sobota, 23 czerwca 2012

Co śmieszy, jak nie śmieszy, a co smuci, gdy nie smuci.

– Dziewczyny, ja jednak się rozbiorę.
– A idź w pyry! – oburzyła się Kunia lat 90.
– Ludwiku, nie wolno obnażać się na ulicy – pouczyłam sąsiada lat 36. – Bądź grzecznym chłopcem.
– Ciekawe, kiedy ten chleb dojedzie – Elwira lat 77 zlekceważyła propozycję Ludwika, wymownie odwracając się do niego plecami.
– Czy masz może coś takiego, czego nie widziałam? – spytała Malwina lat 92.
– Właśnie o to chodzi!
– Dla mnie mógłbyś wyskoczyć z ciuchów – Gertruda lat 59 złamała nasz jednolity dotąd front porządniś z poznańskiej Wildy.
– To, co wam pokażę, jest smutne – uprzedził Ludwik rozpinając koszulę i jednocześnie kręcąc tanecznie bioderkami.
– Hihihi – zareagowała nerwowo Malwina.
– No cóż, sam podjąłeś ryzyko – zwróciłam się do Ludwika – ale musisz wiedzieć, że możemy cię wyśmiać.
– Wyglądasz jak Włoch – uznała z podziwem Gertruda.
Elwira obróciła się ukradkiem, taksując spojrzeniem rozbierającego się mężczyznę.
– Przecież on ma słowiańskie rysy! – nie zgodziła się z Gertrudą Elwira.
– No co ty! – wtrąciła się Malwina. – Spójrz na te włochy na klacie!
Ludwik stał przed nami już w samych slipkach. Trzeba było przyznać, że gatki miał nieźle wypchane. On jednak zamiast pójść za ciosem, przystopował striptease, rozpalając nas piekielnie. Jego nagła nieśmiałość tylko potęgowała naszą eksytację.
– Kunia, nie gwiżdż! Jeszcze ściągniesz posturenkowego Marcina Maciusia.
– Chłopaku! Chłopaku! – dyszała namiętnie Gertruda.
– No dobra – zgodził się Ludwik. – No dobra – powtórzył na zachętę.
I wtedy Ludwik stanął przed nami goły jak święty turecki. Znaczy tylko turecki, bo świętości nie było w nim żadnej.
– To jakiś ponury żart – stwierdziłam, gdy już przypatrzyłam się klejnotowi Ludwika.
– Cha cha cha – zarechotała Elwira, a Malwina przyłączyła się do salwy śmiechu.
– To jest smutne – obwieścił ponownie Ludwik.
– Jesteś dziwolągiem – orzekła Gertruda.

Ludwik w kroczu miał kobiecą nogę, której końcówkę taktownie ubrał w gustowny bucik na wysokim obcasie.

– Dotąd jakoś sobie radziłem z kobietami, ubierając na tę nóżkę pończoszkę w kolorze cielistym, a przez to skrywając moją urodę przed ciekawskim wzrokiem. Jak dziewczyna mówiła o dziecku, to ją rzucałem.
– I przyszła chwila, gdy sam chciałbyś zostać ojcem? – domyśliłam się.
– Nie – zaprzeczył Ludwik. – Często stawałem na tej nodze aż dostałem żylaków. A ludzi to śmieszy, a mnie nie śmieszy. I tak zastanawiam się, co smuci, gdy nie smuci, a co rozwesela, gdy wcale nie jest śmieszne.

Ludwik zgasił uśmiechy na naszych twarzach, potem schylił się po ubranie, które szybko odział i udał się do lekarza. Byłyśmy skosternowane. Po chwili Elwira rozpoczęła Zdrowaśkę, a my się przyłączyłyśmy, modląc się za zdrowie Ludwika.

piątek, 22 czerwca 2012

O chwiejności.

