sobota, 27 listopada 2010

Ostre narzędzia.

To nieprawda, że nie jestem uzbrojona – w końcu ukształtowała mnie zimna wojna. Jestem przygotowana na różne kataklizmy, w tym na bombę atomową, która spadłaby na stolicę. Odrzucam jednak tę myśl, bo nie w smak mi wizja, że wielu warszawskich przyjaciół wyparowałoby. Przezornie jestem zabezpieczona. Mam zapasy żywności zapakowanej w hermetyczne plastikowe pudełka, maseczkę na twarz oraz kilkanaście pomadek, kremów na cerę suchą oraz zmywacze do paznokci. (Cieszę się, że przekwitłam, bo podpaski zajmują dużo miejsca, a czas po ataku jądrowym może oznaczać tułaczkę i tobołek należy mieć nieduży.) Przyjmuję jednak optymistycznie, że wojny atomowej nie będzie. Bardziej boję się ataku jakiegoś chuligana albo kobieciarza na głodzie.

Posiadam sporą kolekcję damskiej broni białej. Cztery tasaki, trzy cążki do wycinania skórek przy paznokciach, jeden wyciszkasz do czosnku służący do wydobywania informacji z męża powracającego z delegacji, a do wyrafinowanych tortur używam używam pędzelka od lakieru do paznocki. Jako kobieta nowoczesna lat 73 nie używam natomiast wałków do ciasta i innych prymitywnych narzędzi z przeszłości, z chęcią natomiast sięgam po kajdanki i łańcuchy, które nabywam w sex shopie. I o wizycie w takim sklepie chcę w kilku słowach opowiedzieć.

Rok temu, podobnie jak dziś, spadł pierwszy śnieg, więc zadzwoniłam do Władka lat 94 z propozycją żebyśmy się rozgrzali. Zareagował z ochotą, jak to bywa u Anonimowego Kobieciarza, ja jednak kazałam mu się ciepło ubrać i spotkaliśmy się przed moją klatką schodową. Poszliśmy na przystanek tramwajowy i wsiedliśmy do tramwaju jadącego do centrum. Sprawdziliśmy pasażerom bilety, po czym wysiedliśmy przy Kupcu Poznańskim. Stamtąd były już tylko trzy kroki do celu naszej eskapady.
– Wytrzyj buty – zarządziłam, bo mieliśmy je całe w śniegu.
– Mam opory – odpowiedział Władek lat 94, wpatrując się w wycieraczkę, a na której było zdjęcie biustu Pameli Anderson.
– Kajdanki proszę – krzyknęłam do młodzieńca, który zbliżał się z przymilnym uśmiechem. – I pejcz! Nie pejczyk, ale pejcz, bo to na tego pana! – Tu wskazałam dłonią na Władka.
– Służę z przyjemnością – odpowiedział przystojny sprzedawca. Poszedł na zaplecze, skąd wrócił z solidnym batem. Podał mi go do ręki, a następnie wypiął się. – Proszę wypróbować, bo po transakcji nie przyjmujemy reklamacji.
Smagnęłam go solidnie trzy razy. Uśmiech nie zniknął mu z twarzy, choć pręgi na pupie musiały zostać..
– A kajdanki? – wtrącił się Władek, który błyskawicznie odtajał. – Czy można wypróbować je na pana koleżance?

Dziś w Poznaniu spadł pierwszy śnieg. Jest zimno, a ja zastanawiam się, czy znów się podobnie nie rozgrzać. Ale boję się, że mogą nas rozpoznać i zaprotestować przeciw naszym zakupom. Dlaczego? Bo Władek lat 94 ukradł wtedy wycieraczkę.

piątek, 26 listopada 2010

Martwa natura?

Nie wiem, może zwariowałam. Wprawdzie mam wątpliwości, ale inni mogą ich nie mieć. No cóż, to chyba nie mój problem. Kartezjusz swój dowód na istnienie Boga zaczął od „dubito ergo sum”, czyli: wątpię, więc jestem. Zatem ci, którzy tak bezkompromisowo mnie oceniają, to bezbożnicy lub ateiści. A takimi krytykantami nie można się przejmować. Uff, od razu mi lżej na duszy.

Dość wstępu. Chcę ujawnić swój sekret. Rozmawiam z moim mieszkaniem. Z meblami, roślinami doniczkowymi, odkurzaczem, pralką Franią i drzwiami. Wiele wymieniam też gestów. Najczęściej uśmiechają się do mnie naczynia. Najsubtelniej robią to kieliszki do wina, natomiast te do koniaku robią to półgębkiem. Kufli się zaś pozbyłam, bo ich prostacki rechot zawsze mnie denerwował. Jowialne są natomiast głębokie talerze, płaskie zaś to wieczni optymiści. Lubię z nimi przebywać. Czekamy wspólnie, dzieląc się nadzieją na parującą porcję smakowitego drugiego dania. Lubię przeżywać zaspokojenie właśnie w towarzystwie płaskiego talerza. W kulminacyjnym momencie jestem gotowa nawet go wylizać.

Lubię zwierzać się moim roślinkom. Ostre dyskusje przeprowadzam jedynie z kaktusami, ale z wszystkimi pozostałymi rozmowy są miłe, kojące, dają mi wiele sił. Od fikusa czerpię informacje na temat polityki. Światowej i krajowej. Fikus ma dziennikarskie zacięcie. Inaczej niż paproć, która jest estetką rozprawiającą najchętniej o malarstwie holenderskim. Natomiast pelargoniom wszystko wisi, toteż od nich uczę się dystansu do codziennych problemów.

Stan finansów najczęściej analizuję w towarzystwie drzwi wejściowych. Wsłuchuję się w pisk zawiasów i to one alarmują mnie, że mija termin rachunku zapłaty za gaz. O płatnościach za prąd informuje mnie włącznik światła do łazienki. Jest w kontakcie chyba jakieś przepięcie, ale odczuwam go tylko wtedy, gdy dostaję od dostawcy prądu monit do zapłaty rachunku. Zaś z pralką Franią przeprowadzam rozmowy formalne, oficjalne i bardzo konkretne. Najczęściej chodzi o ukrycie dochodów przed skarbówką. A że takich kombinacji nie robię, to z Franią milczę. Dlatego napisałam, że to takie oficjalne. Milczenie najczęściej dotyka spraw konkretnych.

Lubię też śpiewać. Niestety, włącza się wtedy odkurzacz i wzajemnie próbujemy się zagłuszyć. Podobno sąsiedzi wtedy stukają w ściany i kaloryfery, ale nie jestem pewna, bo my z odkurzaczem nie mamy słuchu.

No to tyle mojego sekretu. Myślę, że to w sumie żadna nowina, bo każdy kto dobrze czuje się w swoim mieszkaniu, z nim rozmawia. A ci co nie gadają, tylko na mój protest zasługują. Bo to mruki i pseudointelektualne zgniłki. Pamiętajcie: dubito ergo sum!

czwartek, 25 listopada 2010

Sprawunki.

Mam lat 73, ale jestem bardzo wysportowana. To wszystko przez zarządców sklepów, którzy dbają o moją kondycję fizyczną i stan ducha. Dziękuję handlowcom za rozciągnięte ścięgna, kręgosłup obudowany mięśniami, stalowe bicepsy i uda mocarne. Dziękuję.

