sobota, 9 sierpnia 2014

Co śmieszy, jak nie śmieszy, a co smuci, gdy nie smuci.

- Dziewczyny, ja jednak się rozbiorę.
- A idź w pyry! – oburzyła się Kunia lat 90.
- Ludwiku, nie wolno obnażać się na ulicy – pouczyłam sąsiada lat 36. – Bądź grzecznym chłopcem.
- Ciekawe, kiedy ten chleb dojedzie – Elwira lat 77 zlekceważyła propozycję Ludwika, wymownie odwracając się do niego plecami.
- Czy masz może coś takiego, czego nie widziałam? – spytała Malwina lat 92.
- Właśnie o to chodzi!
- Dla mnie mógłbyś wyskoczyć z ciuchów – Gertruda lat 59 złamała nasz jednolity dotąd front porządniś z poznańskiej Wildy.
- To, co wam pokażę, jest smutne – uprzedził Ludwik rozpinając koszulę i jednocześnie kręcąc tanecznie bioderkami.
- Hihihi – zareagowała nerwowo Malwina.
- No cóż, sam podjąłeś ryzyko – zwróciłam się do Ludwika – ale musisz wiedzieć, że możemy cię wyśmiać.
- Wyglądasz jak Włoch – uznała z podziwem Gertruda.

Elwira obróciła się ukradkiem, taksując spojrzeniem rozbierającego się mężczyznę.
- Przecież on ma słowiańskie rysy! – nie zgodziła się z Gertrudą Elwira.
- No co ty! – wtrąciła się Malwina. – Spójrz na te włochy na klacie!
Ludwik stał przed nami już w samych slipkach. Trzeba było przyznać, że gatki miał nieźle wypchane. On jednak zamiast pójść za ciosem, przystopował striptease, rozpalając nas piekielnie. Jego nagła nieśmiałość tylko potęgowała naszą eksytację.
- Kunia, nie gwiżdż! Jeszcze ściągniesz posturenkowego Marcina Maciusia.
- Chłopaku! Chłopaku! – dyszała namiętnie Gertruda.
- No dobra – zgodził się Ludwik. – No dobra – powtórzył na zachętę.
I wtedy Ludwik stanął przed nami goły jak święty turecki. Znaczy tylko turecki, bo świętości nie było w nim żadnej.
- To jakiś ponury żart – stwierdziłam, gdy już przypatrzyłam się klejnotowi Ludwika.
- Cha cha cha – zarechotała Elwira, a Malwina przyłączyła się do salwy śmiechu.
- To jest smutne – obwieścił ponownie Ludwik.
- Jesteś dziwolągiem – orzekła Gertruda.

Ludwik w kroczu miał kobiecą nogę, której końcówkę taktownie ubrał w gustowny bucik na wysokim obcasie.
- Dotąd jakoś sobie radziłem z kobietami, ubierając na tę nóżkę pończoszkę w kolorze cielistym, a przez to skrywając moją urodę przed ciekawskim wzrokiem. Jak dziewczyna mówiła o dziecku, to ją rzucałem.
- I przyszła chwila, gdy sam chciałbyś zostać ojcem? – domyśliłam się.
- Nie – zaprzeczył Ludwik. – Często stawałem na tej nodze aż dostałem żylaków. A ludzi to śmieszy, a mnie nie śmieszy. I tak zastanawiam się, co smuci, gdy nie smuci, a co rozwesela, gdy wcale nie jest śmieszne.

Ludwik zgasił uśmiechy na naszych twarzach, potem schylił się po ubranie, które szybko odział i udał się do lekarza. Byłyśmy skosternowane. Po chwili Elwira rozpoczęła Zdrowaśkę, a my się przyłączyłyśmy, modląc się za zdrowie Ludwika.
Jesteśmy najlepsze!

piątek, 8 sierpnia 2014

Punkt regeneracji skołatanych myśli.

Przechadzałam się ulicą Pamiątkową w Poznaniu. To bardzo interesujące miejsce, z którego roztacza się ładny widok, który wieńczy kościół pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego. Dziś jednak więcej interesowały mnie budynki znajdujące się przy ulicy. Szczególnie do jednego miejsca miałam duży sentyment, bowiem w latach 70. prowadziłam tam Punkt Repasacji Pończoch „Kaprawe Oczko”. Nie mam już tak dobrego wzroku jak kiedyś, ale z daleka wydawało mi się, że pod 14-tką znów coś pożytecznego działo się.

