czwartek, 29 grudnia 2016

należy dawać od siebie, dlatego informuję o wznowieniu prowadzenia bloga od 1 stycznia 2017 roku. wszystkim, którzy dotąd byli mi wierni, serdecznie dziękuję i pozdrawiam.

środa, 21 września 2016

Samopomoc babska

– Podaj szuflę! – wydyszała Malwina lat 92.
– Ściery! Gdzie są ściery? – krzyczała Gertruda lat 77.
– Okna są okropnie zasyfione – mruczałam pod nosem, zasuwając nad dużą połacią szkła znajdującego się między drewnianymi ramami.

Sprzątałyśmy wespół mieszkanie Kuni lat 90. Nasza przyjaciółka wygrała losowanie, więc jej lokum poszło na pierwszy ogień. Wpadłyśmy na pomysł, że zamiast pochylać się samotnie nad osobistymi kurzami, to będziemy nasze gniazdka sprzątać rotacyjnie, zespołowo i kompleksowo. Miało nam to zapewnić dobry humor, radość ze wspólnego działania i jeszcze większą integrację, nad którą dotąd pracowałyśmy tylko w ogonku przed sklepem spożywczym, gdzie oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, które dowoził furgon z piekarni.

– Nie ociągać się, ciotki! – komenderowała Kunia, stojąc w rozkroku i trzymają ręce pod bokami.
– Tej, ty też się weź za sprzątanie – Pela lat 83 oburzyła się.
– Władek chciał przyłączyć się do naszej inicjatywy – oznajmiłam dziewczynom.
– Za żadne skarby – zawyrokowała Kunia, lekceważąc słowa Pelagii.
– Też mu odmówiłam. Nasze gniazdka lśnią, więc byśmy na sprzątaniu męskich nor mocno straciły.
– Co z tymi ścierami? – przypomniała się Trudzia. – jak ja mam wyświecić ten parkiet?
– Poślizgaj się – doradziła Lwinka – dostałaś w końcu wełniane bambosze.
– Adela, nie rób smug – wydzierała się Kunia.
– Do jasnej cholery! Kunia, też weź się za sprzątanie.
– U mnie będziesz szorowała kibel – obiecała Pela.
– A ja wam wszystkim dam bobu – oznajmiła Trudzia.
– Ja mam w domu pejczyk – Lwinka rzuciła okrutną sugestię.
– Jeszcze poczujecie siłę mojej tresury – pogroziłam dziewczynom palcem.

W ten sposób samopomoc babska doprowadziła do dzikiej żądzy odwetu oraz chęci wyżycia się na koleżankach. Świat nie lubił darmowej pomocy. Świat wolał narzucać stawkę godzinową.


wtorek, 20 września 2016

Kupuję tylko w niedziele

– Owszem, stoimy w ogonku przed naszym spożywczym, czekając na przyjazd furgonu z piekarni, ale to nie są prawdziwe zakupy – orzekłam.
– A co to jest? – zaiciekawiła się Malwina lat 92.
– Zaspokajanie potrzeb życiowych.
– Prawda – zgodziła się Gertruda lat 77.
– Pierdoły! – prychnęła Kunia lat 90.
– Nie kupujesz świeżego pieczywa z nocnego wypieku? – zdziwiłam się.
– A kupuję.
– Czyli zaspokajasz swoje codzienne poczucie głodu – uznałam triumfująco.
– Ale mam prawo do reklamacji, dostaję resztę i mogę kręcić nosem, bo jestem klientką – nie zgadzała się Kunia. – Bardzo wybredną klientką.
– Istnieje prawda subiektywna i prawda obiektywna – sentencjonalnie wygłosiła swoja prawdę Trudzia.
– Trudzia, oodoba mi się, że podążasz ścieżką, stąpając nożkami po środku szlaku – Lwinka wzięła stronę koleżanki.
– Bełkot z rana jak śmietana – szydziła Kunia.
– W dni powszednie tylko nabywamy produkty – tłumaczyłam – w niedziele i święta zaś kupujemy.
– Jak to?
– W niedzielę kupujemy prawdę.
– Prawdę obiektywną – poprawiła mnie Trudzia.
– Niby gdzie?
– W kościele. Podczas kazania, podniesienia i klęczenia.
– Czyżby dlatego PiS zamierza zamknąć supermarkety? – zdziwiła się Lwinka.
– Właśnie! – ucieszyła się Trudzia, że ktoś łapie prawdę o dobrych czasach.
– Partia nasza najważniejsza robi konferencje prasowe, psikusy, dąsa się, poucza tylko w dni powszednie i możesz to nabyć albo nie – wyjaśniałam. – Stajemy się przez to suwerenem nabywania. Natomiast oni z pełną świadomością umywają ręce od kupowania. Bo tylko w kupowaniu jest prawda.
– Prawda obiektywna – wtrąciła Trudzia.
– Z takim tłumaczeniem to i ja mogłabym się zgodzić – oznajmiła Kunia. – Ale co jeśli ksiądz też jest za PiS?
– Wtedy projekt padnie.

Westchnęłyśmy z troską nad ojczyzną dobrą, nadal czekając na przyjazd dostawczaka z piekarni.

poniedziałek, 19 września 2016

Reset w miejskim gospodarstwie domowym.

Mieszkam na czwartym, ostatnim piętrze w kamienicy na poznańskiej Wildzie, więc wiem, czym jest kultura wysoka. Ale wiem też, co sobą przedstawia kultura niska, bo ta odbija się od ścian domów stojących przy wąskiej ulicy i ulatuje ku niebu, mijając po drodze mój balkon. Dodam wcale nie dygresyjnie, że mój balkon upodobały sobie gołębie, srając na niego ile wlezie. Lecz kultura wysoka ulatuje mi jednak przez lufcik, omijając ptasie sraki. Bo kultura wysoka ma to do siebie, że nie dostrzega tego, czym upaja się kultura niska. Teraz sami możecie sobie odpowiedzieć, dlaczego wzgórza Hollywood pełne są niskiej zabudowy, a nowojorski Manhattan wręcz odwrotnie. To jest też rozwiązanie zagadki, w której malarz Opałka nigdy nie sprzedał swoich cyferek w Kalifornii, bo tam inaczej lokuje się liczby, znaczy nie na płótnie. Nawet jeśli jest to płótno kieszeni od spodni.

W Polsce większość gospodarstw domowych znajduje się poniżej 4 piętra. Ten determinant mówi do mnie codziennie, gdy zmierzam do sklepu, w którym co rano nabywam świeże pieczywo i coś na okład. Już piętro niżej słyszę przebijającą się na klatkę schodową Dodę, z kolei moje oczy atakują dziwne napisy mające ambicję awansować do miana murali. W takiej sytuacji gałki tęsknią za zwyczajnym „K+M+B 2016”, ale sama jestem sobie winna, bo robiłam sąsiadkom psikusy, wypisując im na drzwiach Ctrl+Alt+Del 2016”.

I o tym właśnie chcę napisać. O resecie. Bo bez resetu nie ma kultury wyższej. Zacznę od sztuki, bo praprzyczyną, słodkim początkiem, grecką literką ά kultury jest sztuka. A gdzie sztuka tam najpierw artysta, który resetuje się nagminnie. Resetuje się za pomocą różnych używek i nigdy elektronicznie. Dlatego wszelkie multimedialne pokazy od razu skazane są na obszar działań kulturalno – oświatowych, ale nigdy nie sztuki. Tym różni się artysta od kaowca – rodzajem resetu.

Teraz czas na mnie, czyli odbiorcę sztuki płci żeńskiej. Znaczy sztukę płci męskiej też z chęcią przyjmuję, ale idzie mi o to, że ja jestem odbiorczynią (to trochę nie polsku, ale za to odbieram dzieła twórców i twórczyń bardzo spontanicznie). Przyznam, że cenię reset artystów tworzących kulturę wysoką, ale przy dziełach kultury niższej sama muszę się resetować. Czynię to zwykle za pomocą wąchania hiacyntów, bo tylko te kwiaty potrafią mnie przenieść w inne stany świadomości. A sztuka to przecież inny stan świadomości. Zatem kultura to podobnie inny stan świadomości. I jeżeli kultura tworzy świadomość narodu, to znaczy, że narody definiują się poprzez inny stan świadomości. Nikt jednak tego wprost ludziom nie powie, dlatego musiałam to ogłosić z perspektywy miejskiego gospodarstwa domowego.

sobota, 17 września 2016

Pinkolada

– Pinkolisz – orzekła Kunia lat 90.
– Naprawdę, przeszczep to skomplikowana sprawa – tłumaczyłam się.
Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Tym razem to ja świeciłam oczami, bo lampy uliczne wyłączane były jeszcze przed piątą rano.
– Pinkolisz – do Kuni dołączyła się Lwinka lat 92, wydymając wzgardliwie wargi.
– A wy myślicie, że to takie hop siup? – dopytywałam się.
– Tak – zdecydowała Gertruda lat 77, która była najbliżej wildeckiego Boga i z tego powodu trzeba było liczyć się z jej zdaniem.
– Ja za żadne skarby nie chciałabym stracić dziewictwa w biegu – zarzekła się Pela lat 83.
– Pinkolisz – tym razem ja zapinkoliłam.
– Ale co chcesz przeszczepić? – dopytywała się Elwira lat 59.
– Mam pewną śledzionę na oku.
– Z Wildy?
– Nie, niekoniecznie.
– Dlaczego? Przecież jest tylko fajnych śledzion w naszej dzielnicy.
– Są niekompatybilne. Śledziona musi być wyjątkowa. Ja taką znalazłam.
– Pinkolisz – oceniła Kunia.
– Nie pinkolę!

Pinkolada toczyła się. Ktoś miał coś za, a ktoś przeciw. Cieszyło mnie, że tyle osób było zaangażowanych w mój osobisty przeszczep. Ale ja podjęłam już decyzję. A że wszystko przesuwa się w czasie? Do czasu.

czwartek, 15 września 2016

Andżelo

Nie wiadomo, skąd i nie wiadomo, po co na poznańskiej Wildzie pojawił się Włoch lat 33. Ów urodziwy młodzian wyglądem przypominał Jezusa, dlatego postanowiłyśmy odkupić niegodziwość naszych przodków, którzy posłali go na krzyż i zapewnić jak najlepszy pobyt w naszej dzielnicy.

– Ja la libera – przedstawiła się Kunia lat 90, co dosłownie znaczyło, że jest niezamężna.
Tymczasem wtrąciła się Malwina lat 92, która wyrwała Kuni jedyny egzemplarz rozmówek polsko-włoskich i szybko odczytała: Non mi piacciono i film di cappa e spada.
– A po cholerę mu mówisz, że nie lubisz filmów z gatunku płaszcza i szpady? – zdzwiwiłam się.
– Mi chiamo Andżelo – zaprezentował się Italianiec.
– Anioł, ale przy tym cham – uznała Gertruda lat 7, której nie podobało się fizyczne podobieństwo Włocha do Chrystusa.
– Scuzi per il ritardo – tym razem ja się odezwałam, a potem wyjaśniająco dodałam do dziewczyn: - Przeprosiłam go za spóźnienie. Myślę, że jakieś 15 lat. Uważam, że jako 18-latek był bardziej ponętny.
– Non importa – Andżelo powiedział coś w swoim języku, lecz my ni w ząb nie rozumiałyśmy.
– La prego di svegliarmi domattina alle otto e dieci – wydukała Kunia, żądając od gościa z Włoch, by ją obudził następnego ranka o 8.10.
Andżelo tylko wykrzywił głupio twarz, by przez chwilę nie przypominać Jezusa. Postanowiłam zatrzeć złe wrażenie i podałam gościowi butelkę wody, by sobie łyknął co nieco w dzisiejszy upalny dzień.
– Deve prendere due gocce al giorno.

Niestety, był to jedyny znaleziony na szybko tekst nawiązujący do napoju, który dosłownie brzmiał, że musi przyjmować dwie krople dziennie. Jednak nie szło nam tak źle. Mimo pewnych barier komunikacyjnych dzień był bardzo udany. Chadzałyśmy z nim po Wildzie aż do wieczora, by w końcu zostawić go w rękach Kuni, która – jako najszybsza z nas – zamówiła poranne budzenie.

środa, 14 września 2016

Jazdy, jazdeczki, jazdunie

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Większość z nas była zrelaksowana i odprężona. Wynikało to z tego, że prawie każda z nas trzymała kogoś, na kim mogła przed snem ciosać kołki. W najgorszym razie dzwoniło się na byle jaką infolinię i tam składało reklamację. W ten sposób nerwy z nas schodziły, zapadając potem w błogi sen.

– Mój dochodzący Zenek lat 84 jest zbyt prawdomówny – wyznała Malwina lat 92. – Nic nie ukrywa, denerwuje mnie przez to i dlatego się na niego wkurzam. Z tego powodu dochodzi czasem nawet do rękoczynów.
– Miałam kiedyś podobny problem ze stuletnim Władkiem, ale sobie łatwo z tym poradziłam.
– Jak?
– Przy byle okazji powiedziałam, że kłamie. Odpowiedział, że nie. Ja na to, że kłamie. On szedł w zaparte. No to ja jeszcze raz, ale już z dodatkiem, że bezczelnie oszukuje. On nadal konsekwentnie zaprzeczał. No to ja, że jest tchórzem i nie potrafi się przyznać do pierdoły, to co będzie, gdy nastąpi coś rzeczywiście poważnego. Zrobił bezradną minę, ale nadal był uparty jak osioł. To podniosłam głos i ryknęłam: Kłamiesz, łotrze! Wtedy nie wytrzymał i odkrzyknął, że oczywiście.
– I to wystarczyło? – zdziwiła się Kunia lat 90.
– Musiałam to jeszcze kilka razy powtórzyć. Teraz już kłamie jak najęty, więc zawsze mam okazję, by się na nim wyżyć.
– Ech, jaka szkoda, że ja nie mam na kogo się złościć – żaliła się Gertruda lat 77. – Na proboszcza nie wypada.
– Mam numer telefonu do wikarego. To chłystek. Możesz dzwonić do niego przed snem.
– Ja od razu używam przemocy fizycznej – powiedziała Kunia. – Nie lubię strzępić języka. Robię Cześkowi w łóżku łomot, a potem odwracam się na drugi bok i momentalnie zasypiam. Tak dbam o zdrowie.

Interesującą rozmowę przerwał nam przyjazd furgonu z piekarni. Kierowca Ludwik wysiadł uśmiechnięty i podszedł do tylnych drzwi, by wyjąć chleb i bułki i zanieść towar do sklepu.
– Spóźniłeś się, smyku! – krzyknęłam. – Jeszcze raz, a pożałujesz!
– Jak to? – zdziwił się. – Jestem nawet przed czasem.
– Kłamiesz!

Ludwik przestraszył się jeszcze bardziej, gdy wszystkie w ogonku wybuchłyśmy głośnym rechotem.

wtorek, 13 września 2016

Perkalina

Kobiety na poznańskiej Wildzie lubią błyszczeć. My w ogonku ustawiającym się przed sklepem na dole często prowadziłyśmy rozmowy o nowych trendach w modzie. Nasza wiedza w tym temacie bardziej lśniła niż chleby z nocnego wypieku, które furgonem przywoził młody kierowca z piekarni.

– Te podarte spodnie noszą tylko lumpiary – krzywiła się Malwina lat 92.
– Gdyby kolana prześwitywały od klęczenia w kościele, to bym to tym młodym gilejzom wybaczyła – wtórowała Gertruda lat 77.
– Noszę podobne biustonosze – przyznała się Kunia lat 90. – Są bardzo seksowne. Moda dotarła do nas prosto z Republiki Środkowej Afryki. W Europie jest nas trzy. Ja jestem trendsetterką na środkowo-wschodnią część naszego kontynentu.
– Ja też jestem trendsetterką – przyznałam się.
– Ooo! – zareagowała Lwinka.
– Co promujesz? – rzeczowo odniosła się Kunia.
– Świat czeka na podszewki.
– Jak to? – zdziwiła się Trudzia.
– Kobiety na całym świecie porzuciły normalne stroje na rzecz pokazywania się w bieliźnianych substytutach. Pamiętacie, rozmawiałaśmy kiedyś o substytutkach.
– Fakt, niektóre spódniczki nawet dupy nie zasłaniają – zgodziła się Pela lat 83.
– Niektóre zołzy w samych stanikach wchodziły do kościoła – narzekała Trudzia. – Aż wikary się uniósł i je powyganiał.
– W każdym razie ja promuję perkalinę.
– Błyszcząca alternatywa dla moich staników – mruknęła Kunia.
– Właśnie – przyznałam jej rację. – To propozycja dla kobiet statecznych, które wszakże nie zapomniały o swojej atrakcyjności. Pokazują coś sekretnego, ale zarazem niczego nie odsłaniają.
– Zauważyłam, że jesteś dziś, Adela, zapięta pod samą szyję.
– Poprzez błysk tkaniny moja szyja optycznie wydłużyła się w łabędzią. Nogi w tych spodniach też wydają się smuklejsze.
– Elegancja z najwyższej półki – cmoknęła Lwinka. – A skąd ten trend przyszedł?
– Z Grenlandii. Z powodu ocieplenia klimatu Eskimosi pozbyli się podszewek.

I tak długo byśmy jeszcze deliberowały, gdyby nie przyjechał dostawczak ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Poczułyśmy aromat chlebów i bułek i ślinka nam pociekła.

niedziela, 11 września 2016

Panna sytuacji

– Lubię rozdawać karty – stwierdziła Kunia lat 90, tasując talię zniszczonych, potłuszczonych kart.

Siedziałyśmy na ławce przed kościołem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. Umilałyśmy sobie czas oczekiwania na coniedzielną mszę świętą, grając w pokera na niskie stawki. Wygrana dziewczyna zawsze wrzucała na tacę pulę wygranej.

– Ech, ja już dawno nie wygrałam – westchnęła Gertruda, skarżąc się na złą passę.
– Kościelny z tacą najżwawiej skacze przy mnie – oznajmiła Malwina lat 92 – Lubi, gdy to ja jestem panią sytuacji.
– On ma dziwny gust – uznałam. – Nie przepada za dziewicami. Może z tej przyczyny Gertrudzie karta nigdy nie idzie?
– A jak reaguje ksiądz proboszcz na jego brak zainteresowania dziewicami?
– Sam odkurza obraz i sprząta ołtarz Najświętszej Marii Panny.
– To seksistowskie – oburzyła się Kunia.
– Niby co?
– To że nie dopuszcza do sytuacji, w której panna rozdaje główne role.
– Panna sytuacji?
– Mam fula. Asy na waletach – ucieszyła się Gertruda.
– No to dziś nikt cię nie przebije.

Trudzia zgarnęła drobniaki, świecąc oczyma i wypinając pobożną pierś.
Byłyśmy ciekawe, co będzie wypinał kościelny, gdy zorientuje się, że dziś groszem sypnie jedyna panna z naszego grona. Do jakiej to sytuacji doprowadzi?

sobota, 10 września 2016

Gumisie

– Edmund – stanowczym głosem i zdecydowanym gestem przywołałam pewnego mizeraka lat 66 – podejdź do naszej kolejki.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni, a on wraz z Bolesławem lat 62 akurat przed nami paradował. Właśnie rozpatrywałyśmy szczególnie istotny problem i było nam potrzebne studium przypadku, więc zakłóciłyśmy im wyprawę po ćmiki.

– Co sądzisz kontorsjonistyce?
– Że co?
– Lubicie, gdy dziewczęta patrzą na was z podziwem? – wsparła mnie Kunia lat 90.
– Nie pamiętam – bąknął głupio Bolek.
– Mężczyźni później dojrzewają – obwieściłam. – Gdy lolitki skaczą w gumę, to chłopcy z tego samego podwórka mają w głowie jeszcze wielkie fiu bździu.
– Kluczem jest guma – Malwina lat 92 wykrzywiła twarz w zalotnym grymasie.
– Ma... mamy kupić prezerwatywy? – wydukał Edmund.
– Idźcie sobie – zażądałam. – Wy nadal macie siano w głowie.
– No nie, dziewczyny, powiedzcie o co chodzi... – błagał Bolek.
– Mężczyźni powinni być z gumy – Gertruda lat 77 oświeciła przedstawicieli niższego gatunku.
– Że jak?
– Kontorsjonistyka – szepnęła Kunia.
– Macie zrobić szpagat – ryknęłam na chłopów. – Ale już!

Edmund z Bolesławem należeli do pokolenia, które odbywało zasadniczą służbę wojskową i przez to mieli zakodowany odruch warunkowy na krzyk osoby wyższej rangą. W tym momencie byłam dla nich bezlitosną kapralką. Podkomendni przystąpili do wykonywania zadania, ale z mizernym skutkiem.

– Chyba rozerwało mi jaja – przestraszył się Bolek.
– O Jezu, o Jezu – jęczał Edmund.
– Prawdziwy mężczyzna jest gumisiem. Chłopem skłonnym do gimnastyki. Zrozumiano?

Kontorsjoniści nie wstali z trotuaru, co uniemożliwiło im zakup papierosów. Albowiem ruch jest najważniejszym narzędziem w walce z nałogiem.

piątek, 9 września 2016

Grzeczny kolaps

– Lubię, gdy mężczyzna przy mnie się kurczy – wyznała Kunia lat 90. – Najpierw się garbi, potem pochyla, a na końcu zbiega się w sobie. Jak bluzki z nylonu po praniu w 90 stopniach.
– Nie mam już bluzek z nylonu – wtrąciła się Gertruda lat 77.
– A mi pralka nawaliła – powiadomiła nas Malwina lat 92. – Znacie jakiegoś dobrego fachowca.
– Dobry jest tylko mężczyzna, który się kurczy – trwała przy swoim Kunia.

Siedziałyśmy na ławeczce przed kościołem na poznańskiej Wildzie i wystawiałyśmy twarze do słońca, chciwie łapiąc ostatnie letnie promienie.

– Mam inne doświadczenia z mężczyznami – stwierdziłam. – Na co dzień dostrzegam tych puszących się, skwierczących bezwstydem beznadziejnych rozpłodowców. Z głupim wyrazem twarzy, którzy myślą jedynie o tym, jak dobrać się do kobiecych majtek.
– Dlatego idealny mężczyzna to grzeczny kolaps.
– Chyba koleś – poprawiła Trudzia.
– Kunia, proszę wyjaśnij nam to.
Kunia podniosła się z ławeczki i ustawiła się jak Messerschmidt przed atakiem na wrogie cele. Albowiem nasza koleżanka miała za sobą słońce, a my spijałyśmy z jej ust słowa, mrużąc przy tym oczy.
– Puszącego się faceta przyciągniesz do siebie tylko na chwilę. On potrzebuje ciągle nowych gwiazdeczek.
– Supernowych – dodała Gertruda.
– Czarnych dziur – zarżała rubasznie Lwinka.
– No właśnie, dlatego kobieta musi dążyć do odnalezienia grzecznego kolapsa. Mężczyzna niepozorny jest inwestycją na lata, może nawet na dekady. Dba o pracę, nie rozrzuca skarpetek po mieszkaniu, bo liczy się z tym, że stojąca u jego boku wielka duchem bogdanka może go sprać i...
– A propos pralki – przypomniało mi się. – Zadzwoń, Lwinka, do Kazia, tego małego, zgarbionego z ulicy Kosińskiego. On ci pomoże.
– To grzeczny kolaps – zgodziła się Kunia. – I niedrogi.

To była ogólna prawda. Grzeczny kolaps jest niedrogi w utrzymaniu.

niedziela, 20 marca 2016

Kukułcze jajo

Kiedy ktoś awizował swój wyjazd, przenosiny, rozstanie, wówczas zawsze rodziły się demony. Oczywiście dla osoby usuwającej się z grona lokalesek. One natomiast zaczynały dziobać jak zwariowany drób. Nagle nie taki miałaś dziób, nie gdakałaś w ten sposób, jak było to oczekiwane, pazury zaś pomalowane były w innych barwach niż pożądane kolory w danym konkretnym kurniku.

– Nigdy nie będę miała niebieskich paznokci – upierałam się. – To co, że lechici mają takie stroje sportowe?! Nie obchodzą mnie ich mecze z warszawiakami, szczecinianami czy krakusami. To armie zaciężne, pełne Murzynów, Azjatów i Bałkanów niższego sortu. a dla takich nie mam szacunku. Mam niby kibicować bramkostrzelnemu Żydowi i przez to podpaść panu Kaczyńskiemu? Albo któremuś z jego pretorianów? – argumentowałam. – Za żadne skarby! – okopałam się w swojej niezłomnej postawie.
– Bo ty wolisz mieć kolory portowe – wypomniała mi Pela lat 83.
– A jakie one są? – zdziwiłam się.
– Nie wiem.
– Ja też nie wiem.

Napięcie między nami, które zaiskrzyło na skwerze przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie było dla mnie totalnie nieoczekiwane. Widziałam zacięte miny sąsiadek, z którymi dotąd żyłam w zgodzie przez kilka dziesiątek lat. Rozumiałam, że walczyły o moje pozostanie, o codzienną obecność w ogonku przed sklepem spożywczym o świcie, ale decyzja już zapadła i nie było odwrotu. Nie rozumiałam, dlaczego tak zachowywały się. To było irracjonalne i przykre.
Podszedł do nas wikary. Witalny, pucułowaty, dwujajeczny.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
– Niech będzie, Niech będzie, Niech będzie – odpowiadałyśmy spontanicznie.
– Adelo, słyszałem, że jedziesz na misję na grzeszny Zachód. To godne pohwały. Pozwól, że pobłogosławię cię przed wyprawą. Bądź jak Wojciech – zachęcał, jednocześnie kropiąc mnie mętną wodą..
Ksiądz uczynił znak krzyża i tym samym skończył robotę, bo w miał dziś w grafiku tylko poranne msze i teraz spokojnie mógł się byczyć do następnego świtu.
– Co zamierzasz przekazać potomkom starożytnych Prusów? – indagowała przychylna mi Malwina lat 92.
– To już nie Prusy. To Pyrrusy. Pyrrusy potrzebują miłości.

Wikary lekceważąco wzruszył ramionami, Kunia lat 90 zdeptała peta, a potem my wszystkie udałyśmy się do świątyni, by wziąć udział we mszy świętej dla dzieci, która była najkrótsza ze wszystkich odprawianych w niedzielę.

piątek, 18 marca 2016

Zrealizuj wiosenne plany!

– Muszę wypełnić i złożyć roczny PIT. Bardzo się tym denerwuję – żaliła się Dziunia lat 59.
– Nie marudź! Zrealizuj wiosenne plany – odrzekła Kunia lat 90.
– Noce coraz krótsze, potrzebuję szybkiego gacha. Wydaje mi się, że powinien być młodszy od poprzednich – zastanawiała się Malwina lat 92.
– Precz z palcówą! Zrealizuj wiosenne plany! – zachęcała Kunia.
– W okresie Wielkiego Postu lubię chudnąć, tymczasem tego roku jest tak ciepło, że nie pozbywam się tłuszczu – stwierdziła zatroskana Gertruda lat 77.
– Nie bądź pulchna! Zrealizuj wiosenne plany! – dociskała Kunia.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, czekając na przyjazd dostawczaka z piekarni ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku oraz wystawiając twarze do wiosennego słońca. Akurat przebudzało się po jeszcze względnie długiej nocy i lizało wykwitłą na naszych twarzach tęsknotę za cieplejszymi dniami.

– Powinnam zacząć się pakować – obwieściłam. – Zastanawiam się, ile wziąć książek ze sobą do Szczecina.
– Uważaj na każdą stronę, okładkę i grzbiet! – ostrzegła mnie Kunia. – W każdym razie zrealizuj wiosenne plany!
– Chciałam kupić na balkon pnące róże, ale chyba zdecyduję się na zwisające pelargonie – mruknęła Pela lat 83.
– Zakwitnij i zrealizuj wiosenne plany!
– Znaczy mam jednak kupić róże?
– Zrealizuj wiosenne plany!
– Przez całe życie byłam abstynentką – wyznała Elwira lat 79 – teraz jednak naszła mnie ochota, by się urżnąć. Dziewczyny, wpadniecie na moją libację, jeśli ją zorganizuję?
– Zrealizuj wiosenne plany! – jako pierwsza zgłosiła swój akces Kunia.
– Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia – zanuciła Balbina lat 42, która zaczynała cierpieć na demencję starczą.
– Zrealizuj wiosenne plany!
– Kunia, a jakie ty masz plany na wiosnę?- spytałam.
– Będę pilnować byście zrealizowały wiosenne plany! – wypaliła przyjaciółka.

Zrozumiałyśmy, że nie skończy się na czczym gadaniu i będziemy musiały się wziąć w garść, by zrealizować w całości swoje plany.

