sobota, 26 października 2013

Śmierć erekcji?

– Ksiądz proboszcz przygotowuje poważne kazanie na jutro – poinformowała nas Elwira lat 77, która wiele czasu lubiła spędzać w zakrystii kościoła pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. – Chce w miękki sposób poruszyć temat śmierci erekcji.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym, gdzie oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, jednak dostawczak spóźniał się, więc czas umilałyśmy sobie niespieszną rozmową.

– Najwięcej erekcji doznałam w Wenecji – przypomniała sobie Kunia lat 90. – Dużo dożów, Canal Grande, przystojni gondolierzy i nie wiesz, kiedy się stanie, gdy poczujesz się zalana gorącymi włoskimi emocjami.
– Nic nie mów! – odezwała się Malwina lat 92. – Odczuwam kaca, bo wczoraj chyba zbyt dużo grandziłam.
– Czy ksiądz proboszcz w trakcie kazania będzie sięgał po twarde fakty? – zaciekawiłam się.
– Wystarczy jeden twardy argument, by mnie przekonać – zawyrokowała Kunia. – Tylko proboszcz dużo ględzi, a ja nie lubię czekać.
– Ksiądz obiecał, że wdrapie się na ambonę – relacjonowała Elwira. – By z ambony nie wypaść, ma ona ściankę do pasa. Widać tylko połowę przewodnika stada. Za to nasz proboszcz ma twardy głos, co wynika pewnie z tego, że z naszą parafią ma twardy orzech do zgryzienia.
– Niby dlaczego?
– Bo większość jego owieczek to ochleje. Chyba z tego powodu chce wstrząsnąć stadkiem, przedstawić wizję śmierci erekcji wcale nie w Wenecji i nawrócić w ten sposób na życie w trzeźwości.
– Najgorsze, że potem ksiądz proboszcz zapije swoje słowa winem mszalnym. Neofici o suchym pysku mogą mu tego nie darować – zmartwiłam się.
– Nie narzekam na brak erekcji w dzielnicy – wyznała Malwina lat 92. – Wczorajsza balanga dała mi twarde argumenty na to.
– Nie wolno upijać się – obwieściła Kunia. – Zbadamy cię alkomatem.
– Bóg zapłać – podziękowała Malwina.
– To może pomódlmy się za twój kolejny rok życia – zaproponowała Elwira.

Podchwyciłyśmy pomysł, zmawiając różaniec święty w intencji trzeźwości oraz twardych argumentów w dzielnicy. Oczekiwanie na przyjazd furgonu z chlebem z piekarni odbyłyśmy w wyjątkowo inspirującej atmosferze wypełnionej duchem i dobrymi chęciami.

piątek, 25 października 2013

Wredne gejowskie sutki.

Leopold lat 57 wyjechał do Japoni, bo chciał być obsypany płatkami kwitnącej wiśni. Właśnie przyszedł do mnie list od Leoposia i pokazywałam koleżankom fotkę, którą nadawca dołączył do przesyłki.

– O, wiśnia! – krzyknęła z podziwem Kunia lat 90.
– Wpadł jak śliwka w kompot – Elwira lat 77 wykrzywiła usta z niesmakiem. – Ksiądz proboszcz już w zeszłym roku mówił, że po Leopolda wyciąga swoje łapska ten podstępny homoseksualizm.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku i jak zwykle urozmaicałyśmy oczekiwanie na przyjazd furgonu z piekarni rozmową.

