sobota, 29 grudnia 2012

O tym, jak Gucio lat 36 przesadził.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Gazety do sklepu na poznańskiej Wildzie zostały przywiezione jeszcze przed szóstą rano, zaś mleko i świeże pieczywo z nocnego wypieku dotarło kwadrans po otwarciu sklepu. Prawdopodobnie o tej porze obudził się Gucio. Mieszka dwie klatki dalej, a ja pamiętam, jak 37 lat temu jego matka Regina była w ciąży i głaskała się po brzuchu, mówiąc, że jeśli będzie synek, to da mu imię po znanym aktorze, którego uwielbiała. Smarkacz dostał na imię Gustaw, lecz nie wyrósł z bachora Holoubek, lecz samolubek.

I tenże Gucio otrząsnął się po pijackim śnie, podczas którego chrapał niemiłosiernie, wprawiając w nerwowe drgawki jego żonę Izoldę lat 41 oraz trzy drobiazgi nieustalonego pochodzenia, poczuł, że chce mu się pić, narzucił na siebie szmaty, w których pokazywał się już od tygodnia, i poszedł do sklepu po browara. Izolda próbowała go jeszcze powstrzymać, podsuwając słoik z wodą po ogórkach kiszonych, ale on z niesmakiem odsunął jej wyciągniętą rękę i na pożegnanie trzasnął drzwiami.
Chwilę potem zaczął się dramat. Samochód z hurtowni napojów niskoalkoholowych wpadł w poślizg, zderzył się z jakimś mikrobusem i nie dojechał na czas do składu na naszej ulicy. A Gucio lat 36 w tym samym czasie wysilał się na uprzejmość, wykrzywiając twarz w sztucznym uśmiechu, i prosząc sprzedawczynię o czteropak Żubra. Gdy ta rozłożyła bezradnie ręce, Gucio poprosił o Dębowe, potem o Harnasia, a skończył na najtańszej, lecz niesmacznej Tatrze. Kobieta za ladą nadal stała w pozycji papieża proszącego Szefa o błogosławieństwa wszelakie, a Gucia trafił szlag. Dotychczas nikt na ulicy nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo to niebezpieczny stan.

Gucio kazał wszystkim „wypierdalać”, po czym stanął przed sklepem, dramatycznie rozdzierając koszulę, niczym Rejtan. Pogroził wszystkim, że prędzej zdzieli ostatecznie przez łeb, niż kogokolwiek wpuści. Albo do sklepu dojedzie piwo, albo nici z utargu. Właściciel sklepu zatrwożył się, dzwoniąc pod nieznany nam numer, rozpaczliwie skamląc do słuchawki i prosząc o piwo. Wówczas stanęłam w obronie Kornelii lat 47, która wyszła po podpaski, a teraz stała ze łzami w oczach, bo ciekło z niej jak cholera, a żadnych zapasów środków higienicznych już nie miała. Chciałam jej pomóc, ale ja już przekwitłam, więc jedyny ratunek znajdował się w sklepie. Pokierowałam Kornelię w kierunku zaplecza.

Tymczasem okazało się, że właściciel marketu zadzwonił po piwo na Policję. Mundurowi szybko zakuli Gucia, pozbawiając na 48 godzin opiekuna drobiazgi z Izoldy. Potem policjanci chcieli spisać raport i udali się po zeznanie do właściciela składu na zaplecze. Zaskoczyło ich to, co zobaczyli. Kornelia po otrzymaniu prezentu z woreczka waty odwdzięczała się właścicielowi sklepu, udostępniając swoje ponętne zaplecze.

I ja w tym momencie protestuję. Nie po to ludzkość wymyśliła środki płatnicze, by znów wracać do handlu wymiennego. Dlatego bardziej żal mi Gucia, niż właściciela sklepu, który będzie mieć sprawę skarbową o uchylanie się od płacenia podatku VAT za watę. Bo obyczajowo spryciarz się wywinął. Gdyby robił to na ladzie, to podpadałoby pod wykroczenie obyczajowe. Tymczasem to co człowiek robi ze swoim zapleczem jest jego sprawą.

Niby tak.

piątek, 28 grudnia 2012

Gotowe na świństwo.

Stałam w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, gdy któraś z sąsiadek zaopatrzonych w młode, 50-letnie oczęta krzyknęła, że kierują się ku nam Abrahamki. Ulica momentalnie opustoszała, bo czym prędzej rozpierzchłyśmy się po okolicznych bramach. Z Kunią lat 90, która stała w kolejce przede mną, wylądowałam pod ósemką. Już po chwili usłyszałyśmy tupot trzech par czółenek. Abrahamki, czyli Sara lat 59, Rachela lat 62 oraz Elstera lat 61 były hostessami Jehowy. Sara trzymała w ręku „Strażnicę”, Rachela „Przebudźcie się”, a Elstera pejczyk, którym dyscyplinowała braminów. Między Abrahamkami a braminami trwała cicha wojna, ale my – wildeckie kobiety – nie chciałyśmy brać udziału w konflikcie, odrzucając racje każdej ze stron.

Abrahamki zatrzymały się przy skrzyżowaniu, nikogo nie zauważyły, więc dla rozgrzewki rozpoczęły misjonarski trening między sobą.

- Czego te małpy tu chcą?

Razem z Halinką odwróciłyśmy się od ledwo uchylonych wrót. W cieniu klatki schodowej zobaczyłyśmy dwóch braminów: Bronka lat 52 oraz Kondzia lat 43.

- O nas tak mówisz? – spytałam groźnie, zwracając się do cuchnącego piwem Bronka.
- To nieporozumienie, pani Adelo. Ja tak o Abrahamkach.
- Właściwie, co przeciw nim macie? – spytałam zaciekawiona. – Przecież pijąc w bramach alkohol również sprzeciwiacie się transfuzji krwi.
- Jak to? – wtrącił się Kondziu.
- Promilami wypinacie się na przetaczanie krwi.
- Nie o to biega. – Bronek wzruszył ramionami. – One są gotowe na świństwo! One chcą nam odebrać szczęście.
- Co?! – z Halinką zareagowałyśmy w tej samej chwili.
- One chcą się podzielić szczęściem – zaprotestowałam. – Przynajmniej tak deklarują.
- No właśnie! Tak mówią! – uniósł się Bronek. – Mówią, że trzeba iść wąską drogą, a tymczasem my chcemy postać w cieniu.
- I nie chcą pieniędzy za gazetki! – zawtórował Kondzio. – A babcia mi powtarzała, żeby nie ufać tym, co rozdają gratisowo prawdę, bo to tak naprawdę sprzedaż z opóźnionym terminem płatności.
- Znałam twoją babcię.
- A dlaczego pani, Adelo, nie chce przyjąć chrztu w basenie? – zaciekawił się Bronek.
- Za stara jestem na miss mokrego podkoszulka – powiedziałam kokieteryjnie.
- Ależ co pani mówi! – na przemian komplementowali mnie bramini.

Tymczasem nadjechał samochód dostawczy z chlebem powszednim. Abrahamki czujnie rozglądały się naokoło. Przyczaiły się jak tygrys do skoku. My z Kunią obgryzałyśmy w napięciu paznokcie. W końcu zaklęłam pod nosem. Kunia przyłączyła się.

- Bronek, zostało ci coś we flaszce?
Gotowe na świństwo kobiety doprowadziły nas w ten sposób do alkoholu.

czwartek, 27 grudnia 2012

Podsuwacz.

- Adela, odbierz, ktoś dzwoni!
- Że też tobie nie chce się podnieść kościstego tyłka!

Kobieta w towarzystwie mężczyzny lat 96 może szybko stracić nerwy i potem częstować przyjaciół wymówkami. To lenistwo innych czyni z nas hetery.
Podeszłam do aparatu telefonicznego i podniosłam słuchawkę.

