sobota, 23 lutego 2013

Sceny balkonowe.

Słońce, temperatura powyżej zera i odkryta posadzka na balkonie. A tam wszystko zasrane przez gołębie. Czarno od sadzy z kominów i placki ptasiego gumna. Najchętniej bym nie otwierała drzwi balkonowych, ale nie mogę pozwolić, by zagnieździły się ptaki, wydały na świat pisklęta – w końcu mój balkon to nie woliera. Ja chcę tam kwiatki posadzić! Pelargonie podlewać! Na Władka pokrzyczeć!

A propos, na II śniadanie wpadł jak co dzień powstaniec lat 97, dostał na dzień dobry szpachtułkę, by zeskrobał ślady ptasiej (od)bytności, a ja w międzyczasie dostarczyłam mu szczotkę, środek do szorowania i wiadro wody. AK-owiec podwinął rękawy i wziął się do roboty. Zdenerwowany fukał coś pod nosem, ale karnie wykonywał zlecone zadanie. I jak co roku w tym momencie przyszła Ziutka z I pierwszego piętra.

– Adela, do jasnej ciasnej! Okna mam ledwo umyte, a tu kapie mi szlompa i paskudzi okno!
– Ziutka, masz już 53 lata i powinnaś wiedzieć, że to normalne, że woda leci z góry do dołu, a nie odwrotnie. Spójrz na deszcz, jest dokładnie tak samo. Poczekaj, pokażę ci fotografię wodospadu Niagara.
– Guzik obchodzi mnie Niagara! Ja mam zacieki!
W tym momencie pojawił się Władek. Otarł pot z czoła, obleśnie uśmiechnął się do Ziutki i wtrącił swoje trzy grosze.
– Masz okres, Ziutka?
– Ty stary rozpustniku – zareagowałam błyskawicznie. – Zacieki to nie miesiączka!
– Chlapnąłeś, Władku – powiedziała zagniewana Ziutka.
– Że niby głupotę powiedziałem?
– Nie, okna mi zafajdałeś!
– To jak skończę balkon, to wlecę do ciebie. Wymuskam wszystko, o co mnie poprosisz – obiecał dwuznacznie Władek.

Udobruchana Ziutka wróciła do siebie, a ja w milczeniu patrzyłam na rozgorączkowanego AK-owca, który w pośpiechu kończył szorować balkon. Nigdy wcześniej nie podejrzewałam go o takie zaangażowanie w prace porządkowe. Władek zamknął drzwi balkonowe i pędem ruszył do Ziutki. Nawet kawy nie tknął.

No cóż, przecież nie będę protestować przeciw pomocy dobrosąsiedzkiej. Postanowiłam jednak, że te słowa nie mogą być czcze, trzeba wypełniać je treścią. Dlatego poszłam na balkon wymienić ziemię w doniczkach.

piątek, 22 lutego 2013

Hę.

Władek lat 97 ma arystokratyczny korzeń. Wiem, bo kiedyś zaskoczył mnie, mówiąc „Adela, pokażę ci swego lorda”. I wyciągnął hrabiowską dumę na wierzch. Oczywiście wyśmiałam go, bo to najlepsza broń na ekshibicjonistów. Ale od tamtego czasu jestem świadoma, że Władek posiada pełnoprawny tytuł do swego barona.

Większość Polaków nie posiada jednak żadnego tytułu. Plebsiaki nazywają swoje narzędzia dosadnie, wprost i bez fantazji. To zachowanie szczeniackie, stąd psiaki z plebsu czyli plebsiaki. Bramini, czyli chłopcy stojący w bramach, wprawdzie czasem sugerują, że używają wytrychu, ale to tylko takie gadanie. Pustosłowie mające przykryć rozporkowo-słownikowy deficyt.

O tytułach porozmawiałam z Lucjanem Kutaśko, którego zaprosiłam na herbatkę. Sztabowiec przyszedł ogolony, pachnący wodą kolońską Brutal, w odprasowanej koszuli i wyglancowanych butach. Przy stoliku usiadł skromnie, złączając kolana i splatając na nich dłonie.