– Wredne gejostwo! – wycharczała z wściekłością Malwina lat 92. – Przez gejów, my kobiety, żyjemy samotnie!
– Ale pokojowo – zaoponowałam. – Geje lubią pacyfizm, bo podczas wojny nie lubią iść na bagnety.
– Ksiądz proboszcz mówił, że oni lubią ostre rzeczy – zdziwiła się Elwira – dlatego jest zakaz i do naszego kościółka nikt nie wejdzie z bagnetem.
– Leopold jest bardzo ładnym mężczyzną – zauważyła Gertruda lat 59. – Nie oszpeca go nawet sukienka.
– Kurwa mać! – zaklęła Kunia.
– O co chodzi? – spytałam zdziwiona wulgarnością przyjaciółki.
– On jest w mojej sukience! – wrzeszczała drżąca ze złości Kunia. – Obiecał, że mi ją odmechaci!
– Japońce to urodzeni mechanicy – stwierdziła Malwina. – Na pewno znajdą sposób na odmechacenie sukienki.
– Mam lupę – Elwira sięgnęła do torebki. – Możemy się przyjrzeć, czy zmechacone kulki są jeszcze na sukience.
– Mam mieć geja w powiększeniu?! – zatrwożyła się Kunia.
– Na piersi coś widzę, na drugiej też – zobaczyłam jakieś szczegóły na Kuninej sukience przez Elwirową lupę.
– To sutki – oznajmiła Malwina, która miała kłopoty ze słuchem, za to dysponowała orlim wzrokiem. – Wredne gejowskie sutki!
– A mnie podoba się wiśnia. Ma ładne gałązki – zachwycała się Gertruda. – Są takie japońskie...
– Świnia! Leopold mógłby się chociaż ogolić! – narzekała Kunia. – Odda mi sukienkę całą w zaroście!
– Macie bardzo podobną figurę – oceniła Malwina. – Może dlatego sukienka tak dobrze leży na Leopoldzie.
– Co?!!

Nastąpiła chwila konsternacji, na szczęście zza zakrętu wyłonił się dostawczak ze świeżym pieczywem i mogłyśmy schylić głowę, sięgając do torebek i portmonetek, by przygotować pieniądze na zakup chleba i bułek.

czwartek, 24 października 2013

Ile grzybów w barszcz?

– Chyba ilu? – zastanowiłam się.
– Lepiej mówić szyfrem – odrzekła Kunia lat 90.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Obok nas pospiesznie przechodzili punktualni urzędnicy, spiesząc się do przekładania papierków z kupki na kupkę w pobliskim urzędzie skarbowym. W taki sposób zaskarbywali sobie uznanie przełożonych, którzy przez lata pracy na linii fiskalnej dorobili się jeszcze większych kup.
Rzeczywiście, lepiej było operować kodami.

– Bardzo ładna nazwa – pochwaliła Malwina lat 92.
– Bar „Szcz” brzmi bardzo po polsku – zgodziłam się. – Podoba mi się.

Kunia pękała z dumy. Jej obywatelska inicjatywa spotkała się dotąd z dużą aprobatą sąsiadek. Teraz czekała jedynie na urzędniczą aprobatę.
– Poświęcisz lokal? – dociekała Gertruda lat 69, która była w bliskich kontaktach z wikarym z parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego.
– Wolałabym prześwięcić klientów – odrzekła Kunia. – Nie wiem. Odpowiem, jak dostanę koncesję na sprzedaż piwa. Póki nie mam forsy z projektu obywatelskiego, póty nie będę robić planów.
– Na poznańskiej Wildzie jest sporo starych grzybów – stwierdziła Elwira lat 77.
– Ba! – zareagowałam na tę celną konstatację.
– Upatrzony przeze mnie lokal ma niewielką powierzchnię – zaniepokoiła się Kunia. – W bar „Szcz” wejdzie tylko kilka grzybów. Boję się szczególnie tych starych, bo oni wolniej piją i częściej sikają. Właśnie przez to mój projekt obywatelski może nie przejść przez urzędniczą weryfikację. Nie będzie takiej rotacji konsumentów, jak planowałam...
– Pst! – syknęła Gertruda, bo akurat przechodził spóźniony urzędnik. Lepiej nie było kusić losu, bo ci budżetowi pracusie mają swoje powiązania.
– Małe jest piękne! – pocieszała Klotylda lat 81. – Każdy urzędnik to potwierdzi!
– A Cyryl Ratajski? – zaniepokoiła się Kunia. – On był wielki.
– Mutant – prychnęła Emilia lat 58.
– Pomysł, by ściągnąć wszystkich starych grzybów w jedno miejsce jest epokowy – uznałam. – Policja i kobiety będą ich mieć na oku.
– Tylko czy zmieścimy wszystkie grzyby w bar „Szcz”? – martwiła się Kunia.
– Oj tam – machnęłam ręką, protestując przeciw tym błahym rozterkom.

A potem fuknęłam na kolejnego spóźnionego urzędnika. Przecież nie można przysypiać, gdy obywatelki chcą być rozliczone!

środa, 23 października 2013

Gładź męska.

- Mężczyźni wszystko spartolą – Kunia lat 90 wyraziła swoją opinię głosem nie dopuszczającym do sprzeciwu.