Do sklepu lubię chodzić z Władkiem lat 94. To drągal, który potrafi z daleka zobaczyć każdą okazję. Jest moim okazyjno-promocyjnym AK-owcem. Jego głowa wystaje ponad regały i zawsze dostrzeże jakiś zakurzony towar, który udaje nam się kupić potem po przecenie.
Dziś poszliśmy do pobliskiego Piotra i Pawła.
– Widzisz coś?
– Nie.
– To wyjątkowo czysty sklep. Mówiłam ci, żebyśmy poszli do Biedronki – powiedziałam z wyrzutem.
– Adela, nie marudź, przecież nie przyszliśmy nie po zakupy, lecz dla gimnastyki. Dobrze grzeją, mamy wózek, gdzie można rzucić palto, światło jest mocne, więc chce się żyć, muzyczka leci miła, pozostaje tylko brać się do ćwiczeń.
Wyjęłam z kieszeni kartkę i zarządziłam.
– Dziś zaczniemy od ćwiczeń sypanych. Uwaga, kto pierwszy znajdzie najtańszy ryż?! Raz, dwa, trzy!
Wózek zawsze ustawiamy w kącie sklepu i to jest nasze miejsce startu. Potem idziemy krokiem Korzeniowskiego do wybranej alei i szukamy najtańszego produktu. Po towar nie schylamy się, lecz przysiadamy, jak ciężarowiec. Podobnie wstajemy i wygrywa ten, kto pierwszy ułoży towar w wózku.
– Wygrałam – pisnęłam z radością, gdy Władek podbiegł ze swoim ryżem. Podniosłam ręce w triumfalnym geście, ale już po chwili znów byłam skoncentrowana przed następną konkurencją. – Teraz czas na najtańszy proszek do prania rzeczy kolorowych. Szukamy trzech opakowań 1-kilogramowych. Uwaga! Raz, dwa, trzy, start!
Władek lat 94 na proszkach nigdy nie przegrał, tym razem również poległam. Potem biegaliśmy po groch, dwa kokosy, musli i komplet garnków emaliowanych. Wózek się wypełniał, a stan rywalizacji był remisowy – 3:3. Nadszedł czas dogrywki. Byliśmy już zmęczeni, zadyszani i spoceni. Od przysiadów bolały mnie uda, a ramiona i bicepsy od noszenia towarów na wyciągniętych rękach.
– Władek, o zwycięstwie zadecyduje paragon fiskalny powyżej 150 złotych. Start!
Podbiegliśmy do kas, każde z nas obstawiało inne stanowiska, i z wywieszonymi jęzorami czekaliśmy na zasobnych klientów. Sklep był na Wildzie, dlatego czekaliśmy aż 28 minut. Wygrał Władek, ale ja się nie martwiłam, bo już odsapłam zmęczenie i czułam się wspaniale. Pozostało tylko rozciąganie po wyczerpującej gimnastyce.
Podjechaliśmy z wózkiem do regału ze zdrową żywnością i na najwyższą półkę upychaliśmy nasze proszki, groch i inne musli. Staliśmy na paluszkach, rozciągając mięśnie nóg. Wspaniałe ćwiczenie. I wtedy podszedł ktoś z obsługi.
– Co państwo robią?
– Odstawiamy towar – odpowiedziałam. – Ja protestuję przeciw tak wysokim cenom! I to gdzie?! Tu na Wildzie! Nieprędko się tu pokażemy ponownie.
Wzruszyliśmy ramionami, odzialiśmy palta i wyszliśmy ze sklepu. Przed naszymi oczami ukazał się Lidl – miejsce naszej kolejnej gimnastyki.

środa, 24 listopada 2010

Seks na klęcząco.

– Adela, chciałbym żebyś się położyła.
– Jaką nadzieję w tym pokładasz, Władysławie?
– Czyżbyś była przy nadziei?
– Jesteś beznadziejny! Jak można wpaść na tak idiotyczny pomysł? Mam 73 lata i choć moja cera i nogi na to nie wskazują, to już przekwitłam.
– Kładź się wreszcie!
– Ale po co?
– Muszę się zewrzeć z tobą w miłosnym uścisku.
– Niedobrze, znowu jesteś na głodzie – westchnęłam.

Władek lat 94 jest AK-owcem, czyli Anonimowym Kobieciarzem i od czasu do czasu ma napady chuci niemożebnej. Tak wielkiej jak zapał elity narodu północnokoreańskiego do nawrócenia świata na komunizm. Władek szczęśliwie nie jest już tak wysportowany jak kiedyś i nie potrafi wziąć kobiety na stojąco. Musi najpierw ją położyć, przewrócić i poturlać. AK-owiec uzależniony jest od turlania. W związku z tym uwielbia pozycje horyzontalne, ale tu powstaje problem semantyczny, który nakłonił mnie do odsunięcia sekretnej zasłony z alkowy i przytoczenia wczorajszej wieczornej rozmowy.