- Halo!
- Dzień dobry. Wygrała pani wycieczkę do Egiptu.
- Taa?
- Wystarczy, że zaciągnie pani u nas kredyt.
- Ma pan bardzo ładny głos.
- Naprawdę? Udzielamy kredytu do 20 tysięcy złotych. Wystarczy mieć stały dochód. Pani pracuje? Emerytom też przyznajemy.
- Niech pan nie przerywa. Jakiego koloru ma pan oczy?
- Przyjdzie pani do oddziału banku, proszę nie zapomnieć dowodu osobistego i w 15 minut będzie miała pani pieniążki.
- Czy w łóżku też pan zdrabnia?
- Chce pani ten kredytek? – dotąd miły głos młodzieńca zaczął przybierać stalowy odcień.
- A nie kredycik? Kredytek... Dytek... A nogi? Ma pan umięśnione uda?
- Pani jest zboczona!

Połączenie zostało przerwane, ale wcale nie oznaczało to końca rozmowy.
- Adela, kogo dziś molestowałaś? – Władek często udaje nieobecnego, ale uszy ma nastawione na odbiór dźwięków wszelakich.
- Szukam mężczyzny na bank, a nie lenia, któremu za ciężko podnieść worek ze swoimi kośćmi.
- Czyli jednak chcesz udzielić komuś kredytu zaufania?
- Zaryzykowałabym, ale nie znam mężczyzny godnego zaufania.
- To poszukaj bazy danych w internecie.

Władek lat 96 przeżywa chwile przebłysku. Znalazł niszę, którą można wykorzystać na dorobienie do emerytury! Należy stworzyć bank danych mężczyzn godnych zaufania, a potem zarabiać na dostępie do bazy danych. Idzie o takich mężczyzn, którzy nigdy z własnej woli nie opuszczą kobiety. Mam już pierwsze kandydatury: to pacjenci OIOM, ale tylko z poznańskich szpitali. Dlatego mam prośbę: dziewczyny przysyłajcie kandydatury: braci, wdowców i beniaminków. Ale sprawdzonych! Znaczy uległych. Znaczy takich, co siły nie mają, by wstać z łóżka. Znaczy takich, którym trzeba podać kaczkę i podsuwacz.
Chyba nie pozwolimy, by taki pomysł zbankrutował? No nie?

środa, 26 grudnia 2012

Nauka oddychania.

Jestem ciotką charyzmatyczną, której każdy żul się słucha. Postanowiłam zebrać grupę miejscowych meneli, by przed świąteczną mszą świętą przekazać kilka mądrości życiowych, które tchną w nich ducha i pozwolą na skorygowanie osobistych ścieżek egzystencjalnych.

Zapędziłam gromadkę podejrzanych typków do parku przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. Nie chciałam skupić lokalnych ochlapusów na modlitwie – w ich przypadku jest to jałowy wysiłek. Szukałam jedynie miejsca, gdzie jest wietrznie i można wziąć kilka głębokich oddechów.

– Nauczę was oddychać – obiecałam.
– Mentalnie? – spytał Walery lat 56.
– Nie, cieleśnie. Najpierw powąchajcie swój wydech.
– Mam za silny chuch – zmartwił się Filip lat 32. – Biegnę za nim, a on ucieka przede mną coraz wyżej i wyżej.
– O, kwura – Metody lat 59 znalazł metodę, by nie kląć w moim towarzystwie po chamsku, stąd zmieniał kolejność literek. – O kwura! Czuję jałowcówkę, mimo że piłem dereniówkę! Dziwy! Świąteczne dziwy! Cuda, ciociu Adelo!
– Dmuchnij, Filipie, za koszulę – poradziłam – i wtedy powąchaj.
– Chyba przez święta się przeponiłem – uznał Seba lat 40. – Muszę odnaleźć ciszę.
– Chłopaki – postanowiłam przejść do kolejnego punktu – teraz musicie odnaleźć wasze centrum siły. Znajduje się ono poniżej pępka.
– Do jucha Pana! – zaklął Metody. – Podoba mi się takie oddychanie.
– Zjadłem za dużo czosnku – powiedział Filip z nosem utkwionym pod T-shirtem.
– Czy można już wdechnąć? Jadę na ostatnich oparach – pożalił się Seba.
– Usiądźcie na ławce w pozycji lotosu – zarządziłam. – Zamknijcie oczy i zacznijcie oddychać światłem.
– O kwura, nic nie widzę. Ciociu, jak ja mam oddychać światłem, skoro nic nie widzę? – zatrwożył się Metody. – Ja się mogę udusić!
– Mam dłonie uniesione na 3 centymetry nad udami – Walery poinformował kolegów z zamkniętymi oczami. – Czuję, że stworzyłem strefę ciepła.
– Oddycham barwami – pochwalił się Seba. – Ogarnia mnie czerwono-fioletowy kolor. Co to oznacza?
– Oświecenie – odrzekłam. – Zaczynasz mieć świadomość kosmiczną.
– A ja chucham 4 żywiołami – Filip uśmiechnął się, jego twarz z przymkniętymi powiekami przypomnała anielską. – To mnie zaprowadzi do chuchów światłem czakr.
– Brawo! – pochwaliłam. – Przed wami trzecie oko. Czy ktoś pójdzie na mszę?
– Kwura, ja nie idę – zdecydował Metody. – Wolę oddychać.
– Ksiądz będzie pić wino, a ja rzucam alkohol – stwierdził Walery. – Wolę uruchomić trzecie oko.

Pozostali neofici kiwnęli potakująco głowami, medytując i w oddychaniu odnajdując swoje prawdziwe ja. Natomiast wierni idący na mszę nie mogli napatrzeć się na nawróconych meneli, więc parafianie sięgali za pazuchę, by wyciągnąć piersiówkę i łyknąć odrobinkę rozgrzewającego płynu. Ja nie piłam. Bardziej liczyłam na rozgrzewające kazanie proboszcza.

wtorek, 25 grudnia 2012

Gadająca wątroba.

Byłam na pasterce. Nie wspominam jej mile, bo cały czas miałam wzdęcia. Przeżarłam się. Pierniki, kutia, bigos, ryby i inne frykasy. Leciało ode mnie cebulą. Leciało ode mnie imbirem. Leciało ode mnie czosnkiem. Żadna pasta do zębów nie dała rady. Guma do żucia była do kitu. Nie przystąpiłam przez to do komunii. Nikt nie przystąpił. Chyba wszyscy na poznańskiej Wildzie się przeżarli. Oszczędziliśmy proboszcza, by nie zabić go wyziewami. Od niego pewnie też leciało.

Położyłam się do łózka i z trudem usnęłam. Sen miałam niespokojny. Skopałam kołdrę, pewnie puszczałam wiatry. Ale to nie swędzenie w rowku tyłka mnie przebudziło, ale dziwny głos, który wydobywał się z wnętrza.

– Ty świnio, ty świnio!
– Hę? – zahęchałam, bo po pierwsze byłam zaskoczona, a po wtóre w domu jestem sama, a tu mogę być niepoprawna.
– Żresz jak żona wieprza i mnie męczysz!
– Jasny gwint! Kto mówi?
– Wykańczasz mnie, ale ostatecznie to ja ciebie wykończę!
– Kto mnie szantażuje?! – ryknęłam. – No kto?!
– Jestem blisko śledziony.
– Że co? Śledzisz mnie?
– Idiotka!

Oświeciło mnie. Zrozumiałam, że przemawiam sama do siebie. Znaczy jakaś wredna część mojego ja udawała kaznodzieję, który nie ma miłosierdzia i łaski dla moich kulinarnych występków. Na przykład taki wyrostek robaczkowy był dobrym tropem.