Akurat z tą tezą żadna z nas nie zamierzała polemizować. Są niepodważalne prawdy i ta należała do zbioru życiowych tautologii. Znajdowałyśmy się w mieszkaniu Kuni, której obiecałyśmy pomóc w remoncie dużego pokoju. Miałyśmy na sobie ubrania robocze, na głowie kapelusze uformowane z dzisiejszego Faktu i Super Expressu, na nogach stare buciory z antypoślizgową podeszwą.

- Elektrykę zostawcie mnie – poprosiła Malwina lat 92. – Przy dużym natężeniu prac z prądem czuję napięcie, ten specyficzny strumień elektronów, a wszystko zaczyna się od cewki...
- Cewki indukcyjnej? – upewniała się Elwira lat 77, która akurat mieszała z wodą masę gipsową.
- Władka nie mogę namówić nawet do wbicia gwoździa w ścianę – poskarżyłam się, przypatrując się kilogramowemu młotkowi, który dzierżyłam w dłoniach.
- Sufit zdążyłam wymalować wczoraj. Dziś zrobimy sztukaterię na ścianach – zarządziła Kunia. – Adela, będziesz mnie zmieniała. Ja zacznę od kaloryfera.
- Kaloryfera? Czuję, że robi mi się gorąco – Malwina otarła pot z czoła. – Do którego oczka podłączyć ci prąd?
- Do obu. Lubię, gdy mruga.
- Mężczyzna często świeci oczami – przytaknęła Elwira. – Wyjątkiem jest ksiądz proboszcz, ale to człowiek święty.
- Nie święci garnki lepią – osądziła Kunia. – Dobra, Elwira, podawaj tę gładź!

Kunia narzuciła masę gipsową na packę i zaczęła formować na ścianie poprzeczne mięśnie męskiego brzucha.
- Twój gipsowy Golem w połowie będzie wystawać ze ściany? – spytałam.
- Zady zrobimy na przeciwległej ścianie, z tymże na różnych wysokościach. Z przodu chcę mieć jeden egzemplarz, natomiast tyłów będzie tyle, ile da się wepchnąć.
- Szkoda – pożaliła się Malwina. – Myślałam, że zrobię ci więcej gniazdek.
- Mam nowy towar! – poinformowała Elwira, która całyczas mieszała masę gispową.
- Skończyłam kaloryfer – pochwaliła się Kunia. – Twoja kolej, Adela. Weź się za penisa.
- W wzwodzie?
- O wieszakach pomyślę podczas remontu przedpokoju.

Duch wspólnej pracy sprawiał, że nie czułyśmy zmęczenia. Szybko uformowałyśmy męskie kształty, Malwina połączyła kabelki, oczka mrugały, a my wzięłyśmy się za wygładzanie. Kunia chciała, by kilka pośladków zostawić jej szorstkich, ale nie mogłyśmy się powstrzymać i wszystkie wyszły wypolerowane na glanc.

Człowiek z gipsu wyszedł tak dobrze, że nawet Wajda mógłby nam pozazdrościć.

wtorek, 22 października 2013

Tylko ona jedna.

Dziś przed sklepem ustawiła się nieco mniejsza kolejka niż zwykle. W oczekiwaniu na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku zabrakło Bogusi lat 66. Biedaczka przeziębiła się i poprosiła Malwinę lat 92, by ta zakupiła dla niej chleb na śniadanie. Bogusia zwykle ustawiała się na końcu ogonka, gdzie nie odzywała się często, co najwyżej potakując słowom swojej sąsiadki lat 92. Właściwie nie zauważyliśmy jej nieobecności, gdyż Malwina zapomniała podzielić się tą wiadomością.

Tymczasem nadjechał furgon z piekarni. Tym razem prowadził go dorabiający do emerytury Ildefons lat 67, który dostawczaka zwykle prowadził płynnie, nie narażając nas na swąd palonej gumy czy nieznośny pisk hamulców. Dziś początkowo było podobnie. Ildefons jechał powoli wzdłuż ogonka, przypatrując się twarzom oczekujących na niego kobiet. Jednak nie zaparkował wozu delikatnie, tylko obdarzył nas przeraźliwym zgrzytem hamulców. Następnie szybko wyskoczył z szoferki i cisnął pytaniem w kolejkowiczki:

- Gdzie jest Bogusia?
Zdziwione rozejrzałyśmy się dookoła, szukając wzrokiem Bogusi, a niedosłysząca Malwina odpowiedziała kierowcy pytaniem na pytanie.
- Ildefonsie, gdzie wyrobiłeś takie muły?
Rzeczywiście, odkąd Ildefons zaczął dorabiać w piekarni i przenosić skrzynki z bułkami i chlebem, to wyrobiły mu się bicepsy i rozwinęła klatka piersiowa.
- Nie ma Bogusi? – Ildefons ponowił pytanie, jednocześnie otwierając drzwi od paki samochodu dostawczego. Wyciągnął jeden bochenek chleba i zaczął nerwowo skubać skórkę.
- A może Bogusia jest już czerstwa? – wyrwała się Kunia lat 90.
- Dobry Jezu, a nasz Panie – Elwira lat 77 rozpoczęła modlitwę, którą brutalnie przerwałam:
- Pewnie zaspała. Kto mieszka najbliżej Bogusi?
- Synku, chodzisz na siłownię? – dociekała Malwina.

Ildefons nie mógł dojść do siebie. Zdarł już całą skórkę z piętki chleba i zaczął miętosić palcami miąższ, lepiąc z niego kulki.
- Tylko ona jedna... – westchnął, a w kącikach oczu szofera pokazały się łzy.
- Co ona jedna? – zainteresowała się Kunia.
- Tylko ona jedna... – zapłakał Ildefons.
- Taki chłop z mułami, a się maże – Malwina pokręciła głową. – Powiem Bogusi to się zdziwi!
- To Bogusia nie jest czerstwa? – kierowca wykrzyknął pytanie wprost do ucha Malwiny.
- Zasmarkana tylko. Spójrzcie, tkwi z tym swoim nochalem przy szybie i macha nam chusteczką.

Ildefons gwałtownie obrócił się, po czym z oskubanym chlebem wbiegł do klatki, gdzie mieszkała Bogusia i Malwina. Przyjęłam to ze zrozumieniem, ale niektóre dziewczyny psioczyły pod nosem, że dostawa pieczywa się opóźnia, a chleb stygnie. No to otworzyłam pakę i sprzedałam niemal wszystko, co było w środku. Ale o tym cicho sza, bo zrobiłam to poza kasą fiskalną.

poniedziałek, 21 października 2013

Salony Pierd-w-Garden.

– Owszem, najbogatszy Polak też ma wzdęcia – zaopiniowała Kunia lat 90 – ale jego bąki pachną. Jestem pewna, że ma wokół siebie wielu wdzięcznych wąchaczy.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem na dole, oczekując na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku. Lubiłyśmy mączne wyroby z piekarni z Puszczykowa.
– Salony Pierd-w-Garden – przytaknęłam.
– Hę? – zahęchała Malwina lat 92.
– Nie hęchaj – pouczyła Elwira lat 77, na co zareagowałam wdzięcznym spojrzeniem, a potem uścisnęłam dłoń Wirki.
– Co? – poprawiła się Malwina.
– Elity pierdzą kwieciście – stwierdziłam. – Mają przydomowe oranżerie i tam wychodzą zanieczyszczać powietrze. Ocieplają klimat pod szkłem, za co hodowane rośliny odwdzięczają się swoim naturalnym aromatem.
– Symbioza – zgodziła się Kunia.
– Pecunia non omlet – wyjaśniła Gertruda lat 59. – Ze zbuka non omlet. Jeśli bogate chłopy i baby jedzą to, co zbiorą z oranżerii, to pierdzą pomarańczowo lub cytrynowo. Chciałabym być bogata i przestać puszczać cebulowe bąki.
– Władek lat 97 puszcza kanałowe gazy – poskarżyłam się. – AK-owiec nie może zapomnieć swego udziału w powstaniu warszawskim. Taka trauma.
– Myślę, że mój stary umarł od swojego smrodu – przypuściła Malwina. – Nie lubiłam gotować grochówki i fasolowej, ale on mnie zmuszał. Dobrze, że spaliśmy w różnych pokojach...
– Nie zapominajmy, że elity jedzą meduzy, rekiny i inne ośmiornice – wyjawiła Kunia, która zawsze wiedziała, co w trawie piszczy. – Pod wodą smród inaczej się rozchodzi.
– Bogaci rozpływają się w pieniądzach, zanurzają się w luksusie, a przy tym mało kładą na tacę – pożaliła się Elwirka. – Ksiądz proboszcz twierdzi, że ludzie z Pierd-w-Garden to są skąpi i chytrzy grzesznicy.

