sobota, 15 maja 2010

Zbalansujmy życie!

To było pod koniec lat 60. Wybraliśmy się z Władkiem lat 94, wówczas lat 52, do Łeby. Długo spacerowaliśmy nad brzegiem morza, kąpaliśmy się i opalaliśmy. W końcu wyprowadził mnie na manowce, a potem namówił do nowej wówczas idei naturyzmu. Byłam wtedy jeszcze jędrna, nie miałam się czego wstydzić, toteż szybko zdjęłam i tak skąpe odzienie. Władek lat 94, a wówczas 52, uczynił podobnie. I wtedy ukradkiem sporzałam na zasoby jego bogactw naturalnych.
- Władziu, ty zupełnie nie masz włosów!
- Za to tobie, skarbie, do twarzy w takiej fryzurze. Znaczy nie do twarzy, ale cały czas świetnie. - Władek lat 94, gdy był jeszcze w okolicach 50-tki zawsze uroczo komplementował.
- A włosy to straciłeś w kanałach? - Moja indagacja nie była pozbawiona słuszności, bo Władek był AK-owcem i powstańcem warszawskim. - Słyszałam, że faszyści wlewali Lizol do kanałów!
- Oj, głupiaś ty, Adelko! Ja się golę!
- Golisz się, mój Golemie? - był to ni to komplement, ni to delikatne szyderstwo. Ale mężczyźni z trudem wychwytują ironię.
- Golę się, bo to optycznie powiększa mój organ. A ma nie tylko grać, jak organy oliwskie, ale i wyglądać imponująco!
- Ale po co?
- Bo w życiu, moja kochana, oprócz faktów liczą się jeszcze nasze wyobrażenia.
Możliwe, że miał rację, bo wkrótce okazało się organy oliwskie Władka były już niestety zabytkiem.

Wczoraj zaprosiłam na ogórkową Władka lat 94. Przy obiedzie trochę powspominaliśmy, było nieco żołnierskich wstawek, bo Władek przecież lubi siarczyście kląć, zaczęłam też opowiadać o dyskusji o parytetach, jaką wywołałam na moim blogu. I wtedy mój gość przypomniał mi kwestię o ludzkich wyobrażeniach i złudzeniach.
- Adela, k...a mać, kim jest poseł?
- Władziu, poseł to poseł. A teraz coraz częściej poseł to posłanka!
- Gadasz głupoty, stara babo! Poseł z założenia to człowiek, który służy.
- Służy, młodzieńcze?
- To służebnik, wybrany przez tych, których interesy ma reprezentować.
- No i co?
- No i to, że baby ciągnie do służby! Chcą parytetu, bo chcą służyć!
- Władziu, ciebie skleroza chyba zaczyna dotykać. Przecież poseł, to człowiek, który ma dietę pogrubiającą, w odróżnieniu od tych, którzy go wybrali i stosują dietę wyszczuplającą.
- Nareszcie dostrzegłaś pułapkę! To pomysł feministek, które chcą by kobiety przestały dbać o linię!
- Co za głupi pomysł - żachnęłam się.
I już więcej nie podtrzymywałam dyskusji, bo Władek nieco dziecinnieje ostatnimi czasy.

Jednak po jego wyjściu myślałam o tym, że to co nie nazwane, nie istnieje. Jest Ojciec Narodu, ale nie ma Matki Populacji. Jest Głowa Rodziny i jest Szyja, która nią kręci. Ale to się zmienia. Bo jest mama kierownik i tatuś na bezrobociu. I gdy dzieci wyrosną, to zaczną wybierać na służbę poselską co obrotniejsze kobiety. Niestety, one wtedy zaczną kląć na współczesne aktywistki, które dzisiejszym parytetem zablokują im miejsca w parlamencie. Bo przecież populacja kobieca jest większa od męskiej. I kobiet w parlamencie powinno być więcej! I tak będzie. Tylko paluszki precz od parytetu, drogie panie!

Tymczasem dziś liczy się przede wszystkim współpraca między kobietami i mężczyznami. Ta szczególna symbioza, która doprowadzi do tego, że traktor zwany Polską ruszy z kopyta i gnać będzie przez pola i łąki ku świetlanej przyszłości wyrośniętej na żyznej glebie patriotyzmu oraz wspólnie określonych celów. I dlatego protestuję przeciw tym, u boku których nie widać kobiet! Kandydaci na prezydenta, wzywam was, odkryjcie swoje kobiety! Pokażcie ich serca, brzuchy i nadzieje! Bez kobiet będziecie jedynie brzydalami! 

piątek, 14 maja 2010

O parytecie, czyli od słów do czynów!

To było jeszcze w latach 60. Z Halinką miałyśmy dla siebie morze czułości, delikatności i tkliwości. Niestety, po kilku gorących przeżyciach zostałyśmy zauważone i przyłapane tuż za wydmą, a potem pouczone przez czujny patrol MO.
- Obywatelki, poproszę o dowód!
- Niech się pan ulituje, panie sierżancie - odezwałam się błagalnym tonem. - Niby gdzie miałyśmy schować dokumenty?
- A w tych stanikach nie leżą? - drugi z milicjantów wskazał ręką na odrzucone dalej stroje bikini.
- Nie, zostały w domu wczasowym "Świeża bryza" - odpowiedziała Halinka.
- Czy panie nie za blisko siebie się opalają?
- Jesteśmy ściśnięte, bo na tym skrawku piachu słońce najszybciej opala - mętnie wytłumaczyłam.
- Niech obywatelki nie zapominają o zasadzie parytetu.
- Że co?
- Macie już przecież opalone przody! Nasza socjalistyczna ojczyzna stawia na równość! Połóżcie się na brzuchach i poopalajcie tyły!
- Tak jest! - radośnie odkrzyknęłyśmy, ciesząc się, że spotkanie z milicją skończyło się bez żadnych przykrości.

Parytet jest bardzo ważną sprawą, istotną także dla losów naszego Narodu. W jakiejś mierze jest on już respektowany w polskim parlamencie. Jeszcze bezrefleksyjnie, podświadomie, ale jednak ta zasada działa. Gdy jakiś parlamentarzysta wybija się z grupy, bo ma IQ na poziomie 130 punktów, to dla przeciwwagi siedzi obok niego w ławie poselskiej kolega, który ma 70 pkt IQ. Albo, gdy na mównicy staje poseł żywo gestykulujący to dla równowagi jego kolega przysypia. A gdy zdarzy się, że jakiegoś posła stać na trzeźwe spojrzenie, to wiadomo, że inny poseł jeszcze nie przetrawił wczoraj wypitego alkoholu.

Parytet istnieje także w sferze płci. I mam tu na myśli aktualne wybory prezydenckie. Dziś rano, dosłownie przed chwilą, Państwowa Komisja Wyborcza odkryła u połowy kandydatów inną płeć. Tym samym wszelkie postulaty feministek zostały niespodziewanie spełnione. Szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał!Cieszę się z tego bardzo. Chciałabym jednak jako pierwsza przedstawić bliżej panie, które mają szansę wprowadzić do Pałacu Namiestnikowskiego nie tylko siebie, ale i Pierwszego Męża.


Kandydatka nr 1
Aleksandra Kaczyńska

Kobieta wyjątkowa. Ma ostry język i ostre podeszwy, lecz wewnątrz jest łagodna jak owieczka. Przez życie się ślizga, dlatego na starość chce osiąść w pałacu. Lubi zupę jarzynową i czytać Heideggera. Nie ma konta w banku, oszczędności wypychają jej stanik. Ma wyćwiczone mięśnie ud i kształtne łydki, które wytrenowała dając kopy na lewo oraz centralnie. Lubi śpiewać Bogurodzicę, zaś z tańców preferuje lawonichę. Ma szczery uśmiech i wyleczone zęby. Będzie dobrą panią prezydent, bo tak sama twierdzi. Jedyną przeszkodą jest to, że preferuje spódniczki mini. W przyszłości chce nawiązać dobrosąsiedzkie stosunki z Turcją.
 
Kandydatka nr 2
Bronisława Komorowska
 
Kobieta robotna - żadnego sprzątania się nie boi. Lubi szpinak, ale nie przepada za zmywaniem. Woli odkurzać, niż prasować. Wieczorami rysuje drzewa genealogiczne, lecz rumieni się przy korzeniach. Lubi szybkie samochody i muskularnych harleyowców. Towarzysko tańczy tylko z miotłą, bo sama lubi prowadzić. Czasami siada pisać haiku, ale po wymyśleniu natychmiast je zapomina, nie zdążając ich uwiecznić. Przeszła świnkę, odrę, była też w Berlinie. Wierzy, że zostanie panią prezydent, bo jest wierząca. Jedynym mankamentem są jej trampki. Tak bardzo je lubi, że ostatni raz ściągnęła je w lipcu. Poza tym goli włosy pod pachami i namiętnie układa pasjansa. Rzuca też papierosy, nazywając je petami.
 
 
Kandydatka nr 3
Andrea Lepper
 
Ziemianka. Przy tym ślicznotka. Dba o cerę, a paznokcie u stóp maluje na kolor zielony. Ubiera tzw. "antygwałtki", bo jak twierdzi "zbyt dużo jurnych chłopów wokół mnie". Bardzo dużo czyta. Przede wszystkim komiksy i bajki braci Grimm. Choć nigdy braciom nie wierzyła, to szukała u nich morału. Lubi szydełkować i puszczać oczka. Dumna jest ze swego biustu oraz nowo zakupionych pantofelków. Lubi patrzeć się w pralkę, gdy ta wiruje. Jak mówi: "jest oblatana w świecie". Najbardziej troska ją los emerytów z Kambodży. Boga się nie boi, więc ma siłę by być panią prezydent. Wadą jest puszczanie cichych bąków, ale teraz zmienia dietę.


Kandydatka nr 4
Georgina Napieralska

Kobieta żywioł. Lubi błysk kolorowych świateł oraz nie słyszeć swego głosu. W rytm mongolskiego disco ściera obcasy. Dumna z bioder. Ma tasiemca, ale dba o cerę. Chciałaby lewitować. Lubi piłować paznokcie i zostawiać szminkę na lustrach w publicznych toaletach. Marzy o wycieczce dookoła Ciechocinka oraz spływie kajakowym Baryczą. Chrupie orzeszki i panów po 50. Ulubiona książka - Biografia Chruszczowa. Ulubiony film - Pancernik Potiomkin. Ulubiona posada - prezydentura. Plany na przyszłość - inicjatywa ustawodawcza o rewaloryzacji prezydenckich emerytur. Ta kandydatka nie ma wad. W tym upatruje swój sukces.


Kandydatka nr 5
Marianna Olechowska

Kobieta egzotyczna. Pół Polka, pół Pigmejka. Jej babcia, hrabina Rozalia Estera Jeblewska, miała słabość do mężczyzn małych, acz żywych. Marianna też jest temperamentna. Maryśka nigdy nie paliła jointów, tylko się zaciągała - to spowodowało, że dziś jest szalikowcem i kibicuje Zniczowi Pruszków. Pracowała jako łowca głów. Nie lubi stresu, ale ruskie pierogi jak najbardziej. Pod małymi piersiami ukrywa równie nieduże płuca, jednak nie ma problemu z oddychaniem. Lubi czytać w ludzkich myślach. Najczęściej słucha śpiewu ptaków. Ma czarne pięty, ale nie ma płaskostopia. Twierdzi, że gdy zostanie panią prezydent, to pałac wyposaży w tam tamy. Jest bogobojna - wierzy w panteizm. Jedyną wadą jest trudność oderwania jej od telewizora. Najbardziej kocha "Złotopolskich".


Dziś chciałam zaprotestować przeciw krytyce parytetów. Na całe szczęście dziś rano Państwowa Komisja Wyborcza dopatrzyła się piękna aż w połowie kandydatów! Bardzo się cieszę z tej płciowej korekty, bo kobiety są piękne, a dla bezpłciowych panów-kandydatów nie warto poświęcać miejsca w tym poście.
Nieprawdaż?

czwartek, 13 maja 2010

Polak w maj, jak ten Taj.

Wczoraj pozwoliłam sobie na osobiste wspomnienia, ale to tylko dlatego, że kampania wyborcza jeszcze jest niemrawa. Nawet taniec z Andrzejem Lepperem nie był specjalnie rozrywkowy. Dziś postanowiłam jednak wrócić do politycznego nurtu moich głębokich przemyśleń. Są głębokie, bo i polska polityka jest głęboka. Nie, to jeszcze nie jest Rów Mariański. Na razie to Rów Polski.

"Do brzegu, stara Adelko, do brzegu", powiedziałby mój Józek, gdyby jeszcze żył. Władka lat 94 nie chcę cytować, bo on za często używa wulgaryzmów. Ale do brzegu: Wiadomo, że polscy politycy są do różańca, ale czy do tańca? Właściwie jedynie nasza pani minister spraw zagranicznych pokazała, czym może być taniec. Pląs Anny Fotygi, bodaj na portugalskiej ziemi, zachwycił cały świat. Czy można pójść w jej taneczne ślady?

Tajlandia, która jest monarchią konstytucyjną poradziła sobie z tym problemem. Liderzy wszystkich ugrupowań, tuż przed wyborami do Izby Reprezentantów, wystąpili we wspólnym klipie, w którym tańczą i śpiewają!
http://www.youtube.com/watch?v=mnBATBV7u5Y&feature=related
Najlepiej wypadł lider Partii Nowych Aspiracji, który namówił do udziału w nagraniu piosenki także swoją partnerkę. Ona wzięła do rąk gitarę i dała wspaniałą solówkę. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że żona przywódcy Partii Sprawiedliwej Siły oraz partnerka szefa Partii Mas też dały tak zwanego czadu, jak to określa dzieciarnia.