Po schodach zeszłam do sutereny, gdzie teraz ktoś inny zarabiał ciężko na życie. Zapukałam, usłyszałam „proszę”, otworzyłam drzwi i ujrzałam Mieczysława lat 52. Mietek to dobry chłopak o niewinnym spojrzeniu, przystających do czaszki małych uszach i nienaturalnie wielkich łapskach. Ubrany był w niebieski kitel i spoglądał na mnie zza okularów o szkłach grubych jak denka słoików.
- Czym mogę służyć, ciociu Adelo? – przywitał mnie grzecznie Mietek, z którym znaliśmy się od zgoła 30 lat..
- Zaszłam z ciekawości – odpowiedziałam.
- To najczęstsza przyczyna prazypadkowych ciąż.
- Nie, to nie to. Zresztą ciekawość nie jest związana z przypadkiem ciąży przypadkowej.
- Proszę nie przerywać.
- Co mam nie przerywać? Ciąży? – zdzwiłam się. – O czym my tu rozmawiamy? Zajrzałam, bo chciałam zobaczyć co tu się dzieje.
- Ciąża potrafi skołatać myśli. I to nie tylko kobiecie!
- Mietek! – krzyknęłam. – Ty mnie tu nie stresuj ciążą! Jak miałam niby zajść? Łyknęłam plemnik z powietrza?
- Proszę się położyć.
Mietek wskazał ręką na kozetkę zasłaną wełnianym kocem w szkocką kratę.
- Chcesz mnie wykorzystać?
- Broń Boże! Cennik wisi na ścianie.

Podeszłam do cennika. To, co przeczytałam, wprawiło mnie w zdumienie i konsternację.
- 130 złotych za rozplątanie węzła osobistych ciągów logicznych? – upewniałam się.
- To cena za sesję godzinną.
- Wirowanie myśli w drugą stronę kosztuje aż 270 złotych?
- Prowadzenie Punktu Regeneracji Skołatanych Myśli to poważne przedsięwzięcie. Żadna sprzedaż nowalijek na bazarze. Tu trzeba mieć kwalifikacje! – orzekł dobitnie Mietek.
- Jakie ty masz niby kwalifikacje? – prychnęłam.
- Uczę ludzi nie myśleć. To najlepszy sposób na skołatanie.
- Masz sukcesy? – zadałam pytanie po dłuższym zastanowieniu.
- Połóż się, ciociu.
No to się położyłam. I naprawdę przestałam myśleć! Czasami warto wydać trochę grosza, by przestać myśleć. To proste: wydajesz – nie myślisz.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Idealna waga.

Każda kobieta mnie zrozumie: największą wagę przykładamy do wagi. Kilogram mniej z rana to wspaniała wiadomość, która potrafi nastroić nas najlepiej. Śpiewamy pod nosem, pracujemy efektywniej, jesteśmy pobłażliwe dla dzieci, nie żądamy reszty od sklepowej, nie narzekamy, że tydzień temu musiałyśmy przesunąć guzik w spódniczce, kręcimy pupą, a nie nosem, cierpliwie słuchamy bredni mężczyzn, nie przejmujemy się polityką, słuchamy piosenek, nie martwią nas zmarszczki, tłuszczyk tu i tam oraz cellulit. Jesteśmy lepsze.

Gorzej, gdy zważyłyśmy się wieczorem. Przez cały dzień żarłyśmy. Smacznie, obficie, bez kontroli. Konfitury, przysmaki, frykasy. Etiopka by się zrzygała. Eskimoska by zwymiotowała. Nepalka by wyśmiała. A my wcinamy, wpychamy, słodzimy, upychamy i trawimy. Bez końca. Nieustannie. Permanentnie.

Zadzwoniła Kunia lat 90.
- O ja cię!
- Co?
- Znów przytyłam.
- Chrzanisz!
- Nie, 2 kilogramy więcej. Ale to nie chrzan, nie lubię chrzanu, raczej wina pizzy, którą wczoraj zamówiłam.
Kunia jest niepoprawna. Narzeka na nadwagę, ale żre najgorsze świństwa: pizzę, hamburgery, hot-dogi i inne tortille. Musi być tłusta! A gruba kobieta jest jak komin na dachu: musi się kiedyś wypalić.

