sobota, 11 grudnia 2010

Hiszpanie nie cierpią krzyżyków na szyjach senior i seniorit.

Mamy już 11 grudnia, wczoraj minęła kolejna ważna miesięcznica w życiu kraju, a za 2 dni będzie kolejna okazja, by obrzucić się śnieżkami. Tymczasem Hiszpanie zabraniają swym seniorom noszenia srebrnych i złotych łańcuszków z krzyżykiem. Na Półwyspie Pirenejskim silne są wpływy arabskie, ale macho z Madrytu, Barcelony i La Coruna sprzeciwiają się także półksiężycom przyozdabiającym kruczoczarne piękności z 20-letnim bagażem doświadczeń małżeńskich. I to niezależnie od rodzaju kruszcu, jaki miałby dyndać na szyi.

Mój świętej pamięci mąż Józwa lubił zabawiać się w torreadora. Patrzyłam na niego bykiem, a on odrzucał na stół muletę w postaci legitymacji partyjnej i mówił: „Adela, odrzuć przesądy. Okres okresem, ale po hiszpańsku możemy się przecież zabawić!”. Ale nie pozwalałam mu na to, bo krem Nivea tak rzadko rzucali do drogerii, że żal mi było wsmarowywać bezcenne mazidło w pokaźny biust. Wolałam zadbać o suchą cerę.

I o tym chciałam porozmawiać z Władkiem lat 94.
– Władku, co dla ciebie jest święte?
– Święconka, świętojanki oraz jezioro Malta.
– Też lubię porzeczki.
– Taa – potwierdził AK-owiec. – Świętojanki dobrze przeczyszczają organizm. Podobnie oczyszczająco działa kąpiel w jeziorze Maltańskim. Odkąd biskup poświęcił jezioro jest to największy akwen wody święconej w Poznaniu. Lubię się tam oczyszczać.
– Dotknąłeś sedna problemu, Władku. Sacrum to oczyszczenie. Ale nie powinieneś siusiać do jeziora. To nieładne. Nieeleganckie i niehigieniczne.
– Co mam zrobić, jak mi się chce?
– Nie rozumiesz, że rozcieńczasz sacrum, dolewając profanum? Nie wolno się moczyć w poświęconym jeziorze!
– Ło Jezu, znowu mnie ustawiasz!
– Nie maż się! Pomyśl lepiej o Hiszpanach. Nie rozumiem ich protestu przeciw łańcuszkom z krzyżem zawieszonym na szyjach senior i seniorit.
– Mnie to wisi.
– Władku, z tobą coraz rzadziej można porozmawiać na poważne tematy!
– Poważny jestem tylko w latach przestępnych.
– Dureń!
I tak hiszpański protest zaowocował kłótną na polskiej ziemi. Nie wydobyłam od maltańskiego wymoczka jego poglądu na wielorakie zastosowanie kremu Nivea. Ale może lepiej, bo uniknę kryptoreklamy.

piątek, 10 grudnia 2010

Nie tylko dla mężczyzn.

Rocznica wprowadzenia stanu wojennego w 1981 roku zbliża się, ale bubki nadal chleją piwo przed składem, a ciecie nie sprzątają kup po psach obronnych. Skład to poznańsku sklep, a sklep (poznańska piwnica) to po rosyjsku kostnica. Natomiast ryczka to niski taboret, na którym plaszczę tyłek w oczekiwaniu na Władka lat 94. Siedzę na siedzisku, a woń z psich kup unosi się nad kamienice i ucieka w kierunku wyznaczonym przez front atmosferyczny. Biedni Skandynawowie...

– Władku – spytałam się leciwego przyjaciela lat 94, gdy ten wreszcie mnie odwiedził. – Czy mężczyźni również mają erotyczne fantazje?
– Że niby co?
– Nie chciałbyś uprawiać seksu w samolocie?
– Szukam dziury w całym.
– Mówię o samolotach rejsowych, a nie kosmicznych. Zresztą czarna dziura jest niezbadana.
– Mnie interesuje tylko to, że by zamoczyć ogóra!
– Ty świntuchu! Jak możesz być tak ordynarny?! A atmosfera? Uczucie? Wymiana płynów fizjologicznych przy blasku świec? I muzyka nstrojowa? O tym wszystkim nie myślisz?
– Kobieta ma wiele otworów, więcej niż faceci, a jak jest kreaatywna, to i wymyśli coś ciekawego. Dlatego tak niewielu z nas jest homoseksualistami. Po prostu żaden z męskich partnerów nie jest w stanie zaproponować seksu po hiszpańsku.
– A po co ci to?
– Lubimy urozmaicenia.
– Ale z ciebie prymityw!

Specjalnie kieruję dzisiejsze słowa do panów, bo może niektórzy obudzą się z prymitywnego letargu i zaproponują swojej kobiecie nieco więcej, niż Władkowe „zamoczenie ogóra”. To podejście jest siłowe i mało w nim wdzięku, podobnie jak w zbliżającej się rocznicy stanu wojennego. Najgorsze jest to, że samiec nie uczy się. Tak, tak, panowie, jesteście nieukami. Władek ma lat 94 i nic nie wie. „Zamoczenie ogóra” jest fajne tylko przy piwie, w dodatku w gronie podpitych impotentów.

My-kobiety byśmy chciały potańczyć. Niestety, na ulicach natykamy się tylko na psie kupy, gdzie poślizgnąć się można niczym na skutych lodem kałużach. Dlatego na święta kupiłam Władkowi, to co kupiłam. To mój protest, choć przy zboczonym nastawieniu AK-owca do życia nie wiem, czy do niego dotrze moja intencja. W każdym razie wazon ma długą szyjkę i nie jest ze szkła. Nie chciałabym, by Władek lat 94 się zranił.

czwartek, 9 grudnia 2010

Tylko dla kobiet!

Moje kochane, żywię nadzieję, że żaden bezczelny samiec nie przeczyta tego wpisu. Chłopy nie są wrażliwe, no chyba, że idzie o ich dumę i laur zwycięzcy. Najczęściej wieniec na głupim łbie jest urojony, ale psia ich mać. Niech ślinę samouwielbienia mieszają z piwem, który tak często łykają. Na koniec ich straconego życia nakłujemy nabrzmiały od chmielu korbol, a śmierdząca ciecz wypłynie z nadmuchanego balona.

Miłe babki, mam nadzieję, że wiecie – dziewczynami jesteście niezależnie od wieku. Mamy obecnie XXI wiek, a on w naszej części świata przynosi mniej ograniczeń i stereotypów. Jeżeli faceci, którzy zwą się drag queen zakładają pończoszki, to dlaczego my nie możemy odziać piłkarskie getry? Albo buty z korkami? Niech kibole noszą buty na jednym korku. Obcas nie jest dla nich zbyt obcesowy, a lisy w barwach klubu owinięte wokół szyi też im pasują.

Przejdźmy do meritum. Specjalnie tak przeciągałam, by ewentualni testosteronowcy zniechęcili się i porzucili czytanie. Podaję zatem swoje postulaty:
1. Uwielbiajmy pieprz:
Jeśli chcecie kochać się w sytuacjach niecodziennych, np. w windzie, na łące, czy na śniegu, to zawsze wybierajcie pozycję na jeźdźca. Bądźcie bardziej rozgrzane, więc też nie dajcie zdzierać z siebie stanika. Aaa, i szorujcie po zasnieżonym leśnym runie tyłkiem właściela penisa, by rozgrzać mu pupę. Nie można doprowadzić, by dygotał z zimna i szczezł w trakcie waszej zabawy;
2. Tolerujmy wanilię:
Słodkich kochasiów traktujcie tak, jakbyście były uzależnione od glukozy. Weźcie dawkę, a potem zaskoczcie pewnych siebie amantów tym, że wolicie gorycz albo kwas własnego związku. Dropsa czy lizaka powinno konsumować się intensywnie, ale krótko. Mlask, mlask i szast prast.
3. Zmieniajmy podpaski:
Jest taki czas w naszym życiu, gdy możemy się zgodzić na seks po hiszpańsku, ale nie każda z nas ma wystarczające walory. Wiem, że są panie, które w aptece obok pasty do zębów Oral-B kupują lubrykant Anal-A, ale ja tego nie polecam. Nie każda z nas to lubi, ponadto wiele z nas to boli, bo kochanek chce, ale nie umie. Ale mamy pachy, zgięcia kolan, no i dłonie. Pamiętajcie, wasze szczęście w waszych naoliwionych rękach!
4. Ćwiczmy się w gwałtownych ruchach.
My-kobiety mamy swoje potrzeby, ale trafisz w końcu na gacha, który ma zbyt wielkie mniemanie o sobie. Pod twoim łóżkiem zawsze musi czuwać bat, paralizator w kształcie wibratora oraz zdjęcia dawnych męskich ofiar. Pamiętajcie, strach ma wielkie oczy i trzeba ustawić dawcę naszej przyjemności w uniformie i żelaznym uścisku dyspliny wojskowej.

Mój dzisiejszy wpis jest protestem przeciw zbliżającej się kolejnej rocznicy stanu wojennego, gdzie tylko mężczyźni (po obu stronach frontu) mieli argumenty w postaci Wujka. To historia. Przeciwstawcie im Ciocię. W razie kłopotów, przyjadę*. Mam pejcz, jak się patrzy!
* (koszty dojazdu wy pokrywacie! Szczegóły możemy ustalić osobiście.)

środa, 8 grudnia 2010

Stękające godło.

Wątpię, by kiedykolwiek jakiemuś obywatelowi polskiemu przyśniło się godło. Ja też nie miałam tej przyjemności, a dzisiejszej nocy to w ogóle nie śniłam. Wszystko przez to, że orzeł sam przemówił, wyrywając mnie o 1 w nocy i z tak płytkiego snu.
– Jezus, Maria! Adela, boli! – krzyknął Władek lat 94.
– Zdecyduj się – syknęłam wściekła, ziewając przeciągle.
– Na co?
– Komu chcesz się pożalić.
– Co?
– Z kim chcesz pogadać? Z Jezusem?
– Nie bluźnij.
– Z Maryją?
– Do cholery, boli mnie diabelsko, a ty mnie zagadujesz!
– Diabelsko?
– O Boże! Adela, boli!
– Mówisz do mnie czy nadal koło mnie?
– Jesteś wstrętna, nie pozwalasz mi się skupić na bólu.
– Chcesz kaczkę czy podsuwacz?
– Ja się nie załatwiam w nocy. Mam ci udowodnić, że wyleczyłem prostatę? Tego chcesz?
– Jak dobrze, że nie mieszkamy w Petersburgu.
– Że niby co?
– Słyszałeś o białych nocach? Tam mógłbyś obnosić się ze swoją męskością niemal przez całą dobę.
– Ale po co?
– Spotkałbyś mnóstwo znajomych. Miasto Dostojewskiego nie ma już tego dostojeństwa, co w XIX wieku. Obecnie wszyscy się tam obnażają.
– Naprawdę?
– To przez ból. Rosjanie kochają ból obnażania się w zimnym klimacie i lekarstwo na nie. Ale ja ci wódki nie podam. Nawet o tym marz!
– Zaraz, a po co ja cię obudziłem?
– No właśnie.
– Już wiem, boli! Adela, pomóż!
– Pamiętaj, Władku, jesteś orłem z AK.

Obróciłam się na drugi bok, dając odpór Władkowej histerii. W ten sposób zaprotestowałam w wymiarze ofólnym przeciw nieodporności mężczyzn na ból. Wzburzyłam się, a Władek miał to za nic, zasypiając już po 2 minutach. Ja zaś zostałam z myślami o orle, który upadł w śnieg. Co za noc! Co za mężczyźni!

wtorek, 7 grudnia 2010

Władek wywinął orła.

Poszliśmy z Władkiem na spacer. Niestety, oprócz pięknej aury powitały nas zamarznięte kałuże. I Władek lat 94, dawniej łyżwiarski mistrz swojego podwórka, przejechał się nieopacznie na ślizgawce długiej na 2 metry i wylądował w dużej pryzmie śniegu.

– Cha cha cha – zaśmiałam się.
Władek rozłożył ręce i nogi i leżąc nieruchomo wpatrywał się w wieżę kościelną stojącej nieopodal świątyni.
– Wstawaj, druhu – zarządziłam.
– Nie mogę. Mózg odmówił mi posłuszeństwa.
– Rozum zostaw w spokoju. Uruchom ręce, kolana oraz mięśnie nóg i podnieś się.
– Spróbuję – powiedział Władek. Wytężył wszystkie siły, co zauważyłam po jego grymasie na twarzy.
Nagle zaczął poruszać wszystkimi kończynami, niestety tylko w jednej płaszczyźnie. Poziome ruchy rąk i nóg Władka powodowały rozsypywanie się pryzmy śniegu. „Pewnie dozorca będzie psioczył”, pomyślałam.
– Przestań robić orła – zażądałam.
– To nie jest godłe?
– Mówi się: godne. Zostaw godło w spokoju.
– Przecież lubisz orły!
– W sypialni, ale nie na śniegu!
– Zobacz, jak zgrabnie macham skrzydłami.
– Zamknij dziób, głuptasie.

Wiem, że nieładnie się odezwałam. Tym bardziej jest mi głupio, że okazało się, że Władek zwichnął prawą rękę i nogę i przez to wylądował u mnie na łóżku. Donieśli go sanitariusz z wezwanej karetki Pogotowia ratunkowego. Na szczęście, Władek nie ma kończyn na wyciągu, ale za to wyciągnął się wygodnie na tapczanie i czeka na moją opiekę. Na herbatkę, kawkę i słodycze. Ale ja go znam – chce się przymilić. Udaje kalekę, by mnie posiąść. Ciałem i duchem. Tak to Władek sypie piaskiem w oczy.

Toteż ja protestuję. Piasek trzeba sypać, ale na lód, ścieżki spacerowe i chodniki. Lecz mimo piasku, nie poczujcie się bezpieczne. Mężczyzna czyha w każdym stanie!

poniedziałek, 6 grudnia 2010

List do Świętego Mikołaja.

Lubię Mazury, Śniadrwy, Mamry i Mikołajki, ale samego święta 6 grudnia już nie za bardzo. Trzeba wystawiać poprzedniego wieczora trzewiki, a mam je wypastowane i później widzę, kto ma ubabrane ręce od wkładania prezentów do moich butów. To taki pic na kapcie. Ci, co chcą być obdarowani, wyświecają co sił pantofle, ci co składają podarki, schylają się do przepoconego obuwia. Rzygać się chce. I jednym, i drugim. Pierwsi, bo mają dość pastowania obuwia, drudzy, bo nudno im się robi od przechodzonego zapachu stóp ich ulubieńców. Mikołajkowe nudności.

Dlatego postanowiłam napisać list do Świętego Mikołaja. Ale nie po to, by nie zażywał inhalacji na obcasie, lecz by zmienił swoje podejście. Przynajmniej do mnie. Znaczy do świadomej kobiety, która przeżyła 73 wiosny, a 6 grudnia wypada jej daleko od urodzin.

Wyjęłam z szuflady pachnącą wrzosem papeterię, kropnęłam na papier jeszcze kroplą Chanel Nº5, którą zwykle umieszczam pod uchem i na nadgarstku, po czym zaczęłam skrobać gęsim piórem maczanym w kałamarzu wypełnionym najlepszej jakości atramentem.
Święty Brodaczu.
Dawno do ciebie nie pisałam. Dawniej tyle razy wysyłałam list, a ty nigdy nie odpowiedziałeś. Owszem, prezenty bywały trafione, ale ja zawsze czekałam na ciebie. Interesowałam się, co zobaczę znad wora, ale ty zawsze byłeś taki wycofany i metroseksualny. Rozumiem, że spędzając życie na Północy stałeś się oziębły, ale przecież masz chyba jakichś braci i kuzynów, nie zawsze w tym samym wieku co ty, co jednak krew mają gorętszą.
Zdajesz chyba sobie sprawę, że zająłeś miejsce księcia na białym koniu. Ty, Mikołaju na reniferze, uosabiasz teraz bogactwo i radość. Ale ja widzę w tobie pierwotną siłę i pokłady kipiącej uszami męskiej chuci. Przybywaj, Mikołaju. Zzuj buty na progu, a ja czekać będę pod ciepłą pierzyną.
Twoja Adela lat 73.”

I po raz pierwszy dostałam odpowiedź od Mikołaja.
Adelo, od niemal 100 lat krążę po twojej okolicy. Dzielnica u was niebezpieczna, więc chyłkiem roznoszę prezenty, by potem spocząć u boku prawdziwego twardziela. Dziękuję za zaproszenie, ale w tym roku też będę spać u Władka. No i butów nie muszę u niego zzuwać.
Może do ciebie przybędę w przyszłym roku? Ale gwarancji nie daję, bo Władek dzielnie się trzyma.
Święty Mikołaj.”

No cóż, takie życie. Mnie już nic nie zaskoczy. Święty Mikołaj okazał się pederastą, a Władek lat 94 biseksualistą. Mogę to im przebaczyć, ale nikogo do swego łóżka z buciorami nie wpuszczę. Przeciw temu protestuję. Co za obyczaje!

niedziela, 5 grudnia 2010

O dziwakach.

Lubię Chopina. Szczególnie za wariacje. To był bardzo romantyczny wariat. Jak siadał do fortepianu, to oderwać go mogła tylko potrzeba fizjologiczna. Przy tym jedzenie i seks za takowe nie uważał. Myślę, że dziś mógłby zostać maniakalnym konsumentem gumy do żucia. Ludzie, którzy mają swojego fioła żują gumę. Na maksymalnej szybkości rozruszanej żuchwy. Nie oddzielisz żuchwy od wariata.

Mam znajome, które uważają się za wariatki. Poczytują to sobie za zaletę, czynnik wyróżniający i element przyciągający znudzonych schematycznymi panienkami samców. Ale żadna z nich nie żuje gumy! Owszem, ssą tik-taki, po kilka razy na dzień szorują garnitur swoich wyślizganych zębów, łykają świeże powietrze, ale nie żują gumy. Ich wariactwo nie jest zatem wariactwem, a co najwyżej dziwactwem. Niestety, żadna z moich znajomych nie chce być dziwaczką.

Podobnie jest z mężczyznami. Sprawdziłam to na Władku lat 94, a wcześniej na kilku innych panach. Efekt zawsze był ten sam.
– Władku, ty dziwaku! – zaskoczyłam przyjaciela z AK.
– Że co? – żachnął się Anonimowy Kobieciarz.
– Jesteś dziwakiem – podtrzymałam swoją diagnozę.
– Dlaczego?
– Jesteś powstańcem, tak? Tak! Brodziłeś w warszawskich kanałach, tak? Tak! Wychodziłeś stamtąd wyświniony, tak? Tak! A mimo to na kobiety lecisz! – skończyłam z wyrzutem.
– Ale jaki tu jest związek przyczynowo-skutkowy?
– Tylko się nie wymądrzaj, dziwaku!
– Zwariować można!
– O nie! Żaden z ciebie wariat! Dziwak jedynie.
Władek obraził się wówczas, ale po kilku dniach go udobruchałam, mówiąc czule: ty wariacie. To potraktował jako wyraz sympatii i uznania. Czyste dziwactwo. I nic więcej. Nieraz podsuwałam Władkowi gumę do żucia, ale on ją odsuwał od siebie, wyciągając odświeżacz do ust w aerozolu, a potem nadstawiał swój 94-letni dziubek. Później był zdziwiony, że na lewym policzku (jestem praworęczna) tak długo utrzymują się czerwone ślady po mojej dłoni.

A dlaczego protestuję przeciw dziwakom? Odpowiedź jest prosta: wariat gdzieś ma, jak go nazwą, ale dziwak już nie. On jest drażliwy. Bo odsuwa od siebie gumę w drażetkach, listkami też gardzi. Zatem namawiam: drażliwych dziwaków traktujmy liściem. Policzkujmy nie-wariatów.