– Władku, dlaczego preferujesz pozycję po bożemu?
– Jam katolik. Ponadto jestem fanem papieża, to mój idol. On wie, co dobre dla mnie, dla ciebie i wszystkich innych baranków.
– Ale Benedykt XVI nigdy nie spróbował seksu! Czy ty wiesz, co to jest celibat?
– Papież jest ojcem świętym, a ojciec to sprawa święta. Nie na nasze to głowy, Adela. Ojciec to ojciec, jak coś mówi to wie, co mówi. Zresztą miałem sen.
– Sen?
– Siedzieliśmy z Benedyktem XVI w piwiarni „U Marycha” przy ulicy Głogowskiej. Przy piątym piwie papież rzekł tak: „Synu, turlać kobietę możesz, ale bierz ją zawsze z przodu. Tylko tak jest po bożemu!”
– A to świntuch – wyrwało mi się.
– Że co?!
– Władek, idź spać. Weź znów we śnie papieża na piwo. Spytaj się, dlaczego seks po bożemu nie może być na klęcząco. No zbieraj się, już późno! Pamiętaj, na klęcząco! Oboje twarzą do świętego obrazka! Chyba trzeba do zwierzęcego aktu dodać coś mistycznego?

Władek lat 94 to nałogowiec. Gdy wpadnie w seksualne delirium wtedy należy szybko odwrócić jego uwagę na coś innego. Ociągnąć od praktyki, kierując myśli na teorię. A z drugiej strony sama jestem ciekawa, co powie papież we śnie Władka lat 94. Czy zaprotestuje na pozycję od tyłu, ale za to na klęcząco i to przed świętym obrazkiem? Trudna sprawa. Będzie wiele punktów widzenia. Oby znowu nie doszło do schizmy.

wtorek, 23 listopada 2010

Ojgyn z Pnioków.

Kochany Eugeniusz, czyli Ojgyn z Pnioków przetłumaczył mnie, dodając wiele od siebie. Uradował mnie tym ogromnie i dziś przytaczam cudny efekt jego starań:

„Ufifrane, côrne gôrki.”
Wiycie, cowiek mô pôrã roztomajtych sztufów we swojim żywobyciu. Jô już kiejsik pisôł ło tym jak to roztomajcie sie ukłôdô we życiu, jak to nasze życie poradzi zakolić, nasztrichowac ring. Napoczynô cowiek łod utropy, łod takigo ci uwijaniô sie, coby szafnóńć sukcys ale zółwizół na łostatku wykôże sie, iże te nasze côłke życie jes na isto festelnie nudne, doswkiyrne i cióngnie sie jak cuch po galotach. Nó, bo dejcie pozór: Dlô śpikola trzi lata starego sukcysym jes niy naprać już do galot! Dlô dzieciôka dwanôście lôt starego sukcysym jes mieć mocka przocieli. Dlô modzioka łoziymnôście lôt starego sukcysym jes mieć już „prawo jazdy”. Dlô kôżdego modzioka dwadzieścia lôt starego sukcysym jes pôrzynie sie, dupczynie. Dlô cowieka kajsik kole trzidziyści piyńć lôt starego sukcysym jes mieć już moc pijyndzy.
I terôzki sztrichujymy ring naobkoło ... Dlô cowieka piyńćdziesiónt lôt starego sukcysym jes ... jesce mieć pijóndze. Dlô knakra szejśćdziesiónt lôt starego sukcysym jes jesce porzynie sie, dupczynie. Dlô starego purta siedymdziesiónt lôt starego sukcysym jes mieć jesce „prawo jazdy”. Dlô takigo juzaś starzika siedymdziesiónt piyńć lôt starego sukcysym jes mieć jesce (żywych) przocieli.
Nó, i dlô zwiykowanygo cowieka łoziymdziesiónt lôt starego sukcysym jes ... niy naprać do galot!
Ja, ja, nasze żywoycie jes na zicher festelnie zmierzłe, bo – jak ci to kiejsik tuplikowała jedna moja kamratka ze Poznaniô, Adela 73 – skłôdô sie łóne ze za tela powtôrzajóncych sie uczynków. Rachowaliście, wiela kilo zęście już we życiu wysrali? Wiela myjtrów pazursków żeście se już do terôzka łoberzli? Wiela to już razy pedzieliście „pyrsk” a wiela „trzim sie”? Wiela tyju żeście już wysłepali, i wiela kafyjów żeście zapôrzyli. Choby to tyż i byli te wywołane u nôs „szatany”, to przecamć z niynôgła idzie przi nich na zicher usnóńć.
– Bo rzyknijcie mi, co tyż we życiu niy jes nudne? – pytô sie ta moja kamratka Adela 73.
– Eźli to mô być kolyjne przifurgniyńcie boczóni? Ryjda noworóczno naszygo prymasa? Anpróba u szwocki? Harynki we zalywie na zanie?
– Nó niy, żôdyn mi przecamć takich belafastrów niy wmówiW – rzóńdzi dalszij Adela 73. – Wszyjsko ci jes stopieróńsko doskwiyrne i blank niyszpanowne. I beztóż tyż zycie na Ziymi jes ci gynał tym, co ci nóm sie przitrefi we Piekle. Tam tyż przecamć foltruje sie ... nudóm i smóndym.
– Na isto Adela? – nastyknółech słówecko wciepnóńć ...
– ... bali i we niybie jes podanie – cióngła dalszij Adela 73. – Jużcić puszczóm ci tam tyż nastympne łodcinki „Mółdy na sukcys”, abo jakij inkszyj brazilijskij „Dupelindy”, ale we raju kipniesz tak by tak na łostatku ze ... nudów. Ło tym czyścu blank juz niy spómna, bo sóm ino pomyślónek ło prógramowaniu mojij waszmasziny już ci mie blank poradzi uspać.
Myślôłech, co to już styknie teho wajaniô ale niy. Adela 73 poradzi sztyjc i jednym ciyngiym gôdać jak sie fest rozfechtuje ...
– Bo, Ojgyn, kuknij, terôzki czas na powtôrzalny kapitel, znacy ułosobiyni nudy we póstaci Władka lôt 94, mojigo – jak miarkujesz Ojgyn – kamrata. Zaklupôł ci do dźwiyrzy. Mógby ci łón przeca kiejsik zaklupać: klup-klup abo stuk-klup-klup-stuk, lebo tyż klup-stuk-stuk.
– ....
– Łozewrziłach dźwiyrze a zôwiasa ze nudów zazgrzipiała ...
– Adelko, a cóż to za łochyntole zwyrtajóm sie po Wildzie (takô dziylnica Poznaniô)?
Władek lôt 94, wlôz rajn do antryju a zôwiasy wyraziyli swoja zmierzłota tuplowanym zgrzipiyniym.
– Nó, terôzki to jich jes już deczko mynij – łodrzykła Adela, zaziyrajónc wymółwnie na Galanta lôt 94.
– Niy miarkujesz Adela, jak jô festelnie kciôłbych wysnożyć côłkô dziylnica ze tych podyjzdrzanych friców.
– Brudne gary ... . – pedziała jak to Poznaniôczka po polskimu.
– Adela, niy przesôdzej. Niy móm rebulika! – łodpedziôł Władek lôt 94.
– Brudne gary ...
– Niy Gary, a Harry, Brudny Harry, Gary , to bół tyn istny szłszpiler, ftory sie Cooper mianowôł.
– Gôdóm brudne g a r y .
– Ja, ja, jô jes gryfny i urodny jak Gary, a stanówczy i moreśny jak Harry. Brudny Gary ... to mi sie tyż zdô, tyż mi sie podobô!
– Władek! – znerwowała sie Adela – ausgus jes pôłnufifranych gorków! Môsz razym pomyć szkorupy. To bydzie twój wkład we wysnozynie dziylnicy – fest bodlawo dociepła Adela 73.
Myślôłech, co to już bydzie wszyjsko, co łoszkliwe i skuplowane ze nudóm, ale niy, Adela rzóńdzióła dalszij.
– Pierónym nudno jes cichtować, zbiyrać szprymy Władka lôt 94 przi pomywaniu. Alech do łobrania miała „Isaura” we telewizyji lebo smówiynie różańca. Nó ja, na wyłóżynie mojogo szarłatnygo zegówka na fynsterbret jes już deczko za niyskoro i ... za zimno.
– Nó, miarkuja Adela, co wszyjsko juz jes do porzóndku, prôwda?
– Ja, ale beztóż tyż jô bańtuja sie prociwtymu, co podzim musi być ... nudny! ...
– Nó, pomywej, a wartko pomywej! Fómlujesz choby krynt na podzim ... abo jak bober na wiesna!