Wróćmy teraz na nasze podwórko. Musimy wprowadzić podobne rozwiązanie w naszym kraju. Wprawdzie obawiam się, że nie starczy już nam czasu na skomponowanie odpowiedniej piosenki, ustalenie formuły tekstu oraz na wytrenowanie ruchu scenicznego kandydatów na prezydenta. Warto zatem skorzystać z tajskich doświadczeń i wykorzystać już istniejącą piosenkę. Tekst jest podany, mówi o miłości do ojczyzny, pozostaje tylko popracować nad dykcją.
Karaoke powinno zdecydować!

I tutaj zamieszczam swój protest. Polscy politycy nie traktują swojej roli służebnie. Oni chcą być primus inter pares. Dlatego muszą zatańczyć tak, ja my im zagramy! Jak nie, to banicja! I tego muszą się przestraszyć. Bo banita, to patriota do bani.

środa, 12 maja 2010

Pani z okienka.

Nie pojmuję, jak to się stało. Dostaję coraz więcej listów od czytelników mojego bloga. Za wszystkie serdecznie dziękuję i proszę o wybaczenie, że nie odpowiadam na nie tak szybko, jak powinnam. Najwięcej listów dotyczy mych spraw rodzinnych i krewniaka o pseudonimie tomaszka. Napiszę w tej sprawie kilka słów...

Jestem daleką kuzynką Zenia, ojca tomaszka. To był hultaj jakich wielu zawsze i wszędzie. Zenek mnie brzydził i odpychał, tylko czasami spotykaliśmy się na świętach rodzinnych, takich jak pogrzeb, wesele, czy chrzest. Kiwaliśmy do siebie głową na powitanie i to wszystko. O wszystkim dowiedziałam się dopiero od Jadzi.

A było tak: Jadzia pierwszy raz zapamiętała wizytę na poczcie, gdy miała trzy lata. To było w 1948 roku, wtedy kiedy jej tatuś dostał przydział na mieszkanie zakładowe na ulicy Kolejowej. Niedaleko była poczta, tuż przy Dworcu Zachodnim w Poznaniu. Zapewne z rozdziawioną buzią przypatrywała się wówczas kobiecie, która pieczętowała listy. Ten huk od uderzeń pieczęci, zamaszystość i robotnicza zwiewność pocztowej pracownicy rzuciła na nią czar. Wiem, że właśnie ten pocztowy rytuał ją zafrapował. Urzekł, a później uwiódł. Praca na poczcie stała się jej powołaniem. Przeznaczeniem. Celem życiowej wędrówki.

Mama Jadzi znała naczelnika poczty, więc gdy dziewczynka skończyła szkołę zawodową etat już czekał. Rozpoczęła pracę od okienka, gdzie przyjmowano i wydawano pocztę. Rankiem przyjmowała petentów, popołudniami rozliczała się z listonoszami. To były fajne chłopaki. Szczególnie Zenek. Niewysoki, smukły młody mężczyzna, z wczesną jak na jego wiek łysiną zaczesywaną długimi kosmykami rzadkich włosów. Często tłustych, ale to nie zrażało Jadzi, bo Zenek był dowcipny. Umiał ją rozbawić. Chyba dlatego, że był starszy. O całe sześć lat. Ale to nie przerażało Jadzi, więcej: to jej imponowało. Obawiała się bardziej jego nie najlepszej renomy, ponieważ był zaprzysiężonym hulaką. Wiedziała, że ma wiele doświadczeń z kobietami, ona zaś była cnotliwa. Dlatego chciała rzetelnie i drobiazgowo przygotować się na Zenka.

Po kilku podszczypywaniach przez Mariana, oddała mu się na zapleczu. Marian zauważył, że była dziewicą, więc „dla pamiątki” przybił jej pieczątkę. DATOWNIK na prawym pośladku. Jadźka pomyślała, że to fajny pomysł. Od tego momentu przestała myć swoją pupę. Chciała specjalnie dla Zenka zostawić ślad swojego doświadczenia. Myślała, przeczuwała podskórnie, że to może go ekscytować. Intuicja jest w końcu domeną kobiet.

Kolejnym mężczyzną, którego dopuściła do stemplowania swojego siedzenia był sam naczelnik. Wziął ją najpierw po bożemu, ale ona chciała zainteresować go pomysłem Mariana, więc zaproponowała od tyłu. Naczelnik zdziwił się początkowo śladem datownika, szybko jednak odzyskał rezon i spytał, czy stało się to w godzinach służbowych. Był dla Jadźki autorytetem, nie chciała go okłamywać, więc przyznała się. On docenił skruchę młodej pracownicy Poczty Polskiej. Rzekł, że jako naczelnik musi znać każdy jej ruch. Dodał też, że za przygodę z Marianem nie ukarze jej i ze służbistą obowiązkowością zaakceptował tamto wydarzenie, przybijając dużą pieczęć państwową.

Walenty, który był następny po naczelniku powiedział, że ORZEŁ podstemplowany został ze szczególną starannością, tuż pod datownikiem. Przez to data wyglądała jak korona, którą wtedy orzeł jeszcze nie dźwigał na głowie. Jadźka nie wdała się w dyskusję polityczną, bo akurat złożyła wniosek o pożyczkę z Kasy Zapomogowej, a wtedy ściany przecież też miały uszy. Te słowa jednak zdążyły ją już rozgrzać, więc zgodziła się na pieczątkę „ZA POBRANIEM”. Miała wprawdzie złe skojarzenia, w końcu była młoda i niewinna i żadne świństwa do głowy jej nie przychodziły. "Nigdy nie będę puszczać się za pieniądze!", myślała. To była dziewczyna honorowa.

Józek był właściwie nieładny, trochę też brzydko pachniał. Kopcił "Sporty" na okrągło i miał zaplamiony mundur. Podbił jednak Jadźkę stemplem „POCZTA LOTNICZA”. Pieczątka nosiła nowy kształt, centrala miała ją przysłać dopiero za miesiąc. Zaimponował jej. "Skąd on ją zdobył?", zastanawiała się. Zapragnęła ją mieć jedynie dla siebie. Był tylko jeden sposób. Na całe szczęście Józek nie miał żony, więc trwało to krótko. Gdy wracała do domu, dumnie, lecz zarazem radośnie kręciła swoją kolekcją. Widziała jakie wrażenie robiła na mężczyznach! Gdyby wiedzieli, co Jadźka tam skrywała!
Gdyby Zenek wiedział...

Przyjacielem Zenka był Bolek. Jeden z najlepszych tutejszych doręczycieli. Poważny i uczciwy. Ojciec trójki dzieci. Zwykł mawiać, że kobiety w jego życiu to przeszłość. Może dlatego nie dbał o siebie. Nie wstawiał sobie nowych zębów, golił się raz na tydzień, skarpetki zmieniał chyba co miesiąc. Nie było Jadźce łatwo, chciała jednak przybliżyć się do Zenka. Zażądała od Bolka pomocy. Pokazała mu pieczątkę „POUFNE” i zmusiła go złożoną przysięgą na Ojczyznę do bezwzględnego sekretu. Później pokazała kolekcję...

Bolek w rzeczywistości okazał się świnią. Przywiązał sznurkiem pieczątkę do swojego hetmana koronnego i po pierwszym stemplowaniu chciał jej przystawiać pieczątkę po raz kolejny! Zaczęła przed nim uciekać. Wpadła do sąsiedniego pokoiku, gdzie siedziała pani Halina, która jako pracownica centrali przeprowadzała kontrolę. Miała kobieta refleks. Zarekwirowała pieczątkę Bolkowi, a Jadźce kazała wrócić do roboty. Nie wiem, jaką naganę dała Bolkowi, ale kontrola, dziwnie jak na Urząd Pocztowy przy Dworcu Zachodnim w Poznaniu w tamtym czasie, zakończyła się szybko i pomyślnie. W owym miesiącu podwyższoną premię przyznał młodej Jadzi naczelnik. Bolek podobno dostał jeszcze więcej...

Miesiąc później na poczcie znalazł się młody praktykant. Jadwisia została z nim po godzinach i tuż po szkoleniu wybrała dla niego pieczątkę „EXPRESS”. Nie to jednak było ważne, a informacja, którą uzyskała od studencika. Powiedział, że widział niedawno film jakiegoś Szweda, czy innego Duńczyka, w którym siódma pieczęć miała być decydująca. Przy tym tajemnicza i ekscytująca.

Jadźka zrozumiała, co to może znaczyć. Przyszła kolej na niego. Na Zenka.