Ja chcę być fit. Zdrową babą o zniewalającym uśmiechu, To niestety nie wyklucza faktu, że nie interesuję się swoim ciężarem. Też odczuwam mały stres, gdy obudzę się, uspokoję palcem swoje żądze, apotem pędzi mnie do toalety. Siadam na misce ustępowej, spłukuję, a potem wiem, że nic mnie nie powstrzyma, by nie stanąć na wadze łazienkowej. Tak było do wczoraj.

Dziś też się obudziłam. To była dobra wiadomość. Znów odczułam mały stres, ale to z przyzwyczajenia. Wiedziałam, że waga leży nie w łazience, lecz pod moim łózkiem. Zadbałam o to wczoraj wieczorem Dlatego spokojnie odrzuciłam kołdrę i jak co dzień uspokoiłam palcem swoją pożądliwość. Potem poszłam do ubikacji, zrobiła to i owo, a potem postanowiłam się zważyć. Położyłam się na łóżku, sięgnęłam po wagę, a potem oniemiałam!

Cholerka! Jak wiele można schudnąć przez jedną noc! Musze jak najszybciej pójść na Stary Rynek w Poznaniu i zamówić sobie deser. Kaloryczny! Nie dietetyczny!

środa, 6 sierpnia 2014

Atak na Kościół katolicki.

Swa dni temu siedziałyśmy w ławkach kościelnych, przygotowując się do wysłuchania kazania podczas niedzielnej sumy. Ksiądz proboszcz wdrapywał się na ambonę z wyjątkowo poważną miną, co zapowiadało, że w swym wystąpieniu poruszy bardzo istotny temat. I tak się stało. Swoje kazanie rozpoczął tak:

- Bracia i siostry! Wczoraj po południu grzmiało w Poznaniu, błyskawice przecinały niebo, a pioruny zwiastowały gniew Boży. Ludzie to jednak bagatelizowali w oczekiwaniu na święto piłkarskie w postaci meczu z Wisłą Kraków. Śmiali się, pili napoje wyskokowe, malowali twarze i przebierali się za błaznów. Stracili czujność człowieka wierzącego. My jednak, wasi pasterze z parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego, wiedzieliśmy, że trzeba uklęknąć, paść na kolana i zacząć się modlić.

Takie dictum mocno nas zatrwożyło. Kunia siedząca po mojej prawej stronie podała dłoń, ja zaś drugą ręką chwyciłam się ramienia Władka lat 98, który przycupnął z mojej lewej strony.
- I wreszcie z nieba lunęło – kontynuował ksiądz proboszcz. – Jakby rzewne łzy miały oczyścić polski lud albo zmyć popełnione grzechy. Sami rozsądźcie, jaki to był znak. My tutaj modliliśmy się przez cały trwania ulewy. Gdy w końcu niebo zaczęło się przejaśniać, a asfalt szybko wysuszał się pod wpływem nieśmiało wyglądającego zza chmur słońca, wówczas posłałem wikarego do internetu. Jak wiecie, wikary to młody pasterz, który lubi poszperać w komputerze, wie którym klawiszem zapukać, by mu otworzono. Ja cały czas klęczałem. Wiedziałem, że wikary musi wkrótce znów przybiec przed ołtarz.

Ksiądz proboszcz zrobił stosowną pauzę, popijając wodę czy inny krzepiący płyn z kielicha, a ja poczułam jak napięcie Kuni wzrasta. Ścisnęła mi dłoń tak mocno, że aż zdrętwiała. Nie miałam świadomości, że ja mam podobnie, ale gdy Władek z bólu wrzasnął, wtedy nieco rozluźniłam lewą rękę.
- I spadł na nas GROM! W lot zrozumieliśmy z wikarym, w czym rzecz. Rosyjskie siłyzb ierają się u wrót Ukrainy, by wkrótce zaatakować najlepszych synów polskiej ziemi, którzy nieraz zabijali niewiernych w imię Pan – zapiał proboszcz.
- Ojojoj! – rozeszło się po kościele. – Ojojoj! – powtórzyli ci, którzy wysłuchiwali mszy świętej na zewnątrz kościoła.
- To atak na Kościół katolicki! – grzmiał ksiądz proboszcz. – Wszyscy wiemy, że Rusków nie chowa się w poświęconej ziemi! Ci, którzy wymyślili tę perfidną hipotezę chcą nas odsunąć! Chcą nas zmarginalizować! Chcą nas ośmieszyć!

I proboszcz ciągnął dalej swój wywód, a my byłyśmy zatrwożone. Wtedy jacyś hultaje, grupka łobuzów, którym dynda wszystko, dyndał Lepper, powiewał generał Petelicki, a chrześcijan pochowali głęboko, dokonali zamachu nie tylko na naszą wiarę, ale i trzeźwy umysł, gdyż zaczęli gwizdać. Dlatego połączyłyśmy się z proboszczem w modlitwie, by chuliganów oświeciło. Szybko zagłuszyłyśmy ich Aniołem Pańskim.

Mamy nadzieję, że nasze modły o bankructwo Putina zostaną wysłuchane.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Nauczka.

Mój równolatek Cezary od lat 40 mieszka suterenie. Przez lata chwalił to sobie, bo twierdził, że od ziemi jest dużo cieplej, a zimne wiatry hulają na górze, natomiast jak potrzebuje słońca, to idzie na ławeczkę pod trzepak i tam pogwarzyć może sobie ze znajomymi oraz wypić piwko z sąsiadami.

Nie zgadzała się z nim świętej pamięci Wioletta, której brakowało widoku na świat i łyknięcia pełną piersią rześkiego powietrza, bo z okna to leciały im do mieszkania tylko niedopałki i inne śmieci. Może dlatego Wioletta szybciej zeszła z tego padołu łeż niż jej mąż Czarek. Była po prostu bardziej rozgoryczona.

Cezary póki miał ciepłą babę u boku zachowywał się spokojnie i zrównoważenie. Potem umarła Wioletta, a on odczekał roczny okres żałoby. Rocznicę śmierci obchodził jeszcze godnie, ubrany w czarny garnitur i odświętne buty, ale następnego dnia już pokazał światu, jaka nastąpiła w nim wolta. Zaczął od wystawienia poduszki na parapet swego okna. W ręce trzymał wąż od odkurzacza przytwierdzony do otworu wydechowego i ilekroć przechodziła trotuarem kobieta, on włączał urządzenie, a strumień powietrza podnosił babie kieckę.

Szybko nauczyłyśmy sobie radzić z tym zagrożeniem, przechodząc drugą stroną ulicy, ale ostatnio chodnik jest rozkopany, bo wymieniają rury od gazu. Zapowiedziałam Czarkowi, że nie będę tolerowała akcji z odkurzaczem. Do mojej petycji przyłączyły się inne sąsiadki i myślałyśmy, że siłą naszych umysłów i ilością naszych serc przekonałyśmy Cezarego do zachowywania się kulturalnie. Niestety, ludzka pomysłowość kiedy związana jest z podłym charakterem, daje nieoczekiwane efekty.

Czarek miał kuzynów, którzy uczestniczyli w słynnym strajku w stoczni gdańskiej. Dziś są weteranami, którzy chętnie dzielą się tym, co odziedziczyli po tamtych czasach. Jeden z krewniaków Cezarego, przechodząc na emeryturę, zabrał sobie na pamiątkę peryskop. I nasz wildecki łajdak wypożyczył go od niego.

Wracałam z Kunią lat 90 z Rynku Wildeckiego, gdy nagle z podziemi wychynęła rura z jakimś lusterkiem na końcu.
- Adela, kie lichio? – zatrwożyła się Kunia.
- Co masz pod spódnicą? – spytałam.
- Barchanowe gacie. Przecież mi zawsze jest zimno!
- A na nich?
- Wełniane rajtuzy. Świeżo zacerowane.
- Ja mam podobnie. Trzeba uprzedzić dziewczyny, by ubierały się tak samo.

Cezary był przypadkiem beznadziejnym. Nie warto było protestować. Lepiej było go załatwić sposobem i chodzić przed jego peryskopem w grubych ciuchach. I poczekać aż nagrzeje sobie mieszkanie. To będzie dla niego największą nauczką.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Naciąganie strun.

Emilia lat 59 rzadko pojawia się w ogonku oczekującym na poranną dostawę świeżego pieczywa do naszego spożywczaka. I to wcale nie dlatego, że musi ganiać na ósmą do roboty. To hipiska. Lubi spać do późna i głaskać koty. Przez branie kompotu z maku zniszczyła sobie wątrobę i przez to dostała rentę. Teraz z tego się utrzymuje. Zdarzają się jednak chwile, że organizm Emilki zażąda na przykład wapnia i schodzi ona do sklepu, by kupić litr mleka albo opakowanie serka grani ze szczypiorkiem.

