sobota, 2 sierpnia 2014

Trendowata.

Jak dotychczas najbardziej znaną trendowatą w historii Polski była Orszulka vel Urszulka. Przedwcześnie zmarła córka Jana Kochanowskiego nie była zbyt skrupulatnie pilnowana przez rodziców i przez to szybko wystawiła główkę na widok niebezpiecznych kleszczy, siedząc z tatkiem pod lipą, aż złapała pasożyta, co zalazł jej za skórę. A jak skurczybyk dopadnie smaczną ofiarę, to nie wypuści jej ze swoich kleszczy. Zrozpaczony ojciec zaczął pisać dyrdymały, które obrazowały jego rozpacz, ale dla postronnych były jak tren-do-waty, czyli do kitu. Albo miodu lipowego, którym też można wypełnić nieszczelności w oknach.
Trendowatość pojawiała się odtąd na ziemiach polskich wielokrotnie, od sienkiewiczowskiego ślepego Juranda ze Spychowa po nawiedzoną Mniszkównę, a ostatnio dotarła nawet na poznańską Wildę. Niestety, dotknęła ona moją najbliższą przyjaciółkę, sąsiadkę z ogonka przed sklepem spożywczym, Kunię lat 90.

Kunia swoją trendowatość postanowiła zaprezentować nam. Na początku chciała dać poglądową lekcję na temat współczesnej mody i jej kierunków koleżankom zabijającym poranny czas w kolejce oczekującej na dostawę pieczywa. Zjawiła się przed nami w kreacji olaboga-lafiryndy, zrobiła z siebie odjechaną fiu-bździu-kokotkę, ale przede wszystkim babę-pożal-się-że-hoho.
- Cześć, dziewczyny – przywitała się, kręcąc biodrami niczym Evita Peron. – Widzicie moje buciki? To są obecnie najbardziej trendy buciki.
- Butiki oferują także buciki? – spytała nieobeznana ze współczesnym handlem Malwina lat 92.
- Obcas wcale nie jest wysoki –zauważyła Pela lat 71.
- Za to stukasz jak koń podkową o bruk Starego Rynku! – pochwaliłam swoją przyjaciółkę, która postanowiła oderwać się od emerytalnego stylu bycia i zabłysnąć na wildeckim wybiegu.
- Jesteś cudnie trendowata – przyznała Letycja lat 79.
- Jesteście kochane, więc przyznam się, co było moim zamiarem – Kunia ściszyła głos. – Kiedy chodzę na obcasach, to czuję się wywyższona. Sięgam na najwyższą półkę z konfiturami. Ostatnio zwrócił na mnie uwagę nawet Dionizy lat 63, a to przecież największy drągal i przystojniak na Wildzie.
- A ja mam inaczej, ubieram szpilki tylko wtedy, gdy wybieram się do toalety – odezwała się Pela.
- Ty też? – zdziwiła się Malwina.

I tutaj przerwę opowieść, nie puentując jej wcale, bo nie może być wszystkim dane to, co siedzi w głowach poznańskich dziewczyn po 60-tce i tych nieco starszych też.

piątek, 1 sierpnia 2014

Gibkość na emeryturze.

Nie chwaliłam się jeszcze, że potrafię robić szpagata? Chyba nie, zatem to najwyższy czas, by o tym powiedzieć. Najpierw jednak teoria. Rozróżniamy szpagat francuski oraz szpagat turecki. I ja lepsza jestem w tym tureckim, choć i francuski wykonam, ale tylko jak mnie ktoś mocno poprosi. Za to turecki robię bez proszenia, spontanicznie i nieoczekiwanie dla towarzystwa, w którym się akurat znajduję.

Ostatnio wykonałam tureckiego, gdy marzłyśmy w ogonku oczekującym na ranną dostawę świeżych bułek i chleba. Stanęłam przed dziewczynami, zakasałam kieckę i wylądowałam w swoim najdłuższym wydaniu na chodniku.
- O kurka – krzyknęła zdziwiona Kunia lat 90 – ale masz długie giry!
- Nie mówi się giry, tylko giery – zaoponowała Malwina lat 92.
- A właśnie, że giry! – poparła Kunię Pela lat 71.
- Może jestem na poziomie trotuaru – wtrąciłam swoje trzy grosze – ale muszę wam powiedzieć, że poprawnie byłoby wspomnieć o moich nogach. Giry to ma stół i to wtedy, gdy są to meble swarzędzkie.
- A jak ty się podniesiesz? – zatroskała się Kunia.
- Bez problemu – uspokoiłam przyjaciółkę. – Chciałabym najpierw byście poszły za moim przykładem.
- Nie pękną mi w kroczu rajstopy? – zaniepokoiła się Malwina.
- Ja się boję o samo krocze – swoje obawy wyraziła Pela.
· Pobijmy rekord Guinnessa! Stańmy w najdłuższej kolejce, noga w nogę, ale w tureckim szpagacie! – zaproponowała Letycja lat 79.
- Może najpierw potrenujmy? – zaproponowała najmłodsza ze stojących w kolejce Klotylda lat 58.
- Bądźmy gibkimi emerytkami! – zarządziłam.
- A rencistki też mogą? – zainteresowała się Klotka.
- No to raz… dwa… trzy!

