sobota, 3 maja 2014

Pożywny posiłek za kulturę osobistą.

Kolejne zajęcia grupy AK miały już charakter praktyczny i odbyły się w tramwajach linii 2 i 9 w Poznaniu. Na pierwszych ćwiczeniach to ja towarzyszyłam Anonimowym Kobieciarzom, po to, by kontrolować postępy ich resocjalizacji. Później miałyśmy rotacyjnie zmieniać się z sąsiadkami. Dziś zajęcia odbywały się z tematu szarmanckiego zachowania, a więc ściśle były powiązane z budowaną naprędce kulturą osobistą AK-owców.

Staliśmy na przystanku przy Szpitalu Ortopedycznym imienia profesora Wiktora Degi. W stronę centrum miasta nadjeżdżała dwójka. Wsiedliśmy do drugiego wagonu. Ja i Władek lat 98 przednim wejściem, a reszta z chłopaków pozostałymi. Ja, Adela lat 73, z trudem wspięłam się po stromych schodach i zasapana zaczęłam przedzierać się przez tłum na koniec wagonu. Miejsca były zajęte, a twarze siedzących skupione na tym, co za oknem.

Kiedy dotarłam na koniec wagonu, Władek lat 98, który pozostał przy przednim wejściu zakrzyknął tubalnym głosem:
- Proszę wszystkich stojących, przygodnych klientów MPK, mam wyjściówki. Każdy kto chce wyjść z tramwaju zrobi to tylko za okazaniem biletu wyjścia. Tylko bez przepychanek!

Wśród pasażerów nastąpiła konsternacja. Ktoś został wyrwany z bezmyślnego odrętwienia, na innych twarzach pojawiły się pełne politowania uśmieszki. Szybko jednak znikały, bo Władek lat 94 dysponował atrapą parabellum, a Witek lat 59 wyciągnął przy środkowych drzwiach dawno nie ostrzoną maczetę. Nawet Boguś lat 48 na tyle wagonu wzbudzał szacunek, bo wymachiwał komunijnym nunczako, to znaczy dwoma świeczkami połączonymi knotem. A knot jest bardzo podobny do lontu, więc Boguś strach wzbudzał.

- A co z siedzącymi? – zapytała jedna paniusia lat około 19.
- Przed chwilą przeciskała się przez tłum kobieta lat 73 i nikt jej nie ustąpił miejsca. Teraz my nie ustąpimy przy wyjściu. Sitting Bull’e jadą na końcówkę – wyjaśnił Władek.
- Jak baba ma siłę dźwigać takie duże cyce i dupsko, to i postać może – zarechotał rubasznie menel lat na oko 36.
- Zostawcie go mnie! – krzyknęłam. I wbiłam mu palce w dwie dziurki od nosa.

Reszta siedzących już nie protestowała. A potem daliśmy im się wykupić. Siedzący pasażerowie dostali nauczkę, a AK-owcy zrozumieli, że kultura osobista popłaca. Stać nas było na smaczny obiad w dobrej restauracji. Do domu wróciliśmy 9. Kolacja też była wykwintna.

piątek, 2 maja 2014

Władek lat 98 od dziś znów działa w AK.

Musiałam coś zrobić. Nie mogłam wczorajszej sprawy tak pozostawić. Zaprosiłam wszystkie urodziwe sąsiadki do siebie. Była Lusia lat 55 oraz Genia lat 66 z parteru, Zenobia lat 69 z I piętra, Wacława lat 63 z II piętra i Kazia lat 47 z III piętra,. Wypiłyśmy po filiżaneczce herbatki z wiśniowymi konfiturami, wymieniłyśmy uwagi o pogodzie oraz o parytetach w radach osiedla, po czym przeszłyśmy do meritum.
Wpuściłyśmy do pomieszczenia Witka lat 59 z parteru, Władka lat 98 oraz Bogusia lat 48, który akurat dostał przepustkę z więzienia.