Emilka dziś zeszła na dół i postanowiła potowarzyszyć nam w oczekiwaniu na przyjazd furgonu z chlebem i bułkami. Jako dusza artystyczna nie rozstaje się ona z instrumentami. Do 50-tki był to zawsze jakiś podejrzany amant, ale obecnie częściej widać ją z gitarą w ręku. Do nas dołączyła z gitarą. Niestety, obie były mocno rozstrojone – i Emilka, i gitara.

- Rzygać mi się chce! – obwieściła na powitanie.
- Chcesz siatkę? Jeśli masz 2 grosze, to kupię ci w sklepie – zaoferowała się Kunia lat 90.
- Chce mi się puścić wiązkę wymiocin! Na życie mi się chce ją wypuścić!
- Wiązka wymiocin? – zdziwiłam się. – Podoba mi się to. Ładnie brzmi. Bardzo poetycko.
- A zapach?! Pewnie jak u Rimbauda... – zastanowiła się Malwina lat 92.
- A może pograsz? Zrobi się nam weselej? – zaproponowała Kunia. – Daj bobu! Dawaj Boba Dylana! – zachęcała płomiennie.
- Kurdemol! Może bym i zagrała, ale gitarę trzeba nastroić. Dziewczyny, macie może kamerton?
- A po co kamerton? Poczekaj, ja pokręcę struną c. W lewo czy w prawo? – Malwina przeszła od słów do czynów.
- To ja biorę dwa górne basy – zdeklarowałam się. – Lubię tak nisko brzęczą: „bzzz”, „brrr” i „bżżż”. Ponadto nie lubię dużo kręcić.
- A ja też mogłabym? – spytała Kunia.

Zrobiłyśmy to. Nastroiłyśmy gitarę w trzy pary rąk i jedno ucho Emilki. Wyszło jak wyszło. Dźwięk z gitary stał się przejmujący i donośny. Nie zawsze czysty, ale to nie szkodziło, bo chciałyśmy od Emilki protest songów. A one dotyczą życia i polityki. A słyszał kto czyste dźwięki w polityce?

W końcu dojechał dostawczak ze świeżym pieczywem. Kierowcę rozgrzała nie tylko wysoska temperatura, ale też nasze wspólnie wykrzyczane protest songi. Ale jak kto się spóźnia, to nie powinien potem krzywić buzię. No!

niedziela, 3 sierpnia 2014

Gzyms.

Znacie głupkowatą zabawę w pomidora? Dziś spotkało mnie coś podobnego w towarzystwie druha lat 98.

Z Władkiem byłam umówiona, że wpadnie do mnie przed pójściem na mszę. Zawsze razem chodzimy na niedzielną sumę, więc to nie było nic odmiennego. Przyszykowałam się starannie, wypastowałam buty, zrobiłam fryzurę i makijaż, polałam się pachnącymi wodami i czekałam cierpliwie na przybycie powstańca.

AK-owiec zjawił punktualnie.
- Jesteś punktualny – pochwaliłam przyjaciela. – Starasz się, więc powoli nabierasz poznańskich cech.
- Gzyms!
- Mógłbyś powtórzyć?
- Gzyms!

Zdziwiona spojrzałam w oczy Władka. Nie były przekrwione, więc wczoraj nie zapił. Wobec tego starałam się dotrzeć do dna jego oka, by sprawdzić jakie ciśnienie przywołuje mu gzyms na ślinę.
- Gdzie się urodziłeś? – zaskoczyłam go pytaniem.
- Gzyms.
Zrozumiałam, że innej odpowiedzi dziś nie otrzymam, więc nastawiłam się na ładunek emocji. Przy zapytaniu o miejsce urodzenia nic nie poczułam.
- Nadal masz słabość do kobiet?
- Gzyms.

Dostrzegłam u Władka rozszerzone źrenice, a na lico przedostała się przez twardą skórę bizona błogość niewypowiedziana.
- Szorujesz pięty?
- Gzyms.
Na twarz powstańca powróciła obojętność.
- Kochasiu, a dawno byłeś w górach?
- Gzzzymmms – zasyczał AK-owiec.

Poczułam, że jestem na dobrym tropie.
- Władku, czy ty aby nie idziesz po cienkiej górskiej grani i widzisz przepaść pod nogami?
- Oj, Adelo! – zaszlochał Anonimowy Kobieciarz. – Gzyms! Jak cholera, gzyms!
Nie było rady: przytuliłam go do piersi, a potem poprowadziłam wprost do konfesjonału. Powstaniec niemało musiał mieć na sumieniu, bo spędził na kolanach całą sumę.

Czasem także literalnie ma się z mężczyznami krzyż. Tfu, gzyms.