Każdy kieł kiedyś zacznie się chwiać. Zresztą trzonowy też. Wprawdzie mam dwie szufladki, ale przypominam sobie stres, jaki przeżywałam z każdą stratą ukorzenionego zęba. Wszystkie wypadły mi ukradkiem. Mała dziurka zmieniała się w dużą, potem było ćmienie, a następnie hurtowe połykanie tabletek od bólu. Wiertaki z wolnymi obrotami, dentyści bez empatii i amalgamat, który był trwały, ale ponoć do de. Gehenna.

Miałam taki sen. Nie, nie chciałam być berlińczykiem. Przyśniły mi się za to wszystkie młode ząbki. Szczerbaci Polacy rocznie wypluwają tony mleczaków. Trafiają one do szkatułek, skarbonek, a na koniec lądują na śmietniku. I ja w moim śnie wymyśliłam, że można mleczakami wybrukować spacerowe alejki. Najlepiej wokół parlamentu.

– Ty to masz głupie sny, Adela – powiedział Władek lat 96, gdy opowiedziałam mu o pomyśle.
– Mleczak to utracona niewinność.
– Cnotę straciłaś wraz z mleczakami? Adela, ty już..., no wiesz, w przedszkolu?
– Oj, ty głupi AK-owcu!
– Odpowiedz! Nie wymiguj się!
– Nic nie rozumiesz, gupolu. – Nie wiem, dlaczego ale do Władka lat 96 pasuje gupol bez „eł”. – Wyobraź sobie posłów, którzy dreptają po mleczakach dorastającego elektoratu. Ślizgają się, bo szkliwo byłoby wyczyszczone pastą przeciwpróchniczą.
– Ślizgają się po straconym uśmiechu dziecka?
– No właśnie!
– To chyba niedobrze.
– Dlaczego?
– Bo nigdy by nie debatowali nad emeryturami. Tylko nad nauczaniem szkolnym i przedszkolnym, profilaktyką i higieną jamy ustnej. Nie, to zły pomysł.
– Jak sądzisz, czy na mleczakowej alejce ktoś by się przewrócił?
– Oczywiście. Nawet samochody wpadałyby w poślizg.
– I o to chodzi. Poseł musi czuć chwiejność swojej misji. Inaczej będzie kręcił i kombinował w nadziei, że nigdy nie upadnie.
– No nie wiem, nie wiem...


To cały Władek – zawsze taki niezdecydowany. A ja protestuję przeciw takiej postawie, bo brak stanowczej postawy wpływa na chwiejność posłów. Oni nie czują bata i przez to dawno zapomnieli o mleczakach. O niewinności.
A ja pamiętam. Kto nie ma szufladek, ten nie zrozumie.

czwartek, 21 czerwca 2012

Punkt regeneracji skołatanych myśli.

Przechadzałam się ulicą Pamiątkową w Poznaniu. To bardzo interesujące miejsce, z którego roztacza się ładny widok, który wieńczy kościół pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego. Dziś jednak więcej interesowały mnie budynki znajdujące się przy ulicy. Szczególnie do jednego miejsca miałam duży sentyment, bowiem w latach 70. prowadziłam tam Punkt Repasacji Pończoch „Kaprawe Oczko”. Nie mam już tak dobrego wzroku jak kiedyś, ale z daleka wydawało mi się, że pod 14-tką znów coś pożytecznego działo się.
Po schodach zeszłam do sutereny, gdzie teraz ktoś inny zarabiał ciężko na życie. Zapukałam, usłyszałam „proszę”, otworzyłam drzwi i ujrzałam Mieczysława lat 52. Mietek to dobry chłopak o niewinnym spojrzeniu, przystających do czaszki małych uszach i nienaturalnie wielkich łapskach. Ubrany był w niebieski kitel i spoglądał na mnie zza okularów o szkłach grubych jak denka słoików.