Trzeba oddać, że jak już coś postanowimy, to zawsze próbujemy ambitny plan wykonać. Dziewczyny ustawiły się w znacznej odległości od siebie i stanęły w rozkroku. Potem już było tylko słychać chrupot kości, ścięgien i chrząstek.
Udało się!

Wszystkie dziewczyny jak jeden mąż, tfu jedna żona, rozkraczyłyśmy się. Niestety, tylko ja z tej pozycji umiałam wstawać. Ziąb jednak przeniknął przez moje mięśnie, więc nie byłam zdolna wstać. Popatrzyłyśmy na siebie bezradnie.
- Nie wyjścia – powiedziałam. – Musimy czekać na dostawę pieczywa. Może ciepłe bułeczki nas rozgrzeją.

Niestety, gdy podjechał furgon i kierowca nas zauważył, to wpadał w poślizg i samochód też się rozkraczył.
Tymczasem wrony krążyły nad nami, kracząc początek kolejnego dnia.

czwartek, 31 lipca 2014

Polski język obcy.

- Władku – spytałam mego 98-letniego druha – czy nie uważasz, że powinniśmy zacząć ratować polski język?
- To nie ulega frekwencji.
- Bo łykamy różne neologozimy i w gardle stają nam kwantyfikatory nieporadnej pragmatyki słowa ojczystego.
- No to chlup w ten głupi dziób – AK-owiec wygłosił popołudniowy toast, wznosząc do góry dłoń z kieliszkiem napełnionym wódką z pigwą.
- Połejtuj.
- Że co?
- Poczekaj. Alkohol wysokoprocentowy zabija komórki nerwowe i dokonuje spustoszeń w gospodarce trawiennej naszego organizmu. Ścianki gruczołu zwanego wątrobą narażone są na paraliżujący nokaut. To jak plaskacz zaserwowany kochance proboszcza przez Gołotę.
- Czuję, że to nie był eufemizm – zauważył Władek lat 98.
- Ludzie codziennie powinni używać tautologii, a nie stosować gutaperki w miejsce czułych słówek.
- No to chlup w ten głupi dziób
- Połejtuj, tak się fajnie nam tokuje.
- Jasny gwint! Chyba na starość zostanę mizoginem!
- Potokujmy o metempsychozie – poprosiłam powstańca.
- Chyba już pójdę... Załatwię prokurę – obiecał na koniec AK-owiec.

Władek wziął pod pachę butelkę i bez słowa sobie poszedł. Dał mi tym samym pretekst do protestu. Dziś wzburza mnie echolalia, która przestała być charakterystyczna tylko dla dzieci.

Czy ja żyję wśród wariatów?

środa, 30 lipca 2014

O tym, jak literatura potrafi przywrócić człowieka do życia.

Zadzwoniła do mnie Sonia lat 47 i pochwaliła się, że zaczyna konsekwentnie realizować postanowienia nowowroczne. Spytałam, jakie. Odpowiedziała, że od miesiąca maluje paznokcie na jaskrawo-czerwony kolor, pije więcej niż dotychczas i szuka okazji do nieskrępowanego seksu. No cóż, już Nienacki pisał, że kobiecej pupy, choć przypomina skarbonkę, nie należy oszczędzać.
Myślałam, że Sonia chce się wprosić na drinka, bo pracuje w szpitalu i nie śmierdzi groszem, a u mnie barek zawsze pełny, ale pomyliłam się. Chciała jedynie przekazać podziękowania dla krewniaka, który opisał ją w książce pt. „Z czego składa się poznaniak”. tomasz.ka 2015 w rozdziale traktującym o rozporku mieszkańca stolicy Wielkopolski barwnie przedstawił jej łóżkowe sensacje. Jak jej kochanek kneblował ją, bo w chwili rozkoszy tak głośno krzyczała, że sąsiedzi się buntowali; jak teoretycznie, a potem praktycznie szkoliła młodego żołnierza, żeby potrafił przygotować żonę do seksu analnego; jak po dłuższej abstynencji osiągała orgazm poza łóżkiem, gdyż mając silny wytrysk obawiała się poplamienia pościeli. Krewniak zapewnił mnie, że zastosował autocenzurę, by nie epatować czytelnika zbytnim rozpasaniem.

Sonia lat 47 ma ciężką pracę. Obserwowanie pacjentów zmagających się z różnymi chorobami bywa przygnębiające. Ale Sonia wie, jak pomóc. Ostatnio zlitowała się nad mężczyzną światowym, poważnym i opanowanym. Dała mu książkę do poczytania, zaznaczając fragment, z którym powinien się zapoznać w pierwszej kolejności. Od tego momentu na twarzy pacjenta zagościł uśmiech. Więcej, zaplanował życie na czas po wyjściu ze szpitala! Sonia już wie, że przyjedzie po nią kierowca i limuzyną zostanie odwieziona wprost do wanny z jacuzzi.

Coś mi w tej historii nie pasowało. Postanowiłam zatelefonować do huncwota.
- Czy wiesz, że twoja książka wykorzystywana jest do nierządu?
- Co?
Wyłuszczyłam sprawę ze wszystkimi szczegółami.
- Ależ, ciociu! Mylisz nierząd z terapią – wyjaśnił Prezydent 2015.

Chyba nie doceniłam wpływu literatury na życie przeciętnego człowieka. Ale w tym miejscu muszę zaprotestować. Dlaczego ona tak silnie działa tylko na ludzi chorych?

wtorek, 29 lipca 2014

Tarmosić wałkonia.

Dziś na schodach przed sklepem rozsiadł się Wacek lat 36, popijając coś mocnego dla rozgrzania organizmu z butelki ukrytej w papierowej torebce. Wacek junior został tak nazwany przez Wacława seniora lat 59 dla uczczenia dziadka, który jeszcze przed własnym zejściem też nosił to imię. Dziadek Wacka był eleganckim mężczyzną, który swego czasu i do mnie smalił cholewki, a ja nawet byłam gotowa się mu oddać, ale akurat wtedy dostał powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Po latach, gdy wrócił, już mi ochota przeszła, tym bardziej, gdy zobaczyłam, jak pokazuje chłopakom zachowane na pamiątkę onuce.

- Wacku, co ty tu się wałkonisz? – zaczepiłam młodziaka. – Dziadek dał ci przecież inne wzorce, przykładnie wykonując zawód ślusarza.
- Nie lubię mieć upaparnych rąk, pani Adelo.
- Ale kobiety tak nie znajdziesz.
- A co mi tam! – Wacek wzruszył ramionami. – Miłość sama mnie poszuka, a jak nie to dam sobie radę.
- Byłam wczoraj na zebraniu nieformalnej jeszcze grupy „Kobieta nowych czasów”. Wacku, nowoczesna dziewczyna prędzej cię za kratki pośle, niż zgodzi się na twoje wałkonienie. Choćby taka Brydzia lat około 30. Brygida poznała już polskie i hiszpańskie sale sądowe, a teraz chce wypełnić luki na tym odcinku.
- Sądzi pani, że teraz będzie procesować się we Francji? A może w Szwajcarii?
- To wszystko zależy od tego, jakiego obcokrajowca spotka w swoim miejscu pracy. Jeśli będzie to Anglik udający Greka to może poznać kodeksy karne w całej Europie.
- Dobrze, że mnie pani ostrzegła. To ja już będę tu siedzieć, nigdzie się nie ruszając. Wolę tarmosić wałkonia na wolności niż w pierdlu.
- Że co, Wacku? Co będziesz tarmosić?
- Wałkonia, pani Adelu.
- Nie rozumiem.
- Bóg widzi i nie grzmi! Dziwne, bo pani już mi truje. A w życiu przecież o to chodzi, by łyknąć gorzałki, potarmosić wałkonia i mieć kilka groszy na tacę dla księdza.

Fuknęłam na Wacka, bo gadał głupoty. Trunek z rana, nie dla barana. Dlatego nie chciałam tłumaczyć bęcwałowi, że są różne nowowczesne kobiety. Miłe dla oka, balsamiczne dla duszy i inspirujące dla każdego działkowca, który gotów byłby odłożyć grabki, oderwać się od przedwiosennej grządki i udać się za smugą kosmetyku rozsiewanego przez kobietę nowoczesną.
A wałkonia to trzeba tarmosić! I owszem, ale za uszy!

poniedziałek, 28 lipca 2014

Jak zwiększyć u mężczyzny moralnego kaca.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Myślałam, że to listonosz, ale on raczej nie przynosi naręcza kwiatów. Spojrzałam w dół, przebiłam się wzrokiem przez gąszcz herbacianych róż i po butach poznałam Władka lat 98.
- To pomyłka – powiedziałam. – Nie zamawiałam żadnego bukietu.
- A propos bukietu – zza kwiatów dobiegł do mnie głos powstańca. – Mam jeszcze koniak gruziński.
- Nie czuj się rozgrzeszony – ostrzegłam, wpuszczając AK-owca do mieszkania.

Nalałam wody i wsadziłam do wazonu naprawdę piękną wiązankę róż. Potem wzięłam do rąk butelkę koniaku, nalałam odrobinę do kieliszka, złapałam nosem aromat, po czym podałam kieliszek Władkowi.
- A ty? – spytał AK-owiec.
- Ja naleję sobie odrobinkę do kawy. A ty pij duszkiem.
Władek nie oponował i szybko przechylił kieliszek. Trochę żałowałam trunku, który należało wprzód ogrzać dłonią, by wydobyć pełnię smaku, ale ważniejszy był zamysł, na jaki przed chwilą wpadłam. Szybko ponownie napełniłam Władkowi pękaty kieliszek.
- Pij!
- Nie za szybko?
- Pij!
- No dobrze.
Władkowy organizm dzielnie przyjął kolejną porcję alkoholu. Ja natomiast konsekwentnie nalałam trunku do podajnika.
- Adela, nie masz czegoś do przekąszenia?
- Koniec z drugimi śniadaniami! Pij!
- Powoli. Za chwilę łyknę.
- W jakim celu przyniosłeś koniak?
- Żeby przeprosić.
- Właśnie. Pij!
Nie trwało pół godziny, jak Władek opróżnił butelkę. Pomogłam wstać mu z krzesła, po czym odprowadziłam do drzwi.
- To między nami zgoda? – wybełkotał powstaniec.
- Do widzenia.

Założyłam łańcuch na drzwi i udałam się na balkon. Musiałam dobrą chwilę poczekać zanim Władek wytoczył się z klatki. Akurat trafem stukała obcasami o wildecki trotuar Balbina lat 66. Na widok AK-owca szeroko się uśmiechnęła. Uśmiech znikł jej nagle, gdy Władek puścił pawia. Tym razem Balbina miała szczęście. Dosięgły ją tylko drobne odpryski, które kilka kroków dalej wytarła chusteczką higieniczną.

niedziela, 27 lipca 2014

Serce mam jak ogień.

Dziś Władek lat 98 nie przyszedł na kawę! Wprawdzie już od miesiąca go nie zapraszałam, ale on i tak wpadał. Codzienne dzwonienie wydawało mi się zbyteczne, skoro AK-owiec i tak się zjawiał. A tu masz, Adelo, placek. Początkowo przestraszyłam się. Może ostatnio za mocno go związałam, krew mu nie dopłynęła do kończyn i dziś kuleje? Albo jakieś świństwo się przyplątało i biedak leży w barłogu? Chciałam chwycić za telefon, ale przedtem podeszłam do okna. I wtedy go ujrzałam.

Władek radośnie podskakiwał w towarzystwie Balbiny lat 66. Ta wywłoka mieszkała ulicę dalej i znana była z niewyparzonego języka, noszenia siatkowych pończoch oraz dawania wysokich napiwków listonoszowi. Było wdową od ponad roku. Do dziś nosiła żałobę za paznokciami, lecz mimo to na brak zainteresowania chłopów nie narzekała. Tym bardziej było dziwne, że aż tyle odpalała listonoszowi z emerytury, skoro mogła mieć byle łajzę na pstryknięcie brudnymi palcami.

Wyszłam na balkon. W prawej ręce trzymałam kubek z kawą. Jakoś nie chciało mi się jej pić, nagle straciła dla mnie smak.
- Władek, co ty robisz w towarzystwie tej mdłej pindy? – wrzasnęłam.
AK-owiec zadarł głowę do góry i zrobił grymas wyrostka przyłapanego na samogwałcie.
- Jaka pinda? – odkrzyknęła Balbina. – Weź ty się Adela przenieś na gratowisko! Cha cha cha!
- Że niby mam się przeprowadzić do ciebie? – zapiałam niczym kogut o świcie. – Niedoczekanie twoje!
- Zejdź na dół, to ci powiem prosto w twarz, co o tobie myślę, kaprawa koślawico!
- Władek, a ty nie chcesz kawy?
- Eee – powstaniec lat 98 wydobył wreszcie z siebie głos.
- No to masz!
I wylałam kawę z kubka, celując w rozdziawioną gębę Władka. Ale on jest w czepku urodzony i nieszczęścia go omijają. Czarny szatan ubarwił za to kreację Balbiny lat 66. Rdzawo-żółtawe palto okraszone zostało brunatnym jęzorem.
- Ożesz, zołzo! – przeraźliwie jęknęła Balbina, po czym wybuchnęła płaczem. Władek zaś stał jak słup soli, nie wiedząc co czynić.

Mnie już to nie obchodziło. Weszłam z powrotem do mieszkania, starannie zamykając za sobą drzwi balkonowe. Niepotrzebnie tak gwałtownie zaprotestowałam przeciw braku lojalności Anonimowego Kobieciarza. No cóż, przynajmniej okazałam, że serce mam jak ogień.