Mieszkała razem z rodzicami, miała do swojej dyspozycji mały pokoik. Mieszkanie nie było duże, ale zadbane. Tylko z lustrami był kłopot. Stare tremo wisiało w korytarzu, to uniemożliwiało jej wnikliwą i codzienną obserwację zbioru pieczątek na pupie. W łazience zaś wisiało malutkie lustro. W tej sytuacji mogła zdać się tylko na opinie innych ludzi. Próbowała rozmawiać i z Walentym, i z Marianem, nawet z Bolkiem, ale z tego nic nie wyszło. Na jej nieśmiałe pytania prawie w biegu odpinali rozporek.
Józkowi to nawet atramentem chlusnęła w twarz.
Na otrzeźwienie.

Do rozmów przez to już więcej nie wracała. Nie dostała odpowiedzi. Musiała wobec tego zaryzykować.

Ten Norweg, a może Fin, miał rację: to była siódma pieczęć! Jadźka zaznała raju i zarazem upadła w otchłań piekielną. Gdy Zenek do końca się wysapał, wyznała mu miłość, a on stwierdził, że swoją najważniejszą pieczęć przyłoży jedynie na czystą kartkę. Jadzia wykazała się jednak determinacją. Pokazała, że nigdy się nie poddaje. Że woli cierpienie dla jedynego ukochanego, niż uciechy z wieloma niekochanymi. Wzięła pumeks i na oczach Zenka zdrapała wszystkie pieczątki. Podbiła go ofiarnością.
Bo dla miłości nie szkoda wyrzeczeń i ofiar.

I choć Zenek nazywał ją odtąd „zdartą dupą”, to wkrótce nastąpiła chwila, w której został poczęty tomaszka. Mój krewniak.

I jeszcze jedna tajemnica: tomaszka na świat wyszedł pupą. Zdezorietowana położna dała mu klapsa w głowę. To nieprawda, że jej oddał, głupia legenda, którą wymyślił sam tomaszka, ale ta sytuacja zaważyła na jego życiu. Dlatego nim się opiekuję.

wtorek, 11 maja 2010

Wyniki sondy - extra dodatek.

Kochani Współobywatele! Dziś została zakończona sonda. Chciałabym wszystkim głosującym serdecznie podziękować. Stanowicie zdrową, aktywną tkankę naszego polskiego społeczeństwa. W tym momencie apeluję do Was, drodzy Rodacy, byśmy uczcili minutą ciszy tych, którzy zagłosowali na pierwszą odpowiedź...


(po minucie) Oto wyniki sondy, a poniżej analizy uznanych autorytetów. Jeszcze raz dziękuję, Wasza Adela, lat 73.

Czy chciałabyś/ chciałbyś umrzeć?
1. Tak, natychmiast. - odpowiedziało 14% respondentów
2. Tak, ale dopiero po śmierci. - 39%
3. Przemyślę to, ale najpierw sprawunki. - 6%
4. Nie! Nigdy w życiu! - 14%
5. A mogę wcześniej pójść do fryzjera? - 17%
6. Ta sonda jest niesmaczna - nie wolno igrać z Losem. - 6%



Profesor Jadzia Biustonośkisz, socjolog: Bardzo ucieszyła mnie ta sonda, bo jej wyniki wyraźnie wskazują na skutki traumy, jaką doznali ostatnio nasi obywatele. Żałuję szczególnie tych 14%, którzy odebrali sobie życie, bo to byli prawdziwi patrioci. Tych głosów może nam zabraknąć!

Profesor Star – Lwowicz, seksuolog: Podejście kobiet do seksu wyraźnie ewoluuje. Jeszcze dwie, trzy dekady temu kobiety chciałyby wziąć w nieznaną podróż, jaką jest śmierć dla chrześcijanina, wałówkę (odp.3). Teraz wolą w zaświatach wyglądać szałowo (odp 5). Zacieram z radości ręce, bo myślałem, że w Niebie będę się nudzić.

Katarzyna Groihula, pisarka: Uważam, że to wspaniały wynik. Nie myślałam, że ponad 5 milionów Polaków zagłosuje na moją książkę! Myślę, że rezultat byłby jeszcze lepszy, gdyby „Nigdy w życiu” mogły czytać niemowlęta oraz ludzie ociemniali. Będę jutro rozmawiała z wydawcą. Musimy książkę wydać Brailem!

Ilona Faulicjańska, modelka: Początkowo chciałam zagłosować, jak inni kierowcy, czyli na te 40%, ale odkąd miałam wypadek już nie piję. Znaczy oprócz wina. Bo gdzie kara tam i wina. Ponadto jestem piękną kobietą, więc musiałam postawić na fryzjera!

Ks. Robert Zanęci, rzecznik metropolity krakowskiego: Oj, pani Adelo. Oj, co się pani Dziwisz?! Duchowieństwo musiało wybrać ostatnią odpowiedź. Śmierć jest bardzo poważna, bo zmarłemu już nie do śmiechu. On ma grobową minę. A kto chciałby mieć grobową minę? Chyba tylko saper.

Jaka róża taki cierń, nie dziwi nic.

Nie bez kozery po śmierci wywiesza się klepsydry, czyli ogłoszenie w kształcie afisza informujące o pogrzebie. Zmarły zakończył swoją drogę w czasie i po kilku dniach klepsydra płowieje na słońcu i deszczu, by ostatecznie zostać porwana przez wiatr i dać się ponieść na manowce.

Dzieje się tak też z pustymi kopertami, znaczy z zegarkami kieszonkowymi, którym pod kopertą zabrakło wskazówek. I nie musi to dotyczyć kieszonkowca, lecz innego pospolitego kryminalisty skazanego wyrokiem prawomocnym. Taki Andrzej Lepper, który do wczoraj był kandydatem, dziś już nawet nie jest tykającą bombą. To są niespodzianki jakie potrafi zgotować Czas.

Ciekawym przykładem klepsydry jest kandydat Kaczyński. Do niedawna straszył Moskalami, dziś, gdy podmieniono mu werk, stał się wytrawnym zaparzaczem herbaty w stylowym czajniczku. Po wyłączeniu filmującej go kamery, siada do pianina i jako wytrawny taper przygrywa nowe aranżacje do przeboju "Nieme kino" Perfectu.

Inaczej jest z kandydatem Komorowskim, którego klepsydra powoli zaczyna prześladować. On na razie się nie przyznaje, buńczucznie i kpiąco prychając: "Akurat! Czas dogania nas?" (http://www.youtube.com/watch?v=4aMq-NZOb-E). Ale to nieprawda, co było widać po zamglonych szkiełkach marszałka w Smoleńsku. On w istocie jest przerażony dźwiękiem przesypujących się ziarenek piachu.

Z innej strony klepsydra atakuje kandydata Olechowskiego. Dla niego czas to pieniądz, więc odsuwa w czasie ujawnienie swych dochodów, unikając tym samym konfrontacji z wysokością mojej emerytury. Ale ja, podobnie jak czas, jestem cierpliwa. I albo ujrzę dane o dochodach, albo potraktuję kandydata Olechowskiego klepsydrą! Jestem dobra w rzutach. Kilkakrotnie brałam udział w konkursie rzutu beretem.

Najdalej od klepsydry ustawił się kandydat Napieralski. Bo młody, bo gładki, bo śliski. Z tymże to pozory, które stwarzają obraz zrelaksowanego młodzika. W niego też uderzy polityczna klepsydra. Ale dopiero po wyborach, co kandydat Napieralski wyczuwa i na razie się nie przejmuje bestiami rozgrzanymi do czerwoności, które czyhają na stołek szefa LSD.

Oczywiście mogłabym protestować przeciwko klepsydrom, ale bunt przeciw upływowi czasu jest nieco naiwny. Wolę zaproponować szanownym kandydatom rzut beretem. Albo burakiem?

Jaki burak, taki beret, nie dziwi nic.

poniedziałek, 10 maja 2010

A fe, panowie narcyzi!

Jestem skrupulatna i nierzadko wnikliwa. Zbliżają się wybory, więc wzięłam kandydatów pod lupę. I wiecie do czego doszłam? Z pięciu badanych przeze mnie panów, tj. Kaczyńskiego, Komorowskiego, Leppera, Napieralskiego i Olechowskiego, aż czterech zostało poczętych w okresie przedwiośnia! A Przedwiośnie, przecież wiecie, to szklane domy.

Postanowiłam popatrzeć w Przyszłość. Zadzwoniłam do krewniaka i pytam:
- tomaszka, znasz jakąś dobrą wróżkę? Muszę uzupełnić swoją wiedzę.
- Wiedzę?
- Ty nie masz intuicji, więc nic nie rozumiesz! Znasz wróżkę?
- Ciociu, po co ci wróżka? Sam jestem chiromantą i mogę ci pomóc.
- Nie interesują mnie twoje niewyszukane sposoby podrywu, jakie stosujesz. Sama cię tego nauczyłam. Nie pamiętasz, chłoptasiu? Pytam się, czy znasz wróżkę?!
- Jest taka kobieta od numerów, ale za żadne skarby nie chce przejść na ty!
- Od numerów?
- Zajmuje się numerologią. Małgosia Stawarz. Ma stronę http://e-numerologia.pl/.
- Powiadasz, że jest dobrą numerolożką?
- Ma intuicję i wierzy w to, co robi.

Skończyłam rozmowę i poszperałam na tej stronie. Okazało się, że jest dwóch kandydatów, którzy są numerologicznymi Jedenastkami. To wyjątkowe numery. W miłości Jedenastki są bardzo nieśmiałe, ale uczuciowe. Nieraz przez całe życie szukają miłosnego ideału, nie zauważając osób, które są obok nich. Jedenastką jest pan Kaczyński. Najlepsi partnerzy dla Jedenastek to inne Jedenastki. Jedenastką jest również pan Lepper.

Inaczej jest z Dziewiątkami, które w miłości są sentymentalne i uczuciowe. Nie lubią wyrażać publicznie swoich uczuć. Dla prawdziwej miłości zdolne są poświęcić własne zyski, są też bardzo lojalne i wierne. Rodzinę kochają szczerze, ale czasami zaniedbują ja dla innych obowiązków. Dziewiątką jest pan Komorowski. Dobrymi partnerami dla Dziewiątek są inne Dziewiątki. Dziewiątką jest też pan Napieralski.

Został jeszcze samotny jak palec pan Olechowski. W szkole z wyglądu nie dałabym mu szóstki, ale na jedynkę też nie zasłużył. Ot, taka przeciętna trójka. I rzeczywiście, został poczęty wtedy, gdy pozostała czwórka kandydatów już dostawała pierwszego klapsa od położnej. Trójki w miłości poszukują lekkości i szczęścia. Kochają flirt, są zadbane, pociągają je piękni ludzie i piękne miejsca. Bywają niestety próżne i czasami obiecują zbyt wiele. Odpowiedni partnerzy dla Trójki to inne Trójki.

I kiedy myślałam o tych naszych kandydatach, to spostrzegłam, że Jedenastki kochają Jedenastki, Dziewiątki
wzdychają do Dziewiątek, a Trójki ślinią się na Trójki. Oni wszyscy mogą wzdychać również do siebie.

I dlatego protestuję! Przeciw wszystkim narcystycznym kandydatom, którzy mówią do nas, jednocześnie spoglądając z uwielbieniem w lustro. A fe!

niedziela, 9 maja 2010

Nuda veritas pro publico bono

Przyszedł do mnie tomaszka w nowych trampkach i cieszy się, że są z Nowego Jorku, dodatkowo znanej marki, że będzie fajny lansik. Już wcześniej mi wyjaśnił, że lansik to dawniejszy szpan, czyli bycie modnym. "Chłopaczku", powiedziałam, "ty lepiej przeczytaj coś wartościowego. Może "Pisma semantyczne" doktora Gotloba Frege?"

Przed laty z Władkiem lat 94, który wówczas był lat 45, zaprosiliśmy na party ludzi różnych profesji. Był pan Tadzio - ślusarz, Bogusia - kustosz pewnego muzeum, Eustachy - doktor prawa, Brygidka - studentka IV roku antropologii, Ludmiła z warzywniaka i kilknaście innych osób, których teraz dokładnie sobie nie przypominam. Był dodatkowo jeszcze ktoś: Zenon - fotograf.

Party było właściwie sesją fotograficzną, którą Władek, wówczas lat 45, chciał wykorzystać do swojej pracy habilitacyjnej z pogranicza socjologii i etnologii poruszającej zagadnienie zaniku różnic społecznych między ludźmi przy ich jednoczesnym odtekstylnieniu. I rzeczywiście, już po pierwszych dwóch pląsach nie było widać różnic między tancerzami. Znikły. Rozpłynęły się w gorączce sobotniej nocy.

Niestety, Władek, wówczas lat 45, nie uzyskał dokumentacji fotograficznej, bo wybuchnęła draka. Panowie byli za tańcami wolnymi, a panie za szybkimi numerkami. Zrobiła się przepychanka w wyniki której pan Zenon - fotograf dostał w przyrząd i to był koniec robienia zdjęć. Z bólu i rozpaczy krzyczał tak, że sąsiedzi wezwali milicję...

Wspomniałam o tym wydarzeniu, bo odtekstylnienie uważam do dziś za najwłaściwszą metodę wyrównywania szans oraz dochodzenia do istoty rzeczy. Bo co mi po szytej na zamówienie koszuli kandydata Leppera? Po lśniących butach kandydata Kaczyńskiego, być może szytymi na specyficzny wymiar? Po wyczesanej fryzurze kandydata Olechowskiego? Po lśniących szkiełkach kandydata Komorowskiego?

Chcę widzieć ich torsy! Prezydent musi mieć kręgosłup i ja chcę go widzieć! Protestuję przeciw tym kandydatom, którzy mi go nie pokażą!