sobota, 29 maja 2010

Przedwyborcza ipsacja.

Władek lat 94 tym razem sam do mnie przedzwonił:
- Adela, jak się czujesz?
- Wspaniale. Co najwyżej na 69 lat!
- To dobrze, bo muszę wpaść.
- Wpadaj, stary wiarusie! - odkrzyknęłam gromko. - Masz jakąś sprawę?
- Chcę porozmawiać o samogwałcie! Zaraz wlecę!
I odłożył szybko słuchawkę, bym nie zdążyła odpowiedzieć. Zaskoczył mnie, ten świntuch z AK. Ale szybko znalazłam na niego sposób. Włożyłam buteleczkę z wodą święconą do zamrażalnika, by szybko ją schłodzić. Lodowata woda święcona sprawdziła się na ekshibicjonistach w Parku im. Jana Pawła II w Poznaniu, co wypróbowałyśmy kiedyś z sąsiadkami. Zrobiłyśmy kiedyś taką akcję ze Stefanią lat 58 oraz Genią lat 66, bo ile można było oglądać Heńka lat 43 i Wieśka w wieku nieokreślonym z ulicy Fabrycznej? Na Władka lat 94 woda święcona na pewno też zadziała. Chociaż z tym gagatkiem nigdy nie wiadomo...


Władek lat 94 pewnie od razu wyskoczył z kapci, ale zawiązanie sznurowadeł zawsze sporo czasu mu zajmuje, więc specjalnie nie spieszyłam się na przygotowanie się do jego wizyty. Powoli nałożyłam na twarz trochę pudru, użyłam karminowej szminki i podeszłam do radia. Włączyłam swoją ulubioną stację Radio Luxmeinburg FM i rozmarzyłam się. Puścili akurat piosenkę Anny German. Piosenkarki, która i dla Orfeusza potrafiłaby zostać nimfą. Córka księgowego. Raziły ją mało wzorzyste tiubietiejki. Jako geolog lubiła grzebać w obiecanej ziemi. Jako wykonawczyni piosenki "Zakwitnę różą" stała się naszym symbolem. Symbolem róż, płatków i odkrywanej ipsacji... Ech, Eurydyki...

Rozległo się pukanie do drzwi. Jak zwykle nerwowe. To tylko mógł być Władek lat 94. Nawet nie chciało mi się podbiegać do drzwi, zakrzyknęłam tylko: "otwarte", po czym zaparzyłam mu herbatę lipową. Władek często powtarzał, że po niej ożywa. Zrobiłam mu tę uprzejmość, ale dla bezpieczeństwa wyjęłam flakonik z lodowatą wodą święconą i dyskretnie włożyłam go do kieszeni fartucha.
Władek lat 94 siedział już przy stole. Położyłam na blacie filiżanki herbaty i spojrzeliśmy sobie w oczy.

Władek lat 94 był nieswój. Wyraźnie skonfundowany.
- Adela, byłem na spotkaniu przedwyborczym z jednym z kandydatów na Prezydenta w tym roku!
- No i?
- On miał owłosienie na wewnętrznej stronie dłoni!
- Co to znaczy? - spytałam zaniepokojona.
- On się musi samogwałcić!
- Och ty głupi Władku! Masz 94 lata, a nie masz pojęcia o ludziach.
- Adela, co to znaczy?
- Wszyscy kandydaci na prezydenta się onanizują. Chcą się pozbyć owłosienia na wewnętrznej stronie dłoni i meszku pozbywają się, podając dłonie wyborcom. To elektorat wyciera im włosy na dłoniach!
- Cholera - zaklął Władek lat 94 - a ja nie umyłem rąk!
- Marsz do toalety, paskudzie - krzyknęłam.

 Gdy Władek lat 94 pokuśtykał do toalety, to ja przypomniałam sobie, że masturbacja doprowadza do ślepoty. Czy to nie widać po naszych kandydatach? Czyż oni nie są ślepi? Nie widzą elektoratu. Ich potrzeb, sekretów i nadziei.

Na całe szczęście tomaszka 2015 jest inny. On nie jest ślepy. On mi przysiągł, że za nic ma ipsację. Tylko dlaczego dziwi mnie to jego hobby?

Dlaczego on tak często gładzi parapety? Mówi, że go to uspokaja. Ale tomaszka 2015, podobnie jak poseł Arłukowicz, drugi po Palikocie specjalista od wibratorów, "nie chce mieszać życia prywatnego z polityką".

piątek, 28 maja 2010

Szast, prast, AS.

Zjawił się nagle. Całkiem niespodziewanie. Z porannej, wilgotnej, majowej szarości rozległ się donośny głos o miłym dla ucha odcieniu. Ludzie powoli podnosili zaspane głowy. Radiowy, aksamitny tembr należał do krzepkiego 54-latka o szerokich barach, przenikliwym spojrzeniu i dobroci wypisanej na licu.

