynić wyjątków.

środa, 3 października 2012

Mamka.

Skład naszej kolejkowej grupy zwykle jest stały i waha się od 10 do 12 kobiet. Czasem któraś zachoruje, zaśpi albo ma zapas pieczywa z poprzedniego dnia i wtedy się nie pojawia. Dziś dołączyła do naszego ogonka przed sklepem na dole, w którym co rano oczekujemy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, osoba spoza naszej chrupiącej dwunastki. Była to Łucja lat 84.

Odkąd znam Łucję, zawsze pracowała jako mamka. Wstawała – jak my – o świcie, choć nie kierowała swoich kroków przed sklep, lecz do swoich podopiecznych. Zakupy załatwiali rodzice maleństwa, więc ten obowiązek miała z głowy.

Łucja wychowała wiele pokoleń na poznańskiej Wildzie. Cieszyła się z tego powodu wielką estymą i popularnością. Niejeden groźny hultaj był przez nią nadal traktowany jak słodkie maleństwo, a przecież nawet człowiek niebezpieczny potrzebuje życzliwości, zainteresowania i delikatnego głaska po zarośniętej buzi.

– Cześć, mamusiu – Gertruda lat 59 pierwsza spostrzegła Łucję, która włócząc zgrabnymi nogami dołączyła do kolejki.
– Jak kupki? – spytała Łucja, czule zanurzając delikatne palce we fryzurze Gertrudy. – Nie masz czasem zaparć? Pijesz herbatki koperkowe?
– Jeszcze za uszkiem – poprosiła Gertruda.
– Cholera – zaklęła Kunia lat 90 – żałuję, że urodziłam się tak wcześnie. Też lubię za uszkiem.
– Dobrze, że się ustawiłaś z nami – rzekła Malwina lat 92 – trochę się opalisz. Blada jesteś jakaś taka.
– Nie jesteś u Bryana? – zdziwiłam się. – Ile on ma już miesięcy? Cztery?
– Straciłam mleko – Łucja smutnie pociągnęła nosem.
– Co?!
– Nie wiem, co się stało. Mleko miałam non stop od 23 roku życia. Po 61 latach piersi odmówiły mi posłuszeństwa. Ja się chyba zabiję.
– Nie gadaj głupot! – żachnęła się Kunia.
– Ewoluujesz – zauważyłam. – Dojrzewasz.
– Że jak?
– Z jakichś powodów twoje ciało odmawia zajmowania się maluchami – wyjaśniałam. – Coś cię podświadomie od nich odpycha. Powinnaś chyba przerzucić się na przedszkolaków.
Łucja chłonęła moje słowa, a smutek ustępował z oczu, rozjaśniając je radośniejszymi myślami.
– Nie czułam się komfortowo – przyznała mamka – pojąc polską siarą z poznańskiej Wildy Bryana, Kena, Xaviera, Fabienne, Vivienne, Etiennette i inne Vienny.
– Karmiłaś dzieci Michała Wiśniewskiego? – zdziwiła się Malwina.
– Będziesz codziennie mogła się z nami ustawiać – Elwira lat 77 uśmiechnęła się.
– Chyba nie. Do przedszkolaków też trzeba wcześnie wstawać.

Nadjechał furgon z chlebem i zaczęłyśmy przygotowywać bilon. Najbardziej niecierpliwiła się Łucja, bo chciała szybko nabyć bułki i polecieć szukać nowej roboty już jako przedszkolanka. Ja zaś w duchu odczuwałam żal, bo to była ostatnia dziewczyna z naszego pokolenia, która jeszcze miała mleko.

wtorek, 2 października 2012

Mama mówiła: „A fe, lek!” A Felek nie słuchał. Przedawkował i umarł.

Wczoraj wieczorem wleciał do mnie Władek lat 96. Rozochocony, z wiatrem w siwych włosach i żądzą zadaszoną okrągłym brzuszkiem.
– Adela, słuchałem audycji w radio. Mówili, że uprawianie seksu wpływa na zdrowie i przedłużenie życia. Chcę być zdrowy. Przyłączysz się?
– Czy ty jesteś chory na umyśle, stary napaleńcu?!
– Tylko nie stary! Nie stary! Jary i zdrowy!
– Opowiem ci bajkę.
– No nie – z Władka uszło powietrze. – Czuję, że znowu z seksu będą nici.
– Usiądź wygodnie na fotelu. – AK-owiec na 4 lata przed setką zrezygnowany klapnął na siedzisko. – Ładnie. Grzeczny chłopiec. Teraz zamknij oczy, łobuzie. Śliczny jesteś, gdy masz zamknięte oczęta. Posłuchaj, kochasiu...

– Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, siedmioma rzekami i siedmioma lasami żyła sobie pewna dostojna Panna. Nie liczyła się dla niej jakość pożycia przedmałżeńskiego, ona nastawiała się na ilość aktów płciowych oraz panieńską perwersję. Dziewczęta w jej wieku bywają bardzo swobodne, chyba jeszcze pamiętasz o tym? Nie, nie odpowiadaj... Jej zachowanie było niegodne pozycji królewny, jaką miała na dworze szacownego Tatusia Króla, więc wysłano ją w miejsce odludne. Miała przez najbliższe 3 lata wieść życie wśród mchów, paproci i starych korzeni. Ale to była sprytna dziewczyna. Na manowce ściągnęła siedmiu, wielkich duchem i nie tylko, kompanów.

– O Jezu! Znowu o krasnoludkach?!
– Zamykaj oczy, łapserdaku!
– Cholera, a miał być seks!
– Przecież o tym opowiadam! To była niedobra dziewczyna. Królewna lat 17 bezlitośnie wykorzystywała służbę, karząc nakładać im czerwone kapturki. Skąd mieli brać akurat czerwone, skoro w pobliżu nie było automatów z prezerwatywami? Tego nie chciała wyjaśnić. Władek, świntuchu, przestań się ślinić!

– Ślurp, chlup, mlask.
– Skaranie boskie z tobą! Znów muszę pominąć najlepsze. Morał jest taki, że zasnęła, bo przedawkowała. Rozumiesz?!

Powstaniec lat 96 nie zrozumiał. Zasnął. Chrapał odrażająco. Nie budziłam go. Pewnie po rozbudzającym całusie, zakochałby się. A bajki muszą kończyć się dobrze. Nieprawdaż?

poniedziałek, 1 października 2012

Roman: "I styka!"

– Malwina, słyszałam, że twój prawnuczek rozpoczął studia? – spytała Kunia lat 90.
– Rozpocznie. Jest świt, a Roman na uczelnię idzie dopiero na dziewiątą.
Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, ale furgon z piekarni jak zwykle się spóźniał.
Gaudeamus igitur iuvenes dum sumus – zanuciła Kunia, a my przyłączyłyśmy się: – post iucundam iuventutem, post molestam senectutem, nos habebit humus!
– Ja wolę Bogurodzicę – Elwira lat 77 miała średnie wykształcenie, więc z dezaprobatą wykrzywiła usta.
– Uszczknęłam ociupinkę z emerytury, fundując Romanowi stypendium – Malwina lubiła wspierać naukę w postaci kieszonkowego dla przystojnych żaków.
Ubi sunt qui ante nos in mundo fuere? Vadite ad superos transite ad inferos ubi iam fuere – wyła tymczasem Kunia.
– Ucieszył się? – spytałam.
– Roman powiedział, że mu styka.
– Styka? – zainteresowała się Elwira. – Lubię tego malarza. Jego Kazanie świętego Piotra w katakumbach to perełka! Dobrze, że Roman będzie studiował malarstwo.
Vita nostra brevis est, brevi finietur, venit mors velociter, rapit nos atrociter nemini parcetur! – Kunia bardzo silnie zaangażowała się w śpiew.
– A może to romanistyka? – domyśliłam się. – Będzie uczył się francuskiego?
– Roman bardzo chce zdobyć tytuł magistra – chwaliła się dumna Malwina.
Vivat academia, vivant professores! Vivat membrum quodlibet, vivant membra quaelibet, semper sint in flore! – sentymentalnie piała Kunia.
– Pomodlę się dziś w jego intencji – obiecała Elwira.
– Edith Piaf była dla mnie zbyt szorstka. Ja kochałam się w piosenkach Mirelle Mathieu – wspomniałam.
Vivant omnes virgines faciles, formosae, vivant et mulieres, tenerae, amabiles, bonae, laboriosae – ciągnęła Kunia.
– Roman i romanistyka? – zachichotała Malwina. – To jakieś nieporozumienie... On idzie na AWF. Będzie studiować skok w dal. Mówi, że akurat to mu styka.
Vivat et res publica, et qui illam regit! Vivat nostra civitas, maecenatum caritas, quae nos hic protegit! – Kunia darła się wniebogłosy.
– Przycisz się! – warknęłam w stronę Kuni. – Jak to AWF?
– Mój wnuk jest ochroniarzem na budowie i już zaklepał Romanowi robotę po studiach. Ten się ucieszył, bo z wyższym wykształceniem dostanie wyższe zaszeregowanie i z czasem może dojść do sporych pieniędzy. Roman powiedział, że to mu styka.
– Została mi ostatnia zwrotka – Kunia powiedziała z wyrzutem.
– Jestem taka radosna. Dokończmy razem – zaproponowała Malwina.
No to dokończyłyśmy:
Pereat tristitia pereant osores pereat diabolus quivis antiburschius atque irrisores.

