sobota, 16 listopada 2013

Ostre narzędzia.

To nieprawda, że nie jestem uzbrojona – końcu ukształtowała mnie zimna wojna. Jestem przygotowana na różne kataklizmy, w tym na bombę atomową, która spadłaby na stolicę. Odrzucam jednak tę myśl, bo nie w smak mi wizja, że wielu warszawskich przyjaciół wyparowałoby. Przezornie jestem zabezpieczona. Mam zapasy żywności zapakowanej w hermetyczne plastikowe pudełka, maseczkę na twarz oraz kilkanaście pomadek, kremów na cerę suchą oraz zmywacze do paznokci. (Cieszę się, że przekwitłam, bo podpaski zajmują dużo miejsca, a czas po ataku jądrowym może oznaczać tułaczkę i tobołek należy mieć nieduży.) Przyjmuję jednak optymistycznie, że wojny atomowej nie będzie. Bardziej boję się ataku jakiegoś chuligana albo kobieciarza na głodzie.

Posiadam sporą kolekcję damskiej broni białej. Cztery tasaki, trzy cążki do wycinania skórek przy paznokciach, jeden wyciskasz do czosnku służący do wydobywania informacji z męża powracającego z delegacji, a do wyrafinowanych tortur używam pędzelka od lakieru do paznokci. Jako kobieta nowoczesna lat 73+ nie używam natomiast wałków do ciasta i innych prymitywnych narzędzi z przeszłości, z chęcią natomiast sięgam po kajdanki i łańcuchy, które nabywam w sex shopie. I o wizycie w takim sklepie chcę w kilku słowach opowiedzieć.

Rok temu spadł pierwszy śnieg, więc zadzwoniłam do Władka lat 97 z propozycją żebyśmy się rozgrzali. Zareagował z ochotą, jak to bywa u Anonimowego Kobieciarza, ja jednak kazałam mu się ciepło ubrać i spotkaliśmy się przed moją klatką schodową. Poszliśmy na przystanek tramwajowy i wsiedliśmy do tramwaju jadącego do centrum. Sprawdziliśmy pasażerom bilety, po czym wysiedliśmy przy Kupcu Poznańskim. Stamtąd były już tylko trzy kroki do celu naszej eskapady.

- Wytrzyj buty – zarządziłam.
- Mam opory – odpowiedział Władek lat 97, wpatrując się w wycieraczkę, a na której było zdjęcie biustu Pameli Anderson.
- Kajdanki proszę – krzyknęłam do młodzieńca, który zbliżał się z przymilnym uśmiechem. – I pejcz! Nie pejczyk, ale pejcz, bo to na tego pana! – Tu wskazałam dłonią na Władka.
- Służę z przyjemnością – odpowiedział przystojny sprzedawca. Poszedł na zaplecze, skąd wrócił z solidnym batem. Podał mi go do ręki, a następnie wypiął się. – Proszę wypróbować, bo po transakcji nie przyjmujemy reklamacji.

Smagnęłam go solidnie trzy razy. Uśmiech nie zniknął mu z twarzy, choć pręgi na pupie musiały zostać.
- A kajdanki? – wtrącił się Władek, który błyskawicznie rozgrzał się. – Czy można wypróbować je na pana koleżance?

Dziś w Poznaniu jest zimno, a ja zastanawiam się, czy znów podobnie nie rozgrzać się. Ale boję się, że mogą nas rozpoznać i zaprotestować przeciw naszym zakupom. Dlaczego? Bo Władek lat 97 ukradł wtedy wycieraczkę.

piątek, 15 listopada 2013

Martwa natura?

Nie wiem, może zwariowałam. Wprawdzie mam wątpliwości, ale inni mogą ich nie mieć. No cóż, to chyba nie mój problem. Kartezjusz swój dowód na istnienie Boga zaczął od „dubito ergo sum”, czyli: wątpię, więc jestem. Zatem ci, którzy tak bezkompromisowo mnie oceniają, to bezbożnicy lub ateiści. A takimi krytykantami nie można się przejmować. Uff, od razu mi lżej na duszy.

Dość wstępu. Chcę ujawnić swój sekret. Rozmawiam z moim mieszkaniem. Z meblami, roślinami doniczkowymi, odkurzaczem, pralką Franią i drzwiami. Wymieniam też wiele gestów. Najczęściej uśmiechają się do mnie naczynia. Najsubtelniej robią to kieliszki do wina, natomiast te do koniaku robią to półgębkiem. Kufli się zaś pozbyłam, bo ich prostacki rechot zawsze mnie denerwował. Jowialne są natomiast głębokie talerze, płaskie zaś to wieczni optymiści. Lubię z nimi przebywać. Czekamy wspólnie, dzieląc się nadzieją na parującą porcję smakowitego drugiego dania. Lubię przeżywać zaspokojenie właśnie w towarzystwie płaskiego talerza. W kulminacyjnym momencie jestem gotowa nawet go wylizać.

Lubię zwierzać się moim roślinkom. Ostre dyskusje przeprowadzam jedynie z kaktusami, ale z wszystkimi pozostałymi rozmowy są miłe, kojące, dają mi wiele sił. Od fikusa czerpię informacje na temat polityki. Światowej i krajowej. Fikus ma dziennikarskie zacięcie. Inaczej niż paproć, która jest estetką rozprawiającą najchętniej o malarstwie holenderskim. Natomiast pelargoniom wszystko wisi, toteż od nich uczę się dystansu do codziennych problemów.

Stan finansów najczęściej analizuję w towarzystwie drzwi wejściowych. Wsłuchuję się w pisk zawiasów i to one alarmują mnie, że mija termin rachunku zapłaty za gaz. O płatnościach za prąd informuje mnie włącznik światła do łazienki. Jest w kontakcie chyba jakieś przepięcie, ale odczuwam go tylko wtedy, gdy dostaję od dostawcy prądu monit do zapłaty rachunku. Zaś z pralką Franią przeprowadzam rozmowy formalne, oficjalne i bardzo konkretne. Najczęściej chodzi o ukrycie dochodów przed skarbówką. A że takich kombinacji nie robię, to z Franią milczę. Dlatego napisałam, że to takie oficjalne. Milczenie najczęściej dotyka spraw konkretnych.

Lubię też śpiewać. Niestety, włącza się wtedy odkurzacz i wzajemnie próbujemy się zagłuszyć. Podobno sąsiedzi wtedy stukają w ściany i kaloryfery, ale nie jestem pewna, bo my z odkurzaczem nie mamy słuchu.

No to tyle mojego sekretu. Myślę, że to w sumie żadna nowina, bo każdy kto dobrze czuje się w swoim mieszkaniu, z nim rozmawia. A ci co nie gadają, tylko na mój protest zasługują. Bo to mruki i pseudointelektualne zgniłki. Pamiętajcie: dubito ergo sum!

czwartek, 14 listopada 2013

Sprawunki.

Mam lat 73 z plusem, ale jestem bardzo wysportowana. To wszystko przez zarządców sklepów, którzy dbają o moją kondycję fizyczną i stan ducha. Dziękuję handlowcom za rozciągnięte ścięgna, kręgosłup obudowany mięśniami, stalowe bicepsy i uda mocarne. Dziękuję.
Do sklepu lubię chodzić z Władkiem lat 97. To drągal, który potrafi z daleka zobaczyć każdą okazję. Jest moim okazyjno-promocyjnym AK-owcem. Jego głowa wystaje ponad regały i zawsze dostrzeże jakiś zakurzony towar, który udaje nam się kupić potem po przecenie.

Dziś poszliśmy do pobliskiego Piotra i Pawła.
- Widzisz coś?
- Nie.
- To wyjątkowo czysty sklep. Mówiłam ci, żebyśmy poszli do Biedronki – powiedziałam z wyrzutem.
- Adela, nie marudź, przecież nie przyszliśmy po zakupy, lecz dla gimnastyki. Dobrze grzeją, mamy wózek, gdzie można rzucić palto, światło jest mocne, więc chce się żyć, muzyczka leci miła, pozostaje tylko brać się do ćwiczeń.

Wyjęłam z kieszeni kartkę i zarządziłam.
- Dziś zaczniemy od ćwiczeń sypanych. Uwaga, kto pierwszy znajdzie najtańszy ryż?! Raz, dwa, trzy!