– Czym mogę służyć, ciociu Adelo? – przywitał mnie grzecznie Mietek, z którym znaliśmy się od zgoła 30 lat..
– Zaszłam z ciekawości – odpowiedziałam.
– To najczęstsza przyczyna przypadkowych ciąż.
– Nie, to nie to. Zresztą ciekawość nie jest związana z przypadkiem ciąży przypadkowej.
– Proszę nie przerywać.
– Co mam nie przerywać? Ciąży? – zdzwiłam się. – O czym my tu rozmawiamy? Zajrzałam, bo chciałam zobaczyć co tu się dzieje.
– Ciąża potrafi skołatać myśli. I to nie tylko kobiecie!
– Mietek! – krzyknęłam. – Ty mnie tu nie stresuj ciążą! Jak miałam niby zajść? Łyknęłam plemnik z powietrza?
– Proszę się położyć.
Mietek wskazał ręką na kozetkę zasłaną wełnianym kocem w szkocką kratę.
– Chcesz mnie wykorzystać?
– Broń Boże! Cennik wisi na ścianie.
Podeszłam do cennika. To, co przeczytałam, wprawiło mnie w zdumienie i konsternację.
– 130 złotych za rozplątanie węzła osobistych ciągów logicznych? – upewniałam się.
– To cena za sesję godzinną.
– Wirowanie myśli w drugą stronę kosztuje aż 270 złotych?
– Prowadzenie Punktu Regeneracji Skołatanych Myśli to poważne przedsięwzięcie. Żadna sprzedaż nowalijek na bazarze. Tu trzeba mieć kwalifikacje! – orzekł dobitnie Mietek.
– Jakie ty masz niby kwalifikacje? – prychnęłam.
– Uczę ludzi nie myśleć. To najlepszy sposób na skołatanie.
– Masz sukcesy? – zadałam pytanie po dłuższym zastanowieniu.
– Połóż się, ciociu.

No to się położyłam. I naprawdę przestałam myśleć! Czasami warto wydać trochę grosza, by przestać myśleć. To proste: wydajesz – nie myślisz.

środa, 20 czerwca 2012

Przygotowania do Nocy Kupały.

Poranek w Poznaniu przywitał nas burzą. Stałyśmy w ulewie, pośród grzmotów i błyskawic, oczekując na dostawę świeżego pieczywa. Furgon z chlebem i bułkami jak zwykle się spóźniał, więc nasze parasole i foliowe nakrycia ociekały deszczem. Smutek ma to do siebie, że gdy go przeniesiesz z licznika do mianownika, to staje się radością. Takie myślenie jest najważniejszym ułamkiem mojego życia, dlatego nie poddając się szaremu niebu i kłębiastym chmurom przypomniałam dziewczynom stojącym w ogonku o najważniejszym święcie w roku.

– Kochane, już jutro jest święto miłości i płodności!
– Mój stary był rodzimowiercą – przyznała się Malwina lat 92 – gdy odszedł, mogłam wrócić na łono kościoła. Teraz unikam pogańskich dni.
– Pada jak cholera – zmartwiła się Kunia lat 90. – Jak rozpalimy ogniska? Gdzie będziemy palić zioła?
– Mój stary miał dzień Kupały, noc Kupały, tygodnie Kupały i miesiące Kupały. Taki był kochliwy! – wyznawała Malwina.
– Kupała pochodzi od kupy – powiedziałam.
– Mój świętej pamięci ujeżdżacz bardzo się pocił – przypominała sobie Malwina. – Na początku tak nie śmierdział, ale z roku na rok było gorzej.
– Kupała pochodzi od kupy w sensie zgromadzenia. Nas też jest kupa. Kupa przed spożywczakiem – wyjaśniłam. – Może twój mąż uwijał się za trzech, nie chcąc cię narażać na gromadną miłość?
– Poćwiczmy – zaproponowała Kunia.
– Co? Gromadną miłość?
– Może poplećmy wianki?
– Ale to przecież potrafimy – zaoponowała Elwira lat 77. – Proponuję poćwiczyć puszczanie wianków na wodzie. W taki sposób, by nie zaplątały się w sitowiu albo nie spłonęły od palącej się świeczki.
– A może poskaczmy przez ognisko i poćwiczmy tańce? – rzuciła Gertuda lat 59.
– Ja muszę dobrze puścić wianek! – wybuchnęła Elwira. – Niech jakiś kawaler go złapie. Mam dość bycia starą panną! Już nie chcę więcej lądować w chaszczach z byle kim!
– A może poszukajmy kwiatu paproci? – zaproponowała Kunia.
– Nikt nie namówi mnie, bym w szpilkach łaziła po mokradłach! – nie zgodziła się Balbina lat 68.
– Jutro będziemy świętować nad jeziorem Maltańskim – zawyrokowałam. – Noc Kupały wiąże się z wigilią świętego Jana. A że Malta została poświęcona przez katolickiego duchownego, to jest obecnie największym akwenem wody święconej w Poznaniu.
– Czy ten pasterz nie mógł poświęcić chmury? – złorzeczyła Kunia. – Przez ten pogański deszcz czuję się zbrukana.