środa, 16 marca 2016

Nie tylko

– Co to znaczy „nie tylko”? – rzuciła w kolejkową przestrzeń Kunia lat 90.

Jak co dzień stałyśmy w ogonku przed składem na dole, wypatrując przyjazdu furgonu z piekarni, który miał dowieźć świeże pieczywo z nocnego wypieku. Trudno ustawiać się o takiej porze na ulicy, ale my byłyśmy przywiązane do aromatu i smaku bułek oraz chleba z podpoznańskiej piekarni.

– Hę? – zahęchała – Dziunia lat 59.
Gertruda lat 77 stanie w kolejce rozpoczynała od klepania pacierza, ale teraz przerwała niespodziewanie modlitwę:
– Nie tylko Bóg ma do mnie dostęp – wyszeptała.
– Hę? – Dziunia powtórzyła w grubiański sposób swoją zdziwiona rekację.
– Nie tylko poznańska Wilda jest dobra do mieszkania oraz ustawiania się przed sklepem spożywczym – oznajmiłam.
– Nietylko to był mój nauczyciel WueFu sprzed wojnia – przypomniała sobie Malwina lat 92. – Konstanty Nietylko. Przystojniak, chociaż kulawy. Lubił skakać przez skrzynię - Jak on to robił! – dodała z zachwytem. – Mnie osobiście zachęcił do koziołków.
– Poznańskich? – głupio indagowała Wacia lat 83.
– W Poznaniu są same barany – odcięła się Lwinka.
– Za to nie ma drobiu – odezwała się politycznie Kunia.
– Nie tylko poznańska Wilda jest piękna – rzuciłam w chłodne powietrze. – Są miejsca i miasta równie klimatyczne.
– Nie tylko chlebem odżywia się kobieta – mistycznie stwierdziła Trudzia.
– Żaden facet nie wejdzie mi w nie tylko – zarzekła się Otylia lat 83, która niedawno przeniosła się na poznańską Wildę z Jeżyc.
– Tam skarb, gdzie serce moje, co stwierdzili templariusze – odrobiłam zadanie domowe, więc mogłam pochwalić się nawet znajomością łaciny. – To dużo lepsze niż „sursum corda”. Bo mówi o celu, a nie o marzeniach.
– A wiecie, że Tereska z Kalkuty zostanie wkrótce świętą? – zaśmiała się Kunia. – Przecież to była albańska hetera, która gnębiła wokół siebie wszystkich dookoła!
– Nie tylko premier Szydło stanie w przeciągu kilku lat przed Trybunałem Stanu – kassandrycznie obwieściła Balbina lat 61. – Ponieważ nikt nie jest święty!
– Dlatego ja chcę przenieść swoją grzeszność w inne rejony.

Nie dopowiedziałam jednak puenty, bo nadjechał wóz z piekarni i przyćmił nas aromat świeżego pieczywa z nocnego wypieku.

poniedziałek, 14 marca 2016

Katolickie „Olaboga” Dziękczynne

Wczoraj na kościelnym podwórcu niesamowicie bawiłyśmy się po mszy świętej dla dzieci, w której najchętniej uczestniczyłymy, bo była krótsza i przez to na tacę sypałyśmy na miarę kieszonkowego dla sześcioletniego dziecka. Co się stało? Ano proboszcz przygotował dla wszystkich atrakcję pod hasłem KOD. Chodziło mu o Katolickie „Olaboga” Dziękczynne. Na początku byłyśmy zdezorientowane, nie wiedząc z czym ugryźć tę parafialną nowinkę. A tu chodziło tylko o lokalne rozpoczęcie całorocznej uroczystości 1050 lat od chrztu Polski. Niestety, nie wszystko poszło po myśli szefa lokalnej społeczności katolickiej.

Na początku wszystko rozpoczęło się według scenariusza przygotowanego przez proboszcza wraz z wikariuszem z parafii pw. Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. Księża zaintonowali pieśń w następujących słowach:
– Nie ma już rusałek,
nie znajdziesz też driady.
Znikły Światowidy –
nie wytrzeszczaj gałek.
– Bogu będą dzięki – odśpiewały 50-letnie oraz nieco starsze owieczki z poznańskiej Wildy – Jezuskowi piękni.
– Nie mieści się w pale – szepnęła mi na ucho Kunia lat 90 – że nie ma rusałek.
Dzieci sypały płatkami kwiatów, jak podczas święta Bożego Ciała, tyle że sztucznymi wyprodukowanymi w Chinach, a wyznaczony do tej części pieśni kościelny już rozpoczął śpiewać drugą zwrotkę:
– Pogany – tułacze,
my – kościelne zręby...
I tu moja przyjaciółka wtrąciła się swym atesitycznym dyszkantem:
– wybito im zęby, byś zbierał na tacę – wrzasnęła Kunia, wcinając się.
– Bogu będą dzięki – odśpiewały 50-letnie oraz nieco starsze owieczki z poznańskiej Wildy – Jezuskowi piękni.
– Jakie „Bogu niech będą dzięki”?! – oburzył się przez megafon ksiądz proboszcz.
– Niech będą! – szalała Kunia.

Potem zaczęło się mordobicie. Olaboga, do tego mógł doprowadzić tylko KOD! Przynajmniej tak sobie wyobrażał to pewien mały bóg. A jak będzie? O tym zdecyduje duży Bóg. Przynajmniej my z Kunią bardzo na to liczymy.

sobota, 12 marca 2016

Depresia

– Adela, co robisz, gdy masz depresję? – spytała Kunia lat 90.
Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę z piekarni. Potrzeba nam było świeżego pieczywa z nocnego wypieku, by zrobić zapas na weekend. W gronie kilkunastu sąsiadek przestępowałyśmy z nogi na nogę, starając przebić wzrokiem nisko zawieszone chmury.
– Mówię do niej czule.
– Po co?
– Żeby się uśmiechnęła.
– To ona się uśmiecha?
– Depresia potrafi szeroko szczerzyć się.
– Depresia?
– Na początku na nią warczałam, a ona zmieniała minę na marsową, stając się groźną deprechą. Zrozumiałam, że muszę zastosować inną taktykę. Nazwałam ją depresią i najpierw zaczęłam traktować ją wyrozumiale, a potem nawet serdecznie.
– I czym się to skończyło? – zaciekawiła się Malwina lat 92.
– Przyzwyczaiła się do mnie, co zaczęło mi ciążyć.
– Depresia czasem pojawia się w ciąży – przypomniała sobie Pela lat 83 – ale po narodzinach dziecka nierzadko zmienia się w deprechę.
– Ale dlaczego się pytasz, Kunia?
– Bo mam deprechę. Nie mogę się pogodzić, że chcesz się wyprowadzić z Wildy.
– A ja mam depresię, bo się wszystko opóźnia, a ja już dziś chciałabym stać przed szczecińskim sklepem SPOŁEM. Przed swoimi urodzinami muszę tam jednak już być. A potem was po kolei ściągnę do siebie.
– Kiedy masz urodziny? – spytała rzeczowo Gertruda lat 77.
– Mój plus powiększa się pierwszego dnia wiosny. Wtedy niebo się przejaśnia,a gołębie z większą częstotliwością zaczynają obsrywać mi balkon.
– W Szczecinie srać będą na ciebie mewki – nieprzyjaźnie prorokowała Dziunia lat 59.
– Co masz na myśli?

Dziunia tylko wzruszyła ramionami, bo zza zakrętu wyłonił się dostawczak z piekarni, który uchronił ją od udzielenia odpowiedzi. Ja jednak do tego tematu kiedyś wrócę.

czwartek, 10 marca 2016

Trybunał wildecki

– Nie jesteśmy karlicami – zawyrokowała Kunia lat 90 – możemy debatować.
– Robimy to przecież codziennie – przypomniała Gertruda lat 77.

Rzeczywiście, każdego dnia ustawiałyśmy się w ogonku przed sklepem spożywczym na poznańskiej Wildzie, by czekać na przyjazd z piekarni furgonu ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku i w trakcie rozmawiałyśmy na tematy wszelakie. Dodam jeszcze, że żadna z nas nie była mikrej postury, nie miała zawężonych horyzontów myślowych oraz nikczemnego wzrostu, przez co nikt nie mógł pomylić którejkolwiek z nas z prezesem Polski Jarosławem Kaczyńskim.

– Obradujmy – zachęcała Malwina lat 92.
– Która chce być oskarżycielką? – spytałam.
– Ja – poprosiła Gertruda lat 77. – Chciałabym oskarżyć Tuska o forsowanie odsprzedaży Alaski Rosji. Jest to bezsprzecznie przeciwne żywotnym interesom Polski, która stoi na stanowisku braku bezpośredniej granicy między Kanadą a Rosja. Ruskie nie mogą wiedzieć, czym jest Kanda, podobnie jak Polacy nie mogą zapoznać się z austriackim gadaniem.
– Nasz trybunał zajmuje się tylko sprawami lokalnymi – oznajmiłam. – Niech zatem oskarżycielką zostanie Dziunia lat 59.
– Ale ja nie wiem, o co mam się skarżyć – biadoliła Dziunia. – Mężczyzn czaruję, do gara mam co włożyć, a ostatnio kupiłam fajne ciuchy w second handzie. Nie myślicie, że wyglądam szałowo?
– Ja chcę złożyć oficjalny donos – zaanonsowała Balbina lat 61.
– Dziunia, ale z ciebie dziunia! – zagwizdała z podziwem Kunia.
– Mój donos to zarazem oskarżenie. Oskarżam mianowicie mieszkańców Wenecji, że żaden z nich nie zainteresował się dotąd moim seksapilem. Żądam powołania komisji, która zweryfikuje moją atrakcyjność. Jestem w stanie nawet się rozebrać do naga.
– No nie – oburzyłam się – miałyśmy poruszać sprawy lokalne. Wybacz, Balbina, ale to twoje wystąpienie było deliktem prawnym. Jak ma być w postępowaniu nasza nizina, to nie wybrzeże Adriatyku!
– Co ty masz do słonych cieków wodnych?
– Czy warto z tobą rozmawiać? Nie warto! Mam dość – wybuchłam. – Ja przenoszę się z Warty nad Odrę!
– Ty się strasznie konstytuujesz – orzekła z troską Lwinka.

Wzruszyłam ramionami. Potem zrozumiałam, jak trudne są wymagania konstytucyjne, ale przecież nie można ich nie wypełniać. Przecież nie jesteśmy karlicami. No nie?

wtorek, 8 marca 2016

Wyszłam z siebie

Dziś był dzień kobiet, więc wyszłam z siebie. Robiłam tak co rok, by znalazł się ktoś, kto złożyłby mi życzenia. Kiedy wychodziłam z siebie i widziałam swoje opuszczone ciało, wówczas ogarniał mnie smutek i nostalgia. Tak się nad sobą żaliłam, że w końcu kupowałam dla siebie bukiet róż i kładłam obok swego opuszczonego fizycznego ja.

A ono tego roku ożyło. Pojawiła się niepowtarzalna okazja, by porozmawiać z samą sobą i zrozumieć własne potrzeby.
– Zimno – obwieściła ta ja, która została bez ducha. – Gdzie znajdę sens życia?
– Ciepło, ciepło – odpowiedziałam, bo ręka mojego opuszczonego ciała rozpoczęła myszkowanie wokół siebie w poszukiwaniu sensu egzystencji.

I tak działo się każdego roku. Zarówno duch, jak i ciało niezależnie szperało wokół siebie, by coś tam zrozumieć, coś wyjaśnić, coś rozjaśnić, ale 8 marca kończył się po 24 godzinach, czyli zbyt szybko. Okazało się, że podobnie miały inne dziewczyny z ogonka przed sklepem na dole.
– Mam w dupie dzień kobiet, bo to oznacza, że oprócz mnie są na tym świecie jeszcze inne baby – oznajmiła Kunia lat 90.
– Ja obchodzę tylko święta kościelne – Gertruda lat 77 również postawiła się w opozycji do dzisiejszego święta.
– Jeżeli kobieta jest puchem marnym, to czymże są minuty poświęcone czemuś tak ulotnemu? – filozofowała Malwina lat 92.
– Albo, albo – podałam zaliczkę alternatywy, którą po chwilowej pauzie rozwinęłam – Albo ja mam święto, albo wszystkie z nas i wtedy nie ma żadnego święta.
– Jeżeli każda z nas nosiłaby brylanty, wówczas rarytasem byłby kawałek koksu zawieszony na szyi na tasiemce – uznała Lwinka.
– Dlatego lubię tego dnia wychodzić z siebie.
– To może wyjdźmy wszystkie? – zaproponowała Kunia.
– Mamy tak zostawić nasze ciała na pastwę oczajduszów? – zatrwożyła się Pela lat 83. – A jeśli ktoś nas zechce obmacać przy święcie?
– Będziemy krążyć umysłami w pobliżu – uspokoiłam sąsiadkę. – W razie zagrożenia szybko wrócimy do ciał.
– Nie chcę dawać ciała na widoku publicznym – Trudzia stanęła okoniem. – To nie po bożemu.
– A idź w pyry! – wykrzyknęła Kunia.

I w tym momencie wydostałyśmy się z naszych ciał. Furgonu z piekarni, który miał przywieźć świeże pieczywo z nocnego wypieku, nadal nie było, więc mogłyśmy spokojnie obserwować przechodniów, którzy w jednej ręce dzierżyli goździka, w drugiej zaś rajstopy i podążali w kierunku swych wybranek, bogdanek i koleżanek. My natomiast miałyśmy spokój.
Jak dobrze wyjść z siebie. Szczególnie 8 marca.