Wózek zawsze ustawiamy w kącie sklepu i to jest nasze miejsce startu. Potem idziemy krokiem Korzeniowskiego do wybranej alei i szukamy najtańszego produktu. Po towar nie schylamy się, lecz przysiadamy, jak ciężarowiec. Podobnie wstajemy i wygrywa ten, kto pierwszy ułoży towar w wózku.
- Wygrałam – pisnęłam z radością, gdy Władek podbiegł ze swoim ryżem. Podniosłam ręce w triumfalnym geście, ale już po chwili znów byłam skoncentrowana przed następną konkurencją. – Teraz czas na najtańszy proszek do prania rzeczy kolorowych. Szukamy trzech opakowań 1-kilogramowych. Uwaga! Raz, dwa, trzy, start!

Władek lat 97 na proszkach nigdy nie przegrał, tym razem również poległam. Potem biegaliśmy po groch, dwa kokosy, musli i komplet garnków emaliowanych. Wózek się wypełniał, a stan rywalizacji był remisowy – 3:3. Nadszedł czas dogrywki. Byliśmy już zmęczeni, zadyszani i spoceni. Od przysiadów bolały mnie uda, a ramiona i bicepsy od noszenia towarów na wyciągniętych rękach.
- Władek, o zwycięstwie zadecyduje paragon fiskalny powyżej 150 złotych. Start!
Podbiegliśmy do kas, każde z nas obstawiało inne stanowiska, i z wywieszonymi jęzorami czekaliśmy na zasobnych klientów. Sklep był na Wildzie, dlatego czekaliśmy aż 28 minut. Wygrał Władek, ale ja się nie martwiłam, bo już odsapłam zmęczenie i czułam się wspaniale. Pozostało tylko rozciąganie się po wyczerpującej gimnastyce.

Podjechaliśmy z wózkiem do regału ze zdrową żywnością i na najwyższą półkę upychaliśmy nasze proszki, groch i inne musli. Staliśmy na paluszkach, rozciągając mięśnie nóg. Wspaniałe ćwiczenie. I wtedy podszedł ktoś z obsługi.
- Co państwo robią?
- Odstawiamy towar – odpowiedziałam. – Ja protestuję przeciw tak wysokim cenom! I to gdzie?! Tu na Wildzie?! Nieprędko się tu pokażemy ponownie.

Wzruszyliśmy ramionami, odzialiśmy palta i wyszliśmy ze sklepu. Przed naszymi oczami ukazał się Lidl – miejsce naszej kolejnej gimnastyki.

środa, 13 listopada 2013

Seks na klęcząco.

- Adela, chciałbym żebyś się położyła.
- Jaką nadzieję w tym pokładasz, Władysławie?
- Czyżbyś była przy nadziei?
- Jesteś beznadziejny! Jak można wpaść na tak idiotyczny pomysł? Mam 73 lata i mały plus, lecz moja cera i nogi na to nie wskazują.
- Kładź się wreszcie!
- Ale po co?
- Muszę się zewrzeć z tobą w miłosnym uścisku.
- Niedobrze, znowu jesteś na głodzie – westchnęłam.

Władek lat 97 jest AK-owcem, czyli Anonimowym Kobieciarzem i od czasu do czasu ma napady chuci niemożebnej. Tak wielkiej jak zapał elity narodu północnokoreańskiego do nawrócenia świata na komunizm. Władek szczęśliwie nie jest już tak wysportowany jak kiedyś i nie potrafi wziąć kobiety na stojąco. Musi najpierw ją położyć, przewrócić i poturlać. AK-owiec uzależniony jest od turlania. W związku z tym uwielbia pozycje horyzontalne, ale tu powstaje problem semantyczny, który nakłonił mnie do odsunięcia sekretnej zasłony z alkowy i przytoczenia wczorajszej wieczornej rozmowy.

- Władku, dlaczego preferujesz pozycję po bożemu?
- Jam katolik. Ponadto jestem fanem papieża, to mój idol. On wie, co dobre dla mnie, dla ciebie i wszystkich innych baranków.
- Ale Franciszek I nigdy nie spróbował seksu! Czy ty wiesz, co to jest celibat?
- Papież jest ojcem świętym, a ojciec to sprawa święta. Nie na nasze to głowy, Adela. Ojciec to ojciec, jak coś mówi to wie, co mówi. Zresztą miałem sen.
- Sen?
- Siedzieliśmy z Frankiem I w piwiarni „U Marycha” przy ulicy Głogowskiej. Przy piątym piwie papież rzekł tak: „Synu, turlać kobietę możesz, ale bierz ją zawsze z przodu. Tylko tak jest po bożemu!”
- A to świntuch – wyrwało mi się.
- Że co?!
- Władku, przespij się. Weź znów we śnie papieża na piwo. Spytaj się, dlaczego seks po bożemu nie może być na klęcząco. No zbieraj się, już późno! Pamiętaj, na klęcząco! Oboje twarzą do świętego obrazka! Chyba trzeba do zwierzęcego aktu dodać coś mistycznego?