– Tak grubo może odzywać się tylko jelito grube! – przypuściłam.
– Dupa jest dobrym tropem, bo masz mnie w dupie! – krzyknął istotny fragment mej tożsamości. – Jestem twoją wątrobą, kretynko! Miejsce wątroby nie jest w dupie! Czy ty byłaś na lekcji z anatomii?
– Kurczę blade, nie wiedziałam, że mam tak wygadaną wątróbkę.
– Gdybyś traktowała mnie drobiem, to bym to w milczeniu zniosła. I nie używaj zdrobnień, bo cię załatwię, infantylna ciotko!
– Tylko nie ciotko!
– Phi – prychnęła wątroba.
– Koleżanki opowiadały, że mam groźny wyraz twarzy, ale gdyby widziały ciebie, to by wymiękły.
– Potwierdzam – odpowiedziała moja osobista wątroba.

A potem tak się skręciła, że omal nie wyzionęłam ducha. Uratowała mnie przysięga. Obiecałam, że będę trwać o chlebie i wodzie. Aż do Sylwestra. Wątroba mi uwierzyła. Od dawna była ze mną blisko, więc wiedziała, że nie puszczam słów na wiatr.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Jezus malusieńki.

Na poznańskiej Wildzie obecnie żyje trzech Jezusów, ale jeden ma lat 79, żylaki oraz artretyzm i raczej z łóżka już się nie rusza, chyba że do toalety, drugi lat 36 został dwa tygodnie temu przyłapany na włamaniu do kiosku i obecnie przesiaduje w Areszcie Śledczym przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu, więc mogłyśmy liczyć tylko na trzeciego Jezusa. Prywatnie był nim Gracjan lat 52. Mężczyzna z rzadką łysiną zaczesywaną długim kosmykiem włosów, bez talii za to z trzema podbródkami oraz stopami stawianymi do środka. Latem lubił nosić sandały zwane jezuskami, zimą zaś skupiał się na powtórzeniu cudu w Kanie Galilejskiej. Niestety, próby przemienienia wody w wino spełzły na niczym, mimo że Jezus z Wildy obstawiał miednicę z H2O rzędem butelek wypełnionych wytrawnym trunkiem, ale woda jak dotąd to ignorowała.

Prosiłyśmy wczoraj Gracjana, by przerwał na święta swoje eksperymenty, bo na pozostałych Jezusów nie mogłyśmy liczyć. Posłuchał nas. Jezus lat 52 wyszedł do nas nieogolony, wymięty, za to trzeźwy, więc wszystkie niedoróbki od razu mu wybaczyłyśmy.

– Co to za dziwny gość? – zdziwiła się Samantha lat 29, która latem przeprowadziła się do naszego fyrtla, a od miesiąca zaczęła integrować się w kolejce przed sklepem na dole, gdzie także dziś oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku.

Musiałyśmy i dziś dokonać zakupów, by zrobić zapas pieczywa na święta, gdyż na cud nie liczyłyśmy. Jezus z Wildy nie umiał także rozmnażać chleba.

– Słyszałem – rzekł Jezus, który błyskawicznie przydreptał z oddali do nas. – Nie z tego świata jestem, dlatego wyglądam dziwnie.
– Yhm – odpowiedziała Samantha.
– Miło mi – Jezus mrugnął zalotnie okiem, po czym wyciągnął rękę w kierunku Samanthy. – Jezus malusieńki jestem.
Gracjan nie był wysokim mężczyzną, choć nie można było nazwać go karłem. Na oko miał 158 cm wzrostu z tolerancją do 2 cm.
– Samantha – wymamrotała Samantha. – Jestem od Bryana lat 33. Żywot z nim wiodę.
– Dobry wiek. Poważny – pochwalił Jezus, następnie zwrócił się do nas. – Dziewczynki, macie sianko?
– Tylko kadzidło – odpowiedziała Kunia lat 90. – Sztachniesz się?
– Zaraz, porzuciłem eksperymenty, chodzę w tej zwiewnej szmacie i sandałach, dobrze że chociaż mróz zelżał, ale i tak zasługuje na sianko – wyrzucił Jezus.
– Musisz poczekać do Trzech Króli – osadziłam Pomazańca. – Też czekamy na złoto.
– Miry również nam brakuje! – pożaliła się Malwina. – No właśnie, co u Mirki?
– Chyba miru nam brakuje? – nie zgodziła się Gertruda lat 59.
– Miru świru. Nie pierdolmy o niczym – Jezus przeszedł do konkretów. – Podzielmy się opłatkiem, bo piździ jak cholera, a ja niemal nagusieńki jestem. Do stajenki muszę wrócić.