Kunia dotknęła istoty rzeczy. Noc Kupały ma moc oczyszczającą po brudnej zimie. Dlatego tak na nią czekamy. Bo chcemy być płodne i pełne miłości. Pojutrze wam powiem, jak się dobrze czuję.

wtorek, 19 czerwca 2012

Idealna waga.

Każda kobieta mnie zrozumie: największą wagę przykładamy do wagi. Kilogram mniej z rana to wspaniała wiadomość, która potrafi nastroić nas najlepiej. Śpiewamy pod nosem, pracujemy efektywniej, jesteśmy pobłażliwe dla dzieci, nie żądamy reszty od sklepowej, nie narzekamy, że tydzień temu musiałyśmy przesunąć guzik w spódniczce, kręcimy pupą, a nie nosem, cierpliwie słuchamy bredni mężczyzn, nie przejmujemy się polityką, słuchamy piosenek, nie martwią nas zmarszczki, tłuszczyk tu i tam oraz cellulit. Jesteśmy lepsze.

Gorzej, gdy zważyłyśmy się wieczorem. Przez cały dzień żarłyśmy. Smacznie, obficie, bez kontroli. Konfitury, przysmaki, frykasy. Etiopka by się zrzygała. Eskimoska by zwymiotowała. Nepalka by wyśmiała. A my wcinamy, wpychamy, słodzimy, upychamy i trawimy. Bez końca. Nieustannie. Permanentnie.

Zadzwoniła Kunia lat 90.
– O ja cię!
– Co?
– Znów przytyłam.
– Chrzanisz!
– Nie, 2 kilogramy więcej. Ale to nie chrzan, nie lubię chrzanu, raczej wina pizzy, którą wczoraj zamówiłam.

Kunia jest niepoprawna. Narzeka na nadwagę, ale żre najgorsze świństwa: pizzę, hamburgery, hot-dogi i inne tortille. Musi być tłusta! A gruba kobieta jest jak komin na dachu: musi się kiedyś wypalić.

Ja chcę być fit. Zdrową babą o zniewalającym uśmiechu, To niestety nie wyklucza faktu, że nie interesuję się swoim ciężarem. Też odczuwam mały stres, gdy obudzę się, uspokoję palcem swoje żądze, następnie pędzi mnie do toalety. Siadam na misce ustępowej, spłukuję, a potem wiem, że nic mnie nie powstrzyma, by nie stanąć na wadze łazienkowej. Tak było do wczoraj.

Dziś też się obudziłam. To była dobra wiadomość. Znów odczułam mały stres, ale to z przyzwyczajenia. Wiedziałam, że waga leży nie w łazience, lecz pod moim łózkiem. Zadbałam o to wczoraj wieczorem. Dlatego spokojnie odrzuciłam kołdrę i jak co dzień uspokoiłam palcem swoją pożądliwość. Potem poszłam do ubikacji, zrobiła to i owo, a potem postanowiłam się zważyć. Położyłam się na łóżku, sięgnęłam po wagę, a potem oniemiałam!

Cholerka! Jak wiele można schudnąć przez jedną noc! Muszę jak najszybciej pójść na Stary Rynek w Poznaniu i zamówić sobie deser. Kaloryczny! Nie dietetyczny!

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Noś garnitur w niedzielę.

Dziś jest poniedziałek, ale ja cofnę się jeszcze do wczorajszego popołudnia. Wyszłyśmy z Kunią lat 90 oraz Malwiną lat 92 na Stary Rynek. Chciałyśmy pospacerować wśród kibiców, poczuć atmosferę Strefy Kibica na Placu Wolności w Poznaniu, podłapać wzrokiem zalotne spojrzenia obcokrajowców. Jednemu z turystów szczególnie błykały się oczy, więc gdy gestem zaprosił nas do stolika, to nie miałyśmy siły odmówić amantowi.

Mężczyzna musiał mieć świetne geny. Amant miał przenikliwe, brązowe oczy, lekko zarysowującą się łysinę, co świadczyło o wysokim poziomie testosteronu, dysponował chwytliwymi łapkami, miał słuszną postawę. Wszystko wskazywało, że poglądy też ma słuszne. Ponadto ubrany był na zielono, co wskazywało na to, że jest Irlandczykiem, gdzieniegdzie tylko miał czerwone i biały akcenty. Miło było usiąść w jego towarzystwie.

– Jestem Kunia – przedstawiła się Kunia, uśmiechając się do młodego boga.
– Jestem Malwina – zaprezentowała się Malwina, oblizując lubieżnie górną wargę.
– Jestem Adela – powiedziałam, po czym zaśmiałam się perliście.

Mężczyzna tylko zamrugał uroczo, po czym odpowiedział łamaną polszczyzną ze szczyptą wchodniego akcentu:
– Nie pamiętam od kiedy tak mnie nagle pokochał świat.
– Fiu, fiu – gwizdnęła Kunia. – Słodki jesteś.
– Trudno ciebie nie pokochać – zgodziła się Malwina.
– Nie rwij jabłek z nie swoich drzew – wystękał po polsku zielony piękniś.
– Znam biblijną przypowieść o drzewie wiadomości złego i dobrego – pochwaliłam się. Nie byłam tak ładna jak Kunia i Malwina, więc chciałam zabłysnąć wiedzą.
– Może zrobimy sobie słodką focię? – zaproponowała Malwina.
– Zęby myj, zbieraj złom – ni w pięć ni w dziewięć zareagował mężczyzna, po czym pokazał palcami kelnerowi, by przyniósł 4 piwa.
– Masz rację – odrzekłam – u nas na Wildzie dużo ludzi zbiera puszki po piwie. Może potem też myją zęby, ale z tym chyba jest trochę trudniej.
– Ja tam lubię wprost – zniecierpliwiła się Kunia. – Jak lubisz się kochać?
– Bądź pokorny jak cielę. Wygrasz więcej, gdy myślisz mniej.
Popatrzyłyśmy na siebie skonsternowane.
– Dobra – przerwałam kłopotliwe milczenie – zróbmy sobie to zdjęcie.
– Nie! – żachnął się mężczyzna. Potem sięgnął ręką do męskiej torebki zwanej potocznie pedałówką, wyciągnął 3 jednakowe fotografie i machnął podpis. Przeczytałyśmy. Stało jak byk: Łukaszenko.
– Nie żartuj! – zaoponowała Kunia – Prezydent Łukaszenko jest starszy.
– Jestem jego synkiem.
Potem z grzeczności wysłuchałyśmy jego opowieści, że chcą stworzyć podobną atmosferę na najbliższych mistrzostwach świata w hokeju na lodzie na Białorusi. I że on tu wszystko notuje. I że woli w niedzielę nosić garnitur, ale dziś wyjątkowo ubrał się jak białoruski kibic: na zielono z akcentami czerwonymi i białymi.

W końcu dopiłam piwo i dałam znak dziewczyno, że czas na nas.
– Już idziecie? – zdziwił sięŁukaszenko junior.
– Szanuj czas i pieniądz – odpowiedziałam.

niedziela, 17 czerwca 2012

Atak na Kościół katolicki.