Władek lat 97 to nałogowiec. Gdy wpadnie w seksualne delirium, wtedy należy szybko odwrócić jego uwagę na coś innego. Odciągnąć od praktyki, kierując myśli na teorię. A z drugiej strony sama jestem ciekawa, co powie papież we śnie Władka lat 97. Czy zaprotestuje na pozycję od tyłu, ale za to na klęcząco i to przed świętym obrazkiem? Trudna sprawa. Będzie wiele punktów widzenia.

Oby znowu nie doszło do schizmy...

wtorek, 12 listopada 2013

Są dni, kiedy można mężczyźnie nawrzucać.

Kostek lat 53, który mieszka w kamienicy naprzeciwko, chce startować za rok do rady miasta. Jako świadome ogniwo elektoratu miejskiego postanowiłam wybrać się do niego, by poruszyć w najbardziej istotne zadania stojące przed radnym z naszej dzielnicy. Domofon był rozwalony, więc od razu wdrapałam się na III piętro. Zastukałam kołatką na drzwiach.

Drzwi otworzyła mi konkubina Kostka – Genia lat 47, kobieta uczynna i wiecznie uśmiechnięta (z tego wiem, że dieta Kostka i Geni uboga jest w produkty zawierające wapń). Genia wprowadziła mnie do kuchni, gdzie za stołem siedział Kostek i popijał kawę nad poranną gazetą. Usiadłam, przyszły radny odłożył gazetę, a konkubina podała mi świeżo zaparzonego szatana. Poprosiłam o śmietankę, ale Genia zakryła jej brak wstydliwym uśmiechem.

- Kostek, co zrobisz z chodnikiem? Jest tak nierówny, że idąc do ciebie, omal trzy razy nie wywinęłam kozła.
Młodzieniec lat 53 tylko zakrył usta. Wydawało mi się, że był to gest okazujący zdziwienie, ale Genia wyprowadziła mnie z błędu.
- Pani Adelo, Kostek będzie milczał aż do wyborów. Uznał, że cisza przedwyborcza powinna trwać rok.
- Genia, to wspaniale! Chyba nie przepuścisz takiej okazji?!

Stanęłam przy drzwiach, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki przyszłemu radnemu. Spojrzałam zachęcająco na Genię, ale ona patrzyła na mnie bezradnie, nie domyślając się pomysłu.
- Kostek, ty sknero niedomyta – zaczęłam. – Nie dość, że nie dajesz Geni pieniędzy na mleko, przez co biedaczka ma próchnicę, to jeszcze siedzisz w tym brudnym podkoszulku!
- Masz się częściej myć – poparła mnie Kostkowa konkubina, która nareszcie zrozumiała intencję mojej akcji. – To wstyd, żeby pani Adela musiała ci to wypominać. I pieniędzy na życie zostawiaj więcej. Ja futro muszę sobie kupić!

Milczący Kostek lat 53 tym razem oniemiał naturalnie.
- Idzie zima, a ty golić się będziesz codziennie – zagrzmiałam. – I brud zza paznokci będziesz usuwał. I chodnik naprawisz, i psie kupy usuniesz!
- I za zmywanie mi zapłacisz – dodała Genia. – I za odkurzanie, prasowanie, gotowanie też!
- Ustaw świnkę skarbonkę przy łóżku – doradziłam.
- Ku... mać – zaklął brzydko Kostek. – To ja pie...lę być radnym.
- Milcz – krzyknęłam. – Oddam na ciebie głos, synku, ale z psich kup będę rozliczała!

I wyszłam, zostawiając przyszłego radnego w zadumie. Schodząc po schodach jeszcze słyszałam protesty Geni przeciw zaniedbaniom Kostka. Uśmiechnęłam się. Wyjęłam z kieszeni cukierek mentolowy i zaczęłam powoli ssać. Mój oddech znów był świeży.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Polski język obcy.