piątek, 4 marca 2016

Nic bez pokrycia

– Wszystko, co jest bez pokrycia, jest do dupy – uznała sentencjonalnie Kunia lat 90.
– Słowa bez pokrycia takie są – podzieliła się banałem Malwina lat 92.
– Miłość bez pokrycia jest zaś uczuciem platońskim – wymądrzała się zausznica proboszcza parafii pw. Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie Gertruda lat 77, co natychmiast skontrowała nastawiona antyklerykalnie Kunia:
– Platon krył swoich uczniów! – wypaliła. – Kto wie, czy święty Tomasz z Akwinu, formułując swoje myśli na podstawie starożytnych pism, nie podejrzewał, że jego mistrz Arystoteles niejednokrotnie nie poczuł dogłębnie platońskiej idei?
Czekałyśmy jak zwykle w ogonku przed sklepem na dole, wypatrując dostawczaka z piekarni, który przywoził świeże pieczywo z nocnego wypieku. Czas oczekiwania na jego przyjazd umilałyśmy sobie ważkimi dyskusjami.
– Dach bez pokrycia przecieka – stwierdziłam, starając zmienić wątek, by nie dopuścić do scysji Kuni z Trudzią.
– Czekiem bez pokrycia nie załatwisz transakcji – podała nowe uzasadnienie Pela lat 83.
– Adela, a jak z twoim wyjazdem do Szczecina? – spytała Lwinka. – Czy ten zamiar jest z pokryciem?
– Trudno wszystko przewidzieć – odpowiedziałam uczciwie. – Zamierzam zdzierać obcasy na szczecińskim bruku. Przeszkodzić mi mogłyby jedynie bardzo ważne okoliczności, ale nie chcę o nich myśleć, bo są zbyt straszne.
– Nie, teraz się nie wykpisz. Mów otwarcie – zażądała Kunia.
– Dawaj, Adela – zachęcały do wynurzeń inne dziewczęta.
Spojrzałam na nie z zadumą, po czym podzieliłam się niedobrymi wariantami, jakie mogłaby przynieść przyszłość.
– Na szczecińskich rondach nie chciałabym naokrągło widzieć np. pana Kaczyńskiego.
– To niezrozumiałe – zdziwiła się Trudzia. – Przecież pana Jarka chwali ojciec Tadeusz. A to wyjątkowy człowiek, z którego słowami należy się liczyć.
Postanowiłam nie reagować na tę uwagę. Tym bardziej, że nadjechał furgon z piekarni. Kierowca zaczął wyładowywać pieczywo, sąsiadki zaś przygotowywały drobne na zakupy, a ja cieszyłam się, że nie muszę dzielić się innymi zagrożeniami dotyczącymi moich przenosin. Za bardzo chciałam znaleźć się w porcie nad Odrą, by niepotrzebnie nie przyciągać do siebie niedobrych scenariuszy.

wtorek, 1 marca 2016

Wasza Miłość

– Znacie Ksawerego Myszkina? – zadałam pytanie dziewczynom.
Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd furgonu z piekarni, który codziennie dowoził świeże pieczywo z nocnego wypieku.
– Tego idiotę? – zareagowała Kunia lat 90. – Twierdzi, że pochodzi z krółewskiego rodu.
– Phi, żaden z niego książę – prychnęła z niesmakiem Malwina lat 92. – To ślusarz. Kiedyś naprawił mi zamek u drzwi.
– On pierwszy spowodował, że zaczęłam zastanawiać się nad przenosinami do Szczecina.
– Jak to? – zdziwiła się Gertruda lat 77.
Dziewczyny utkwiły we mnie wzrok, chcąc poznać prawdziwy powód podjętej przeze mnie decyzji.
– Ksawery żądał bym zwracała się do niego w specyficzny sposób.
– Jak? – ponaglała Pela lat 83.
– Zmuszał cię do mówienia świństw? – dociekała Balbina lat 61.
– Chciał, abym zwracała się do niego per Wasza Miłość.
– Tupeciarz – orzekła Dziunia lat 59.
– Gnojek – uznała Kunia. – Naprawdę chciał żebyś mówiła do niego miłośnie? To prawda, że jest samotny, ale żeby prosić tak obcesowo?
– Nikomu nie powiem, że miłość jest jego – stwierdziłam. – Miłość jest moja i basta. Żaden Myszkin nie będzie mi odbierać miłości.
– I dlatego szukasz nowego ogonka w Szczecinie?
– Liczę, że trafię tam na bardzo świeże pieczywo. Ksawery uświadomił mi, że utraciłam chrupkość. Chcę spędzić resztę życia, dzierżąc dumnie w dłoniach apetyczne buły z Pomorza Zachodniego.
– Ksawery to idiota – powtórzyła się Kunia.
– W Szczecinie jest Zamek Książąt Pomorskich – wymądrzała się Pela. – Możesz się tam natknąć na wielu innych Myszkinów.
– Zostań z nami – poprosiła Lwinka.
– Gdzie będziesz miała lepiej jak na poznańskiej Wildzie? – zapytała retorycznie Kunia.
– Muszę zmienić piekarnię – upierałam się.
– Zostawisz nas z naszą miłością?
– Z Waszą Miłością – skorygowałam sąsiadkę.
I w tym momencie rozmowa się urwała, bo zza zakrętu wyłonił się dostawczak z piekarni i zaczęłyśmy sięgać po drobne na zakup świeżego pieczywa z nocnego wypieku.

niedziela, 28 lutego 2016

Msza w mojej intencji

Dziewczęta były słodkie. Myślały o mnie i czuwały nad dalszymi krokami. Teraz nawet zadbały o wstawiennictwo SiłyWyższej, bym nie poplątała własnej ścieżki życiowej i doszła w końcu do upragnionego celu, jakim jest własny grób. Bo co to niby za egzystencja, kiedy kończy się nie na swoim cmentarzu? W ciasnych żołądkach wychudzonych tubylców, jak to miało miejsce w przeszłości z wieloma podróżnikami? W lazaretach na drugim końcu świata? W bieliźnie własnej żony lub męża? Fuj! Każdy powinien znać miejsce swojego przeznaczenia. Na poznańskiej Wildzie nie było cmentarza. Był na sąsiednim Dębcu, ale tam mi nigdy się nie podobało.

Kiedy dowiedziały się, że wykupiłam kwaterę na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie, wówczas wpadły w osłupienie. „Jak to, ty z poznańskiej Wildy chcesz się położyć na jakimś zadupiu?”, dziwiły się. „Jest tam zupełnie porządne towarzystwo, na przykład leży Leszek Szuman”, odpowiadałam. Oczywiście nie wiedziały, kim był pan Leszek, nie rozumiały też mojej motywacji, że najważniejsze jest towarzystwo, w którym człowiek chciałby się położyć. Pewnie dlatego zafundowały mszę świętą w mojej intencji.
Przed mszą świętą wziął mnie na bok proboszcz parafii pw. Zmartwychwstania Pańskiego z poznańskiej Wildy.

– Adelo, naprawdę chcesz mi to zrobić? – spytał, trzymając kurczowo mój łokieć.
– Niby co?
– Córko, przecież wiesz, że utrzymujemy się przede wszystkim z pogrzebów. Młodzi rzadko biorą śluby, coraz rzadziej chrzczą dzieci, za to nie wypada im odmówić pochowania rodzica w poświęconej ziemi.
– Ale ja nie mam dzieci!
– Wszyscy jesteśmy dziećmi Boga.
– Bóg nie mógłby być taki przyziemny...

Ksiądz proboszcz poczuł się urażony, wzruszył ramionami i uciekł do zakrystii, by przygotować się do mszy świętej. Do mnie natomiast przystąpiły sąsiadki i przyjaciółki.
– Nie mam z tym nic wspólnego – zarzekła się Kunia lat 90, która od zawsze deklarowała ateizm.
– Nie opuszczaj nas – poprosiła Gertruda lat 77 – zapomnijmy to, co dzieliło nas. Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas.
– Przecież tu idzie o moje osobiste zdołowanie! – obruszyłam się. – Jak już przeprowadzę się do Szczecina, to przecież możemy rozmawiać przez Skype.
– Czyli msza w twojej intencji jest bezcelowa? – zdziwiła się Malwina lat 92.
– A nie mówiłam? – ucieszyła się Kunia.
– Poklęczeć możemy – odezwałam się. – Czemu nie zrobić przyjemności mężczyznom? Choćby nawet nosili sutannę?

piątek, 26 lutego 2016

Lekcje gry w tenisa

Już niedługo o widnym świcie będziemy ustawiać się w ogonku przed sklepem spożywczym na dole. Na razie, gdy oczekujemy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku jeszcze dość ciemno, ale już kiełkuje w nas nadzieja na słoneczne poranki. Oznacza to ogólną poprawę nastroju, to z kolei skutkuje snuciem planów na przyszłość. Szczególnie wiedzie w tym prym Kunia lat 90.