niedziela, 30 września 2012

Szalenie fajnie jest porozmawiać ze śmieciarzem.

Ze śmieciami zwykle wysyłam Władka lat 96, ale ostatnio zapomniałam go o to poprosić. Gdy dziś ujrzałam kubeł i wysypujące się z niego odpadki, to nie miałam innego wyjścia, jak samej wziąć worek ze śmieciami. Zeszłam na podwórko do śmietnika, a tam akurat przyjechali śmieciarze. Wykonałam koszykarski rzut osobisty, bezbłędnie trafiając workiem do kontenera. Jeden ze śmieciarzy zaczął bić mi brawo.
– Jest pani szalenie wysportowana. Lubię kobiety, które potrafią punktować.
– Dziękuję, młody człowieku – odpowiedziałam. – Staram się dbać o siebie, choć mam już 73 lata plus mały ogonek.
– Wygląda pani na 46 lat.
– Ma pan oko – stwierdziłam z podziwem. – Mam na imię Adela.
– Szalenie mi się podoba pani imię.

Zalotnie wyciągnęłam rękę na powitanie. Śmieciarz zaś zdjął robocze rękawice i podał mi wypielęgnowaną dłoń.
– Mam na imię Wawrzyniec. Mam lat 53 i jesienią będę obchodzić jubileusz 30-lecia na cudzych śmieciach.
– Każda praca wawrzynem człowieka.
– Szalenie ma pani rację. Ze sfermentowanych liści laurowych również można uzyskać kaloryczny napój.
– Ale chyba nie jest pan pijakiem?
– Tylko koneserem, droga pani.
– Jak się w ogóle pracuje w pana branży, Wawrzyńcu? – spytałam z ciekawością, bo lubię wiedzieć, co się dzieje dookoła mnie, a śmieciarze są nieodzowną i nieodłączną częścią naszego życia.
– Pecunia non olet, a ja szalenie lubię schylać się po grosz leżący na ulicy.
– To musi być pan bogatym człowiekiem.
– Również wewnętrznie, pani Adelo. Ostatnio na ulicy Pamiątkowej natknąłem się na Krytykę czystego rozumu. Szalenie dużo mi ta lektura rozjaśniła.
– Chciałbyś, drogi Wawrzyńcu, bym w przyszłym tygodniu wyrzuciła Krytykę jasnego rozumu?
– Oczywiście! – po czym dodał niepewnie: – Ale chyba nie kantuje mnie pani?
– Wawrzyn – do śmieciarza podszedł jego kolega, trzymając w ręku kawał blachy. – To chyba mosiądz. Bierzemy?
– Szalenie!
– Wy musicie na wszystkim się znać – stwierdziłam z uznaniem.
– Jesteśmy omnipotentni – Wawrzyniec ze skromnością przyznał mi rację.

Po chwili szarmancko pożegnał się, założył rękawice robocze i wraz z kolegami udał się na ulicę Krzyżową. Mieli nadzieję odnaleźć tam co najmniej kilka mosiężnych krucyfiksów. Ja zaś wróciłam do siebie. Wspinając się klatką schodową myślałam o bogactwie. Szalenie zaczęło mi się nie podobać życie. Wyrzucając śmieci stawałam się intelektualnie biedniejsza. Chyba zaprotestuję przeciw temu i jednak nie wyrzucę Kanta.