- Władku – spytałam mego 97-letniego druha – czy nie uważasz, że powinniśmy zacząć ratować polski język?
- To nie ulega frekwencji.
- Bo łykamy różne neologozimy i w gardle stają nam kwantyfikatory nieporadnej pragmatyki słowa ojczystego.
- No to chlup w ten głupi dziób – AK-owiec wygłosił popołudniowy toast, wznosząc do góry dłoń z kieliszkiem napełnionym wódką z pigwą.
- Połejtuj.
- Że co?
- Poczekaj. Alkohol wysokoprocentowy zabija komórki nerwowe i dokonuje spustoszeń w gospodarce trawiennej naszego organizmu. Ścianki gruczołu zwanego wątrobą narażone są na paraliżujący nokaut. To jak plaskacz zaserwowany kochance proboszcza przez Gołotę.
- Czuję, że to nie był eufemizm – zauważył Władek lat 97.
- Ludzie codziennie powinni używać tautologii, a nie stosować gutaperki w miejsce czułych słówek.
- No to chlup w ten głupi dziób
- Połejtuj, tak się fajnie nam tokuje.
- Jasny gwint! Chyba na starość zostanę mizoginem!
- Potokujmy o metempsychozie – poprosiłam powstańca.
- Chyba już pójdę... Załatwię prokurę – obiecał na koniec AK-owiec.

Władek wziął pod pachę butelkę i bez słowa sobie poszedł. Dał mi tym samym pretekst do protestu. Dziś wzburza mnie echolalia, która przestała być charakterystyczna tylko dla dzieci.

Czy ja żyję wśród wariatów?

niedziela, 10 listopada 2013

O tym, jak literatura potrafi przywrócić człowieka do życia.

Zadzwoniła do mnie Sonia lat 48 i pochwaliła się, że zaczyna w listopadzie konsekwentnie realizować postanowienia nowowroczne. Spytałam, jakie. Odpowiedziała, że od miesiąca maluje paznokcie na jaskrawo-czerwony kolor, pije więcej niż dotychczas i szuka okazji do nieskrępowanego seksu. No cóż, już Nienacki pisał, że kobiecej pupy, choć przypomina skarbonkę, nie należy oszczędzać.

Myślałam, że Sonia chce się wprosić na drinka, bo pracuje w szpitalu i nie śmierdzi groszem, a u mnie barek zawsze pełny, ale pomyliłam się. Chciała jedynie przekazać podziękowania dla krewniaka, który opisał ją w książce pt. „Z czego składa się poznaniak”. tomasz.ka 2015 w rozdziale traktującym o rozporku mieszkańca stolicy Wielkopolski barwnie przedstawił jej łóżkowe sensacje. Jak kochanek kneblował ją, bo w chwili rozkoszy tak głośno krzyczała, że sąsiedzi się buntowali; jak teoretycznie, a potem praktycznie szkoliła młodego żołnierza, żeby potrafił przygotować żonę do seksu analnego; jak po dłuższej abstynencji osiągała orgazm poza łóżkiem, gdyż mając silny wytrysk obawiała się poplamienia pościeli. Krewniak zapewnił mnie, że zastosował autocenzurę, by nie epatować czytelnika zbytnim rozpasaniem.

Sonia lat 48 ma ciężką pracę. Obserwowanie pacjentów zmagających się z różnymi chorobami bywa przygnębiające. Ale Sonia wie, jak pomóc. Ostatnio zlitowała się nad mężczyzną światowym, poważnym i opanowanym. Dała mu książkę do poczytania, zaznaczając fragment, z którym powinien się zapoznać w pierwszej kolejności. Od tego momentu na twarzy pacjenta zagościł uśmiech. Więcej, zaplanował życie na czas po wyjściu ze szpitala! Hania już wie, że przyjedzie po nią kierowca i limuzyną zostanie odwieziona wprsot do wanny z jacuzzi.

Coś mi w tej historii nie pasowało. Postanowiłam zatelefonować do huncwota.
- Czy wiesz, że twoja książka wykorzystywana jest do nierządu?
- Co?
Wyłuszczyłam sprawę ze wszystkimi szczegółami.
- Ależ, ciociu! Mylisz nierząd z terapią – wyjaśnił Prezydent 2015.

Chyba nie doceniłam wpływu literatury na życie przeciętnego człowieka. Ale w tym miejscu muszę zaprotestować. Dlaczego ona tak silnie działa tylko na ludzi chorych?