– Na wiosnę sprawię sobie kochanka – zapowiedziała. – Musi być czysty, dobrze wychowany i dojrzały.
– Czyli w jakim wieku? – zaciekawiła się Malwina lat 92.
– Metryka nie jest naistotniejsza, może być nawet po trzydziestce. Dojrzałość mężczyzny rozpoznaje się po wiedzy, który moment jest odpowiedni do użycia bluzgu. Oczywiście mam na myśli stosowną sytuację tete a tete.
– A ja zapiszę się na lekcje tenisa – wyznałam.
– Dlaczego?
– Bo minęło 100 dni rządów premier Szydło.
– Ale o cho? – Gertruda lat 77 miała od kliku dni zwyczaj nie kończenia słów.
– Kiedy nowe elity wnoszą z pola, obór i stodół błoto na salony, po jakimś czasie on wysycha i odpada. To dlatego w pierwszych miesiącach panowania w urzędzie rady ministrów słychać przed wszystkim dźwięk włączonych odkurzaczy.
– Czy ministrowie sami odkurzają? – spytała naiwnie Wacia lat 83.
– Cham lubi wysługiwać się innymi.
– To prawda – przyznała rację Kunia – Minister może być pogięty, ale nie lubi być zgięty. A odkurzając, trudno zachować wyprostowaną sylwetkę.
– Nadal nie rozumiem, o co cho z tym tenisem?
– Po 100 dniach w salonach zaczyna ciążyć zaduch. Wtedy elity pragną się przewietrzyć. Za nic mają jednak spacery, bo na nich można spotkać zwyczajnych ludzi. Najczęściej wybierają korty tenisowe, unikają zaś pól golfowych, bo kojarzą im się z błockiem. Ponadto zbyt długo byli w dołku. Wolą zatem korty. No to wymyśliłam sobie, że jest okazja, by wkręcić się do elit.
– Ty? Taka zwyczajna dziewczyna, a pcha się do najwyższych sfer? – docięła mi Balbina lat 71.
– Właśnie zamierzam zaserwować takiego piskusa. Tfu, psikusa.
– Adela, masz łeb nie od parady – pochwaliła mnie Lwinka.
– Jesteś stworzona do forhandu – oceniła Kunia. – Z kim zagrasz pierwszy mecz?
– Myślę, że panu Macierewiczowi najbliżej jest do rakiety.

Nadjechał furgon z pieczywem i zaczęłyśmy przygotowywać drobne na zakupy. Szykowało się dobre śniadanie. Potem powinnam pomyśleć o pierwszym treningu.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Kanar z ambicją

Praca kontrolera biletów w środkach miejskiej komunikacji jest tylko dla urodzonych twardzielów albo mocnych w gębie bab. Osoba chcąca piąć się po szczeblach kariery kanara przechodzi przez niezliczone próby charakteru, wychodzi cało z sytuacji ekstremalnych, wyrabia siłę i kulturę osobistą, nabiera dyplomacji w kontaktach międzyludzkich i w ogóle realizuje się życiowo. Ta niełatwa profesja jest wyzwaniem dla śmiałków i ścieżką dla wybrańców, dolą dla odważnych i zarobkiem dla zdeterminowanych, bywa też potem dla czoła i biciem dla serca. A czym kanar nie jest i nie może być? Otóż nie jest kwileniem, memłaniem, życiowym zmechaceniem. Natomiast fizycznie nie może wyróżniać się, gdyż byłby wtedy szybko dostrzegalny na przystanku i straciłby atut zaskoczenia, bo na pasażera należy nacierać znienacka. Owszem, powala mu się trzymać w zanadrzu platfusa, hemoroidy, nawet pasożyty, za to nie może bić po oczach kolorowym tatuażem, włosami pofarbowanymi na zielono czy zaszytą jedną dziurką od nosa. Od kanara oczekuje się też w miarę pełnego uzębienia. Jakże bowiem funkcjonowałby na mobilnym stanowisku pracy, mówiąc „poprosem bilet”, „pzeciez ten bilet jest wcorajsy”, „a cóz pan mi tu za farmazony spzedaje”? Obniżałoby to respekt dla zawodu, który i tak bywa lekko traktowany przez podróżnych. A przecież wielu poważnych kontrolerów biletów ma swoje ambicje i traktuje ten zawód jako trampolinę do dalszych życiowych sukcesów.

Tak sobie napisałam dziś o kontrolerach, gdyż ostatnio obserwuje się ich wysyp. Nie, nie w autobusach czy tramwajach, lecz na eksponowanych stanowiskach państwowych. I sprawdzają bilety. Szczególnie tym gapom, którzy na nich nie głosowali.

niedziela, 21 lutego 2016

jutro po dłuższej zawieszę jakiś tekst. a co? kto mi zabroni?

czwartek, 21 stycznia 2016

Polska – pojebani my!

Nas też wzięło. Nawet oglądamy powtórki podczas oczekiwania na przyjazd furgonu z piekarni. Kunia znosi telewizor, Lwinka odtwarzacz DVD, ja załatwiam prąd ze sklepu, a Gertruda targa stolik z zakrystii kościoła pw. Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. Ustawiamy zestaw telewizyjny przed sklepem na dole i na mrozie rozgrzewamy się dopingiem dla polskich piłkarzy ręcznych.
Świeże pieczywo z nocnego wypieku tkwi na pace dostawczaka z piekarni, który stoi gdzieś w korkach, a my, oczekując na jego przyjazd, przyglądamy się najlepszym akcjom naszych szczypiornistów i śpiewamy:

– Polska, zawsze wkurwieni – intonuje Kunia
– Polska, zwykle pobożni – dodaje Trudzia.
– Polska, w weekend zachlani – drze się skacowana Lwinka.
– Polska, zakompleksieni! – diagnozuję ja.

Zapominamy o mrozie na dworze. Ja nie mogę przestać myśleć o nogach Bieleckiego, Kunia o dupci Jureckiego, a Lwinka o łapie Szmala. I w amoku śpiewamy:

– Polska, zawsze fukamy.
– Polska, my się modlimy.
– Polska, w piątek na bani.
– Polska, pojebani my!

Zimno nie wpływa na jakość obrazu, akcje na ekranie znikają, czasem pojawia się mgiełka, ale nam to w niczym nie przeszkadza drzeć się w najlepsze.

– Polska, zawsze skrzywieni.
– Polska, z różańcami my.
– Z wódą zaprzyjaźnieni.
– Polska, bohatery my!

I kiedy nadjeżdża kierowca z piekarni, to my go witamy serdecznie solą polskiej duszy i nutą patriotycznego serca:

– Polska, zawsze wkurwieni.
– Polska, zwykle pobożni.
– Polska, w weekend zachlani.
– Polska, zakompleksieni!