– To bardzo ważki problem, pani Adelu. Naszego kandydata na prezydenta 2015 musimy tytułować z należną czcią i szacunkiem.
– Trafiłeś w jądro problemu, Lucjanie.
– tomasz.ka pod wielką postacią!
– Twardy kandydat – uzupełniłam propozycję Kutaśki. – Pomazaniec 2015.
– Hę...
– Hę? Lucjanie, wróciłeś do miasta. Mówże po ludzku!
– Niech pani nie bagatelizuje hęchania. Niemal połowa elektoratu hęcha. Jeśli tomasz.ka 2015 w kampanii nie hęchnie choć kilka razy, to może zostać odrzucony przez wyborców. I to już w pierwszej turze! I przestanie być 2015.
– Turze? Jaki turze? Tury dawno wyginęły. Skąd masz te wsiowe dane? Hę?
– Mam czujne ucho, pani Adelu.
– To uważnie posłuchaj, młodzieńcze, co ci powiem!

I mu nagadałam!

Świat się zmienia? Co za pierdoły! Nie zmienia się. Zło to nadal zło, bubel to bubel, a kapusta cały czas jest udeptywana. Lord Władka lat 97 wcale nie odszedł do lamusa. To pseudo specjaliści od badania opinii społecznej wymyślają nowe hę-kategorie, by potem wszystkim wmówić, że król ma hę-szaty. Dlatego protestuję przeciw hę-ekspertom.

Ale dziś się wzburzyłam. Hę!

czwartek, 21 lutego 2013

Chuj z receptorami.

– Gdzie znajduje się większość zakończeń nerwowych? – spytała Malwina, drapiąc się po głowie i stymulując swoje końcówki nerwów.

Przed sklepem na dole stałyśmy w ogonku, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. W nocy spadł śnieg i raczej patrzyłyśmy pod stopy, które uporczywie udeptywały biały puch. Słowa Malwiny lat 92 zwróciły nasze spojrzenia ku górze, a raczej ku świeżej trwałej naszej sąsiadki, którą wyniosła z wildeckiego zakładu fryzjerskiego przy ulicy Wierzbięcice.

– Ci ci po tej głowie chodzi? – zdziwiła się Elwira lat 77.
– Nerwy – odpowiedziała Lwinka.
– Bardzo ważne są stopy – wtrąciłam swoje trzy grosze. – Nieraz chodziłam po żarzącym się węglu. Spaliłam prawe płuco. Wiem, bo Roentgen to wykazał i lekarz zakazał mi palić gumę. Tfu, skórę.
– Uwielbiam ipsację – wyznała Kunia lat 90.
– Hę? – wyhęchała Elwira.
– Że co? – zawtórowała jej Malwina.
– Nie wiem, jak to jest z waszymi cipkami, ale na mojej jest mnóstwo zakończeń nerwowych. Dziś w nocy stymulowałam wątrobę. Musiałam, bo kupiłam pigwówkę i wystarczył jeden wieczór, bym osuszyła butelkę.
– To skandaliczne, co opowiadasz – żachnęła się Elwira.
– Oj tam, Elwira – zaoponowałam. – Miałam kiedyś problem z nerkami i też się wyleczyłam samogwałtem. Teraz jednak masuję małżowiny uszne. Ostatnio przez tydzień je rozcierałam i katar przeszedł, a przy okazji nie dostałam zapalenia ucha.
– A jak to robią mężczyźni? – dociekała Malwina.
– A chuj z męskimi receptorami! – zaklęła Kunia.
– Nie pamiętasz? – Gertruda lat 59 zdziwiła się amnezją Malwiny. – Faceci masują się z nie mniejszym zapałem niż my kobiety.
– Można się od tego zapalić? – zdziwiła się Malwina.
– Raczej do tego – sprostowałam.
– Żołądź odpowiada męskim łebskim sprawom – tłumaczyła Gertruda. – A że mężczyźni bardzo rzadko myślą, to skupiają się na receptorach niższych. Wielu tak leczy prostatę.
– Leczą prostatę poprzez onanizowanie się? – Malwina nie dowierzała.
– Jak ma się chuja z receptorami... – Kunia znów użyła ordynarnego słowa.
– Jaki receptor, taki naród – skwitowałam rozmowę.

W samą porę, bo akurat podjechał furgon z pieczywem, więc sięgnęłyśmy do portmonetek, by odliczyć drobne na chleb i bułki.

środa, 20 lutego 2013

O tym, jak literatura potrafi przywrócić człowieka do życia.

Zadzwoniła do mnie Sonia lat 47 i pochwaliła się, że zaczyna konsekwentnie realizować postanowienia noworoczne. Spytałam, jakie. Odpowiedziała, że od miesiąca maluje paznokcie na jaskrawo-czerwony kolor, pije więcej niż dotychczas i szuka okazji do nieskrępowanego seksu. No cóż, już Nienacki pisał, że kobiecej pupy, choć przypomina skarbonkę, nie należy oszczędzać.

Myślałam, że Sonia chce się wprosić na drinka, bo pracuje w szpitalu i nie śmierdzi groszem, a u mnie barek zawsze pełny, ale pomyliłam się. Chciała jedynie przekazać podziękowania dla krewniaka, który opisał ją w książce pt. „Z czego składa się poznaniak”. tomasz.ka 2015 w rozdziale traktującym o rozporku mieszkańca stolicy Wielkopolski barwnie przedstawił jej łóżkowe sensacje. Jak jej kochanek kneblował ją, bo w chwili rozkoszy tak głośno krzyczała, że sąsiedzi się buntowali; jak teoretycznie, a potem praktycznie szkoliła młodego żołnierza, żeby potrafił przygotować żonę do seksu analnego; jak po dłuższej abstynencji osiągała orgazm poza łóżkiem, gdyż mając silny wytrysk obawiała się poplamienia pościeli. Krewniak zapewnił mnie, że zastosował autocenzurę, by nie epatować czytelnika zbytnim rozpasaniem.

Sonia lat 47 ma ciężką pracę. Obserwowanie pacjentów zmagających się z różnymi chorobami bywa przygnębiające. Ale Sonia wie, jak pomóc. Ostatnio zlitowała się nad mężczyzną światowym, poważnym i opanowanym. Dała mu książkę do poczytania, zaznaczając fragment, z którym powinien się zapoznać w pierwszej kolejności. Od tego momentu na twarzy pacjenta zagościł uśmiech. Więcej, zaplanował życie na czas po wyjściu ze szpitala! Hania już wie, że przyjedzie po nią kierowca i limuzyną zostanie odwieziona wprost do wanny z jacuzzi.

Coś mi w tej historii nie pasowało. Postanowiłam zatelefonować do huncwota.
- Czy wiesz, że twoja książka wykorzystywana jest do nierządu?
- Co?
Wyłuszczyłam sprawę ze wszystkimi szczegółami.
- Ależ, ciociu! Mylisz nierząd z terapią – wyjaśnił Prezydent 2015 in spe.

Chyba nie doceniłam wpływu literatury na życie przeciętnego człowieka. Ale w tym miejscu muszę zaprotestować. Dlaczego ona tak silnie działa tylko na ludzi chorych?

wtorek, 19 lutego 2013

Płomienna szajka.

Witalis lat 63 z ulicy Fabrycznej na poznańskiej Wildzie dorobił się już 4 wnuków, z czego dwóch jeszcze jest niepełnoletnich i w związku z tym za wszelkie wykroczenia nie grozi im więzienie, lecz reedukacyjny pobyt w poprawczaku. Dlatego dziadek bez żadnego skrępowania zaczął uczyć ich przestępczego fachu, rozpoczynając przekazywanie sekretów złodziejskiej profesji od najprostszej i prymitywnej nauki rozboju. Na miejsce pierwszej lekcji wybrał największy cmentarz w Poznaniu na Junikowie. Doszedł do wniosku, że należy grasować na bocznych alejkach, lecz mimo wszystko w pobliżu głównej, by w razie interwencji policji szybko wmieszać się w tłum. Wielki teren miejskiej nekropolii dawał duże możliwości manewru.