- Panowie, wstydźcie się – zgromiła Lusia lat 55.
- Powinniście pójść do kąta – postraszyła Zenobia lat 69.
- Zhańbiliście się, chłopaki – skwitowała Kazia lat 47.
Wtedy z krzesła podniosłam się ja.
- Panowie, rozumiem, interesują was kobiety młodsze, niż samochody o rocznikach, na które was stać. To idiotyczne. Dotychczas byłyśmy pobłażliwe, ale to musi się zmienić. Rozwydrzone bachory, które w was tkwią, każą zmieniać waszą pozytywną energię na bezczelną namolność. Niedopuszczalne jest, że niepowodzenia na froncie podrywu kobiet młodych staracie odbić sobie na nas. Nie damy się molestować. Nadajecie się tylko do resocjalizacji. Rozpoczniecie terapię!
- Co to za jaja? – przytomnie spytał Witek lat 59 z parteru.
- Damy wam szansę – obwieściła Wacława lat 63. – Musicie tylko założyć klub AK.
- Wspaniały pomysł – zapalił się powstaniec lat 98, czyli Władek z Warszawy.
- Anonimowi Kobieciarze, zaczynacie pierwszą sesję od razu. Powtarzajcie: „Nie będę paniom łypał w dekolt, energii marnotrawił, a wstrętny nochal i męską chuć pod kołdrą pozostawię.” A teraz otwieram dyskusję.
- Że co? – niepokorny Witek stawał okoniem.
- To zacznę ja – z uznaniem spojrzałyśmy na Bogusia, którego więzienie nauczyło pokory. – Kazia lat 47 mieszka na III piętrze i gdy wracała do domu, podnosząc na schodach ciężkie uda, to nie wytrzymałem i wetknąłem nochala między jej dwa pośladkowe bochny. Wstydzę się. Postanowiłem unikać klatek, ale mimo to wrócę z przepustki do więzienia.
- A ja – zabrał głos Władek lat 94 – kiedy widzę cyce sąsiadek, to po hiszpańsku myślę: „la pierdonate to”. Niedobre myślenie. Ale francuski też jest niebezpieczny, zaś niemiecki zbyt dosadny. To przyswoiłem migowy i ręce miałem takie rozlatane... Wstyd mi.
- A niby dlaczego mam być anonimowy? – zaperzył się Witek lat 59. – Wyskakuję z gatek jako Witek i tego samego chcę od kobitki: żadnego wstydu!
- Protestuję! – wrzasnęłam.

Jeszcze sporo pracy przede mną. Przed nimi. Przed nami.

czwartek, 1 maja 2014

Mama mówiła: „A fe, lek!” A Felek nie słuchał. Przedawkował i umarł.

Wczoraj wieczorem wleciał do mnie Władek lat 98. Rozochocony, z wiatrem w siwych włosach i żądzą zadaszoną okrągłym brzuszkiem.

- Adela, słuchałem audycji w radio. Mówili, że uprawianie seksu wpływa na zdrowie i przedłużenie życia. Chcę być zdrowy. Przyłączysz się?
- Czy ty jesteś chory na umyśle, stary napaleńcu?!
- Tylko nie stary! Jary i zdrowy!
- Opowiem ci bajkę.
- No nie – z Władka uszło powietrze. – Czuję, że znowu z seksu będą nici.
- Usiądź wygodnie na fotelu. – Władek lat 94 zrezygnowany klapnął na siedzisko. – Ładnie. Grzeczny chłopiec. Teraz zamknij oczy, łobuzie. Śliczny jesteś, gdy masz zamknięte oczęta. Posłuchaj, kochasiu...
- Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, siedmioma rzekami i siedmioma lasami żyła sobie pewna dostojna Panna. Nie liczyła się dla niej jakość pożycia przedmałżeńskiego, ona nastawiała się na ilość aktów płciowych oraz panieńską perwersję. Dziewczęta w jej wieku bywają bardzo swobodne, chyba jeszcze pamiętasz o tym? Nie, nie odpowiadaj... Jej zachowanie było niegodne pozycji królewny, jaką miała na dworze szacownego Tatusia Króla, więc wysłano ją w miejsce odludne. Miała przez najbliższe 3 lata wieść życie wśród mchów, paproci i starych korzeni. Ale to była sprytna dziewczyna. Na manowce ściągnęła siedmiu, wielkich duchem i nie tylko, kompanów.
- O Jezu! Znowu o krasnoludkach?!
- Zamykaj oczy, łapserdaku!
- Cholera, a miał być seks!
- Przecież o tym opowiadam! To była niedobra dziewczyna. Królewna lat 17 bezlitośnie wykorzystywała służbę, karząc nakładać im czerwone kapturki. Skąd mieli brać akurat czerwone, skoro w pobliżu nie było automatów z prezerwatywami? Tego nie chciała wyjaśnić. Władek, świntuchu, przestań się ślinić!
- Ślurp, chlup, mlask.
- Skaranie boskie z tobą! Znów muszę pominąć najlepsze. Morał jest taki, że zasnęła, bo przedawkowała. Rozumiesz?!

Władek lat 98 nie zrozumiał. Zasnął. Chrapał odrażająco. Nie budziłam go. Pewnie po rozbudzającym całusie, zakochałby się. A bajki muszą kończyć się dobrze. Nieprawdaż?

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Prezydent.

Odwiedził mnie wczoraj tomasz.ka, młokos, ślamazara i nieudacznik, ale jednak krewniak.

– Z czym przychodzisz, smyku?
– Pamięta ciocia nasz pierwszy trening?

Jakże miałabym nie pamiętać? To był maj 2010 roku. Zaprosiłam wtedy krewniaka na obiad. Rzadko to czyniłam, bo to głodomór, wszystkie zapasy z lodówki nieraz mi zżarł, często zabrudził kuchnię, a na dodatek nigdy nie okazał wdzięczności! Wtedy jednak miałam pomysł, w którym on odgrywał niepoślednią rolę.