I właśnie tak na poznańskiej Wildzie rozpoczęłyśmy święta.

niedziela, 23 grudnia 2012

Trądzik.

– Bogu niech będą dzięki – ksiądz proboszcz zakończył śpiewnie mszę świętą. Potem zafiskowany patriotycznie organista zaintonował „Boże coś Polskę”, a my zanurzyłyśmy się w ludzki ogon, który ciągnął ku wyjściu, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Ja jednak dymem z kadzideł się nie przejmowałam, więc przystanęłam za kropielnicą i wyłapywałam z ciżby wiernych swoje przyjaciółki.

– Widziałaś wągliki na twarzy naszego wspaniałego owczarza? – Kunia lat 90 szepnęła konfidencjonalnie.
– Chyba wągry?
– Ja pierdolę!!! – krzyknęła przygłucha Malwina lat 92, która po naszych ułożonych na ustach palcach zrozumiała, że musi ściszyć głos. – On ma trądzik. Trądzik młodzieńczy męczy naszego pasterza!
– Trądzik jest odpychającym zanieczyszczeniem właściciela syfu – Elwira lat 77 dołączyła do nas, dostosowując swój głos do poziomu hałasu oraz konfidencjonalności wynikającej z poruszonego intymnego tematu. – Ten objaw chroni naszego kochanego duchownego przed konfrontacją z seksualnością, ponieważ zaspokajanie cielesnych potrzeb zostaje utrudnione przez odpychający wizerunek siebie jako partnera.
– Czyli proboszcz onanizuje się przed lustrem? – palnęła Lwinka.
– Ostatnio dużym powodzeniem w zwalczaniu trądziku cieszą się tabletki, które oszukują ciało młodej dziewczyny, tworząc pozory zajścia w ciążę. Ciałko nastolatki otrzymuje bodziec, informując, że stało się to, co się stało i dzięki temu pryszczata konfrontacja z otoczeniem przestaje być potrzebna. Elwira, może wsypiesz kilka tabletek do wina mszalnego? – zaproponowała Kunia, po czym splunęła do kropielnicy.
– Nie będę chuliganić! – oburzyła się Wirka. – I nie pluj, łobuzko!
– Elwira ma rację – poparłam zausznicę proboszcza. – Obniżyć nadczynność gruczołów łojowych można tylko w jeden sposób: księdzu trzeba podać wódki!
– Że co? – żachnęła się Elwira.
– Hę? – wyhęchała Malwina.
– Jak to? – zdziwiła się Kunia.
– Nadmierne spożycie alkoholu pozbawia księży zahamowań w przekazywaniu innym swoich pragnień. Znikają wewnętrzne opory poprzez zamanifestowanie swojej seksualności - wyjaśniłam.
– I tak zniknie trądzik? – upewniała się Elwira.

Poruszyłam twierdząco głową i Wirka skoczyła do pobliskiego sklepu po alkohol dla pasterza. Zostałyśmy same z Kunią i Malwiną przy kropielnicy. Patrzyłyśmy na plwocinę Kuni, myśląc o uzależnieniach duchownych wynikających ze zwykłego trądziku. Zrozumiałyśmy, że biskupem nie może zostać młodzieniec przed 50-tką.