niedziela, 19 grudnia 2010

Kobiety, które zawsze mi się podobały.

Jestem inna, a zarazem nie jestem. To znaczy moje gusta nie są wysublimowane, lubię szkocką kratę, ładne buzie na ekranie i białą herbatę z płatkami róży, ale różnię się tym, że kiedyś nie byłam zamknięta jedynie na płeć męską. Podobały mi się też kobiety i w dzisiejszą niedzielę chciałabym uhonorować te panie, które zawsze powodowały szybsze bicie mego serca i wykwit rumieńca na policzku.

Dorota Stalińska wydawała się być aktorką obcesową, ale pod ostrym spojrzeniem skrywała wrażliwość kobiecej natury. Łagodnością tęczówki podbiła mnie natychmiast, gdy ją ujrzałam. Czułam w niej brutalną zdolność do podporządkowania sobie mężczyzny, ale przecież wiemy, że to tylko gra – zawoalowane szukanie samca, który poskromiłby naszą nietuzinkową naturę. I Dorota to miała i nadal ma. Zachwyciła mnie szczególnie w pewnym programie telewizyjnym, gdzie na żywo stanęła na głowie, podsuwając telewidzom przyrodzenie na tacy. Znaczy była w spodniach, ale mnie wówczas zauroczyła.

Najlepiej ubraną kobietą PRL-u była Michalina Wisłocka, która swoimi poradami rozbudzała prymitywną fantazję mężczyzn, a kobietom dawała wskazówki, jak się opatulić, by grę wstępną wydłużyć. Z kolei Irena Szewińska bez skrępowania poruszała długimi, obnażonymi nogami, powodując, że bieżnia rozpalała się na kolor czerwony, parząc wyobraźnię sportowych kibiców. Natomiast Irena Dziedzic sztywną garsonką oraz wytwornymi manierami pobudzała chłopską jurność dygnitarzy partyjnych. Ja też wyczuwałam, że pod zimną powłoką skrywa ona wulkaniczny temperament, ale do partii nigdy nie zdecydowałam się wstąpić. Wolałam by zstąpił do mnie anioł o sylwetce Violetty Villas, pieszcząc mnie włosami o zapachu nafty i zabierając mi oddech piersiami o rozmiarze XXL.

Takie myśli naszły mnie dziś z rana, gdy Władek lat 94 włączył telewizor, by obejrzeć program rolniczy.
– Władku, pamiętasz jak byłeś ubrany, gdy pierwszy raz się zobaczyliśmy?
– Oczywiście. Byłem w kilcie.
– Ach, szkocka krata...
– Wolę whisky.
– Miałeś wtedy wygolone nogi...
– Tors także. Przygotowywałem się do zawodów pływackich.
– Nie przebrałbyś się znowu?
– Co?
– Pożyczę ci kieckę.

I w tym momencie zakończyła się miła, niedzielna atmosfera. Władek w odruchu buntu skoczył do kościoła na sumę, a ja zostałam ze wspomnieniami o pięknościach PRL-u. I kiedy przypomniałam sobie naturalność owłosionych nóg Stanisławy Ryster z Wielkiej Gry, to szlag mnie trafił na te wszystkie współczesne Dody!
A fe! – to mój protest przeciw obecnym kanonom piękna. Piękna?!

1 komentarz:

  1. O, jak zauważyłaś, że nogi Stasi R. były owłosione? Przecież nosiła długie spódnice.
    Twoje idolki urody i wrażliwości zwaliły mnie z nóg, dobrze, że obok byl tapczan, pozdrawiam Irena

    OdpowiedzUsuń