W tym momencie przechodził obok nas Władek lat 97, który zdążał do sklepu, by kupić sobie pół litra cytrynówki na śniadanie.
– Kurwa – zaklął okrutnie. – Ja mam kasę. Kupię wam chleby.
Powstaniec wepchnął się na początek kolejki, puścił wiatr o sile huraganu i dźwięku trąb jerychońskich, a potem spojrzał na nas z góry. AK-owiec to przedwojenny dryblas o wzroście ponad 190 cm. Nie wiedziałyśmy, co powiedzieć, więc milczałyśmy. Tymczasem nadjechał furgon z piekarni i po chwili Władek dotrzymał słowa.

Po wyjściu ze sklepu sporo dziewczyn głęboko odetchnęło, niestety, aromat pierda AK-owca dawno się ulotnił i poszybował nad Poznaniem.

niedziela, 20 października 2013

Filematologia.

Gdy wyszłam z klatki schodowej, by ustawić się w ogonku, gdzie codziennie oczekujemy na przyjazd z piekarni dostawczaka ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku, to zobaczyłam dwie obłapujące się przyjaciółki. Przed witryną sklepową Kunia lat 90 obsypywała pocałunkami twarz Malwiny lat 92. Obok stała Elwira lat 77, która, wystawiając twarz z przymkniętymi oczami, podniesionym głosem domagała się:

– Teraz moja kolej!
Przeszłam szybko przez ulicę i dołączyłam do grupki ekstrawagancko i nieprzystojnie zachowujących się sąsiadek.
– Co jest grane? – spytałam.
– W Europie najrzadziej całują się Niemcy – rzuciła Gertruda lat 59, która próbowała wypchnąć z kolejki po pocałunek Elwirę.
Malwina na chwilę odłączyła swoje usta od warg Kuni.
– Czuję, że wzrasta mi produkcja serotoniny i endorfin – wyznała. – Organizm też mam lepiej dotleniony.
– Ja też chcę! – podskakiwała Elwira, kaprysząc jak dwuletnie dziecko.
– Jest już zimno – obwieściłam. – Będziecie mieć sine usta, które później wam spierzchną. Dziewczyny, przestańcie tak przywierać do siebie.
– Muszę wyleczyć kaszel – rzekła Kunia, która po wypowiedzianych szybko słowach znów przyssała się do Malwiny.
– A ja mam podagrę – denerwowała się Elwira. – Miałyśmy zmieniać się co 2 minuty – wyrzuciła w stronę śliniących się kobiet.
– Nie możesz pocałować się z Gertrudą? – spytałam.
– Ja mam świerzb – wyjaśniła Trudka. – Wprawdzie w średniowieczu wierzono, że pocałunkiem i to można wyleczyć, a nie tylko kaszel, podagrę czy wrzody na języku, to dziewczyny jednak się boją, że się zarażą. Adela, może my się wymienimy płynami fizjologicznymi?
– Nie, dziękuję – odrzekłam. – Dzięki pocałunkom zdążyłam przez całe swoje życie podzielić się 40 tysiącami drobnoustrojów, 250 gatunkami bakterii, 70 gramami białka i niemal 50 gramami tłuszczu.
– Byłam kiedyś z Papuasem – przypomniała sobie Malwina, która oderwała się od Kuni, by zaczerpnąć oddechu. – Z miłości obgryzał mi rzęsy. Dał mi wiele dobrego, ale zbyt lubiłam mieć włosy na powiekach. Musiałam go rzucić.
– Więc całujecie się dla zdrowia? – zdziwiłam się. – Nie dla przyjemności?
– Chcemy przedłużyć sobie życie o co najmniej 5 lat – odrzekła Gertruda, po czym wystawiła twarz do pocałunku.

Ja jednak też się bałam świerzbu, dlatego przywarłam do ust Elwiry. W okamgnieniu poczułam 3 nowe bakterie oraz gram białka pachnący kadzidłem. Zrozumiałam, że musiała wczoraj ukraść pocałunek proboszczowi. Nie było jednak jak zapytać, bo Elwira wepchnęła mi język głęboko do gardła.