poniedziałek, 22 lutego 2016

Kanar z ambicją

Praca kontrolera biletów w środkach miejskiej komunikacji jest tylko dla urodzonych twardzielów albo mocnych w gębie bab. Osoba chcąca piąć się po szczeblach kariery kanara przechodzi przez niezliczone próby charakteru, wychodzi cało z sytuacji ekstremalnych, wyrabia siłę i kulturę osobistą, nabiera dyplomacji w kontaktach międzyludzkich i w ogóle realizuje się życiowo. Ta niełatwa profesja jest wyzwaniem dla śmiałków i ścieżką dla wybrańców, dolą dla odważnych i zarobkiem dla zdeterminowanych, bywa też potem dla czoła i biciem dla serca. A czym kanar nie jest i nie może być? Otóż nie jest kwileniem, memłaniem, życiowym zmechaceniem. Natomiast fizycznie nie może wyróżniać się, gdyż byłby wtedy szybko dostrzegalny na przystanku i straciłby atut zaskoczenia, bo na pasażera należy nacierać znienacka. Owszem, powala mu się trzymać w zanadrzu platfusa, hemoroidy, nawet pasożyty, za to nie może bić po oczach kolorowym tatuażem, włosami pofarbowanymi na zielono czy zaszytą jedną dziurką od nosa. Od kanara oczekuje się też w miarę pełnego uzębienia. Jakże bowiem funkcjonowałby na mobilnym stanowisku pracy, mówiąc „poprosem bilet”, „pzeciez ten bilet jest wcorajsy”, „a cóz pan mi tu za farmazony spzedaje”? Obniżałoby to respekt dla zawodu, który i tak bywa lekko traktowany przez podróżnych. A przecież wielu poważnych kontrolerów biletów ma swoje ambicje i traktuje ten zawód jako trampolinę do dalszych życiowych sukcesów.

Tak sobie napisałam dziś o kontrolerach, gdyż ostatnio obserwuje się ich wysyp. Nie, nie w autobusach czy tramwajach, lecz na eksponowanych stanowiskach państwowych. I sprawdzają bilety. Szczególnie tym gapom, którzy na nich nie głosowali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz