sobota, 17 maja 2014

Wymyk, odmyk, pumpernikiel.

- Władku, najważniejsze w wymyku jest to żeby włosy nie zaplątały się o drążek – wystękałam, wisząc pod nadprożem drzwiowym i przygotowując się do wykonania ambitnego ćwiczenia gimnastycznego.
- Adela, czy ty nie możesz zrobić normalnego koziołka? Przecież nie musisz tego robić na twardej podłodze!
- A teraz odmyk.
- Skoczę po materac z sypialni, tak ci będzie wygodniej i nie będziesz ryzykowała życiem.
- Koziołki są dla uczniów szkół podstawowych, a nie dla wiarusów oraz żelaznej damy, jaką jestem ja.
- O Boże! – zatrwożył się Władek lat 95, przypatrując się mojej naturalnej małpiej zwinności.
- Gdybyś przyszedł później, to ciśnienie podniosłaby ci tylko kawa. Teraz twoja kolej – gestem zaprosiłam druha na drążek. – Musisz dbać o siebie, mój mężczyzno-tężyzno. Inaczej sobie nie poradzisz z cukrem.
- Nie mam problemów z cukrem. Ostatnie wyniki badania krwi miałem idealne.
- Musisz kupić 10 kilo na zapas, bo nie wiadomo, czy cena cukru nie wzrośnie jeszcze bardziej. Dalej, jazda na drążek!
- Idź się utop, nie zawisnę!
- Tchórzysz? Ty, powstaniec warszawski?
- Od dwóch dni mamy post, a tobie zachciało się cukru? I ćwiczeń? Może byśmy lepiej coś zjedli?

Popatrzyłam z dezaporbatą na sztywnego AK-owca, prychnęłam pogardliwie, wyraźnie dając mu do zrozumienia, gdzie mam takich mięczaków, którzy unikają ruchu o poranku, po czym udałam się do kuchni. Sama zrobiłam się głodna, więc wyjęłam z chlebaka pumpernikiel.
- Wolisz z miodem czy melasą?
- Czy melasa jest buraczana, czy trzcinowa?
- A którą wolisz, bo ja mam pumpernikiel z melasą trzcinową?
- Z szynką. Chciałbym chleba z szynką.
- Pumpernikiel sam w sobie jest wykwintny. Niczym ci nie obłożę, bo odkładam pieniądze na cukier.
- Czy ty wiesz, że w XVII wieku pumpernikiel oznaczał w języku niemiecim zakalec?

Spojrzałam z wyrzutem na Władka, bo nie dość, że zrobił wymyk od gimnastyki, to jeszcze odmykał się od jedzenia razowego chleba. Jego postawa była dla mnie jak razy brutala, który ranił gospodynię w jej królestwie, czyli kuchni. Postanowiłam zaprostestować i postawiłam przed nim kawę bez cukru.
Ciśnienie obojgu nam skoczyło.

piątek, 16 maja 2014

Trochę to ciut za mało.

Władek lat 98 wniósł do mojego mieszkania powiew rześkiego powietrza i specyficzny zapach słońca, który przewietrza zatęchły zapach zimy i sprawia, że nawet palto jest uśmiechnięte. Jednak sam AK-owiec sprawiał wrażenie osowiałego, wyciągając zza pazuchy wisielczy humor.

- Adela, trochę chce mi się umrzeć – obwieścił powstaniec, przerywając siorbanie kawy, którą mu przygotowałam.
- Nie uda ci się, Władku – odpowiedziałam. – Trochę to o ciut za mało, aby udało się zejść. Żeby umrzeć musiałbyć mocno się spiąć, a ty przecież nie lubisz wysiłku.
- To prawda. Gdybym miał więcej samozaparcia, to zostałbym mistrzem świata w podnoszeniu ciężarów. W sumie dobrze się stało, bo nie lubię dźwigać.
- Wiem, prosiłam cię kilka razy byś kupił mi cukier.
- Obawiam się, że mogę nie udźwignąć ciężaru śmierci – westchnął ciężko Władek.
- To tym jesteś taki przybity?
- Powiem prosto: mam 98 lat, leczę prostatę, unikam gryzienia twardych owoców, ale nadal podobają mi się maturzystki. Trochę się do nich przystawiam, ale sama powiedziałaś, że trochę to o ciut za mało. Czy to dlatego nie mam wyników?

Zafrasowałam się. Dotychczas wydawało mi się, że terapia Anonimowych Kobieciarzy, jaką zorganizowałam Władkowi dała skutek, a tu masz, Adelo, placek.
- Posyp głowę popiołem, Władku!
- Po co?
- Wykorzystaj Popielec do własnej przemiany. Bądź Feniksem z Wildy! Zalśnij siłą diamentu!
- To znaczy co mam zrobić?
- Wyobrażaj sobie, że każda napotkana kobieta jest mężczyzną. Dla ułatwienia nazywaj w myślach panie swoim ulubionym męskim imieniem.
- Adela, do ciebie też mam mówić per Zygmuncie?
- Ja dla ciebie nie jestem kobietą, lecz terapeutką – powiedziałam z dumą.
- I to mi pomoże?
- Trochę.

W tym momencie wstydliwie zasłoniłam dłonią usta. Trochę to przecież o ciut za mało. Trochę to największa polska przywara, którą z całych sił oprotestowuję. Trochę to polityk reformuje, ksiądz nawraca i feministka się podoba. Trochę to tak naprawdę nic. A nic to zbiór, który nie może być trochę pusty.

czwartek, 15 maja 2014

Wpuściłam pod dach Antychrysta! A niech mu tam. Tam tam.

Johansson Mbelele lat 29 w niedzielę puścił się w miasto, by poszukać wybranki swego serca. Tymczasem zadzwonił do mnie krewniak z przestrogą, żebym uważała na drugi szwedzki Potop, gdy czarnoskórzy przybysze z Północy biorą w jasyr polską siłę rozrodczą, perfidnie osłabiając nasz system emerytalny. Porozmawialiśmy chwilę o współczesnych zagrożeniach cywilizacyjnych, a wkrótce potem poszłam się położyć. Mbelele wrócił późną nocą. Wszedł do mieszkania z wywieszonym jęzorem. Wpuściłam go do jego pokoju i zamknęłam szczelnie drzwi, bo uprzedził mnie wcześniej, że głośno chrapie. Zawiasy jednak wytrzymały i dziś z samego rana przy kubku gorącej herbaty zaczęłam wypytywać młodego Szweda o wczorajsze podboje miłosne.

- Spotkałeś ładne dziewczyny?
- Ma rozumieć. Główka Mbelele pracować.
- Byłeś w jakimś klubie?
- Zaczepić 4 kobieta pod Fara. Nie na raz.
- Pod kościołem farnym? – spytałam z niedowierzaniem.
- Ma rozumieć Mbelele siebie. Ciocia religijna duża?
- Szukasz bogobojnej żony? – dopytywałam się.
- Chcieć iść pod katedra, ale Fara być w porządku tu. Dobra audyt tam z wiela kobieta robić, bo 4 dała zgoda.
- Że co?
- Ja thetan.
- Niby kim jesteś?
- Ja lubić badać reakcja, moment, ja patrzeć słownik: skórno – galwaniczna, potem określanie emocje kandydatka, by być finale połowica Mbelele. In Szwecja, in Hollywood tu, być bardzo popularna sposoba.
- Mbelele, ale o co chodzi?
- Moja żona musieć trzymać czystość umysł reaktywna. Ja brać w metafora gumka myszka i czyścić rozum kobieta z aberracja. Ma rozumieć Mbelele siebie.
- Widzę, że jesteś zadowolony z siebie.
- W każda scjentolog główka pracować!
- Jesteś scjentologiem, Antychryście?!
- Ze Szwecja!

W pierwszym momencie chciałam zaprotestować przeciw pogańskiej wierze w rozum, ale machnęłam ręką, bo wiem, że zrobią to za mnie brukselscy urzędnicy. Tymczasem przytuliłam Mbelele do piersi, żywiąc nadzieję, że uda się dzieciakowi zaznać takiego żaru, jaki miał jego dziadek ze mną. Ale trochę się niepokoiłam, bo co to za mężczyna, który na widok kościoła krzyczy „O, Fara!”.

środa, 14 maja 2014

Szwedzkie gadanie.

Dziadka Mbelele Johanssona poznałam pod koniec lat 50. Był lewicującym członkiem władz związku zawodowego stoczniowców z Malmö, który postanowił poszukać żony na Południu. Wylądował przez moment na poznańskiej Wildzie i powiadam wam, że było gorąco. Oj, jak bardzo. Ale Gudmund postanowił dalej szukać żaru i w końcu wylądował w Kenii, skąd przywiózł sobie do Szwecji żonę. Z Mombasy, bo Gudmund gustował w portowych dziewczynach. Tak oto począł się Nbone Johansson, który po 25 latach też spiknął się z dziewką portową, z tymże z Luandy w Angoli, która leży w przeciwieństwie do Mombasy po drugiej stronie afrykańskiego kontynentu. W ten oto sposób po dziewięciu miesiącach w Malmö zaczął kwilić mały Mbelelek.

Z Gudmundem prowadziłam żywą i gorącą korespondencję i wiem, że z tego powodu nasza bezpieka wysłała na kurs językowy dwóch swoich agentów. Poznali oni tam trzy czarodziejskie szwedzkie słowa: varsågod, tack i förlåt, czyli proszę, dziękuję i przepraszam. Gudmund wysyłał do mnie syna na wakacje, a że Nbone się podobało w mojej dzielnicy, to i Mbelelka, kiedy podrósł zaczął do mnie wysyłać. A Murzyn na Wildzie to nie byle kto! Szczególnie, gdy czarnoskóry piękniś jest hydraulikiem.

Mbele poprosił mnie, bym nie nazywała go już Mbelelkiem, bo ma 29 lat i jest poważnym mężczyzną, który chciałby sobie tutaj znaleźć żonę. Fascynowała go uroda słowiańskich panienek oraz fakt, że skóra jego dziecka będzie miała bliższy kolor do Michaela Jacksona, którego był gorącym fanem.
- Ciociu Adelo, a ciocia woli brunetki czy blondynki?
- Etam, szwedzkie gadanie. Jesienna róża powinna mieć kasztanowe włosy.
- Czy z wybranką powinienem pójść do kina czy na dyskotekę?
- Etam, szwedzkie problemy! Nie zaciemniaj sytuacji, tylko rozjaśnij dziewczęcą główkę światełkiem wiedzy. Jesteś w końcu hydraulikiem!
- A wie ciocia, że skrócenie pasma reklam w telewizji publicznej Szwecja zawdzięcza hydraulikom?
- Nie żartuj – zareagowałam zdziwiona.
- Zauważyliśmy, że w pewnych popołudniowych i wieczornych porach jest większe zużycie wody. Powiązaliśmy to z blokami reklam, podczas których ludzie się kąpią, spłukują kupę i nalewają wody do czajnika na herbatę.
- I takim szwedzkim gadaniem, Mbelele, zdobędziesz wdzięczne serce niewieście.
- Skoro tak mówisz, ciociu...

I Mbelele wyruszył w miasto ze światełkiem szwedzkiej wiedzy na murzyńskim języku. A ja w tym miejscu chciałam zaprotestować przeciw polskim hydraulikom, którzy są tylko piękni, ale z nauką są na bakier.
Nieładne, panowie od rur!

wtorek, 13 maja 2014

Nie garnę się do garnków.

Tarczą zegarową ludzkiego życia jest dno garnka. Wskazówki obracają się, a garnek niezmiennie tkwi w środku naszej egzystencji. Najpierw człowiek żyje na garnuszku u rodziców, potem chłopcy dociekają, jakie gary pracują pod maską ich ulubionego auta, natomiast dziewczęta zakochują się w Gary Cooperze albo innym Garfildzie. W kotle się gotuje, dopóki same nie musimy warzyć strawy dla naszego wybrańca. Najpierw podajemy królewiczowi frykasy, potem po jego fochach reagujemy adekwatnie i rzucamy mu na michę łyżkę kaszy gryczanej. (Jak pyskuje – dorzucamy drugą.) W końcu dno garnka naszego jestestwa zaczyna się przypalać i wiemy, że już niedługo trzeba będzie stąd zmykać. Dlatego ja nie garnę się do garnków. Unikam ich jak ognia na kuchence gazowej.
Władek lat 98, który jak zwykle pojawił się na drugim śniadaniu, dotychczas nie znał mojego poglądu na ludzką egzystencję. Zresztą nie oczekiwałam od niego zrozumienia. AK-owiec, czyli Anonimowy Kobieciarz był strasznym żarłokiem i najchętniej objadałby się do granic przyzwoitości.

- Adela – krzyknął od progu. – Jestem bardzo głodny.
- Mam dwie kanapki z salcesonem.
- Chcę coś gorącego! – zażądał.
- Nie da rady. Nie garnę się do garnków.
- Od kiedy?
- Czy to ważne?
- Ogromnie. Mój żołądek z nieciepliwością oczekuje od ciebie wyjaśnień. I proszę bez marnych wykrętów!
- Nie garnę się od dawna, ale dopiero dziś to zdefiniowałam.
- Uważam, że powinnaś się ogarnąć. Coś zrobić ze sobą. Na przykład zmienić fryzurę, a potem ugotować pomidorową.
- Pomidorową? – żachnęłam się.
- Ewentualnie może być ogórkowa. Na żurek też nie będę narzekał.
- Wiesz, co ci powiem? – rozpoczęłam tyradę, ale powstaniec mnie ubiegł, wtrącając zapobiegliwie słowa:
- Oczywiście najpierw powinnaś zmienić fryzurę.
- Jesteś straszny. Powiadam ci: żałosny i egocentryczny.
Wybuchnęłam płaczem.
- Nawet nie zauważyłeś, że właśnie wczoraj byłam u fryzjera. W drodze do domu spotkałam księdza Tadeusza i jemu wyspowiadałam się ze swoich marzeń…
- Spowiadasz się z marzeń?
- I z planów na przyszłość. Wyznałam mu, że marzę, być stał się szarmancki.

Znów z oczu chlusnął mi potok łez. Władek zrobił głupią minę i w geście pojednania poszedł na kuchnię zrobić jajecznicę. Przyznam, że nawet mu się udała. To kolejny argument, by mężczyźni garnęli się do garów.

poniedziałek, 12 maja 2014

Zgodziłam się na włamy.

Zawsze byłam dobrym kierowcą, dlatego bardzo wkurzają mnie źle zaparkowane samochody. Blokują wyjazdy z bram, auta stają niemal na skrzyżowaniach, a jak już jeden z drugim wjadą na chodnik, to w takiej odległości od drugiego samochodu, że możnaby tam zaparkować wózkiem dla niemowląt.

Rano jak zwyle udałam się do sklepu na dole. W ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa spotkałam się z Kunią lat 90. Przywitałyśmy się serdecznie, by potem biadolić nad sposobem poruszania się po naszej dzielnicy, gdzie z jednej strony ocierasz się niczym blachara o maski samochodów, z drugiej strony lawirujesz między odchodami psów i gołębi, których szczególnie mocno nie znoszę. A przecież jakość parkowania przekłada się na ilość stojących samochów, a tym samym na mniej miejsca na sranie dla psów, kotów i gołębi. Tak to motoryzacja i popularność przekłada się na estetykę na poznańskiej Wildzie.

Kunegunda jest bardzo kreatywną osobą, z którą z niejednego pieca jadłam. Zawsze jestem otwarta na jej inicjatywy, przyznam jednak, że dziś mnie zaskoczyła.

- Adela – zaczęła szeptem – Zbych lat 44 zaoferował się nam pomóc.
- W czym? – spytałam, nie przeczuwając dokąd zmierza jej inicjatywa.
- Już zadbałam o przydzielenie ról. Ja będę kierować ruchem, Zbych po kolei otworzy nam wszystkie samochody, a ty usiądziesz za kierownicą.
- Że co?
- Musimy zaprowadzić porządek na Wildzie. Ordnung muss sein, jak mawiał mój tatuś.
- Twój tatuś tak mówił?
- Szprechał. Ja też potrafię. Mam zaszprechać?
- Może nie… Powiedz lepiej coś o twoim planie.
- My zaczynamy o zmierzchu. Zbych zjawi się po 20, a do tego czasu musimy oszacować, ile bryk przesuwamy.
- Bryk? Obawiam się, Kunia, że możemy beknąć za to brykanie.
- Nie możemy bekać. Akcję pownniśmy wykonać w absolutnej ciszy.
- To nie będziemy odpalać silnika?
- Raczej nie. Zbych przyprowadzi dwóch kolegów z siłowni. Obiecał, że przypilnuje, by zdjęli złote łańcuchy, żeby nie błyskało się po ciemku.
- Czyli całkowita konspiracja?
- A jakże!

Minęło kilkanaście godzin i w ten sposób po raz pierwszy w życiu uczestniczyłam we włamaniach do 116 aut naraz. Jeżeli miasto jest rzeczywiście monitorowane, to moja twarz będzie uwidoczniona na miejscu kierowcy. Jest możliwe, że stanę się popularna. Nie to jest jednak ważne, lecz to, że psy, koty i gołębie nie będą miały gdzie srać. Choć co do gołębi nie jestem taka pewna…

niedziela, 11 maja 2014

Urodziłam się jako angielski dżentelmen, ale potem to już wędrowałam tylko na Wschód.

Najlepsze maniery miałam tuż po urodzeniu. Trwało to krótko, bowiem do czasu, kiedy po raz pierwszy miałam okazję spotkać się z mężczyznami. Już w wieku 3 lat zrozumiałam, że faceci nigdy nie dorosną i na zawsze pozostaną chłopcami. Z tym było łatwo się pogodzić, ale już z faktem, że wpłyną na obniżenie jakości mego wrodzonego obycia, manier i szyku, to już była dla mnie gorzka pigułka do przełknięcia.

Urodziłam w 1937 roku, więc żłobek jeszcze zdążyłam zaliczyć, ale o przedszkolu nie było już mowy. Za to popatrzyłam sobie na chłopców w mundurach polskich, faszystowskich i radzieckich. Bombowe dzieciństwo przyniosło ze sobą różne doświadczenia, wszystkie jednak doprowadzały do tego samego finału: cierpienia kobiet zadanych przez emocjonalnych niedorostków.

Przypominam sobie Maciusia lat 10, który latem 45 roku chciał się ze mną pobawić w żołnierza Armii Czerwonej. Ja miałam być jego mamusią.
- Uciekaj, Adela! – zarządził.
Potem wyciągnął siusiaka i kazał mi krzyczeć. Nigdy nie lubiłam biegać, więc zrobiłam tylko kilka kroków w kierunku wiadra z zimną wodą i wylałam zimny kubeł na głowę Maciusia. Odtąd metoda lodowatego strumienia na rozgrzany łeb stosowałam na każdego chłopca. W tym i Władka lat 98, który podobnie jak większość Polaków jest emocjonalnym niedorostkiem.

Chłopcy byli, są i będą chłopcami. Niczym więcej. Ci wokół mnie, co najczęsciej mają powyżej 60 wiosen, też siorbią, mlaskają, puszczają wiatry, bełkoczą, bywają agresywni, natrętni, niechlujni, rubaszni i prostaccy, płytcy i aroganccy, niedouczeni i wiotcy psychicznie. Stają na baczność, gdy krzyknę srogo, chcą się tulić do piersi, gdy okażę odrobinę współczucia. To bachory.
Wyszłam dziś na spacer do Parku im. Jana Pawła II i natknęłam się na Alojzego lat 85. Zaproponował byśmy przycupnęli na ławce. Alojzy przez lata dokonywał samokrytyki na różnych zjazdach partii, więc doszłam do wniosku, że mogę z nim podzielić się refleksją, jak postrzegam mężczyzn. Wygłosiłam długą tyradę, opowiedziałam nawet o swojej przygodzie z dzieciństwa z Maciusiem lat 10, a on tylko kiwał głową.

- Wiesz, Adela, ty chyba masz rację – przyznał Alojzy. – Spójrz choćby na mojego Wacka.
W tym momencie Alojzy rozsunął suwak u spodni i sięgnął ręką do rozporka. Wyjął swoje corpus delicti i zgorzkniały wyznał:
- Kiedy mogłem nim wojować, to byłem chłopcem. Przeklęta natura! – dodał wzburzony.
- Dlaczego?
- Bo teraz byłbym zdolny do spłodzenia mądrego potomka, ale mam do dupy plemniki!
- Alojzy, tu chyba idzie o erekcję – przypuściłam.
- Nieprawda. Miałbym wzwód, gdyby moje ścigacze były wartościowe.

Nie chciałam się spierać z Alojzym, żeby nie dostał ataku pijackiej padaczki. Popatrzyłam jedynie z refleksją na jego zwiędłe przyrodzenie i stwierdziłam w duchu, że mimo jego deklaracji, to on też jest jeszcze chłopcem. Ot, gzub ze Wschodu.