Siedziałyśmy w ławkach kościelnych, przygotowując się do wysłuchania kazania podczas niedzielnej sumy. Ksiądz proboszcz wdrapywał się na ambonę z wyjątkowo poważną miną, co zapowiadało, że w swym wystąpieniu poruszy bardzo istotny temat. I tak się stało. Swoje kazanie rozpoczął tak:

– Bracia i siostry! Wczoraj po południu grzmiało w Poznaniu, błyskawice przecinały niebo, a pioruny zwiastowały gniew Boży. Ludzie to jednak bagatelizowali w oczekiwaniu na święto piłkarskie. Śmiali się, pili napoje wyskokowe, malowali twarze i przebierali się za błaznów. Stracili czujność człowieka wierzącego. My jednak, wasi pasterze z parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego, wiedzieliśmy, że trzeba uklęknąć, paść na kolana i zacząć się modlić.

Takie dictum mocno nas zatrwożyło. Kunia siedząca po mojej prawej stronie podała dłoń, ja zaś drugą ręką chwyciłam się ramienia Władka lat 96, który przycupnął z mojej lewej strony.

– I wreszcie z nieba lunęło – kontynuował ksiądz proboszcz. – Jakby rzewne łzy miały oczyścić polski lud albo zmyć popełnione grzechy. Sami rozsądźcie, jaki to był znak. My tutaj modliliśmy się przez cały trwania ulewy. Gdy w końcu niebo zaczęło się przejaśniać, a asfalt szybko wysuszał się pod wpływem nieśmiało wyglądającego zza chmur słońca, wówczas posłałem wikarego do internetu. Jak wiecie, wikary to młody pasterz, który lubi poszperać w komputerze, wie którym klawiszem zapukać, by mu otworzono. Ja cały czas klęczałem. Wiedziałem, że wikary musi wkrótce znów przybiec przed ołtarz.

Ksiądz proboszcz zrobił stosowną pauzę, popijając wodę czy inny krzepiący płyn z kielicha, a ja poczułam jak napięcie Kuni wzrasta. Ścisnęła mi dłoń tak mocno, że aż zdrętwiała. Nie miałam świadomości, że ja mam podobnie, ale gdy Władek z bólu wrzasnął, wtedy nieco rozluźniłam lewą rękę.

– I spadł na nas GROM! Generał Petelicki nie żyje! W lot zrozumieliśmy z wikarym w czym rzecz. Generał Petelicki, człowiek twardy, nieustępliwy katolik, ojciec najlepszych synów polskiej ziemi, którzy nieraz zabijali niewiernych w imię Pana – on miałby popełnić samobójstwo? On?! – zapiał proboszcz.
– Ojojoj! – rozeszło się po kościele. – Ojojoj! – powtórzyli ci, którzy wysłuchiwali mszy świętej na zewnątrz kościoła.
– To atak na Kościół katolicki! – grzmiał ksiądz proboszcz. – Wszyscy wiemy, że samobójców nie chowa się w poświęconej ziemi! Ci, którzy wymyślili tę perfidną hipotezę chcą nas odsunąć! Chcą nas zmarginalizować! Chcą nas ośmieszyć! Śledztwo to nie jest guzik z pętelką, szczególnie gdy zmarłym jest Petelicki, generał już najjaśniejszej Ojczyzny!

I proboszcz ciągnął dalej swój wywód, a my byłyśmy zatrwożone. Ktoś, jakiś hultaj, a najpewniej grupka łobuzów, którym dynda wszystko, dyndał Lepper, powiewał generał, a chrześcijan pochowali głęboko, dokonali zamachu nie tylko na naszą wiarę, ale i trzeźwy umysł. Dlatego połączyłyśmy się z proboszczem w modlitwie, by śledczych oświeciło.

Mamy nadzieję, że nasze modły o morderstwo zostaną wysłuchane.