Witalis to bardzo porządny mężczyzna, który swojaków z dzielnicy nie tylko nie ruszy, ale nawet uprzedzi o planowanych akcjach. Między innymi w tym celu pojawił się u progu mego mieszkania.

- Adela, pamiętam, że nie masz nikogo na Junikowie. Czy to prawda? Wiem, że pytam się, co roku, ale mam w tym fyrtlu tylu znajomych…
- Ja już dawno nikogo nie mam… Władek…, sam rozumiesz, on ma już 97 lat… A dlaczego pytasz?
- O cmentarz się pytam – obcesowo przerwał mi Witalis.
- Józwę zagrzebałam, tfu: pogrzebałam, na Dębcu, na Junikowie nikt z rodziny ani znajomych nie spoczywa. A o co chodzi?
- Będzie płomiennie.
- Szykujesz coś ognistego?
- No! Wiesz, Adela, że baby ubierają się na cmentarz nie tylko w ciuchy eleganckie, ale i łatwopalne. Chcemy w rodzinie to wykorzystać.
- Co masz na myśli?
- Mam łatwopalne pety. Rzucam na gościówę ćmika, ogień błyskawicznie się zajmuje, wnuk podskakuje i sypie garścią ziemi w oczy, że niby chce ugasić pożar, a drugi ucieka z torebką. Gites plan.
- Dlatego nie chcesz żebym poszła na cmentarz? Kochany chłopak!
- O swoich trzeba dbać, no nie? Dobra, Adela, pędzę powiadomić innych. Czyli idziesz na Dębiec i nigdzie indziej! – dodał rozkazująco.
- Dobra, dobra!

I dopiero kiedy zamknęłam za nim drzwi zrozumiałam, że jego działania mogą być skuteczniejsze od akcji ekologów działających na rzecz dobra zwierząt. Tak to poznańska Wilda wyprzedza światowe trendy…

poniedziałek, 18 lutego 2013

Dynamika megatrendów.

Miałam dziś sen o dynamice megatrendów. Znaczy najpierw przyśniło mi się mega, a dopiero na sam koniec trend, ale złączyłam to w całość, bo w międzyczasie się nie ocknęłam, chrapiąc jednostajnie przez całą noc.

Ze świeżo zapamiętanym snem poszłam na Rynek Wildecki, by skonfrontować go z konsumpcją. W ten oto sposób natknęłam na Zbigniewa Wersusa, który codziennie handluje na bazarze ćwikłą, pyrami i kiszoną kapustą, którą udeptuje jego żona Jadwiga lat 45.

- Zbychu – zaczepiłam sprzedawcę pyr – czy ty ze swojego ważnego stanowiska dostrzegasz transkulturowość naszych czasów?
- Dwa pięćdziesiąt się należy – odpowiedział najpierw kobiecie, która stała przede mną w kolejce.
- Ciociu Adelo – zwrócił się do mnie uprzejmie – dobrze znam transkurwowość, bo jeździłem przez 14 lat Tirem. Zawsze lubiłem się odlać pod sosną czy inną jodłą nie na stacji benzynowej, a tam zawsze zza krzaka wyskoczyła jakaś lafirynda. Taa… – zastanowił się – transkurwowość na dłuższą metę bardzo idzie... w pyry.
- W co?
- Wyrazić się nie chciałem…
- Szanujesz mnie. Dziękuję. Ja jednak chciałam dopytać się o co innego – drążyłam uparcie. – Czy zauważasz, że postawa korzystania z życia, znaczy taki współczesny model kulturowy bliski polskiemu homo sapiens przekłada się na zwiększony popyt na pyry? A może na buraki?
- Kiszona kapusta dobrze szła, gdy Jadźka udeptywała ją tu na miejscu. Zbierało się sporo gapiów, to później jeden z drugim kupili więcej niż zwykle. Na pieluchy było. Ale to się skończyło 15 lat temu. Jadźka wtedy powiła.
- Co proszę?
- Po drugim bachorze tak jej się łydki zwiększyły, że ubyła połowa kiboli jej nożnych wyczynów.
- Nie było tolerancji dla jej urody?
- A bo ja wiem. Jadźkę pieszczę tylko po ciemku, więc mi to nie przeszkadza. Ale słyszałem, że są zboczeńcy, co lubią przy świetle. Jak takiego wyczuję, to nie sprzedaję gwałcicielowi kapusty!
- A pyry?
- Jak poznaniakowi pyr nie sprzedać? No ciociu?

