czwartek, 25 listopada 2010

Sprawunki.

Mam lat 73, ale jestem bardzo wysportowana. To wszystko przez zarządców sklepów, którzy dbają o moją kondycję fizyczną i stan ducha. Dziękuję handlowcom za rozciągnięte ścięgna, kręgosłup obudowany mięśniami, stalowe bicepsy i uda mocarne. Dziękuję.

Do sklepu lubię chodzić z Władkiem lat 94. To drągal, który potrafi z daleka zobaczyć każdą okazję. Jest moim okazyjno-promocyjnym AK-owcem. Jego głowa wystaje ponad regały i zawsze dostrzeże jakiś zakurzony towar, który udaje nam się kupić potem po przecenie.
Dziś poszliśmy do pobliskiego Piotra i Pawła.
– Widzisz coś?
– Nie.
– To wyjątkowo czysty sklep. Mówiłam ci, żebyśmy poszli do Biedronki – powiedziałam z wyrzutem.
– Adela, nie marudź, przecież nie przyszliśmy nie po zakupy, lecz dla gimnastyki. Dobrze grzeją, mamy wózek, gdzie można rzucić palto, światło jest mocne, więc chce się żyć, muzyczka leci miła, pozostaje tylko brać się do ćwiczeń.
Wyjęłam z kieszeni kartkę i zarządziłam.
– Dziś zaczniemy od ćwiczeń sypanych. Uwaga, kto pierwszy znajdzie najtańszy ryż?! Raz, dwa, trzy!
Wózek zawsze ustawiamy w kącie sklepu i to jest nasze miejsce startu. Potem idziemy krokiem Korzeniowskiego do wybranej alei i szukamy najtańszego produktu. Po towar nie schylamy się, lecz przysiadamy, jak ciężarowiec. Podobnie wstajemy i wygrywa ten, kto pierwszy ułoży towar w wózku.
– Wygrałam – pisnęłam z radością, gdy Władek podbiegł ze swoim ryżem. Podniosłam ręce w triumfalnym geście, ale już po chwili znów byłam skoncentrowana przed następną konkurencją. – Teraz czas na najtańszy proszek do prania rzeczy kolorowych. Szukamy trzech opakowań 1-kilogramowych. Uwaga! Raz, dwa, trzy, start!
Władek lat 94 na proszkach nigdy nie przegrał, tym razem również poległam. Potem biegaliśmy po groch, dwa kokosy, musli i komplet garnków emaliowanych. Wózek się wypełniał, a stan rywalizacji był remisowy – 3:3. Nadszedł czas dogrywki. Byliśmy już zmęczeni, zadyszani i spoceni. Od przysiadów bolały mnie uda, a ramiona i bicepsy od noszenia towarów na wyciągniętych rękach.
– Władek, o zwycięstwie zadecyduje paragon fiskalny powyżej 150 złotych. Start!
Podbiegliśmy do kas, każde z nas obstawiało inne stanowiska, i z wywieszonymi jęzorami czekaliśmy na zasobnych klientów. Sklep był na Wildzie, dlatego czekaliśmy aż 28 minut. Wygrał Władek, ale ja się nie martwiłam, bo już odsapłam zmęczenie i czułam się wspaniale. Pozostało tylko rozciąganie po wyczerpującej gimnastyce.
Podjechaliśmy z wózkiem do regału ze zdrową żywnością i na najwyższą półkę upychaliśmy nasze proszki, groch i inne musli. Staliśmy na paluszkach, rozciągając mięśnie nóg. Wspaniałe ćwiczenie. I wtedy podszedł ktoś z obsługi.
– Co państwo robią?
– Odstawiamy towar – odpowiedziałam. – Ja protestuję przeciw tak wysokim cenom! I to gdzie?! Tu na Wildzie! Nieprędko się tu pokażemy ponownie.
Wzruszyliśmy ramionami, odzialiśmy palta i wyszliśmy ze sklepu. Przed naszymi oczami ukazał się Lidl – miejsce naszej kolejnej gimnastyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz