piątek, 31 grudnia 2010

Z życzeniami.

Życzę wszystkim wszelkiej pomyślności w nadchodzącym 2011 roku.

Jednocześnie muszę stanowczo zaznaczyć, że nadal będę Adelą lat 73, bo urodziny obchodzę dopiero w dzień zwiastowania Maryi przez Archanioła Gabriela. Kto nie wie, kiedy to jest, to proszę sobie obliczyć.

Natomiast inna sprawa jest z Władkiem lat 94, który już jutro będzie poważnym Władysławem lat 95. Rozumiecie teraz, że jest to psuj, który zniszczy każdy Nowy Rok, bo wszyscy jemu składają życzenia urodzinowe, a noworoczne odchodzą w zapomnienie. Skarżył się na to niejeden raz Lucjan Kutaśko, który po cichu poprosił mnie bym i od niego przekazała życzenia. On chciałby pokoju dla każdego z obywateli Rzeczpospolitej Polskiej, bo serce mu się kraja na widok bezdomnych. A jak już pokój, to i łazienka ze skromnym wychodkiem. Żadne salony.

To chyba przestanę już lać wodę, bo śnieg pada z nieba i przy odwilży znowu będzie nieprzyzwoicie wilgotno.

Niech nam pogoda sprzyja, a winorośla obrodzą.
Oby chleb był zawsze chrupki, a samopoczucie było takie jak u polityków.
Wiwat jabłonki, heja truskawki.
Niech będzie nadal po polsku.

czwartek, 30 grudnia 2010

Anty Bridget Jones.

Niedługo już nie będę miała 73 lat, więc myślę, że mogę dać stanowczą odprawę pewnej fikcyjnej młódce z Anglii. Oto moje postanowienia noworoczne.

Mam zamiar:
1. Żyć wygodnie, popijając drinki wieczorem, a rano kawę zbożową z mlekiem.
2. Robić sobie trwałą przynajmniej raz w miesiącu i zlecać znajomej kosmetyczce pedicure.
3. Wodzić wzrokiem za przystojniakami w przedziale wieku 30 – 40 lat, skupiając się na ich pupach.
4. Nie dbać o linię.
5. Jeść profilaktycznie czosnek.
6. Przesypiać całą noc, bez wstydu chrapiąc przy otwartym oknie.
7. Nie dawać napiwku listonoszowi, gdy on przynosi mi emeryturę.
8. Nie kupować produktów w promocji.
9. Mówić ludziom prosto w oczy, co o nich myślę, dodatkowo obgadując ich za plecami, by ich niegodziwość ujrzała światło dzienne.
10. Protestować.

Będę za to unikać:
1. Starych dziadów, no może z wyjątkiem Władka lat 94.
2. Fanów Lecha Poznań i innych oszołomów, w tym polityków.
3. Depilacji, bo nie mam czasu na pierdoły.
4. Gotowania posiłków z roslin strączkowych, ponieważ powodują wzdęcia.
5. Kontaktu z urzędami.
6. Rozmów w przychodni lekarskiej. Nie planuję w ogóle chorować.
7. Remontów. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wydam na dobre trunki oraz wygodne biustonosze.
8. Przejażdżek PKP, PKS oraz lotów kosmicznych.
9. Chorób skórnych, zabiegów higienicznych dokonując tylko u siebie. W ten sposób uniknę grzybicy i innych paskudztw.
10. Dyplomacji, hipokryzji i ciepłych lodów, bo są zwykle przesłodzone.

To na razie tyle. Mam jeszcze ponad 30 godzin, by dopisać istotne punkty. W każdym razie ostro wzięłam się za planowanie. Bo co to za życie bez celu i strategii dojścia do niego? To nieświadoma egzystencja – przeciw takiemu żywotowi warto protestować.

środa, 29 grudnia 2010

Niestety, nie można przeszczepić mózgu.

Rura mi pękła w toalecie i woda dotarła nawet do Witka z parteru, zakłócając nocną pracę jego żony. Bo na Wildzie nikt nie lubi płacić za miłość, gdy z sufitu spadają mu na tyłek kawałki tynku. Toteż Witek przybiegł z rozkrzyczaną sznupą (poznańską buzią) i zmusił mnie do nocnego taplania się w toalecie. Przyznam, że twardą wodę czerpaną z miejskiego ujęcia zmiękczyłam kilkoma łezkami, przez co szmata, którą zbierałam wodę, dała się łatwiej wyżymać.

Rano przyszedł Władek lat 94 i zaczął mnie pocieszać.
– Nie martw się, Adela. Wymieni się rurę i będzie spokój.
– Łatwo tobie mówić! Będą kuć ściany, będzie pył i mnóstwo sprzątania. I jeszcze trzeba będzie za to zapłacić!
– Popatrz na to szerzej.
– Niby jak? – zdziwiłam się.
– Weź pod uwagę ilość ofiar wypadków samochodowych.
– Co mają wspólnego kraksy z awarią w mojej łazience?
– Lubisz popijać, prawda?
– Mówisz o wieczornych drinkach, do których sam mnie namawiasz?
– Prędzej czy później wysiądą ci nerki, a organów do przeszczepu przybywa. To tak jak z pęknięciem rury w łazience. Niby kapniesz łezkę ze złości, ale za kilka dni wszystko wróci do normy. Z tymże w ścianie będziesz miała nową rurę. Wytrzymalszą i młodszą. Żywotniejszą!
– Poczekaj, co sugerujesz?
– Możemy drinka wypić już teraz.
– Tobie mózg trzeba przeszczepić!
– Po co, skoro mi główka pracuje?
– Dziwne myśli ci się po głowie kołaczą.
– Bez pracy nie ma kołaczy.
– Chyba kołatek?
– Przysłowia nie znasz?
– Nie mogę tylko rozgryźć twojej głowy.
– Modliszka!
– Wynieś śmieci! Przydaj się na coś!

Władek z obrażoną miną wyszedł na podwórko wynieść śmieci. Przez okno zobaczyłam, jak zaczepił go Witek. Specjalista od płatnej miłości i fachowiec od picia alkoholu. Obaj lenie. Kwintesencja samca Gamma. Gamoń jeden, gamoń drugi. I jeszcze ta awaria w łazience. Czasami mam ochotę zaprotestować przeciw Bogu, który nie był kobietą.

wtorek, 28 grudnia 2010

O żywotności.

– Naprawdę? Aż cztery razy wstawałeś w nocy?!
– Pieprzona prostata! – wybuchnął Władek lat 94. – Człowiek się nie wyśpi, czytając stare gazety na kiblu!
– No właśnie, gazety żółkną, paznokcie żółkną, a hetman Żółkiewski dawno nie żyje. Ciekawe, na co umarł?
– Gówno mnie to obchodzi!
– Znowu się wyrażasz. Ile można cię pouczać? Obłąkany jesteś, czy co?
– Adela, ludzie umierają z ciepła.
– Co?
– Najwięcej zgonów notuje się w Afryce i na Dalekim Wschodzie.
– Tam na pewno nie ewidencjonuje się zejść w sposób skrupulatny – błyskotliwie zauważyłam.
– Czyli moje dane można podwoić.
– Mniejsza o to, lepiej powiedz, dlaczego ludzie umierają z ciepła?
– Znasz kogoś, kto umarł na reumatyzm?
– Nie.
– No widzisz!
– Co to ma wspólnego z twoją prostatą?
– Zawsze sikam na ciepło.
– No i?
– Gdyby zmrożoną wódkę wlewać bezpośrednio do wątroby, wtedy nikt by nie miał marskości. Trunek ogrzewają kubki smakowe, potem zbyt długie trzewia.
– Władku, jesteś pokręcony jak jelita!
– Znaczy według ciebie jestem cienki, czy znowu wyzywasz mnie od grubego?
– Ach, te twoje grubiaństwa!
– Adela, a co jeżeli ktoś jest lodowaty?
– Dotyka mnie to do żywego!
– No właśnie.

Władek otworzył mi oczy. Dziś poszłam po sprawunki, nie zakładając pończoch. Trochę nogi mi zmarzły, mróz poszczypał łydki, a pupa zaczerwieniła się nie od wstydu. Ale poczułam, że żyję. I spojrzałam wówczas w wyższością na ludzi opatulonych szczelnie, zawiązanych szalami, obutych nie w sandały. „O kurczę”, pomyślałam, „na ilu pogrzebach jeszcze będę musiała się zjawić”. I jak tu zaprotestować, kiedy żaden mężczyzna nie chce wyskoczyć z kaleson?

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Dziadek Dionizy i pierdnięcie jaskrawe.

27 grudnia to jedyny dzień w roku, w którym Władek lat 94 mi zazdrości. On, Anonimowy Kobieciarz i AK-owiec znający kanały na Żoliborzu, Śrómieściu i Woli, składa kwiaty na grobie mego dziadka i cmoka z uznaniem nad jedynym wygranym przez Polaków powstaniem. Mój dziadek Dionizy zdążył spisać – przed rozstrzelaniem go przez Niemców na początku II wojny światowej – swoje wspomnienia z grudnia 1918 roku, z którymi miałam okazję się zapoznać. I dlatego mogę z wyższością patrzeć na dryblasa lat 94.

– Ale i tak o Powstaniu Warszawskim mówi się najwięcej – powiedział dziś nad grobem Dionizego mój przyjaciel. Więcej, zakomunikował to z przechwałką w głosie. Przyznam, rozsierdził mnie.
– Czytałeś Pierre’a Thomasa Nicolasa Hurtaut?
– A co to za franca?
– Twoje powstanie nazwałby wokalem pełnym czyli pierdnięciem pryncypialnym – odrzekłam zjadliwie.
– Że co?
– Opisałby je jako petardę gromką, ale nieskuteczną. Dużo smrodu wieśniaczego, a ofiary po obu stronach. W Poznaniu działa się inaczej.
– Niby jak?
– U nas stosuje się tak zwane pierdnięcie jaskrawe. Pozostaje niemal bezwonne, że – jak mówi Hurtaut – (aromatom) „brak siły na pokonanie dystansu pomiędzy miejscem wydobycia a nosem asystencji”, lecz mimo to jest skuteczne. Jak diabli.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że Powstanie Wielkopolskie było finezyjne, bo brało pod uwagę kontekst polityczny, przebiegło błyskawicznie i obyło się bez wielu ofiar. Na pewno nie można go nazwać petardą murarską, czyli pierdnięciem zgęstniałym.
– Adela, przesadziłaś! Nie możesz powstań narodowych przyrównywać do puszczania wiatrów!
– Ojczyzna nasza była pod wpływem złych mocy! To przeciw nim organizowaliśmy powstania. Czyż nie tak? – zawiesiłam głos, a Władek niepewnie zaczął potakiwać głową. – Dlatego przypomnę ci Horacego, który opisał Priapa, tego bożka od permanentnej erekcji, który pierdnął wystrzałowo tak silnie, że przegonił stado czarownic rzucających na niego urok.
– No widzisz! – krzyknął zadowolony AK-owiec. – Niepodległość zależy od potencji!

No cóż, do Władka niewiele treści dociera. Przykro mi, że argumenty nie trafiają nawet nad grobem dziadka Dionizego. Zaprotestowałabym od razu, nie chciałam robić scen na cmentarzu dla zasłużonych Wielkopolan. Zrobię to dopiero w domu. Władek musi jaskrawo poczuć siłę racji skutecznych poznaniaków.

piątek, 24 grudnia 2010

Świąteczne życzenia.

- Życzę wszystkim, by w święta w waszych domach zapanowała atmosfera ciepła i serdeczności. Kochajcie się.
- Dokładnie, żeby nie wyszły z nich zwierzęta, bo ludzki głos to nie wszystko - do życzeń dołożył się Władek lat 94.
- Ja zaś chciałbym przestrzec swoich wyborców, by idąc na Pasterkę uważali na sople, które mogą wbić się w głowę jak korona cierniowa - dodał tomasz.ka 2015.
- Trzymajcie się za ręce - doradził Lucjan Kutaśko - gołoledź to śliski temat w święta.
- Tak, tak. - podsumowałam życzenia.

Wiem, że się wynudzicie, ale na mnie nie liczcie. Wracam dopiero w poniedziałek.

czwartek, 23 grudnia 2010

Świąteczny uśmiech.

Szczególnie przed świętami staram się wszystkim naokoło poprawić humor. Jest na to jeden sposób. Zawsze skuteczny. Niezawodnie wywołujący uśmiech na twarzy i ból brzucha od gwałtownego rechotu. Ludzie, z którymi rozmawiam przestają być przygnębieni mglistą aurą i niedoborami banknotów w portfelu. Czuję się jak anioł, który roznosi dobre samopoczucie.

Dziś przed sklepem spotkałam się z Kazią lat 60, Misią lat 57, Wiesią lat 62 i Genią lat 68. Wszystkie mieszkamy w tym samym kwartale, więc znamy się od dawna i nieraz zdarzało nam się rozmawiać.
– Umyłam okna, ale przez ten deszcz ze śniegiem znowu mam je zabrudzone – pożaliła się Misia.
– A ja kupiłam na prezent dla Piotrusia od Zygi koszulę, ale on tak wyrósł, że muszę zmienić rozmiar na większy – biadoliła Wiesia.
– Adela – Kazia próbowała wciągnąć mnie do rozmowy. – A co ugotujesz na wigilię?
– Odcięli mi gaz.
– O Jezu! – wykrzyknęła Genia. – I co teraz? Jak będziesz pichcić?
– Kupiłam 12 Gorących Kubków. Pierwszy podam barszcz z uszkami. W każdym razie prąd był, gdy wychodziłam po zakupy. Myślę, że przynajmniej elektryczny czajnik mnie nie zawiedzie.
– Cha cha cha.
– A opłatek? – dopytywała się Kazia.
– Opłatek podam na zimno.
– Cha cha cha!
– A prezenty? – indagowała Genia.
– Liczę jedynie na niespodziewanego gościa, bo pieniążki musiałam odłożyć na remont rury.
– A Władek?
– On jest akurat spodziewanym gościem.
– I nic ci nie podaruje?
– Starczyło mu tylko na prezent dla siebie – wyjaśniłam. – Jednak gdy kupił czopki na hemoroidy, to w kieszeni zostało mu tylko 20 groszy.
– Cha cha cha!
– Nie myślałam, że tak krucho u was z finansami.
– No co ty! Mamy siano, ale kładziemy je pod obrus.
– Cha cha cha!
– To chociaż kolędy pośpiewacie – pocieszyła Wiesia.
– Nie za bardzo, bo Władek potknął się, wpadł na choinkę i złamał ją. A kolędy trzeba śpiewać przy świątecznym drzewku. Inaczej nie ma magii.
– Złamał choinkę?!
– I stłukł bombki. Czubek też.
– Cha cha cha – zaśmiała się Genia.
– Cha cha cha – zawtórowała Kazia.
– Cha cha cha – przyłączyła się Misia.
– Cha cha cha – rechotała Wiesia.
Pożegnałyśmy się, a one poszły naprędce odwiedzić swoje sąsiadki, by roznieść radosną wieść, że znalazł się ktoś goły bez siana, do którego ani jeden król nie zajrzy.

Tymczasem ja wróciłam do siebie. Usiadłam przy filiżance aromatycznej kawy, wpatrując się w bilet lotniczy. Potem zadzwoniłam do Władka. Zaprotestowałam przeciw jego opieszałości w pakowaniu się. Nie znoszę gorączkowych przygotowań na ostatnią chwilę. Nie chcę się spóźnić. Wigilia na Maderze będzie miłą przygodą, ale muszę przypilnować, by Władek lat 94 zabrał ze sobą aparat do nurkowania. A dla mnie płetwy.

środa, 22 grudnia 2010

I menel powinien mieć karpia.

W Wigilię w Poznaniu nie przychodzi z prezentami Święty Mikołaj, lecz Gwiazdor. I jest to jakaś odmiana, bo świętych w Poznaniu mamy na co dzień, ale celebrytów zawsze brakuje. A Gwiazdor gębę ma znaną – spoziera z czekolad, ze sklepowych witryn, pocztówek okolicznościowych. I to tyle jeśli chodzi o corocznego, najmniej kłopotliwego gościa. Bo taki ani się nie uchleje, ani nie nawyzywa, może co najwyżej wnieść na dywan trochę śniegu zmieszanego z solą, którą poprawiamy PH wód gruntowych, i którą potem będziemy musiały karcherem sprać z dywanu.

Uświadomionego Gwiazdora poznasz po karcherze, który przyniesie ci w prezencie. Jednak nie każdy taki podarek doceniłby, bo ma inne potrzeby. I o tym przez chwilę porozmawialiśmy z Władkiem lat 94.

– Kochasiu – zainicjowałam pogawędkę przy porannym szatanie oraz drożdżówce z serem – czy Gwiazdor odwiedza także meneli?
– Wydaje mi się, że Gwiazdor w melinach ma najmniejszy problem z sadzaniem sobie dzieci na kolana – odpowiedział po namyśle Władek. – Dlatego nigdy nie zapomni o menelu, o żul-żonie i drobiazgu niekoniecznie wiadomego pochodzenia.
– A nie boi się o renifery?
– Przecież to miłe, gdy w porze kolacji wigilijnej usłyszysz krzyk renifera. Nie wydaje mi się, żeby ktoś rozpoznał po głosie, że zwierzak akurat jest gwałcony. Gorzej, gdy dzieje się to na strzeżonych osiedlach. W przypadku ludzi bogatych sodomia wigilijna jest już obrzydliwa.
– Fakt. Jest dla mnie niezrozumiałe, że po podzieleniu się opłatkiem ludzie zamożni potrafią tak się zachowywać.
– To dlatego, że gość wigilijny jest celebrytą. Jemu wydaje się, że wszystko może. I jak dostaniesz od Gwiazdora zapas prezerwatyw na cały rok, w dodatku w opakowaniu z gwiazdkami i śnieżynkami, to puszczają ci hamulce i natychmiast biegniesz do renifera. A potem dostaniesz od ochroniarzy płytę z osiedlowego monitoringu i już możesz film zamieścić na youtube.
– Czyli Gwiazdor ma ci umożliwić zostanie gwiazdorem filmowym?
– Tylko bogaci mają taką szansę. Natomiast biedni zadowalają się żywym karpiem. Najważniejsze, że wigilia wszystkich ludzi odstresowuje.
– No tak, gdyby tylko zamożni się rozluźnili, a biedni nie, to byłoby to bardzo niesprawiedliwe.

Zawsze protestowałam przeciw niesprawiedliwości. Radości życia muszą dotykać wszystkich nas. I biednych, i bogatych. I Gwiazdorów, i gwiazdorów. I tępych, i sprytnych. Alergików i prostaków. Humanistów i buddystów. Cieci i dostojników państwowych. I dlatego jest wigilia. A to, że Jezus urodził się na wiosnę, to już tylko nieistotny drobiazg.

wtorek, 21 grudnia 2010

Choinka!

Zestresowana zadzwoniłam do Władka lat 94.
– Władek, pękła mi rura.
– Choinka!
– Jestem zalana!
– Też bym się upił.
– Wodę mam w łazience po kostki, a sąsiadka z dołu zaczyna wypuszczać karpie do salonu.
– Choinka! A ma pokarm?
– Jaki pokarm?!
– Dla ryb. Karpie tez muszą jeść. Choinka!
– Zdurniałeś? Rura mi pękła! Pomóż mi.
– Przyniosę podbierak.
– Po co?
– A jak ona złapie karpie, choinka?! Wigilia przecież jest tuż tuż.
– Jaka choinka?
– Choinka? O co ci chodzi?
– Ja taplam się w wodzie, a ty ciągle mówisz o choince.
– Naprawdę?
– Załatw hydraulika i to biegiem!
– Już lecę, choinka!

Władek spisał się wyśmienicie. Hydraulik zamknął dopływ wody i poszedł na obiad, a AK-owiec siedział koło mnie w ubraniu sztormowym, czekając o suchym pysku na wodę na herbatę.
– Idą święta – zauważył błyskotliwie Anonimowy Kobieciarz.
– Przynajmniej choinka nie będzie miała za sucho. Długo będzie pachnieć. Władku, o co chodzi z tą choinką?
– Postanowiłem od święta kląć inaczej. Nawet przygotowałem przekleństwo na Trzech Króli. Będę mówić: „kadzidło”!
– Podoba mi się, że porzuciłeś dwusylabowce na rzecz słów o trzech sylabach.

I tak, siedząc nad mieszkalnym akwenem, poczuliśmy atmosferę świąt. Świąt podczas których nikt siankiem się nie wykręci, klnąc brzydko pod nosem. Bo kląć można tez pięknie. Choinka!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Nie można wyrzucać resztek jedzenia na śmietnik.

Na emeryturze wiele się dzieje. Nie jest to jedynie – jak się młodym ludziom wydaje –oczekiwanie na listonosza z comiesięcznym przekazem z ZUS, czy stanie w kolejce do geriatry. To życie pełne niespodzianek i przygód. Wezmę za przykład Władka lat 94, który musi sobie dorabiać do emerytury, w związku z tym starał się połączyć przyjemne z pożytecznym. Nie został jednak kiperem, bo powiedzieli mu, że ma za stare kubki smakowe, przez co musiałby połykać większe ilości alkoholu. I mimo, że AK-owcowi właśnie o to chodziło, to jednak jego starania spaliły na panewce.

Władek ostatnio codziennie pojawia się u mnie na drugie śniadanie, dziś także wstąpił. Wszedł żwawym krokiem, z uśmiechem, który wygładzał zmarszczki na twarzy.
– Adela, zrób mi podwójną porcję! – krzyknął chwacko.
– Widzę, że energia cię rozpiera – zauważyłam.
– Muszę mieć wypełniony żołądek, bo idę do pracy!
– O?! Gratuluję!
Władek z ukontentowania pogładził się po czuprynie, ułożył ręce za kamizelką i niecierpliwie czekał na moją indagację.
– Chyba nie zostałeś kiperem, bo musiałabym ci podać coś tłustego?
– Nie, niestety. – Władek lat 94 na chwilę się zafrasował. – Będę wprawdzie testerem, ale w innej branży.
– Jakiej?
– Papierowej.
– Szkoda, że w Poznaniu nie ma Farbyki Papierów Wartościowych – stwierdziłam, przygotowując Władkowi kanapki z szynką, pomidorem, mozarellą i bazylią.
– Nie masz do końca racji, Adelo – powiedział Władek, wyciągając rękę po chleb.
– Nie trzymaj mnie w niepewności. Gdzie będziesz pracował?
– Dostałem propozycję testowania długiego asortymentu z zakładu produkcji środków higienicznych. Mam pracować przy linii różowego papieru toaletowego.
– Oddaj chleb!
– Ale dlaczego?
– Tamto ja zjem, tobie zaś zrobię kanapki ze sfermentowanym serem. Natomiast ogórki kiszone popijesz mlekiem.
– Dziękuję, bo chcę się wykazać.

Lubię, gdy mężczyzna pracuje i robi coś z pożytkiem. W tym miejscu protestuję przeciw leniom i pasożytom, którzy uchylają się od pracy. Bo tacy to tylko się objadają, a w dodatku nie chcą ruszyć przeterminowanego jedzenia. A ja nie wyrzucam resztek na śmieci.

niedziela, 19 grudnia 2010

Kobiety, które zawsze mi się podobały.

Jestem inna, a zarazem nie jestem. To znaczy moje gusta nie są wysublimowane, lubię szkocką kratę, ładne buzie na ekranie i białą herbatę z płatkami róży, ale różnię się tym, że kiedyś nie byłam zamknięta jedynie na płeć męską. Podobały mi się też kobiety i w dzisiejszą niedzielę chciałabym uhonorować te panie, które zawsze powodowały szybsze bicie mego serca i wykwit rumieńca na policzku.

Dorota Stalińska wydawała się być aktorką obcesową, ale pod ostrym spojrzeniem skrywała wrażliwość kobiecej natury. Łagodnością tęczówki podbiła mnie natychmiast, gdy ją ujrzałam. Czułam w niej brutalną zdolność do podporządkowania sobie mężczyzny, ale przecież wiemy, że to tylko gra – zawoalowane szukanie samca, który poskromiłby naszą nietuzinkową naturę. I Dorota to miała i nadal ma. Zachwyciła mnie szczególnie w pewnym programie telewizyjnym, gdzie na żywo stanęła na głowie, podsuwając telewidzom przyrodzenie na tacy. Znaczy była w spodniach, ale mnie wówczas zauroczyła.

Najlepiej ubraną kobietą PRL-u była Michalina Wisłocka, która swoimi poradami rozbudzała prymitywną fantazję mężczyzn, a kobietom dawała wskazówki, jak się opatulić, by grę wstępną wydłużyć. Z kolei Irena Szewińska bez skrępowania poruszała długimi, obnażonymi nogami, powodując, że bieżnia rozpalała się na kolor czerwony, parząc wyobraźnię sportowych kibiców. Natomiast Irena Dziedzic sztywną garsonką oraz wytwornymi manierami pobudzała chłopską jurność dygnitarzy partyjnych. Ja też wyczuwałam, że pod zimną powłoką skrywa ona wulkaniczny temperament, ale do partii nigdy nie zdecydowałam się wstąpić. Wolałam by zstąpił do mnie anioł o sylwetce Violetty Villas, pieszcząc mnie włosami o zapachu nafty i zabierając mi oddech piersiami o rozmiarze XXL.

Takie myśli naszły mnie dziś z rana, gdy Władek lat 94 włączył telewizor, by obejrzeć program rolniczy.
– Władku, pamiętasz jak byłeś ubrany, gdy pierwszy raz się zobaczyliśmy?
– Oczywiście. Byłem w kilcie.
– Ach, szkocka krata...
– Wolę whisky.
– Miałeś wtedy wygolone nogi...
– Tors także. Przygotowywałem się do zawodów pływackich.
– Nie przebrałbyś się znowu?
– Co?
– Pożyczę ci kieckę.

I w tym momencie zakończyła się miła, niedzielna atmosfera. Władek w odruchu buntu skoczył do kościoła na sumę, a ja zostałam ze wspomnieniami o pięknościach PRL-u. I kiedy przypomniałam sobie naturalność owłosionych nóg Stanisławy Ryster z Wielkiej Gry, to szlag mnie trafił na te wszystkie współczesne Dody!
A fe! – to mój protest przeciw obecnym kanonom piękna. Piękna?!

sobota, 18 grudnia 2010

Niech to diabli!

Znajoma lat 58 z sąsiedniej ulicy ostatnio stwierdziła, że jest zmęczona jak diabli. Zapracowana i bez sił. Pocieszyłam ją, wyjęłam z siatki setkę wiśniówki i wsunęłam butelkę do kieszeni jej palta. Uśmiechnęła się z wdzięczności, a ja zaczęłam rozmyślać nad problemem. Tym bardziej palącym, że w mieszkaniu czekał na mnie Władek lat 94 ubrany w ażurowy podkoszulek oraz bawełniane gacie z dziurami wyżartymi przez mole.

- Jestem, odbierz ode mnie siatki! - krzyknęłam z progu.
- Nie mogę, czytam gazetę.
Czy zdajecie sobie sprawę, jakie emocje mną targnęły? Chyba nie. Otóż żadne. Włączyła się za to bezlitosna analiza, czy użyć noża do masła, by odcinanie palców od dłoni trwało dłużej, czy może odwlec wyrok i przeprowadzić kolejną uświadamiającą rozmowę. Pójść na całość czy nadal trzymać się zasad resocjalizacji.

Rozebrałam się, zaniosłam siatki do kuchni, wyłożyłam zakupy, wkładając je do szafek i lodówki, zastawiłam wodę w czajniku, zaparzyłam kawę, postanawiając jednak porozmawiać.
- Władku, jestem bardziej aniołem czy diablicą?
Władek lat 94 spojrzał na mnie czujnie, odrywając wzrok od wiadomości zawartych na kolumnie sportowej. Poczuł, że coś się święci, więc postanowił zastosować podstęp. Wydawało mu się, że skuteczny, ale tak myśli każdy samiec przed ostatecznym spantofleniem. AK-owiec mimo 94 wiosen nie był jeszcze do końca spantoflony.
- Adelo, ty jesteś wiedźmą. Masz szatańskie pomysły w łóżku - przymilał się ohydnie. - Wnosisz dużo ognia piekielnego. Wspaniała czarcia dusza z ciebie! Tak, ta twoja dusza - rozmarzył się na koniec w stylu brazylijsko-meksykańskim.
- A ty? Czy ty też jesteś potworem z rogami z cuchnącym oddechem i nieumytymi kopytami?
- Adelo, przecież wiesz, że dla chcę być aniołem.
No więc zdzieliłam go szmatą. Tak na początek.

Potraktowany kawałkiem zwilżonego jedwabiu (żeby bolało, a nie głaskało) AK-owiec siedział zdezorientowany na fotelu. Taka postawa przyjmowana jest przeze mnie jako pierwsza psychoterapeutyczna faza i oznacza przygotowanie delikwenta do wykładu. Władek wydawał się być przygotowanym.

- Pamiętaj, aniele - prychnęłam. - Jesteśmy zapracowani jak diabli. Zmęczeni jak diabli. Wściekli zatem jak diabli! A dlaczego? Bo anioły pierdzą w stołek i nic nie robią! Zatem kim chcesz być?! - krzyknęłam groźnie.
- Szatanem.
- No to się uwijaj, bączku! Bo gdy znów zaprotestuję przeciw twojej anielskiej bezczynności, to wezmę do ręki nóż do masła. Zrozumiałeś?

Władek lat 94 zrozumiał. Zrobił mi smaczne śniadanie. Kanapki z mozarellą, pomidorem, bazylią, polane octem winnym. Dlatego jeśli chcecie dobrze zjeść, to krzyczcie razem ze mną: "Niech to diabli!"

piątek, 17 grudnia 2010

Kobieta nie może już liczyć na wsparcie mężczyzny.

Wsparcia od mężczyzny możesz oczekiwać tylko wtedy, gdy go zdeptasz. Samiec staje się podnóżkiem i nareszcie może być wykorzystany zgodnie ze swoim talentem, a raczej jego brakiem. Szczególnie dobrze go wykorzystać podczas siarczystego mrozu, gdy trzeba wyjść ze sklepu, a jakiś dureń-projektant-mężczyzna wymyślił, by stopnie były pokryte gładkimi, a przez to śliskimi płytkami ceramicznymi. Wtedy stawiasz pantofelek czy inną walonkę na miękką powłokę brzuszną zdeptanego samca i możesz bezpiecznie dotrzeć do domu z zakupami. To jedyne wsparcie od mężczyzny, bo przecież do głowy mu nie przyjdzie, by wziąć twoje siatki i zatachać je przed mieszkanie.

Wsparcie – jak sama nazwa wskazuje – ostatni raz miało miejsce w Sparcie. Wtedy mężczyzna był jeszcze mężczyzną, prezentując okazałą pierś waleczną oraz sznur mięśni na brzuchu i nogach. Łatwo wówczas było kobiecie odnaleźć męskie wsparcie, choć z czasem zaczął szerzyć się homoseksualizm i kobiety po raz pierwszy w historii świata pojawiły się na agorach z siatkami pełnymi przedświątecznych zakupów. A świąt wówczas było sporo, bo i bogów było więcej i co chwila było inne boże narodzenie.

Przyszedł do mnie Władek lat 94, rozsiadł się wygodnie na fotelu, spojrzał rozmarzonym wzrokiem na okno i zanurzył się w swoje codzienne nic-nie-robienienie.
– Władku, dlaczego ty mnie nie wspierasz?
– Spieram? Mam robić ci przepierkę? – ożywił się AK-owiec, bo jako 94-letni fetyszysta zawsze lubił kręcić się koło moich majtek i staników. Raz go nakryłam, gdy otwierał szuflady mojej komody, wąchając moją bieliznę. Okropne!
– Zostaw moje ciuchy! Raz ci pozwoliłam i wyprałeś białe z kolorowymi. Musiałam wyrzucić trzy szare koronkowe biustonosze!
– One były popielate – bronił się Władek.
– Nie wiesz, że to synonim?! – krzyknęłam. – Nie mam żadnego wsparcia od ciebie, tylko same kłopoty.
Usiadłam na tapczanie i zaszlochałam.
– Znowu marzy ci się Spartanin?
– Mógłby być nawet jakiś ronin – właśnie uroniłam kilka ostatnich łez. – Albo Apacz. A w tobie nie ma ani wsparcia, ani dzikości!
– Jezu – oburzył się Władek. – Nie dość, że mróz trzaska, to jeszcze ty trzaskasz mnie po ryju!
– Znowu się wyrażasz!
– Chciałaś dzikości? To nie dziw się, że gębę nazywam mordą, czy inną sznupą.

Władek nic nie rozumie. Nawet mój protest zlekceważył. Żadnego wsparcia od AK-owca. Tacy są mężczyźni! Szuje i krzywe ryje! Ajaj, teraz ja zaklęłam...

czwartek, 16 grudnia 2010

Jak dbać o pupę.

Szczególnie w okresie świąt dobrze mieć dziadka do orzechów. U mnie tę rolę spełniał Władek lat 94. Siadał na taborecie i rozłupywał leżące tam włoskie orzechy. Ale kilka lat temu wymizerniał, pupa mu zwiędła i sama musiałam pójść tropami Sienkiewiczowskiej Jagienki. Jednak żeby być laską lat 73 rozłupującą orzechy laskowe to trzeba najpierw wykonać kilka ćwiczeń. Nie chciałam jednak wyważać otwartych drzwi, więc spytałam AK-owca, jak on doszedł do swojej twardości.

– Miałem to w dupie.
– Przecież prosiłam cię, żebyś się nie wyrażał!
– Dupa czy pupa, ten sam zad.
– Nie wymądrzaj się, tylko powiedz, jak rozłupywałeś orzechy.
– U mnie liczyła się technika.
– To znaczy?
– Przede wszystkim musisz uważać, by nie siąść na orzecha centralnie. Mi się raz zdarzyło i dopiero grochówka mi pomogła, ale orzech wyleciał z takim impetem, że wpadł na choinkę i stłukł kilka bombek. Pamiętasz? – Władek zawiesił głos, po czym dodał z wyrzutem: – Wyzwałaś mnie od czubków!
– Bo stłukłeś czubek, a nie kilka bombek!
– Zatem do orzecha musisz podejść krzywo. Dupa najtwardsza jest z boku.
– Gdzie tam: „z boku” – prychnęłam.
Władek przekazał mi jeszcze kilka zupełnie bezużytecznych rad, więc musiałam sama popracować nad sposobami osiągnięcia twardej i jędrnej pupy. I tu zaczną się wskazówki dla was, moje drogie czytelniczki.

Większość z was pracuje przed komputerem. Nie bawcie się swoją myszką, lecz podnoście się i opuszczajcie na pośladkach. Niech wasze siedzisko nieustannie pracuje, śledząc przesuwający się tekst. Podobnie przy czytaniu gazet i książek. Wzrok trzymajcie nieruchomo, a do kolejnych wersów niech was prowadzą pośladki. Natomiast przy muzyce poskromcie nogi, które same rwą się do tańca. Zamiast uruchamiać kończyny dolne zacznijcie rytmicznie poruszać się na pupie. Pomoże wam w tym perskusista, który zaakcentuje mocniejsze wybicia. No i odstawcie kremy. Unikniecie w ten sposób poślizgu i upadku z krzesła.

Ćwiczyć można na okrągło. Najważniejsze, by nie zapominać, że na siedząco też posiadamy pupę. Nie można spłaszczać problemu! Trzeba gimnastykować pupę, jedynie wtedy można osiągnąć wolność osobistą. Bo z prężną pupą możecie zaprotestować przeciw dziadom, którzy przestaną być twardym orzeszkiem do zgryzienia.

środa, 15 grudnia 2010

Jak zachować jędrność biustu.

W mroźną pogodę coraz częściej się tulę. Prawą rękę staram się przybliżyć do lewej łopatki, natomiast lewą dłoń kładę z drugiej strony pleców. Usilnie staram się złączyć ręce, niestety, mam je nieco za krótkie. Ale nie o to idzie, by się przywitać za własnymi plecami. Gdyby o to mi chodziło, to mogłabym potrząsnąć dłońmi na własnych oczach. Po prostu układam ręce pod biutem i naprężając górne kończyny podnoszę swój biust. Uściśnięcie rąk za plecami w pływa na jędrność moich piersi.
Zatem zgoda (przez podanie rąk) buduje biust, niezgoda zaś go rujnuje.

Oczywiście wszystkie wiemy, że biust wpada w oko mężczyznom. Ale czemu tego nie odwrócić? Tu wyjawię sekret psychosomatycznego treningu na jędrność naszych mlecznych magazynów. Ja robię to w ten sposób, że celuję sutkami w oczy rozmówcy o płci gorszej. Nawiązanie relacji sutek-oko objawia się błyskiem w oku samczego interlokutora, a moja pierś w świadomości tego kontaktu prężnieje, utrzymując sutek w twardej gotowości do komunikacji niewerbalnej.
Wiadomo, że żyjemy jeszcze w gorsecie obyczajów XIX-wiecznych, dlatego można wykonywać ćwiczenia w biustonoszu, ale przy tym ćwiczeniu efekt ujędrnienia piersi nieodzianych w stanik jest trzykrotnie szybsza.

Władek lat 94 znowu namówił mnie do wyjścia na działkę. Niby pod pozorem usunięcia śniegu z dachu altanki, ale wiem, że to nie jest prawda. Władek po prostu ma ochotę na podziwianie jędrności mego biustu. Bo w nieogrzewanej altance rozdziewam się do pasa i sprzątam letni domek. A Władek obserwuje mnie z wywieszonym jęzorem. Pozwalam mu na to, bo w niskiej temperaturze Władek nie działa, mimo że jest AK-owcem, czyli Anonimowym Kobieciarzem. A biedak ma lat 94 i ma prawo do przeżyć estetycznych i podziwiania mych atutów.
I nie mieli przy tym głupio jęzorem, bo wywieszony płat jego pożądania szybko przymarza mu do dolnej wargi. Ale to jedyny koszt tego wydarzenia, jaki płaci Władek. A ja na koniec myję się pod pachami w świeżo opadłym śniegu, przez co biust jeszcze bardziej mi się pręży, a potem to już wracamy do domu na herbatkę z konfiturką z wisienek. Trochę się zdrobnieniowo rozczuliłam, ale to bardzo ciepły koniec mojej klatko-piersiowej gimnastyki.

I do wszystkich moich koleżanek: gimnastykujcie się! Zaprotestujcie przeciw obwisłym piersiom. Narzekać to można na opady śniegu, ale nie na opadłe piersi. Bo to tylko wynik naszego zaniedbania!

wtorek, 14 grudnia 2010

Mój krewniak przystępuje do akcji!

tomasz.ka 2015, czyli pierwszy i najpoważniejszy kandydat na Prezydenta RP w następnej kadencji wydał książkę! Mówiłam mu od zawsze: spisuj swoje zażalenia, pielęgnuj skargi, a może kiedyś będzie z tego interesująca makulatura. Bo makulatura zazwyczaj nie jest interesująca, ale tylko dla tych, którzy ją oddają. Dla skupujących jest wręcz odwrotnie. Ale im zależy przede wszystkim na wadze, natomiast wielu bezdomnych bibliofili doktoryzowało się na makulaturze. Makulatura to skarb, bo w naszym kraju nie ma poszanowania dla ochrony danych osobowych. Dlatego najwięcej byłych bezdomnych pracuje w IPN.
Dobrze znaleźć dach nad głową.

Był u mnie Władek lat 94, który kucał (nie wiem, dlaczego), ja siedziałam na fotelu, zaś na stoliku dymiła czarna kawa, a przez aromatyczny obłok starała się przebić mało interesująca twarz przyszłego ojca narodu.
– Po co płodzisz książkę? – spytał się AK-owiec. – Nie lepiej spłodzić syna? To wzbudza większe poważanie u elektoratu.
– No właśnie – wtrąciłam się. – Nadal nie znalazłeś Pierwszej Damy?
– Nie pracuję w IPN – odpowiedział Prezydent 2015. – Nie kręcę się po wysypiskach śmieci, gdzie można znaleźć wszystko i szybko, ale nie jest to najlepszej jakości.
– A gdzie chcesz ją znaleźć? – zdziwiłam się. – Na saloonach?
– Mało kobiet wychodzi do saloonów w samo południe. Ja chciałbym Brazylijkę, ale nikt nie klaszcze dla tej idei.
– Rio brawo? – wtrącił się Władek.
– W Rio są same podejrzane kobiety ze slumsów. Ja chciałbym mieć babę z dżungli – rozmarzył się tomasz.ka 2015.
– Ma mieć busz? – dopytałam się.
– Wiem, że to nie jest modne – odrzekł zafrasowany huncwot. – Nie chciałbym, by Pierwsza Dama była wygolona. Byłoby mi łyso.
– Ja kucam, a to też nie jest modne – podsumował AK-owiec, czyli Anonimowy Kobieciarz lat 94.
– Władek, ty nie zawracaj głowy swoją pozycją. Nie bawmy się w konia Przewalskiego. tomasz.ka wygra wybory bez przewał. Bez kucania.

Rozmowa toczyła się powoli, ale z pewnością, co do wygrania wyborów przez krewniaka. Najważniejsze, że Prezydent 2015 coś wydał. Człowiek, który raz coś wyda, potem nie kieruje się przesądami. Po prostu przestaje mu się wydawać. A ja protestuję przeciw tym, którym wydaje się za wiele. Popadają potem w paranoję. A ja nie chcę, by tomasz.ka 2015 był prezesem. On ma być prezydentem.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Gdzie jest patriota?

29 lat temu byłam Adelą lat 44, która akurat nie oglądała Teleranka. Na dworze było zimno, ale ja leżałam pod ciepłą pierzyną w towarzystwie Józwy. Mąż chrapał, a ja chwilę po przebudzeniu wstałam, by zrobić jajecznicę. Gaz był, prądu też nie wyłączyli, a cebula już skwierczała na patelni. Zaczynał się mroźny poranek, a ja myślałam tylko o tym, by nafaszerować Józwę porcją jajek i wykorzystać jego niedzielną potencję.
Potem w sposób mało bohatersko spędziliśmy poranek 13 grudnia 1981 roku.

Od tamtego momentu męczy mnie pytanie, kto zasłużył sobie wówczas na miano bohatera. Ci czy tamci. A że akurat nawinął się Władek lat 94, który ostatnio często do mnie zachodzi, to wzięłam go na spytki.
– Władku, kto według ciebie jest patriotą?
– Ci, których zawłaszczyło lotnictwo.
– Kto?
– Chopin, Wałęsa, Messerschmitt.
– Chopin?
– Nigdy nie byłaś na lotnisku imienia Fryderyka Chopina? A na lotnisku imienia Lecha Wałęsy? Nie leciałaś nigdy Messerschmittem?
– Mieszasz lotnictwo wojskowe z cywilnym.
– Pytałaś o patriotów.
– A statki? Porty?
– Masz rację, Batory mi umknął i pewnie mija równik. Ale trzeba jeszcze dodać pociągi.
– Czyli patriota to ten, co ciągle jest w ruchu?
– Tak jakby.
– To co zrobić z księdzem Popiełuszko?
– On nie był patriotą, bo pokonał tylko jedną drogę: na ołtarz. I tam tkwi nieruchomo.
– Tak, to męczennik, a nie patriota. A gdzie jest generał?
– Generał się zatrzymał i stoi nad grobem.
– To po co był stan wojenny?
– By gołąbki pokoju wypuszczane podczas pochodów pierwszomajowych nadal srały na wszystkich, którzy chcieli się łączyć w internacjonalistycznym uścisku.

Kochani, ja mieszkam na Wildzie. Jest tu mnóstwo gołębi i całe podwórko mam zasrane. Trzepak jest zasrany, parapety są zasrane, każdy kto stoi w bezruchu ma przesrane. I ja przeciw bezruchowi protestuję. I to moje stanowisko wobec stojącym nieruchomo pomnikom patriotów.

niedziela, 12 grudnia 2010

O chwiejności.

Każdy kieł kiedyś zacznie się chwiać. Zresztą trzonowy też. Wprawdzie mam dwie szufladki, ale przypominam sobie stres, jaki przeżywałam z każdą stratą ukorzenionego zęba. Wszystkie wypadły mi ukradkiem. Mała dziurka zmieniała się w dużą, potem było ćmienie, a następnie hurtowe połykanie tabletek od bólu. Wiertaki z wolnymi obrotami, dentyści bez empatii i amalgamat, który był trwały, ale ponoć do de. Gehenna.

Miałam taki sen. Nie, nie chciałam być berlińczykiem. Przyśniły mi się za to wszystkie młode ząbki. Szczerbaci Polacy rocznie wypluwają tony mleczaków. Trafiają one do szkatułek, skarbonek, a na koniec lądują na śmietniku. I ja w moim śnie wymyśliłam, że można mleczakami wybrukować spacerowe alejki. Najlepiej wokół parlamentu.

– Ty to masz głupie sny, Adela – powiedział Władek lat 94, gdy opowiedziałam mu o pomyśle.
– Mleczak to utracona niewinność.
– Cnotę straciłaś wraz z mleczakami? Adela, ty już..., no wiesz, w przedszkolu?
– Oj, ty głupi AK-owcu!
– Odpowiedz! Nie wymiguj się!
– Nic nie rozumiesz, gupolu. – Nie wiem, dlaczego ale do Władka lat 94 pasuje gupol bez „eł”. – Wyobraź sobie posłów, którzy dreptają po mleczakach dorastającego elektoratu. Ślizgają się, bo szkliwo byłoby wyczyszczone pastą przeciwpróchniczą.
– Ślizgają się po straconym uśmiechu dziecka?
– No właśnie!
– To chyba niedobrze.
– Dlaczego?
– Bo nigdy by nie debatowali nad emeryturami. Tylko nad nauczaniem szkolnym i przedszkolnym, profilaktyką i higieną jamy ustnej. Nie, to zły pomysł.
– Jak sądzisz, czy na mleczakowej alejce ktoś by się przewrócił?
– Oczywiście. Nawet samochody wpadałyby w poślizg.
– I o to chodzi. Poseł musi czuć chwiejność swojej misji. Inaczej będzie kręcił i kombinował w nadziei, że nigdy nie upadnie.
– No nie wiem, nie wiem...

To cały Władek – zawsze taki niezdecydowany. A ja protestuję przeciw takiej postawie, bo brak stanowczej postawy wpływa na chwiejność posłów. Oni nie czują bata i przez to dawno zapomnieli o mleczakach. O niewinności.
A ja pamiętam. Kto nie ma szufladek, ten nie zrozumie.

sobota, 11 grudnia 2010

Hiszpanie nie cierpią krzyżyków na szyjach senior i seniorit.

Mamy już 11 grudnia, wczoraj minęła kolejna ważna miesięcznica w życiu kraju, a za 2 dni będzie kolejna okazja, by obrzucić się śnieżkami. Tymczasem Hiszpanie zabraniają swym seniorom noszenia srebrnych i złotych łańcuszków z krzyżykiem. Na Półwyspie Pirenejskim silne są wpływy arabskie, ale macho z Madrytu, Barcelony i La Coruna sprzeciwiają się także półksiężycom przyozdabiającym kruczoczarne piękności z 20-letnim bagażem doświadczeń małżeńskich. I to niezależnie od rodzaju kruszcu, jaki miałby dyndać na szyi.

Mój świętej pamięci mąż Józwa lubił zabawiać się w torreadora. Patrzyłam na niego bykiem, a on odrzucał na stół muletę w postaci legitymacji partyjnej i mówił: „Adela, odrzuć przesądy. Okres okresem, ale po hiszpańsku możemy się przecież zabawić!”. Ale nie pozwalałam mu na to, bo krem Nivea tak rzadko rzucali do drogerii, że żal mi było wsmarowywać bezcenne mazidło w pokaźny biust. Wolałam zadbać o suchą cerę.

I o tym chciałam porozmawiać z Władkiem lat 94.
– Władku, co dla ciebie jest święte?
– Święconka, świętojanki oraz jezioro Malta.
– Też lubię porzeczki.
– Taa – potwierdził AK-owiec. – Świętojanki dobrze przeczyszczają organizm. Podobnie oczyszczająco działa kąpiel w jeziorze Maltańskim. Odkąd biskup poświęcił jezioro jest to największy akwen wody święconej w Poznaniu. Lubię się tam oczyszczać.
– Dotknąłeś sedna problemu, Władku. Sacrum to oczyszczenie. Ale nie powinieneś siusiać do jeziora. To nieładne. Nieeleganckie i niehigieniczne.
– Co mam zrobić, jak mi się chce?
– Nie rozumiesz, że rozcieńczasz sacrum, dolewając profanum? Nie wolno się moczyć w poświęconym jeziorze!
– Ło Jezu, znowu mnie ustawiasz!
– Nie maż się! Pomyśl lepiej o Hiszpanach. Nie rozumiem ich protestu przeciw łańcuszkom z krzyżem zawieszonym na szyjach senior i seniorit.
– Mnie to wisi.
– Władku, z tobą coraz rzadziej można porozmawiać na poważne tematy!
– Poważny jestem tylko w latach przestępnych.
– Dureń!
I tak hiszpański protest zaowocował kłótną na polskiej ziemi. Nie wydobyłam od maltańskiego wymoczka jego poglądu na wielorakie zastosowanie kremu Nivea. Ale może lepiej, bo uniknę kryptoreklamy.

piątek, 10 grudnia 2010

Nie tylko dla mężczyzn.

Rocznica wprowadzenia stanu wojennego w 1981 roku zbliża się, ale bubki nadal chleją piwo przed składem, a ciecie nie sprzątają kup po psach obronnych. Skład to poznańsku sklep, a sklep (poznańska piwnica) to po rosyjsku kostnica. Natomiast ryczka to niski taboret, na którym plaszczę tyłek w oczekiwaniu na Władka lat 94. Siedzę na siedzisku, a woń z psich kup unosi się nad kamienice i ucieka w kierunku wyznaczonym przez front atmosferyczny. Biedni Skandynawowie...

– Władku – spytałam się leciwego przyjaciela lat 94, gdy ten wreszcie mnie odwiedził. – Czy mężczyźni również mają erotyczne fantazje?
– Że niby co?
– Nie chciałbyś uprawiać seksu w samolocie?
– Szukam dziury w całym.
– Mówię o samolotach rejsowych, a nie kosmicznych. Zresztą czarna dziura jest niezbadana.
– Mnie interesuje tylko to, że by zamoczyć ogóra!
– Ty świntuchu! Jak możesz być tak ordynarny?! A atmosfera? Uczucie? Wymiana płynów fizjologicznych przy blasku świec? I muzyka nstrojowa? O tym wszystkim nie myślisz?
– Kobieta ma wiele otworów, więcej niż faceci, a jak jest kreaatywna, to i wymyśli coś ciekawego. Dlatego tak niewielu z nas jest homoseksualistami. Po prostu żaden z męskich partnerów nie jest w stanie zaproponować seksu po hiszpańsku.
– A po co ci to?
– Lubimy urozmaicenia.
– Ale z ciebie prymityw!

Specjalnie kieruję dzisiejsze słowa do panów, bo może niektórzy obudzą się z prymitywnego letargu i zaproponują swojej kobiecie nieco więcej, niż Władkowe „zamoczenie ogóra”. To podejście jest siłowe i mało w nim wdzięku, podobnie jak w zbliżającej się rocznicy stanu wojennego. Najgorsze jest to, że samiec nie uczy się. Tak, tak, panowie, jesteście nieukami. Władek ma lat 94 i nic nie wie. „Zamoczenie ogóra” jest fajne tylko przy piwie, w dodatku w gronie podpitych impotentów.

My-kobiety byśmy chciały potańczyć. Niestety, na ulicach natykamy się tylko na psie kupy, gdzie poślizgnąć się można niczym na skutych lodem kałużach. Dlatego na święta kupiłam Władkowi, to co kupiłam. To mój protest, choć przy zboczonym nastawieniu AK-owca do życia nie wiem, czy do niego dotrze moja intencja. W każdym razie wazon ma długą szyjkę i nie jest ze szkła. Nie chciałabym, by Władek lat 94 się zranił.

czwartek, 9 grudnia 2010

Tylko dla kobiet!

Moje kochane, żywię nadzieję, że żaden bezczelny samiec nie przeczyta tego wpisu. Chłopy nie są wrażliwe, no chyba, że idzie o ich dumę i laur zwycięzcy. Najczęściej wieniec na głupim łbie jest urojony, ale psia ich mać. Niech ślinę samouwielbienia mieszają z piwem, który tak często łykają. Na koniec ich straconego życia nakłujemy nabrzmiały od chmielu korbol, a śmierdząca ciecz wypłynie z nadmuchanego balona.

Miłe babki, mam nadzieję, że wiecie – dziewczynami jesteście niezależnie od wieku. Mamy obecnie XXI wiek, a on w naszej części świata przynosi mniej ograniczeń i stereotypów. Jeżeli faceci, którzy zwą się drag queen zakładają pończoszki, to dlaczego my nie możemy odziać piłkarskie getry? Albo buty z korkami? Niech kibole noszą buty na jednym korku. Obcas nie jest dla nich zbyt obcesowy, a lisy w barwach klubu owinięte wokół szyi też im pasują.

Przejdźmy do meritum. Specjalnie tak przeciągałam, by ewentualni testosteronowcy zniechęcili się i porzucili czytanie. Podaję zatem swoje postulaty:
1. Uwielbiajmy pieprz:
Jeśli chcecie kochać się w sytuacjach niecodziennych, np. w windzie, na łące, czy na śniegu, to zawsze wybierajcie pozycję na jeźdźca. Bądźcie bardziej rozgrzane, więc też nie dajcie zdzierać z siebie stanika. Aaa, i szorujcie po zasnieżonym leśnym runie tyłkiem właściela penisa, by rozgrzać mu pupę. Nie można doprowadzić, by dygotał z zimna i szczezł w trakcie waszej zabawy;
2. Tolerujmy wanilię:
Słodkich kochasiów traktujcie tak, jakbyście były uzależnione od glukozy. Weźcie dawkę, a potem zaskoczcie pewnych siebie amantów tym, że wolicie gorycz albo kwas własnego związku. Dropsa czy lizaka powinno konsumować się intensywnie, ale krótko. Mlask, mlask i szast prast.
3. Zmieniajmy podpaski:
Jest taki czas w naszym życiu, gdy możemy się zgodzić na seks po hiszpańsku, ale nie każda z nas ma wystarczające walory. Wiem, że są panie, które w aptece obok pasty do zębów Oral-B kupują lubrykant Anal-A, ale ja tego nie polecam. Nie każda z nas to lubi, ponadto wiele z nas to boli, bo kochanek chce, ale nie umie. Ale mamy pachy, zgięcia kolan, no i dłonie. Pamiętajcie, wasze szczęście w waszych naoliwionych rękach!
4. Ćwiczmy się w gwałtownych ruchach.
My-kobiety mamy swoje potrzeby, ale trafisz w końcu na gacha, który ma zbyt wielkie mniemanie o sobie. Pod twoim łóżkiem zawsze musi czuwać bat, paralizator w kształcie wibratora oraz zdjęcia dawnych męskich ofiar. Pamiętajcie, strach ma wielkie oczy i trzeba ustawić dawcę naszej przyjemności w uniformie i żelaznym uścisku dyspliny wojskowej.

Mój dzisiejszy wpis jest protestem przeciw zbliżającej się kolejnej rocznicy stanu wojennego, gdzie tylko mężczyźni (po obu stronach frontu) mieli argumenty w postaci Wujka. To historia. Przeciwstawcie im Ciocię. W razie kłopotów, przyjadę*. Mam pejcz, jak się patrzy!
* (koszty dojazdu wy pokrywacie! Szczegóły możemy ustalić osobiście.)

środa, 8 grudnia 2010

Stękające godło.

Wątpię, by kiedykolwiek jakiemuś obywatelowi polskiemu przyśniło się godło. Ja też nie miałam tej przyjemności, a dzisiejszej nocy to w ogóle nie śniłam. Wszystko przez to, że orzeł sam przemówił, wyrywając mnie o 1 w nocy i z tak płytkiego snu.
– Jezus, Maria! Adela, boli! – krzyknął Władek lat 94.
– Zdecyduj się – syknęłam wściekła, ziewając przeciągle.
– Na co?
– Komu chcesz się pożalić.
– Co?
– Z kim chcesz pogadać? Z Jezusem?
– Nie bluźnij.
– Z Maryją?
– Do cholery, boli mnie diabelsko, a ty mnie zagadujesz!
– Diabelsko?
– O Boże! Adela, boli!
– Mówisz do mnie czy nadal koło mnie?
– Jesteś wstrętna, nie pozwalasz mi się skupić na bólu.
– Chcesz kaczkę czy podsuwacz?
– Ja się nie załatwiam w nocy. Mam ci udowodnić, że wyleczyłem prostatę? Tego chcesz?
– Jak dobrze, że nie mieszkamy w Petersburgu.
– Że niby co?
– Słyszałeś o białych nocach? Tam mógłbyś obnosić się ze swoją męskością niemal przez całą dobę.
– Ale po co?
– Spotkałbyś mnóstwo znajomych. Miasto Dostojewskiego nie ma już tego dostojeństwa, co w XIX wieku. Obecnie wszyscy się tam obnażają.
– Naprawdę?
– To przez ból. Rosjanie kochają ból obnażania się w zimnym klimacie i lekarstwo na nie. Ale ja ci wódki nie podam. Nawet o tym marz!
– Zaraz, a po co ja cię obudziłem?
– No właśnie.
– Już wiem, boli! Adela, pomóż!
– Pamiętaj, Władku, jesteś orłem z AK.

Obróciłam się na drugi bok, dając odpór Władkowej histerii. W ten sposób zaprotestowałam w wymiarze ofólnym przeciw nieodporności mężczyzn na ból. Wzburzyłam się, a Władek miał to za nic, zasypiając już po 2 minutach. Ja zaś zostałam z myślami o orle, który upadł w śnieg. Co za noc! Co za mężczyźni!

wtorek, 7 grudnia 2010

Władek wywinął orła.

Poszliśmy z Władkiem na spacer. Niestety, oprócz pięknej aury powitały nas zamarznięte kałuże. I Władek lat 94, dawniej łyżwiarski mistrz swojego podwórka, przejechał się nieopacznie na ślizgawce długiej na 2 metry i wylądował w dużej pryzmie śniegu.

– Cha cha cha – zaśmiałam się.
Władek rozłożył ręce i nogi i leżąc nieruchomo wpatrywał się w wieżę kościelną stojącej nieopodal świątyni.
– Wstawaj, druhu – zarządziłam.
– Nie mogę. Mózg odmówił mi posłuszeństwa.
– Rozum zostaw w spokoju. Uruchom ręce, kolana oraz mięśnie nóg i podnieś się.
– Spróbuję – powiedział Władek. Wytężył wszystkie siły, co zauważyłam po jego grymasie na twarzy.
Nagle zaczął poruszać wszystkimi kończynami, niestety tylko w jednej płaszczyźnie. Poziome ruchy rąk i nóg Władka powodowały rozsypywanie się pryzmy śniegu. „Pewnie dozorca będzie psioczył”, pomyślałam.
– Przestań robić orła – zażądałam.
– To nie jest godłe?
– Mówi się: godne. Zostaw godło w spokoju.
– Przecież lubisz orły!
– W sypialni, ale nie na śniegu!
– Zobacz, jak zgrabnie macham skrzydłami.
– Zamknij dziób, głuptasie.

Wiem, że nieładnie się odezwałam. Tym bardziej jest mi głupio, że okazało się, że Władek zwichnął prawą rękę i nogę i przez to wylądował u mnie na łóżku. Donieśli go sanitariusz z wezwanej karetki Pogotowia ratunkowego. Na szczęście, Władek nie ma kończyn na wyciągu, ale za to wyciągnął się wygodnie na tapczanie i czeka na moją opiekę. Na herbatkę, kawkę i słodycze. Ale ja go znam – chce się przymilić. Udaje kalekę, by mnie posiąść. Ciałem i duchem. Tak to Władek sypie piaskiem w oczy.

Toteż ja protestuję. Piasek trzeba sypać, ale na lód, ścieżki spacerowe i chodniki. Lecz mimo piasku, nie poczujcie się bezpieczne. Mężczyzna czyha w każdym stanie!

poniedziałek, 6 grudnia 2010

List do Świętego Mikołaja.

Lubię Mazury, Śniadrwy, Mamry i Mikołajki, ale samego święta 6 grudnia już nie za bardzo. Trzeba wystawiać poprzedniego wieczora trzewiki, a mam je wypastowane i później widzę, kto ma ubabrane ręce od wkładania prezentów do moich butów. To taki pic na kapcie. Ci, co chcą być obdarowani, wyświecają co sił pantofle, ci co składają podarki, schylają się do przepoconego obuwia. Rzygać się chce. I jednym, i drugim. Pierwsi, bo mają dość pastowania obuwia, drudzy, bo nudno im się robi od przechodzonego zapachu stóp ich ulubieńców. Mikołajkowe nudności.

Dlatego postanowiłam napisać list do Świętego Mikołaja. Ale nie po to, by nie zażywał inhalacji na obcasie, lecz by zmienił swoje podejście. Przynajmniej do mnie. Znaczy do świadomej kobiety, która przeżyła 73 wiosny, a 6 grudnia wypada jej daleko od urodzin.

Wyjęłam z szuflady pachnącą wrzosem papeterię, kropnęłam na papier jeszcze kroplą Chanel Nº5, którą zwykle umieszczam pod uchem i na nadgarstku, po czym zaczęłam skrobać gęsim piórem maczanym w kałamarzu wypełnionym najlepszej jakości atramentem.
Święty Brodaczu.
Dawno do ciebie nie pisałam. Dawniej tyle razy wysyłałam list, a ty nigdy nie odpowiedziałeś. Owszem, prezenty bywały trafione, ale ja zawsze czekałam na ciebie. Interesowałam się, co zobaczę znad wora, ale ty zawsze byłeś taki wycofany i metroseksualny. Rozumiem, że spędzając życie na Północy stałeś się oziębły, ale przecież masz chyba jakichś braci i kuzynów, nie zawsze w tym samym wieku co ty, co jednak krew mają gorętszą.
Zdajesz chyba sobie sprawę, że zająłeś miejsce księcia na białym koniu. Ty, Mikołaju na reniferze, uosabiasz teraz bogactwo i radość. Ale ja widzę w tobie pierwotną siłę i pokłady kipiącej uszami męskiej chuci. Przybywaj, Mikołaju. Zzuj buty na progu, a ja czekać będę pod ciepłą pierzyną.
Twoja Adela lat 73.”

I po raz pierwszy dostałam odpowiedź od Mikołaja.
Adelo, od niemal 100 lat krążę po twojej okolicy. Dzielnica u was niebezpieczna, więc chyłkiem roznoszę prezenty, by potem spocząć u boku prawdziwego twardziela. Dziękuję za zaproszenie, ale w tym roku też będę spać u Władka. No i butów nie muszę u niego zzuwać.
Może do ciebie przybędę w przyszłym roku? Ale gwarancji nie daję, bo Władek dzielnie się trzyma.
Święty Mikołaj.”

No cóż, takie życie. Mnie już nic nie zaskoczy. Święty Mikołaj okazał się pederastą, a Władek lat 94 biseksualistą. Mogę to im przebaczyć, ale nikogo do swego łóżka z buciorami nie wpuszczę. Przeciw temu protestuję. Co za obyczaje!

niedziela, 5 grudnia 2010

O dziwakach.

Lubię Chopina. Szczególnie za wariacje. To był bardzo romantyczny wariat. Jak siadał do fortepianu, to oderwać go mogła tylko potrzeba fizjologiczna. Przy tym jedzenie i seks za takowe nie uważał. Myślę, że dziś mógłby zostać maniakalnym konsumentem gumy do żucia. Ludzie, którzy mają swojego fioła żują gumę. Na maksymalnej szybkości rozruszanej żuchwy. Nie oddzielisz żuchwy od wariata.

Mam znajome, które uważają się za wariatki. Poczytują to sobie za zaletę, czynnik wyróżniający i element przyciągający znudzonych schematycznymi panienkami samców. Ale żadna z nich nie żuje gumy! Owszem, ssą tik-taki, po kilka razy na dzień szorują garnitur swoich wyślizganych zębów, łykają świeże powietrze, ale nie żują gumy. Ich wariactwo nie jest zatem wariactwem, a co najwyżej dziwactwem. Niestety, żadna z moich znajomych nie chce być dziwaczką.

Podobnie jest z mężczyznami. Sprawdziłam to na Władku lat 94, a wcześniej na kilku innych panach. Efekt zawsze był ten sam.
– Władku, ty dziwaku! – zaskoczyłam przyjaciela z AK.
– Że co? – żachnął się Anonimowy Kobieciarz.
– Jesteś dziwakiem – podtrzymałam swoją diagnozę.
– Dlaczego?
– Jesteś powstańcem, tak? Tak! Brodziłeś w warszawskich kanałach, tak? Tak! Wychodziłeś stamtąd wyświniony, tak? Tak! A mimo to na kobiety lecisz! – skończyłam z wyrzutem.
– Ale jaki tu jest związek przyczynowo-skutkowy?
– Tylko się nie wymądrzaj, dziwaku!
– Zwariować można!
– O nie! Żaden z ciebie wariat! Dziwak jedynie.
Władek obraził się wówczas, ale po kilku dniach go udobruchałam, mówiąc czule: ty wariacie. To potraktował jako wyraz sympatii i uznania. Czyste dziwactwo. I nic więcej. Nieraz podsuwałam Władkowi gumę do żucia, ale on ją odsuwał od siebie, wyciągając odświeżacz do ust w aerozolu, a potem nadstawiał swój 94-letni dziubek. Później był zdziwiony, że na lewym policzku (jestem praworęczna) tak długo utrzymują się czerwone ślady po mojej dłoni.

A dlaczego protestuję przeciw dziwakom? Odpowiedź jest prosta: wariat gdzieś ma, jak go nazwą, ale dziwak już nie. On jest drażliwy. Bo odsuwa od siebie gumę w drażetkach, listkami też gardzi. Zatem namawiam: drażliwych dziwaków traktujmy liściem. Policzkujmy nie-wariatów.

sobota, 4 grudnia 2010

Parskanie samochodów.

Nie jestem przekonana, czy pies pochodzi od wilka. Bardziej prawdopodobne jest to, że człowiek zminiaturyzował konia, po to, by móc kochane zwierzę wprowadzać do domu. Z czasem psy straciły na lśniącym włosiu i żrą byle co, o smakowitym owsie zapominając bezpowrotnie. Podjęte pod ciepłym dachem przez człowieka odwdzięczyły się jednak szczerze, zostawiając kopyta za progiem. Ludzie za to ich nie dosiadają (oczywiście nie piszę o patologiach).

Współczesnym rumakiem, który grzecznie czeka na pana pod saloonem, jest samochód. Mechaniczny koń jest dobrze wychowany, cierpliwie wygląda powrotu pana, a gdy wreszcie ten przyjdzie, podgrzewa mu siodło, dmucha zefirkiem prosto w twarz, a czasem włącza ulubione przeboje. A gdy jeździec zrobi jakąś głupotę, to podtyka mu poduszkę pod nos.

Władek lat 94 rozpoczął wczoraj rozmowę na temat koni z Lucjanem Kutaśko. Zrazu przysłuchiwałam się im bez większego zainteresowania, ale potem aktywnie włączyłam się do dyskusji.
– Lucjanie, naprawdę uważasz, że samochód jest przedłużeniem penisa?
– Pani Adelo, zna przecież pani potoczne powiedzenia jak na przykład „walić konia”.
– Nie bądź obsceniczny, panie Kutaśko! – Muszę być nieustannie czujna, bo chłop to chłop i zawsze zacznie świntuszyć. – Nie mieszaj waleni do koni.
– Adela, nie mieszaj chłopakowi w głowie – wtrącił się Władek. – Mężczyzna ma konia i przedłuża go koniem. I choć przedłużka jest mechaniczna, to sama operacja jest naturalna. Koń mężczyzny na mrozie musi mieć przedłużkę, by być zauważonym.
– To dlatego samochody parskają na mrozie! – zauważyłam. – Wy chcecie odpalić, a on prycha, puszcza smród z rury wydechowej i kpi z was w żywe oczy.
– Dobrą przedłużkę ze świecą trzeba szukać – sentencjonalnie podsumował Kutaśko.
– Tak, świece za często się zalewają – zgodził się AK-owiec.

I w tym momencie zrozumiałam, co się stało przed milionami lat. To kobiety wprowadziły konia pod ciepły dach. Zrobiły z mężczyzny psa, który się łasi, choć w towarzystwie innych kundelków wypada mu szczekać. Natomiast w zaciszu sypialni to my dosiadamy konia, a oni swój deficyt szalonego jeźdźca uzupełniają już na dworze. Potrzebują do tego mechanicznych zabawek.

Nie protestujmy przeciw naszym pieskom. Poparskajmy na dworze z ich zabawkami. Dodajmy im otuchy na dworze, by w domu potraktować nową ostrogą. Bo na konia trzeba bata.

piątek, 3 grudnia 2010

Nie ma już mężczyzn, z którymi chciałabym się wykąpać.

Dziś śnił mi się Kmicic. Wzrok miał płomienny, a bok podpieczony przez pułkownika Kuklinowskiego. Przystojny Andrzej stał przed leśną chatą, należącą do Kiemliczów.
– Wasza miłość – do Kmicica podbiegł ojciec dwóch nierozgarniętych bliźniaków, którzy ułomność umysłu rekompensowali siłą niezwykłą i wytrzymałością, jaką miał chyba tylko tur w puszczy. – Lód skuł drogi, a skrzypiący śnieg wypełnił wykroty. Nasze szkapy nie mają antypoślizgowych podków. Co robić?
– Niech twoje mało rozgarnięte chłopaki odgarną śnieg. Łapy mają jak szufle, a ty ich tylko do prania zmuszasz! Tarka już jest płaska, jak ziemia nasza ojczysta. Twoje bachory graby mają przez to a jużci, ale Szwedzi w tym czasie zagrabili Najjaśniejszą Rzeczpospolitą. Jakie są prognozy pogody?
– Ciśnienie wzrasta, niedługo powinno wyjść słońce. Niestety, temperatura znów spadnie. Podają, że przy gruncie spadnie do minus 38 stopni Celsjusza.
– To dobrze, bo wysokie temperatury już mi bokiem wychodzą.
– Rumaki mają inaczej. Zakopały się w sianie i nie chcą wyjść na mróz. Uszyłem im kalesony, a one nic. Na smaganie batem tylko prychają.
– Wypij z nimi strzemiennego. To je rozgrzeje.
– Gore! Wyżłopią mi cały zapas gorzałki!
– Odwróć się, bo chcę się umyć – Andrzej Kmicic rozdział się, ukazał sosnom, jodłom i modrzewiom swoje muskularne ciało, po czym zanurzył się w zaspie śniegu.

W tym momencie z popołudniowej drzemki wyrwał mnie Władek lat 94, gwałtownie szarpiąc za moje ramię.
– Adela, ale ty jesteś rozgrzana!
– Co? Co się stało?
– Krzyczałaś przeraźliwie. Szufle? Jakie szufle cię dotykały?
– Nie zrozumiesz. Tobie ciągle jest zimno.
– Masz rację, mróz trzaska.
– Wiedziałam – powiedziałam z wyrzutem, po czym obróciłam się na drugi bok. Starałam się, by Kmicic znowu przybył, ale przed oczami pojawiały mi się tylko odmrożone szufle młodych Kiemliczów. Przeciw takim fantazjom zawsze protestuję, więc wstałam i zaparzyłam kawę dla siebie oraz Władka lat 94.

Popijaliśmy kawę drobnymi łykami, a ja patrzyłam na pooraną zmarszczkami twarz AK-owca. Mógłby się wykąpać w jakiejś zaspie.

czwartek, 2 grudnia 2010

Dlaczego jestem wiarygodna.

Lubię narzekać na upały. Są okropne: pot ścieka z twarzy, piersi, pupy, słońce oślepia, parzy skórę, wdziera się za koszulę i unicestwia cień. Rozleniwia i skłania do picia wina. Upał to atak w Zatoce Świń, ofiary utonięć podczas kąpieli w jeziorze oraz zatruć żołądkowych po konsumpcji lodów włoskich. Skwar to ataki meszek, pokrzywy na leśnych ścieżkach, mokre plamy pod pachami. Nie zapominajmy o tym, bo lato potrafi być wyjątkowo okropne. Nie tęsknijmy, szczególnie dziś, gdy za oknem pada śnieg, a na złodzieju czapka przestała goreć.

Było mi wczoraj wstyd za Lecha Poznań. Zremisowali z kiepską włoską drużyną z Turynu. Jak można cieszyć się z nierostrzygniętego wyniku? I to z takimi frajerkami z południa Europy! W Poznaniu wszyscy na moment zapomnieli, jak mocnych mamy kajakarzy i wioślarzy. Zamiast biadolić nad skutymi lodem jeziorami, to my radowaliśmy się z bramki strzelonej przez Łotysza i udanych interwencji Kolumbijczyka. Gdzie są pyry? Gdzie jest gzik?

Najbardziej lubię przedwiośnie. Zaczytuję się w wolnych chwilach dziennikami Żeromskiego, a w weekend wyciągam za uszy Władka lat 94. Dbam o jego kondycję fizyczną i siłą obnażam go do kąpielówek. Marznie, ale posłusznie wchodzi do wody i wykonuje kilka ruchów w rozpaczliwym stylu motylkowym.
– Władku, dlaczego płyniesz z prądem? – to pytanie powtarzam niemal co roku.
– Tak mi jest wygodniej.
– Ty rozleniwiony wałkoniu! – krzyczę. – Ty nie pływasz, lecz spławiasz się.
– Adela, gdzie są moje jaja?! – przerażenie Władka lat 94 odbija się echem od kilkusetletniego lasu wyrosłego nad naszym ulubionym akwenem wodnym.

Zawsze pływanie z nurtem skończy się utratą męskości. To nieuchronne. Władka mam na oku, więc go ćwiczę, ale nie każdy ma odpowiednią kontrolę. Wielu kogucików nie spotyka się z protestami kobiet i wtedy zaczynają tracić swoją wiarygodność. Mnie to nie nurtuje, ja ich spławiam.

środa, 1 grudnia 2010

Samce Alfa i teflonowi ambasadorzy.

Obecnie najpopularniejszym na świecie samcem Alfa jest Władimir Putin. A to wszystko dlatego, że nikt nie znał Władka lat 94 pół wieku temu. Standardy przez to się zmieniły i rosyjski premier – nieco mniej owłosiony niż serialowy Alf, choć podobnie kosmiczny – śmiało może zaczesywać sobie kosmykami łysinkę, a pierwszy minister Italii robić kolejną operację plastyczną. Dziś macho Sarkozy może mobbingować współpracowników, czego Władek nigdy w życiu by się nie dopuścił. Jaka tempora, taki mores.

Dzisiejsze myśli poświęcam teflonowym ambasadorom USA, których można przypalać na wolnym ogniu, a oni i tak nie zejdą z patelni. Leżą plackiem, przypominając winylową płytę gramofonową puszczaną na 33 obroty. Z ich płaskiej perspektywy każdy samiec jest Alfa. To tak, jakby amerykański ambasador leżał na chodniku na ulicy Święty Marcin w Poznaniu i patrzył w górę na Alfę (to taki brzydki wieżowiec biurowy z lat 70.). Amerykańskiego teflonowca widok przeraża, zaburzając trzeźwość oglądu rzeczywistości. Mali ludzie, płascy politycy.

– Adela, co ty się czepiasz tych biednych dyplomatów? – spytał się Władek, gdy zwierzyłam się z moich głębokich rozważań.
– Jak byś określił Walka lat 57 z klaki C?
– Walenty to byczek.
– A gdy kłóci się z Walerią lat 52, to jak ją nazywa?
– Przecież wiesz, co mnie głupio egzaminujesz?!
– Otóż to, wyzywa ja od krowy. Jest byczkiem i jego widzenie świata nie wychodzi poza krowi placek. Podobnie jest z teflonowymi ambasadorami. Przejęci dyplomatyczną misją, wszystkich traktują swoimi kategoriami. I nie idzie mi o żałosnych samców Alfa, ale o Angelę. To wcale nie jest teflonowa kanclerz. To samica Omega!
– Ford też był omega.
– Mówisz o amerykańskim prezydencie? – spojrzałam czujnie na Anonimowego Kobieciarza lat 94. AK-owiec często zaskakiwał mnie swymi nieliniowymi skojarzeniami.
– Eee...
– Kiedyś były inne czasy. Samce też bywały Omega, mając nieco oleju w głowie. Teraz niestety cofnęły się na początek alfabetu, zaczynając edukację od nowa.

No cóż, muszę znów zaprotestować przeciw współczesnej wersji mężczyzny. Metroseksualne teflony dotarły już do dyplomacji. Co za wstyd!

wtorek, 30 listopada 2010

Sprostytuowane roszady.

Przyznam, że miałam marzenie, którego nie spełniłam. Chciałam zagrać w scrabble z Mao Tse Tungiem albo Saddamem Husajnem. Niestety, wtedy kiedy żył Mao nie znałam chińskiego. Podobnie było z Saddamem i językiem perskim. Kiedy pożegnali się z życiem ja wyrzuciłam rozmówki polsko-chińskie oraz polsko-arabskie i wróciłam do lektury „Pism semantycznych” doktora Gotloba Frege.

Dostałam kiedyś zaproszenie od prezydenta Jelcyna na partyjkę Chińczyka, ale gdy w odpowiedzi zasugerowałam grę w „Człowieku nie irytuj się”, to nie wiedzieć czemu on się uniósł. Może i dobrze, że nie doszło do spotkania, bo ja preferuję drinki, a na Stolicznej słabo ponoć udawały się. Najczęściej wychodził Wściekły Rusek, którego pija się tylko na Kremlu oraz na Łubiance.

Zaproponowałam Władkowi lat 94 partyjkę szachów. Mój AK-owiec nie ma talentu do języków obcych, więc rozmaite krzyżówki odpadały. Warcaby z kolei mnie nie rajcują, więc musieliśmy zasiąść do gry królewskiej.
– Adelo, szachy to burdel.
– Że jak?
– Ku...ska gra. Jak życie i dom publiczny.
– Jesteś nienormalny – żachnęłam się. – I nie wprowadzaj mi rynsztokowego języka do mojego mieszkania!
– Szachy mają co najmniej dwie warstwy metaforyczne. Ja zinterpretuję tę bliższą mojej skóry.
– Grasz Obronę Francuską! Schowaj język, świntuchu!
– To jedyna gra, przy której mogę i chcę się ślinić.
– Szach!
– Bicie pionków to pobieranie kasy od frajerów. A dama to burdelmama. Ona dba, by klient, choć frajer, czuł się jak król.
– Władek, nie znasz reguł? Przy szachu nie możesz wykonywać roszady!
– Boisz się mojego konia?
– Skoczka. To jest skoczek, a nie koń. Tylko Małysz skacze przed siebie, a skoczki zawsze w bok, dlatego ja stawiam na wieże.
– Stawiasz wieże?
– Na wieże! Władek, ty nawet szachy potrafisz sprostutuować. Podaj herbatniki.
– Co ja goniec?

I to był koniec gry. Zawsze będę protestować przeciw chamskim zachowaniom przy szachownicy. Niech politycy bawią się w roszady, ale u mnie na szacha trzeba reagować według reguł.
Władek mnie rozczarował. Może jednak sięgnę po rozmówki polsko-arabskie i zagram w scrabble z jakimś szachem?

poniedziałek, 29 listopada 2010

Ponownie o przeprowadzkach.

Zaczynam w kościach wyczuwać wiosnę. Bociany już zaczynają sejmikować na afrykańskiej ziemi, oceniając siły przed lotem do Polski. Wprawdzie u nas dzieci myślą teraz o lepieniu bałwanów, ale ja już wiem, że wiosna tuż, tuż. Jedyne 100 dni – tyle co przeprowadzka Napoleona z Elby na Świętą Helenę.

Cesarz miał dużo gratów, dlatego tak długo to trwało. To był mały chłopak i ubranka nosił w rozmiarze S, ale często zmieniał kreacje. Oprócz trzynastu bagażowych karoc wypełnionych tylko ciuchami miał jeszcze różne machiny, co najlepiej najlepiej opisał pan Łysiak. Przez całe życie zdążył uzbierać sporo klonkrów.
Do przeprowadzki szykował się także Adolf Hitler. On z kolei narzekał na mały metraż, szukając przestrzeni życiowej. Ale to był nieudacznik i na koniec zabunkrował się w klitce. No i Adolf miał jedynie małą walizeczkę, a w niej kilka porcji amfetaminy i kokainy – z takim bagażem mógł się czuć dobrze nawet w bunkrze.

Inaczej jest z Władkiem lat 94, który siedzi od jakiegoś czasu na walizkach. Ma nadzieję, że w końcu wyrażę zgodę i on zamelduje się u mnie.
– Adeluś, będę spać od strony okna. Wemę przeciągi na siebie.
– Adeluś?
– Nie tęsknisz do czułości? Przeprowadzę się i będziesz ją miała na okrągło.
– Nie wyprowadzaj mnie z równowagi! Jeśli zechcę czułości, to włączę „Modę na sukces”. Tam mam czułość w odcinkach. Pstryk w pilocie – czułość, pstryk – koniec czułości. A ty chciałbyś mnie zemdlić.
– A dotyk? Nie marzysz o dotyku?
– Niejeden raz mnie dotknąłeś. Choćby tym, że nie chcesz uszczelnić okien. A już kupiłam pakuły.
– Masz naturalną cyrkulację powietrza! Jeśli zdarzy mi się zepsuć powietrze, to dzięki nieszczelnościom niczego nie poczujesz.
– Chcesz mi psuć powietrze?
– Nie muszę codziennie jeść grochówki. Jestem gotów do poświęceń.
– Pogrążyłeś się, Władku. Lepiej się rozpakuj, bo spanie na walizkach przypłacisz skoliozą i będziesz musiał chodzić na gimnastykę korekcyjną.

I tak w kółko rozmawiamy o niczym. Protestuję przeciw rozmowom o niczym. Nie pozwolę też Władkowi lat 94 na przeprowadzkę, bo cenię sobie swoją przestrzeń życiową. Zresztą przeprowadzka to kataklizm. O czym, AK-owiec zdaje się nie wiedzieć.

niedziela, 28 listopada 2010

Spałam z Marią Siczyną.

Na szezlongu ułożyłam się z Maryśką. Siczyna była dżentelmenką w miniówce. Miała szwy na łydkach, w ogóle na całych pończochach. Jeszcze od Schindlera. Gdy jechałyśmy windą, zwróciła mi uwagę na listę Schindlera. Taki ciąg był w tej windzie. Kutobieciąg. Dla innych siebieciąg.

– Władek, nie marudź!
– Chuliera, to ty masz się tłumaczyć!
– Z czego?
– Z Marii w łóżku!
– Siczyny?
– Chrapała przy tobie.
– Wdzięczniej niż przy tobie!
– Kuźwa mać!

Władek lat 94 potrafi być brutalny i obcesowy. Jest czasem prymitywny, czasem wulgarny. Bywa ordynarny, ale wybaczam mu, bo spędził sporo czasu w kanałach. Człowiek z kanałów jest brudny intelektualnie. Słyszałam kiedyś, gdy śpiewał pod nosem: „miłość to bzdura, a w dupie czarna dziura”. Cały on. Skopiował to z jakiejś kapeli, ale do dziś wydaje mu się, że to on jest autorem. Władek czasami jest pierdzielem niekontrolowalnym.

– Kochany, o co ci chodzi?
– Spałaś z Marią?
– Odpieprz się, AK-owcu!

Protestuję przeciw wulgaryzmom! Co za wiocha!

sobota, 27 listopada 2010

Ostre narzędzia.

To nieprawda, że nie jestem uzbrojona – w końcu ukształtowała mnie zimna wojna. Jestem przygotowana na różne kataklizmy, w tym na bombę atomową, która spadłaby na stolicę. Odrzucam jednak tę myśl, bo nie w smak mi wizja, że wielu warszawskich przyjaciół wyparowałoby. Przezornie jestem zabezpieczona. Mam zapasy żywności zapakowanej w hermetyczne plastikowe pudełka, maseczkę na twarz oraz kilkanaście pomadek, kremów na cerę suchą oraz zmywacze do paznokci. (Cieszę się, że przekwitłam, bo podpaski zajmują dużo miejsca, a czas po ataku jądrowym może oznaczać tułaczkę i tobołek należy mieć nieduży.) Przyjmuję jednak optymistycznie, że wojny atomowej nie będzie. Bardziej boję się ataku jakiegoś chuligana albo kobieciarza na głodzie.

Posiadam sporą kolekcję damskiej broni białej. Cztery tasaki, trzy cążki do wycinania skórek przy paznokciach, jeden wyciszkasz do czosnku służący do wydobywania informacji z męża powracającego z delegacji, a do wyrafinowanych tortur używam używam pędzelka od lakieru do paznocki. Jako kobieta nowoczesna lat 73 nie używam natomiast wałków do ciasta i innych prymitywnych narzędzi z przeszłości, z chęcią natomiast sięgam po kajdanki i łańcuchy, które nabywam w sex shopie. I o wizycie w takim sklepie chcę w kilku słowach opowiedzieć.

Rok temu, podobnie jak dziś, spadł pierwszy śnieg, więc zadzwoniłam do Władka lat 94 z propozycją żebyśmy się rozgrzali. Zareagował z ochotą, jak to bywa u Anonimowego Kobieciarza, ja jednak kazałam mu się ciepło ubrać i spotkaliśmy się przed moją klatką schodową. Poszliśmy na przystanek tramwajowy i wsiedliśmy do tramwaju jadącego do centrum. Sprawdziliśmy pasażerom bilety, po czym wysiedliśmy przy Kupcu Poznańskim. Stamtąd były już tylko trzy kroki do celu naszej eskapady.
– Wytrzyj buty – zarządziłam, bo mieliśmy je całe w śniegu.
– Mam opory – odpowiedział Władek lat 94, wpatrując się w wycieraczkę, a na której było zdjęcie biustu Pameli Anderson.
– Kajdanki proszę – krzyknęłam do młodzieńca, który zbliżał się z przymilnym uśmiechem. – I pejcz! Nie pejczyk, ale pejcz, bo to na tego pana! – Tu wskazałam dłonią na Władka.
– Służę z przyjemnością – odpowiedział przystojny sprzedawca. Poszedł na zaplecze, skąd wrócił z solidnym batem. Podał mi go do ręki, a następnie wypiął się. – Proszę wypróbować, bo po transakcji nie przyjmujemy reklamacji.
Smagnęłam go solidnie trzy razy. Uśmiech nie zniknął mu z twarzy, choć pręgi na pupie musiały zostać..
– A kajdanki? – wtrącił się Władek, który błyskawicznie odtajał. – Czy można wypróbować je na pana koleżance?

Dziś w Poznaniu spadł pierwszy śnieg. Jest zimno, a ja zastanawiam się, czy znów się podobnie nie rozgrzać. Ale boję się, że mogą nas rozpoznać i zaprotestować przeciw naszym zakupom. Dlaczego? Bo Władek lat 94 ukradł wtedy wycieraczkę.

piątek, 26 listopada 2010

Martwa natura?

Nie wiem, może zwariowałam. Wprawdzie mam wątpliwości, ale inni mogą ich nie mieć. No cóż, to chyba nie mój problem. Kartezjusz swój dowód na istnienie Boga zaczął od „dubito ergo sum”, czyli: wątpię, więc jestem. Zatem ci, którzy tak bezkompromisowo mnie oceniają, to bezbożnicy lub ateiści. A takimi krytykantami nie można się przejmować. Uff, od razu mi lżej na duszy.

Dość wstępu. Chcę ujawnić swój sekret. Rozmawiam z moim mieszkaniem. Z meblami, roślinami doniczkowymi, odkurzaczem, pralką Franią i drzwiami. Wiele wymieniam też gestów. Najczęściej uśmiechają się do mnie naczynia. Najsubtelniej robią to kieliszki do wina, natomiast te do koniaku robią to półgębkiem. Kufli się zaś pozbyłam, bo ich prostacki rechot zawsze mnie denerwował. Jowialne są natomiast głębokie talerze, płaskie zaś to wieczni optymiści. Lubię z nimi przebywać. Czekamy wspólnie, dzieląc się nadzieją na parującą porcję smakowitego drugiego dania. Lubię przeżywać zaspokojenie właśnie w towarzystwie płaskiego talerza. W kulminacyjnym momencie jestem gotowa nawet go wylizać.

Lubię zwierzać się moim roślinkom. Ostre dyskusje przeprowadzam jedynie z kaktusami, ale z wszystkimi pozostałymi rozmowy są miłe, kojące, dają mi wiele sił. Od fikusa czerpię informacje na temat polityki. Światowej i krajowej. Fikus ma dziennikarskie zacięcie. Inaczej niż paproć, która jest estetką rozprawiającą najchętniej o malarstwie holenderskim. Natomiast pelargoniom wszystko wisi, toteż od nich uczę się dystansu do codziennych problemów.

Stan finansów najczęściej analizuję w towarzystwie drzwi wejściowych. Wsłuchuję się w pisk zawiasów i to one alarmują mnie, że mija termin rachunku zapłaty za gaz. O płatnościach za prąd informuje mnie włącznik światła do łazienki. Jest w kontakcie chyba jakieś przepięcie, ale odczuwam go tylko wtedy, gdy dostaję od dostawcy prądu monit do zapłaty rachunku. Zaś z pralką Franią przeprowadzam rozmowy formalne, oficjalne i bardzo konkretne. Najczęściej chodzi o ukrycie dochodów przed skarbówką. A że takich kombinacji nie robię, to z Franią milczę. Dlatego napisałam, że to takie oficjalne. Milczenie najczęściej dotyka spraw konkretnych.

Lubię też śpiewać. Niestety, włącza się wtedy odkurzacz i wzajemnie próbujemy się zagłuszyć. Podobno sąsiedzi wtedy stukają w ściany i kaloryfery, ale nie jestem pewna, bo my z odkurzaczem nie mamy słuchu.

No to tyle mojego sekretu. Myślę, że to w sumie żadna nowina, bo każdy kto dobrze czuje się w swoim mieszkaniu, z nim rozmawia. A ci co nie gadają, tylko na mój protest zasługują. Bo to mruki i pseudointelektualne zgniłki. Pamiętajcie: dubito ergo sum!

czwartek, 25 listopada 2010

Sprawunki.

Mam lat 73, ale jestem bardzo wysportowana. To wszystko przez zarządców sklepów, którzy dbają o moją kondycję fizyczną i stan ducha. Dziękuję handlowcom za rozciągnięte ścięgna, kręgosłup obudowany mięśniami, stalowe bicepsy i uda mocarne. Dziękuję.

Do sklepu lubię chodzić z Władkiem lat 94. To drągal, który potrafi z daleka zobaczyć każdą okazję. Jest moim okazyjno-promocyjnym AK-owcem. Jego głowa wystaje ponad regały i zawsze dostrzeże jakiś zakurzony towar, który udaje nam się kupić potem po przecenie.
Dziś poszliśmy do pobliskiego Piotra i Pawła.
– Widzisz coś?
– Nie.
– To wyjątkowo czysty sklep. Mówiłam ci, żebyśmy poszli do Biedronki – powiedziałam z wyrzutem.
– Adela, nie marudź, przecież nie przyszliśmy nie po zakupy, lecz dla gimnastyki. Dobrze grzeją, mamy wózek, gdzie można rzucić palto, światło jest mocne, więc chce się żyć, muzyczka leci miła, pozostaje tylko brać się do ćwiczeń.
Wyjęłam z kieszeni kartkę i zarządziłam.
– Dziś zaczniemy od ćwiczeń sypanych. Uwaga, kto pierwszy znajdzie najtańszy ryż?! Raz, dwa, trzy!
Wózek zawsze ustawiamy w kącie sklepu i to jest nasze miejsce startu. Potem idziemy krokiem Korzeniowskiego do wybranej alei i szukamy najtańszego produktu. Po towar nie schylamy się, lecz przysiadamy, jak ciężarowiec. Podobnie wstajemy i wygrywa ten, kto pierwszy ułoży towar w wózku.
– Wygrałam – pisnęłam z radością, gdy Władek podbiegł ze swoim ryżem. Podniosłam ręce w triumfalnym geście, ale już po chwili znów byłam skoncentrowana przed następną konkurencją. – Teraz czas na najtańszy proszek do prania rzeczy kolorowych. Szukamy trzech opakowań 1-kilogramowych. Uwaga! Raz, dwa, trzy, start!
Władek lat 94 na proszkach nigdy nie przegrał, tym razem również poległam. Potem biegaliśmy po groch, dwa kokosy, musli i komplet garnków emaliowanych. Wózek się wypełniał, a stan rywalizacji był remisowy – 3:3. Nadszedł czas dogrywki. Byliśmy już zmęczeni, zadyszani i spoceni. Od przysiadów bolały mnie uda, a ramiona i bicepsy od noszenia towarów na wyciągniętych rękach.
– Władek, o zwycięstwie zadecyduje paragon fiskalny powyżej 150 złotych. Start!
Podbiegliśmy do kas, każde z nas obstawiało inne stanowiska, i z wywieszonymi jęzorami czekaliśmy na zasobnych klientów. Sklep był na Wildzie, dlatego czekaliśmy aż 28 minut. Wygrał Władek, ale ja się nie martwiłam, bo już odsapłam zmęczenie i czułam się wspaniale. Pozostało tylko rozciąganie po wyczerpującej gimnastyce.
Podjechaliśmy z wózkiem do regału ze zdrową żywnością i na najwyższą półkę upychaliśmy nasze proszki, groch i inne musli. Staliśmy na paluszkach, rozciągając mięśnie nóg. Wspaniałe ćwiczenie. I wtedy podszedł ktoś z obsługi.
– Co państwo robią?
– Odstawiamy towar – odpowiedziałam. – Ja protestuję przeciw tak wysokim cenom! I to gdzie?! Tu na Wildzie! Nieprędko się tu pokażemy ponownie.
Wzruszyliśmy ramionami, odzialiśmy palta i wyszliśmy ze sklepu. Przed naszymi oczami ukazał się Lidl – miejsce naszej kolejnej gimnastyki.