poniedziałek, 22 listopada 2010

Sarkofagi.

W zeszłym roku zima była sroga. Psy robiły pod siebie tyle co zwykle, ale mróz konsekwentnie archiwizował kupy pod kolejnymi warstwami lodu i śniegu. W siarczystym powietrzu czuło się przepowiednię wydarzeń niecodziennych. Brązowe placki, kreski i wałki łamały białą perspektywę śnieżnych połaci przysypanych trawników, co u osób wnikliwie obserwujących znaki Przyrody wywoływało obawę i gęsią skórkę niezdrowej ekscytacji. Na poznańskiej Wildze mieszka wiele przesądnych osób, więc uwierzcie mi, że nerwy zgrzytały tu głośniej niż tramwajowe zwrotnice.

Gdy 10 kwietnia zleciał Lech to zaklęłam. Wstrząs, który mną targnął cisnął na usta gówniane przekleństwo. Normalnie nie używam wulgaryzmów, ale wtedy to nie było ordynarne. Po prostu moje ciało musiało odreagować. Gdy wykrzyknęłam ból wspólny wówczas wszystkim Polakom, makówka od razu zaczęła mi działać. Pomyślałam, że Natura kocha równowagę, dlatego ubrałam się i czym prędzej poszłam do bukmachera. Skoro Lech zginął, to Lech Poznań musiał zdobyć mistrza Polski. Kurs był bardzo wysoki, bo Kolejorz był wtedy daleko od czoła tabeli. Ja nie zwątpiłam i później zgarnęłam niezłe pieniądze. Szkoda, że mam niską emeryturę, bo przy wyższym wkładzie pieniężnym miałabym jeszcze większą radość z wygranej.

Muszę jednak powiedzieć, że wolałabym przegrać byle tylko Lech żył. Owszem, Lech Poznań nie grałby wtedy w pucharach, wszak Przyroda kocha równowagę, być może zamiast Stinga na otwarciu stadionu przy ulicy Bułgarskiej zaśpiewałby Andrzej Rosiewicz, któremu przyklaskiwałby ś.p. Lech wraz z kochającą ś.p. Marią, ale wtedy nie byłoby też poprzedzającego dramatyczne fakty mrozu. Nie byłoby sarkofagów gówien.

Do lokalu wyborczego poszliśmy wspólnie. Pod ramię prowadził mnie Władek lat 94, przed nami szedł dostojnie tomasz.ka 2015, a obstawę z tyłu robił Lucjan Kutaśko – szef sztabu wyborczego, który dziś wyjątkowo był ochroniarzem. I to on omal się nie zabił. Poślizgnął się na miękkiej psiej kupie i omal nie wyrżnął głową w krawężnik.
– Ty łajzo – krzyknął prezydent 2015. – Co z aparatem fotograficznym? Stłukłeś moją ukochaną Zorkę-5?
– Nie śmiałbym, proszę pana faworyta – stęknął Kutaśko, podnosząc się z kolan. Lucjan to przeszkolony fachowiec: zna procedurę nawet na poślizg na skórce od banana. – Zdjęcia muszą się udać – dodał pocieszająco.
– To działaj, zanęciarzu – zmotywował Kutaśkę tomasz.ka 2015.