Huncwot zażyczył sobie wcześniej kurczaka w zielonym pesto, więc trochę pomęczyłam się nad tą wcale nie poznańską potrawą i zadzwoniłam, przypominając młodemu sklerotykowi lat 45 o obiedzie. Zjawił się punktualnie. Hultaj, obibok, nieudacznik. „Bezdielnik”, jak powiadają Rosjanie. Nierób, głąb i fantasta. Pierdoła, maruda i naiwniak. Uważałam wówczas, że świetnie nada się do moich planów.

Nakarmiłam go. Z lubością słuchałam jego mlaskania i siorbania herbaty z żurawiną – to była najlepsza oznaka jego ufności. Lubiłam trzymać go na smyczy, a zależność ode mnie uzmysławiać zawartością garnka. Ale dziś rozmowa przy obiedzie miała być dużo poważniejsza.
– Smakuje ci? – spytałam.
– Ciociu, ty jesteś hiper-ciocia. Taka mega-ciocia. Boska ciocia-ciocia!
– tomasz.ka, do cholery, smakuje ci? – wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę prorokinią, więc zdarzało mi się przeklinać.
– Tak!
– Chcesz jeść jeszcze lepiej?
– Oczywiście! Kto by odpowiedział inaczej?
Nastąpiła kulminacyjna chwila i przeszłam do meritum.
– Musisz zostać prezydentem.
– Że co?
– Masz zamieszkać w Pałacu Namiestnikowskim.
– Teraz?
– A zebrałeś 100 tysięcy podpisów?
– Nie.
– To po co idiotycznie pytasz? Zamieszkasz dopiero za 5 lat.
– Aha.
– Ale musimy zacząć ćwiczyć już od dzisiaj. Dopij herbaty.

tomasz.ka wysiorbał herbatę do końca, cały czas czujnie mnie obserwując. Pomysł niezbyt mu się spodobał, ale pisałam już, że to hultaj i leń. Nawet prezydentura to dla niego za duży wysiłek. Ale miał dużo innych cech, które predestynowały go na to stanowisko. Musiałam je tylko wydobyć na wierzch. Resztę zrobicie wy, głosując na niego w 2015 roku.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Warto w niedzielę uszczęśliwić się masowaniem małżowinek usznych.

Jednego dziś musiałam się wystrzegać – otóż ruch mógł mnie podstępnie sprowadzić do bezczynności. To było realne zagrożenie. Maratończyk na mecie pada i jedyne, czym myśli, to bezruch. Leżenie i dyszenie. Podobnie jest ze spełnionym seksualnie samcem. Podobnie mogło stać się ze mną...

Co zatem robić, jakie ćwiczenia wykonać? – myślałam. I nagle mnie olśniło. Przecież kobieta w słusznym wieku nie może tylko mówić i wytyczać nowe ścieżki życiowe, ona musi też umieć słuchać! Należy zatem wyćwiczyć ucho. Usprawnić wyłapywanie przez nie dźwięku, co rozumiałam jako wachlowanie małżowin w celu sprowadzania ku sobie fal akustycznych. W końcu ten, kto więcej słyszy, ten ma dostęp do całego spektrum informacji.

Znów leżałam na sofie. Tym razem podłożyłam sobie pod głowę poduszeczkę. Nogi wypoczywały po wyczerpujących przysiadach, lecz musiałam zaangażować jeszcze bardziej zmęczone bicepsy. Zgięłam ręce, by dłońmi dotknąć uszu. Małżowiny przyjęły delikatność opuszków palców z wdzięcznością. Dłonie myszkowały, szukając receptorów, które znajdowały się na moich uszach. Jak masowałam jedno miejsce na małżowinach, to czułam ciepło w pęcherzu moczowym, gdy palce ciut się przemieściły, wtedy zaczynała uśmiechać się trzustka. Zadowoliłam też śledzionę, płuca oraz układ limfatyczny. Wzmocniłam też kondycję cewki moczowej oraz wyrównałam poziom hormonów. Niepozornym krążeniem paluszków po uszach doprowadziłam ciało zdrowia. Zrozumiałam przy tym, dlaczego troskliwi rodzice ciągną swoje dzieci po uszach. Oni po prostu dbają o nich. Naszła mnie ochota, by jak najwięcej osób natrzeć po uszach. Wytarmoszony minister finansów uzdrowiłby momentalnie gospodarkę, pociągnięty za ucho prymas rozprawiłby się z pedofilią i pederastią w kościele, natarte uszy dziennikarzy ułatwiłyby im słuchanie ludzi ze zrozumieniem. Tak, teraz należało zająć się wyłapywaniem fal akustycznych.

Trochę inaczej ujęłam swoje uszy. Nastawiałam je w tym samym kierunku, uruchamiając kowadełko i trąbkę Eustachiusza. Od razu dotarł do mnie dźwięk. Był to zegar ścienny. Tik tak, tik tak, tik tak. Pomyślałam o upływającym czasie. Zaraz potem doszedł do mnie głos Boga. Zbiegło się to z wybiciem pełnej godziny.