W tej sytuacji poprosiłam o dwa kilo ziemniaków, pół kilo cebuli i 30 deko kapusty, jednak z zaznaczeniem, żeby była koniecznie spod stóp Jadźki.

niedziela, 17 lutego 2013

U bukmachera.

W odróżnieniu od ludzi poniżej lat 40 jestem bardzo zaangażowana politycznie. Śledzę polskich polityków, obwąchuję stołki, ma których przed chwilą siedzieli dostojnicy państwowi, zaglądam im do kieszeni oraz w zeznania roczne, które wywieszają w internecie, konsultuję się z papparazzi oraz ze znajomymi psychologami i psychiatrami, a potem swoją wiedzę pożytkuję.

Dziś zadzwonili do mnie z jednego z punktów bukmacherskich.
- Pani Adelo, są typy.
- Jaki kurs mają ci spod ciemnej gwiazdy?
- Na razie bardzo korzystny.

Rozłączyłam się. Oszczędziłam sobie starannego makijażu, narzuciłam na siebie wcześniej uprasowaną sukienkę i ruszyłam ku pomyślności finansowej. Po drodze zadzwoniłam do Władka lat 97, odmawiając spotkania przy drugim śniadaniu.

- Adelo, wszystko rozumiem, przecież brakuje mi tylko lata do setki. Kobieta zawsze oznaczała hazard.
- Ja ryzyko minimalizuję.
- Dobra, dobra.

Nie lubię rozmawiać z AK-owcem przez telefon, bo nie widzę oczu i ukrytych za nogawkami spodni jego brudnych gierek. Skończyłam zatem szybko rozmowę i po chwili weszłam do punktu bukmacherskiego. Zaczęłam zaznajamiać się z ofertą.

- Jak myślicie, chłopaki – zaczepiłam innych graczy. – Czy Palikotowi uda się w końcu wejść do siedziby PiS?
- Jest świetny kurs – odpowiedział jeden z hazardzistów. – Dają 10,59 za jedną postawioną złotówkę na Wejście Palikota. Podobnie wysoka stawka jest na zdarzenie, że odnajdą pradziadka Hoffmana, który służył w Wermachcie.
- Widzę, dają 11,6. Ale nie radzę wam stawiać na Piechocińskiego.
- Dlaczego, pani Adelo?
- Bo on traktuje politykę na piechtę. A my powinniśmy zmotoryzować służbę Narodowi. Bardziej zależy nam na wdepnięciu pedału gazu łupkowego niż dyszeniu maratończyka.
- A zboczeńcy?
- Fakt, oni też ledwo dyszą.
- Ja postawię na Gowina – odezwał się jeden z doświadczonych graczy. – On wkrótce przejdzie do kancelarii prawniczej Giertycha. Kurs na to wynosi 28,8.

Pokiwaliśmy wszyscy głową i zabraliśmy się za pisanie kombinacji zakładów. Ja wybrałam te najbardziej prawdopodobne i wyszło mi, że za postawione 5 złotych mogę wygrać 6 i pół tysiąca złotych. Warto było dziś postawić, bo im bliżej kolejnej konferencji prasowej byle jakiego polityka, tym kursy będą spadać.

No dobra, to ja dziś też już spadam...