I Kutaśko robił zdjęcia. Ścieżka do lokalu wyborczego zaznaczona była drogowskazami z psich kup. Kręciliśmy nosem. Chłopcy zaprotestowali. Władek lat 94 postawił wielkiego Iksa na różowej karcie do głosowania, Kutaśko walnął Igreka na wszystkich kandydatów do sejmików wojewódzkich, a tomasz.ka zakończył głosowanie Zetem. Jak Zorro. Tylko ja zagłosowałam. Na Kostka.
Kostek został rzucony. Na psią kupę.

niedziela, 21 listopada 2010

Zero.

Oddałam głos na swojego faworyta. To niemal jak gra w ruletkę. Stawiasz na czerwone, innym razem na czarne, a tu jak na złość ciągle wyskakuje zero. Zatem w tym roku postawiłam na Pana Zero. I pewnie mój głos trafi do śmietnika, ale i tak jestem zadowolona. Dlaczego? To proste, empatyczna ze mnie kobieta.

Zero zmusza pełnoletnią część swojej rodziny na oddanie głosu na niego. I potem z drżeniem serca, rąk i zwieraczy czeka na wyniki z Obwodowej Komisji Wyborczej. A jeśli dostanie tylko jeden głos? Żona może mieć piekielną awanturę, bo Zero nie przepuści okazji i sam na siebie zagłosuje. Krzyki podczas domowej awantury mogą być tak wielkie, że Zero może stracić głos. Wszystko wtedy wróci do normy, bo z powrotem Zero będzie Zerem bez głosu.

Nie myślcie jednak, że będzie spokojnie, gdy Zero otrzyma więcej głosów niż liczy sobie członków jego rodzina. Zapanuje wówczas atmosfera podejrzliwości i Zero weźmie się za stworzenie Listy Lojalności. „Franek to pewniak, on na pewno zagłosował na mnie, ale Antka to już nie jestem pewien. I ta jego lafirynda Maryla, ona jeszcze bardziej jest podejrzana. Zresztą teraz są takie czasy, że nawet we Franka nie mogę wierzyć”. W taki oto sposób Lista Lojalności przypomina na koniec grę w kółko i krzyżyk, z tymże po wielokrotnym wykorzystaniu kartki w grze.

Największe nieporozumienia biorą się z sytuacji, gdy elektorat wybierze przez pomyłkę Zero na radnego, sołtysa, bądź burmistrza. Elektoratu nie można winić. Stawiając iksa przy kandydacie wyborca stosuje działanie mnożenia, a wiadomo, że cokolwiek nie pomnożysz przez zero zawsze da ten sam wynik – zero. Natomiast gorzej dzieje się z wybranym kandydatem, bo wtedy Zero puchnie i zamienia się w owal. Zero zmieniony w owal nie potrafi długo utrzymać się w pionie i po prostu wychodzą z tego jaja.

Jak wiecie z wczoraj, zdecydowałam się zagłosować na Kostka lat 53 z kamienicy naprzeciwko. Jego kontrkandydatem było inne zero z sąsiedztwa Bogumił lat 48. Mniej mi się podoba od Kostka, bo nosi wąsy. Dlatego postanowiłam działać. Odwiedziłam go wczoraj wieczorem.
– Boguś, czasy są zdradzieckie, a ludzie wiarołomni. Ile osób obiecało, że zagłosuje na ciebie?
– 147 – odpowiedział drżącym głosem Bogumił.
– To tyle co nic – westchnęłam obłudnie. – Może się okazać, że nikt na ciebie nie zagłosuje.
– Ech – potwierdził moje słowa kandydat lat 48.
– Nie możesz na siebie głosować!
– Co?! Dlaczego?!!
– Jeśli nie dostaniesz żadnego głosu, wtedy oskarżysz komisję o sfałszowanie wyborów. Przecież wiadomo, że każdy głosuje na siebie. Będziesz miał mocny dowód.

Bogumił w lot pojął moją przemyślną taktykę i obiecał się zastosować. A ja postanowiłam zaprotestować przeciw niemu, bo nie rozumie, że politykiem trzeba być już na szczeblu lokalnym. Dlatego nie był godzien mojego głosu. Nawet na swój nie zasłużył.