środa, 24 listopada 2010

Seks na klęcząco.

– Adela, chciałbym żebyś się położyła.
– Jaką nadzieję w tym pokładasz, Władysławie?
– Czyżbyś była przy nadziei?
– Jesteś beznadziejny! Jak można wpaść na tak idiotyczny pomysł? Mam 73 lata i choć moja cera i nogi na to nie wskazują, to już przekwitłam.
– Kładź się wreszcie!
– Ale po co?
– Muszę się zewrzeć z tobą w miłosnym uścisku.
– Niedobrze, znowu jesteś na głodzie – westchnęłam.

Władek lat 94 jest AK-owcem, czyli Anonimowym Kobieciarzem i od czasu do czasu ma napady chuci niemożebnej. Tak wielkiej jak zapał elity narodu północnokoreańskiego do nawrócenia świata na komunizm. Władek szczęśliwie nie jest już tak wysportowany jak kiedyś i nie potrafi wziąć kobiety na stojąco. Musi najpierw ją położyć, przewrócić i poturlać. AK-owiec uzależniony jest od turlania. W związku z tym uwielbia pozycje horyzontalne, ale tu powstaje problem semantyczny, który nakłonił mnie do odsunięcia sekretnej zasłony z alkowy i przytoczenia wczorajszej wieczornej rozmowy.

– Władku, dlaczego preferujesz pozycję po bożemu?
– Jam katolik. Ponadto jestem fanem papieża, to mój idol. On wie, co dobre dla mnie, dla ciebie i wszystkich innych baranków.
– Ale Benedykt XVI nigdy nie spróbował seksu! Czy ty wiesz, co to jest celibat?
– Papież jest ojcem świętym, a ojciec to sprawa święta. Nie na nasze to głowy, Adela. Ojciec to ojciec, jak coś mówi to wie, co mówi. Zresztą miałem sen.
– Sen?
– Siedzieliśmy z Benedyktem XVI w piwiarni „U Marycha” przy ulicy Głogowskiej. Przy piątym piwie papież rzekł tak: „Synu, turlać kobietę możesz, ale bierz ją zawsze z przodu. Tylko tak jest po bożemu!”
– A to świntuch – wyrwało mi się.
– Że co?!
– Władek, idź spać. Weź znów we śnie papieża na piwo. Spytaj się, dlaczego seks po bożemu nie może być na klęcząco. No zbieraj się, już późno! Pamiętaj, na klęcząco! Oboje twarzą do świętego obrazka! Chyba trzeba do zwierzęcego aktu dodać coś mistycznego?

Władek lat 94 to nałogowiec. Gdy wpadnie w seksualne delirium wtedy należy szybko odwrócić jego uwagę na coś innego. Ociągnąć od praktyki, kierując myśli na teorię. A z drugiej strony sama jestem ciekawa, co powie papież we śnie Władka lat 94. Czy zaprotestuje na pozycję od tyłu, ale za to na klęcząco i to przed świętym obrazkiem? Trudna sprawa. Będzie wiele punktów widzenia. Oby znowu nie doszło do schizmy.

wtorek, 23 listopada 2010

Ojgyn z Pnioków.

Kochany Eugeniusz, czyli Ojgyn z Pnioków przetłumaczył mnie, dodając wiele od siebie. Uradował mnie tym ogromnie i dziś przytaczam cudny efekt jego starań:

„Ufifrane, côrne gôrki.”
Wiycie, cowiek mô pôrã roztomajtych sztufów we swojim żywobyciu. Jô już kiejsik pisôł ło tym jak to roztomajcie sie ukłôdô we życiu, jak to nasze życie poradzi zakolić, nasztrichowac ring. Napoczynô cowiek łod utropy, łod takigo ci uwijaniô sie, coby szafnóńć sukcys ale zółwizół na łostatku wykôże sie, iże te nasze côłke życie jes na isto festelnie nudne, doswkiyrne i cióngnie sie jak cuch po galotach. Nó, bo dejcie pozór: Dlô śpikola trzi lata starego sukcysym jes niy naprać już do galot! Dlô dzieciôka dwanôście lôt starego sukcysym jes mieć mocka przocieli. Dlô modzioka łoziymnôście lôt starego sukcysym jes mieć już „prawo jazdy”. Dlô kôżdego modzioka dwadzieścia lôt starego sukcysym jes pôrzynie sie, dupczynie. Dlô cowieka kajsik kole trzidziyści piyńć lôt starego sukcysym jes mieć już moc pijyndzy.
I terôzki sztrichujymy ring naobkoło ... Dlô cowieka piyńćdziesiónt lôt starego sukcysym jes ... jesce mieć pijóndze. Dlô knakra szejśćdziesiónt lôt starego sukcysym jes jesce porzynie sie, dupczynie. Dlô starego purta siedymdziesiónt lôt starego sukcysym jes mieć jesce „prawo jazdy”. Dlô takigo juzaś starzika siedymdziesiónt piyńć lôt starego sukcysym jes mieć jesce (żywych) przocieli.
Nó, i dlô zwiykowanygo cowieka łoziymdziesiónt lôt starego sukcysym jes ... niy naprać do galot!
Ja, ja, nasze żywoycie jes na zicher festelnie zmierzłe, bo – jak ci to kiejsik tuplikowała jedna moja kamratka ze Poznaniô, Adela 73 – skłôdô sie łóne ze za tela powtôrzajóncych sie uczynków. Rachowaliście, wiela kilo zęście już we życiu wysrali? Wiela myjtrów pazursków żeście se już do terôzka łoberzli? Wiela to już razy pedzieliście „pyrsk” a wiela „trzim sie”? Wiela tyju żeście już wysłepali, i wiela kafyjów żeście zapôrzyli. Choby to tyż i byli te wywołane u nôs „szatany”, to przecamć z niynôgła idzie przi nich na zicher usnóńć.
– Bo rzyknijcie mi, co tyż we życiu niy jes nudne? – pytô sie ta moja kamratka Adela 73.
– Eźli to mô być kolyjne przifurgniyńcie boczóni? Ryjda noworóczno naszygo prymasa? Anpróba u szwocki? Harynki we zalywie na zanie?
– Nó niy, żôdyn mi przecamć takich belafastrów niy wmówiW – rzóńdzi dalszij Adela 73. – Wszyjsko ci jes stopieróńsko doskwiyrne i blank niyszpanowne. I beztóż tyż zycie na Ziymi jes ci gynał tym, co ci nóm sie przitrefi we Piekle. Tam tyż przecamć foltruje sie ... nudóm i smóndym.
– Na isto Adela? – nastyknółech słówecko wciepnóńć ...
– ... bali i we niybie jes podanie – cióngła dalszij Adela 73. – Jużcić puszczóm ci tam tyż nastympne łodcinki „Mółdy na sukcys”, abo jakij inkszyj brazilijskij „Dupelindy”, ale we raju kipniesz tak by tak na łostatku ze ... nudów. Ło tym czyścu blank juz niy spómna, bo sóm ino pomyślónek ło prógramowaniu mojij waszmasziny już ci mie blank poradzi uspać.
Myślôłech, co to już styknie teho wajaniô ale niy. Adela 73 poradzi sztyjc i jednym ciyngiym gôdać jak sie fest rozfechtuje ...
– Bo, Ojgyn, kuknij, terôzki czas na powtôrzalny kapitel, znacy ułosobiyni nudy we póstaci Władka lôt 94, mojigo – jak miarkujesz Ojgyn – kamrata. Zaklupôł ci do dźwiyrzy. Mógby ci łón przeca kiejsik zaklupać: klup-klup abo stuk-klup-klup-stuk, lebo tyż klup-stuk-stuk.
– ....
– Łozewrziłach dźwiyrze a zôwiasa ze nudów zazgrzipiała ...
– Adelko, a cóż to za łochyntole zwyrtajóm sie po Wildzie (takô dziylnica Poznaniô)?
Władek lôt 94, wlôz rajn do antryju a zôwiasy wyraziyli swoja zmierzłota tuplowanym zgrzipiyniym.
– Nó, terôzki to jich jes już deczko mynij – łodrzykła Adela, zaziyrajónc wymółwnie na Galanta lôt 94.
– Niy miarkujesz Adela, jak jô festelnie kciôłbych wysnożyć côłkô dziylnica ze tych podyjzdrzanych friców.
– Brudne gary ... . – pedziała jak to Poznaniôczka po polskimu.
– Adela, niy przesôdzej. Niy móm rebulika! – łodpedziôł Władek lôt 94.
– Brudne gary ...
– Niy Gary, a Harry, Brudny Harry, Gary , to bół tyn istny szłszpiler, ftory sie Cooper mianowôł.
– Gôdóm brudne g a r y .
– Ja, ja, jô jes gryfny i urodny jak Gary, a stanówczy i moreśny jak Harry. Brudny Gary ... to mi sie tyż zdô, tyż mi sie podobô!
– Władek! – znerwowała sie Adela – ausgus jes pôłnufifranych gorków! Môsz razym pomyć szkorupy. To bydzie twój wkład we wysnozynie dziylnicy – fest bodlawo dociepła Adela 73.
Myślôłech, co to już bydzie wszyjsko, co łoszkliwe i skuplowane ze nudóm, ale niy, Adela rzóńdzióła dalszij.
– Pierónym nudno jes cichtować, zbiyrać szprymy Władka lôt 94 przi pomywaniu. Alech do łobrania miała „Isaura” we telewizyji lebo smówiynie różańca. Nó ja, na wyłóżynie mojogo szarłatnygo zegówka na fynsterbret jes już deczko za niyskoro i ... za zimno.
– Nó, miarkuja Adela, co wszyjsko juz jes do porzóndku, prôwda?
– Ja, ale beztóż tyż jô bańtuja sie prociwtymu, co podzim musi być ... nudny! ...
– Nó, pomywej, a wartko pomywej! Fómlujesz choby krynt na podzim ... abo jak bober na wiesna!

poniedziałek, 22 listopada 2010

Sarkofagi.

W zeszłym roku zima była sroga. Psy robiły pod siebie tyle co zwykle, ale mróz konsekwentnie archiwizował kupy pod kolejnymi warstwami lodu i śniegu. W siarczystym powietrzu czuło się przepowiednię wydarzeń niecodziennych. Brązowe placki, kreski i wałki łamały białą perspektywę śnieżnych połaci przysypanych trawników, co u osób wnikliwie obserwujących znaki Przyrody wywoływało obawę i gęsią skórkę niezdrowej ekscytacji. Na poznańskiej Wildze mieszka wiele przesądnych osób, więc uwierzcie mi, że nerwy zgrzytały tu głośniej niż tramwajowe zwrotnice.

Gdy 10 kwietnia zleciał Lech to zaklęłam. Wstrząs, który mną targnął cisnął na usta gówniane przekleństwo. Normalnie nie używam wulgaryzmów, ale wtedy to nie było ordynarne. Po prostu moje ciało musiało odreagować. Gdy wykrzyknęłam ból wspólny wówczas wszystkim Polakom, makówka od razu zaczęła mi działać. Pomyślałam, że Natura kocha równowagę, dlatego ubrałam się i czym prędzej poszłam do bukmachera. Skoro Lech zginął, to Lech Poznań musiał zdobyć mistrza Polski. Kurs był bardzo wysoki, bo Kolejorz był wtedy daleko od czoła tabeli. Ja nie zwątpiłam i później zgarnęłam niezłe pieniądze. Szkoda, że mam niską emeryturę, bo przy wyższym wkładzie pieniężnym miałabym jeszcze większą radość z wygranej.

Muszę jednak powiedzieć, że wolałabym przegrać byle tylko Lech żył. Owszem, Lech Poznań nie grałby wtedy w pucharach, wszak Przyroda kocha równowagę, być może zamiast Stinga na otwarciu stadionu przy ulicy Bułgarskiej zaśpiewałby Andrzej Rosiewicz, któremu przyklaskiwałby ś.p. Lech wraz z kochającą ś.p. Marią, ale wtedy nie byłoby też poprzedzającego dramatyczne fakty mrozu. Nie byłoby sarkofagów gówien.

Do lokalu wyborczego poszliśmy wspólnie. Pod ramię prowadził mnie Władek lat 94, przed nami szedł dostojnie tomasz.ka 2015, a obstawę z tyłu robił Lucjan Kutaśko – szef sztabu wyborczego, który dziś wyjątkowo był ochroniarzem. I to on omal się nie zabił. Poślizgnął się na miękkiej psiej kupie i omal nie wyrżnął głową w krawężnik.
– Ty łajzo – krzyknął prezydent 2015. – Co z aparatem fotograficznym? Stłukłeś moją ukochaną Zorkę-5?
– Nie śmiałbym, proszę pana faworyta – stęknął Kutaśko, podnosząc się z kolan. Lucjan to przeszkolony fachowiec: zna procedurę nawet na poślizg na skórce od banana. – Zdjęcia muszą się udać – dodał pocieszająco.
– To działaj, zanęciarzu – zmotywował Kutaśkę tomasz.ka 2015.

I Kutaśko robił zdjęcia. Ścieżka do lokalu wyborczego zaznaczona była drogowskazami z psich kup. Kręciliśmy nosem. Chłopcy zaprotestowali. Władek lat 94 postawił wielkiego Iksa na różowej karcie do głosowania, Kutaśko walnął Igreka na wszystkich kandydatów do sejmików wojewódzkich, a tomasz.ka zakończył głosowanie Zetem. Jak Zorro. Tylko ja zagłosowałam. Na Kostka.
Kostek został rzucony. Na psią kupę.

niedziela, 21 listopada 2010

Zero.

Oddałam głos na swojego faworyta. To niemal jak gra w ruletkę. Stawiasz na czerwone, innym razem na czarne, a tu jak na złość ciągle wyskakuje zero. Zatem w tym roku postawiłam na Pana Zero. I pewnie mój głos trafi do śmietnika, ale i tak jestem zadowolona. Dlaczego? To proste, empatyczna ze mnie kobieta.

Zero zmusza pełnoletnią część swojej rodziny na oddanie głosu na niego. I potem z drżeniem serca, rąk i zwieraczy czeka na wyniki z Obwodowej Komisji Wyborczej. A jeśli dostanie tylko jeden głos? Żona może mieć piekielną awanturę, bo Zero nie przepuści okazji i sam na siebie zagłosuje. Krzyki podczas domowej awantury mogą być tak wielkie, że Zero może stracić głos. Wszystko wtedy wróci do normy, bo z powrotem Zero będzie Zerem bez głosu.

Nie myślcie jednak, że będzie spokojnie, gdy Zero otrzyma więcej głosów niż liczy sobie członków jego rodzina. Zapanuje wówczas atmosfera podejrzliwości i Zero weźmie się za stworzenie Listy Lojalności. „Franek to pewniak, on na pewno zagłosował na mnie, ale Antka to już nie jestem pewien. I ta jego lafirynda Maryla, ona jeszcze bardziej jest podejrzana. Zresztą teraz są takie czasy, że nawet we Franka nie mogę wierzyć”. W taki oto sposób Lista Lojalności przypomina na koniec grę w kółko i krzyżyk, z tymże po wielokrotnym wykorzystaniu kartki w grze.

Największe nieporozumienia biorą się z sytuacji, gdy elektorat wybierze przez pomyłkę Zero na radnego, sołtysa, bądź burmistrza. Elektoratu nie można winić. Stawiając iksa przy kandydacie wyborca stosuje działanie mnożenia, a wiadomo, że cokolwiek nie pomnożysz przez zero zawsze da ten sam wynik – zero. Natomiast gorzej dzieje się z wybranym kandydatem, bo wtedy Zero puchnie i zamienia się w owal. Zero zmieniony w owal nie potrafi długo utrzymać się w pionie i po prostu wychodzą z tego jaja.

Jak wiecie z wczoraj, zdecydowałam się zagłosować na Kostka lat 53 z kamienicy naprzeciwko. Jego kontrkandydatem było inne zero z sąsiedztwa Bogumił lat 48. Mniej mi się podoba od Kostka, bo nosi wąsy. Dlatego postanowiłam działać. Odwiedziłam go wczoraj wieczorem.
– Boguś, czasy są zdradzieckie, a ludzie wiarołomni. Ile osób obiecało, że zagłosuje na ciebie?
– 147 – odpowiedział drżącym głosem Bogumił.
– To tyle co nic – westchnęłam obłudnie. – Może się okazać, że nikt na ciebie nie zagłosuje.
– Ech – potwierdził moje słowa kandydat lat 48.
– Nie możesz na siebie głosować!
– Co?! Dlaczego?!!
– Jeśli nie dostaniesz żadnego głosu, wtedy oskarżysz komisję o sfałszowanie wyborów. Przecież wiadomo, że każdy głosuje na siebie. Będziesz miał mocny dowód.

Bogumił w lot pojął moją przemyślną taktykę i obiecał się zastosować. A ja postanowiłam zaprotestować przeciw niemu, bo nie rozumie, że politykiem trzeba być już na szczeblu lokalnym. Dlatego nie był godzien mojego głosu. Nawet na swój nie zasłużył.

sobota, 20 listopada 2010

Są dni, kiedy można mężczyźnie nawrzucać.

Kostek lat 53, który mieszka w kamienicy naprzeciwko startuje do rady miasta. Jako świadome ogniwo elektoratu miejskiego postanowiłam wybrać się do niego, by poruszyć w najbardziej istotne zadania stojące przed radnym z naszej dzielnicy. Domofon był rozwalony, więc od razu wdrapałam się na III piętro. Zastukałam kołatką na drzwiach.

Drzwi otworzyła mi konkubina Kostka – Genia lat 47, kobieta uczynna i wiecznie uśmiechnięta. (Z tego wiem, że dieta Kostka i Geni uboga jest w produkty zawierające wapń.) Genia wprowadziła mnie do kuchni, gdzie za stołem siedział Kostek i popijał kawę nad poranną gazetą. Usiadłam, przyszły radny odłożył gazetę, a konkubina podała mi świeżo zaparzonego szatana. Poprosiłam o śmietankę, ale Genia zakryła jej brak wstydliwym uśmiechem.

– Kostek, co zrobisz z chodnikiem? Jest tak nierówny, że idąc do ciebie, omal trzy razy nie wywinęłam kozła.
Młodzieniec lat 53 tylko zakrył usta. Wydawało mi się, że był to gest okazujący zdziwienie, ale Genia wyprowadziła mnie z błędu.
– Pani Adelo, Kostek będzie milczał aż do jutrzejszego wieczora. Jest cisza przedwyborcza. Ordynacja zabrania mu agitacji, a on wie, że się nie powstrzyma. Dlatego postanowił milczeć.
– Genia, to wspaniale! Chyba nie przepuścisz takiej okazji?!

Stanęłam przy drzwiach, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Spojrzałam zachęcająco na Genię, ale ona patrzyła na mnie bezradnie, nie domyślając się pomysłu.
– Kostek, ty sknero niedomyta – zaczęłam. – Nie dość, że nie dajesz Geni pieniędzy na mleko, przez co biedaczka ma próchnicę, to jeszcze siedzisz w tym brudnym podkoszulku!
– Masz się częściej myć – poparła mnie Kostkowa konkubina, która nareszcie zrozumiała intencję mojej akcji. – To wstyd, żeby pani Adela musiała ci to wypominać. I pieniędzy na życie zostawiaj więcej. Ja futro muszę sobie kupić!
Milczący Kostek lat 53 tym razem oniemiał naturalnie.
– Idzie zima, a ty golić się będziesz codziennie – zagrzmiałam. – I brud zza paznokci będziesz usuwał. I chodnik naprawisz, i psie kupy usuniesz!
– I za zmywanie mi zapłacisz – dodała Genia. – I za odkurzanie, prasowanie, gotowanie też!
– Ustaw świnkę skarbonkę przy łóżku – doradziłam.
– Ku... mać – zaklął brzydko Kostek. – To ja pie...lę być radnym.
– Milcz – krzyknęłam. – Oddam na ciebie głos, synku, ale z psich kup będę rozliczała!

I wyszłam, zostawiając przyszłego radnego w zadumie. Schodząc po schodach jeszcze słyszałam protesty Geni przeciw zaniedbaniom Kostka. Uśmiechnęłam się. Wyjęłam z kieszeni cukierek mentolowy i zaczęłam powoli ssać. Mój oddech znów był świeży.

piątek, 19 listopada 2010

Magia mycia okien w listopadzie.

Nastała najlepsza pora na mycie okien. Nie widać smug, bo słońce nie odbija się dzikimi refleksami od szyb, a myć trzeba, by choć odrobina światła docierała do naszego serca. Byśmy nie sczeźli w smutku i depresji. Depresja najgroźniejsza jest dla mężczyzn, dlatego to przede wszystkim oni myją okna. Najczęściej siedząc za kierownicą swego samochodu, spryskują szyby, co rusz przecierając je wycieraczkami.

Znałam wprawdzie jednego optymistę, który mawiał, że nie potrzebuje światła, bo w nim są tak wielkie pokłady energii życiowej, że słońce nie jest mu potrzebne. Nie mył okien w listopadzie i umarł. To było jeszcze w latach 80-tych ubiegłego tysiąclecia. Jechał akurat swoim trabantem ulicą Czerwonej Armii i nie zauważył czerwonego świata. Zginął na miejscu, a z auta uformowano pierwszą w Poznaniu tekturową trumnę.

Podobnie stało się z jednym rozbrykanym chłopcem, który niezbyt lubił chodzić do szkoły i na wagarach najczęściej brodził w listopadowych kałużach. Chłopiec miał bryle na oczach i nie przecierał szkiełek. Chlupot w butach był dla niego ważniejszy niż widok smaganych wiatrem i deszczem wildeckich klonów. No i wpadł do studzienki ściekowej. Od tamtej pory wszyscy na Wildzie myją w listopadzie okna.

Okna myją również osoby nie posiadające samochodów. W 1992 roku Kazia lat 40 z ulicy Wierzbięcice też myła okna. Chciała dodać sobie i mężowi otuchy, ale jej stary łajdak tylko narzekał na przeciągi. Ale Kazia myła dalej. I kiedy światło przedarło się do ich mieszkania to zobaczyła, że mąż wcale nie tkwi w przeciągu, ale w ciągu. Alkoholowym ciągu. Światło dało jej siły na wykopanie nieroba z mieszkania i dziś stać ją na samochód Citroen lat 17.

Opowiedziałam te historie Władkowi lat 94, bo on pochodzi z Warszawy i nie za bardzo chciał uwierzyć w magię mycia okien w listopadzie.
– Władku, najpierw umyjesz u mnie – namawiałam AK-owca do listopadowego czynu. – Ale u siebie też musisz.
– Przecież zawsze wracam do siebie po zmroku. Przynajmniej nie muszę zasłaniać okien. Nikt nie widzi, co robię.
– To umyj chociaż lufcik. Daj się słońcu popieścić!
– A co ty mi farmazony wciskasz! Przecież słońca nie ma.
– Protestuję przeciw twojej niewierze w magię – powiedziałam z wyrzutem. – Tylko umyjesz okna, a słońce wyjdzie – zapewniłam z emfazą.
– Phi – Władek lat 94 jednak nie uwierzył. Gdyby chociaż brodził po kałużach. W studzienkach kanalizacyjnych on akurat dałby sobie radę. A tak boję się o niego. W każdym razie przeciera szkła w swoich okularach. Wymusiłam to na nim.

czwartek, 18 listopada 2010

Horror o poranku.

Poprosiłam wczoraj Władka lat 94, by przeczyścił mi odpływ od wanny. Od jakiegoś czasu woda zaczęła schodzić z niej bardzo wolno, więc było to nieodzowne. Poprosiłam AK-owca o przysługę, bo to powstaniec warszawski, który zna kanały na wylot. A mi o wylot właśnie chodziło.

Władek przyjął moją prośbę z radością. Ma sentyment do rur wszelakich. Robota poszła mu sprawnie, umył ręce pod strumieniem wody, na próbę napełnił wannę, potem spuścił wodę z impetem, dostał całusa i poszedł do siebie. Zrobiłam sobie kolację, poszłam na chwilę do toalety, przemyłam twarz, wyszorowałam zęby, wróciłam do sypialni, ułożyłam się w łóżku z dziełem Szekspira. Nigdy nie mam kłopotów z zasypianiem.

Dzisiejszy poranek rozpoczęłam jak zwykle, czyli gimnastyką. Wymachiwałam rękoma, zrobiłam skłony, brzuszki i przysiady, a na koniec zbadałam piersi, czy nie mam raka. Profilaktyczne badanie macicy postanowiłam przeprowadzić w wannie. Byłam spocona, więc natychmiast udałam się do łazienki. Po drodze wzięłam ze sobą książkę, czyli niezawodne „Pisma semantyczne” Gotloba Frege. Lubię leżeć odprężona w gorącej wodzie i pianie, jednocześnie badając tajniki semantyki.

Jak zamierzyłam, tak zrobiłam. Nalałam jednak za dużo płynu do kąpieli i Gotlob Frege mi się spienił, znaczy zamoczyłam książkę w pianie. Odłożyłam książkę, przemyłam ciało, wymasowałam głowę szamponem i go spłukałam. Potem się uspokoiłam, że nie mam raka macicy, a na koniec powąchałam się pod pachami. Nie poczułam nic, co znaczyło, że umyłam się skutecznie. Teraz mogłam wyjąć korek z wanny. Woda zaczęła uchodzić, a ja pomyślałam, że mogę jeszcze raz umyć stopy. Pochyliłam się i wtedy to się stało.

Wir uchodzącej wody wciągnął do rury odpływowej długie włosy. Strumień szarpnął gwałtownie moją głową, a ja zabulgotałam pod wodą. Na całe szczęście nienawykłe do picia płuca otrzymały jedynie niewielkiego łyka wody z płynem do kąpieli oraz moim brudem z dnia wczorajszego. Przez głowę przemknęła mi szybko myśl, że jednak nie umrę na raka szyjki macicy. Po chwili jednak moje ciało zaprotestowało. Zaplanowałam na wieczór, że zrobię sobie drinka „Wściekłego Ruska”, dlatego postanowiłam walczyć o życie. Przestałam się szarpać, uspokajając myśli i ciało. Przypomniałam sobie, że mam bardzo chwytliwe palce u nóg i lewą stopą zaczęłam szukać na półeczce nad wanną nożyczek do paznokci. Kolejna myśl jak błyskawica czyniła zarzut Gotlobowi Frege, że nie znalazł odpowiednika dla nożnego mańkuta. Znalazłam nożyczki. Podałam je lewą stopą do prawej dłoni. I w ten oto sposób zrobiłam sobie fryzurę na pazia.

Woda do teraz nie odpłynęła. Ja jednak od razu zrobiłam sobie „Wściekłego Ruska”, więc za bardzo tym się nie przejmuję. Zresztą Władek lat 94 z radością przyjął nowinę, że dziś znowu mam przyjść , by przeczyścić rurę. Ciekawe, co powie na moją nową fryzurę.

środa, 17 listopada 2010

Farbowane liski.

To prawda, niejeden raz zdarzyło mi się spać w lokówkach. Najpierw wydaje się to niewygodne, ciągle coś uwiera w głowę, ale szybko można się przyzwyczaić i zasnąć bez kłopotu. Zresztą kobiety są bardziej zmęczone dniem pracy od mężczyzn, dlatego objęcia Morfeusza szybciej chwytają nas w swoje stalowe kleszcze. Sen mamy przez to zdrowszy, a pobudki są przyjemniejsze, bo zaczynają się od masażu głowy. Lokówki miło szorują łepetynkę, krew napływa do mózgu i jesteśmy przygotowane do dnia od razu na sto procent.

Niemal na sto procent, bo falistą czuprynę musimy przecież rozczesać. Zdjąć lokówki, ułożyć je na miejsce, by w gotowości czekały na wieczór, a potem uważnie się sobie przypatrujemy. I gdy tak stoimy przed lustrem z fantazyjną grzywą to dostrzegamy pierwszy siwy włos, potem drugi, a na końcu ze złością lub z przygnębieniem odwracamy wzrok od zwierciadła. Najpierw radziłam sobie, zmieniając często fryzurę. Zaczesywałam siwiznę raz na lewo, raz na prawo, ale efektu większego nie osiągnęłam. Przystąpiłam zatem do farbowania włosów. Byłam blondyną, byłam kasztanką, byłam czarnulką. Byłam też rudzielcem. Niezależnie od koloru fryzury słyszałam w biurach, na ulicach i w tramwajach przyciszone komentarze rzucane nieprzyjaznym jazgotem: „farbowana lala”, „lisica”, „kolorowe jarmarki”, albo „wytapirowane pudło”.

Miałam wówczas jeszcze poprawne stosunki z kościołem, więc poszłam z prośbą o otuchę do księdza Bolesława Tacownego. Prałat miał wówczas lat 29, pękaty brzuch, zęby pożółkłe podobnie jak palec wskazujący i środkowy od prawej ręki, stopy stawiał do środka, na kazaniach cytował najczęściej świętego Augustyna, w telewizji najbardziej lubił oglądać „Wielką grę”, kręcił nosem na namaszczanie chorych, którzy zwykle już nie żyli.
– Proszę księdza Bolka – zagadnęłam po wejściu do zakrystii. – Dlaczego ludzie są tacy zazdrośni? Przecież na fioletowo farbuję włosy jedynie podczas Adwentu i Wielkiego Postu.
– Moje dziecko – byłam wtedy w wieku lat 31 – pamiętam, że na Wielkanoc byłaś blondyną. Żałuję, że święta są tak rzadko, bo cały kościół był tobą rozjaśniony. Napijesz się wina mszalnego?
– Nie, dziękuję. Ale co ja ludziom zrobiłam, że mnie obgadują?
– Kolor razi tylko te liski, co mają przefarbowaną duszę. Ach, gdybym mógł cię wziąć do konfesjonału, to byś zrozumiała, córko.
– To może ksiądz weźmie mnie gdzie indziej? Żebym zrozumiała?

Niestety, prałat Bolesław wówczas lat 29 opacznie zrozumiał moje słowa (a przecież nie był opatem) i musiałam szybko wybiec z zakrystii. Ale słowa duchownego wzięłam sobie do serca i od tamtej pory stale protestuję przeciw farbowanym liskom. Niesutannie, lecz nieustannie protestuję.
Aha, ksiądz Bolesław Tacowny umarł w 1994 roku na raka wątroby. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że to była marskość.