TO BYŁ AS.

Wypowiedział przejmujące wyrazy, które najpierw zawisły w powietrzu, ale tuż potem rozpłynęły się w mylącej, bo kalendarzowo wiosennej aurze. Potem pojawiły się kolejne zdania. Słowa wystrzeliwały z ust mówcy w tempie pocisków z karabinu maszynowego. Co było jednak dziwne, każda oratorska seria karabinowa była wyjątkowo celna. Strzały prosto w "10"! Na twarzach pasażerów czekających na autobus pojawiło się zdziwienie, głupawe uśmieszki, niektórzy wzruszyli ramionami. Wszyscy jednak słuchali. Z coraz większą uwagą. Mężczyzna chodził wzdłuż krawężnika oddzielającego chodnik od wąskiego paska trawnika i uważnie zaglądał w twarze niewyspanych niedoszłych pasażerów.

Przystanek przy Dworcu Centralnym w Warszawie szybko zapełniał się. Ludzi ciągle przybywało. Nikt jednak nie wyglądał autobusu, wszyscy odwróceni od ulicy pochłaniali z zainteresowaniem spontaniczne przemówienie przystojnego mężczyzny. Biła od niego wiara w słowa, które głosił, a charyzma i magnetyzujące spojrzenie porywały zaskoczonych przystankowych słuchaczy.

Ludzie mają to do siebie, że rzadko słuchają całych przemówień. Owszem, trafiają do nich pojedyncze słowa, ale dłuższe wypowiedzi są przez ich mózgi w tajemniczy sposób selekcjonowane. Wycinkowe prawdy są szybciej przyswajalne. Najchętniej rano, ale dopiero po godzinie 10, po kubku kawy wypitej w tracie przerwy śniadaniowej w pracy. Ale tu, o dziwo!, było inaczej. Nadjechał pierwszy autobus. Potem drugi i trzeci. Nikt z czekających nie wsiadł. Wzbudziło to zainteresowanie siedzących wewnątrz. Kilka osób zdecydowało się wyjść i dołączyć do coraz potężniejszej grupy słuchającej porannego oratora.

Mężczyzna ruszył Aleją Jana Pawła II na północny kierunek stolicy Polski. Ludzie podążyli za nim. Ciżba była już na tyle duża, że nie zmieścili się na chodniku i część tłumu zajęła prawy pas szerokiej ulicy. Od Ronda ONZ już zajmowali całą szerokość. Warszawa zaczęła się korkować.

To co AS mówił pod nosem, to były słowa prawdziwego guru. Duchowego przewodnika. Mistrza. Przynajmniej ludzie tak to odczuwali. Wprawdzie nie do wszystkich słowa guru docierały, ale w tłumie już krążyły legendy. „Anioł nas prowadzi”, przekazywała wieść dystyngowana pani w średnim wieku. „Nareszcie ktoś się za te kanalie z rządu weźmie”, cieszył się korpulentny, starszy pan z rzadką bródką. „Kurwa, ale jazda!”, radował się rozmarzony młodzieniec, ukradkiem popalając skręta marihuany.

Wyruszyli spod Warszawy Centralnej, więc korki, które powstały w centrum były olbrzymie. Warszawscy kierowcy przestali dłubać w nosie, woląc pod nim złorzeczyć. Część z nich porzuciła swoje pojazdy i dołączyła do już kilkusetosobowego ludzkiego sznura. Kroki stawiali z rozmachem, nie zginając głowy pod lekko zacinającym deszczem.

Nadzieja rozjaśniała im serca.

Minęli Pawiak, dotarli do Muranowa. Gdy przechodzili obok Babka Tower, dziennikarze lokalnych rozgłośni radiowych i telewizyjnych uprzedzeni o spontanicznym marszu przez zaprzyjaźnionych taksówkarzy, zgromadzili się na ostatnim piętrze biurowca. Doliczyli się już prawie trzech tysięcy mieszkańców podążających za ASem. Operatorzy zrobili ciekawe ujęcia, fotografowie cyknęli zdjęcia, pozostali dziennikarze rzucili się do windy, by zjechać na dół i zdążyć zadać kilka pytań Mistrzowi.

Od skrzyżowania ulicy księdza Jerzego Popiełuszki i Juliusza Słowackiego wielotysięczny pochód zaczęły ochraniać oddziały Prewencji Komendy Stołecznej Policji oraz Policja Drogowa. Najpierw trwały gorączkowe ustalenia między oficerami dyżurnymi mające rozstrzygnąć, czy ten spontaniczny, w dodatku bez wyraźnie zdefiniowanego celu, korowód ludzki rozgonić. Potem postanowiono uczestniczących w marszu jedynie sfilmować i przy ewentualnych aktach wandalizmu oraz agresji wytoczyć uczestnikom zajść procesy w trybie przyspieszonym. Jednak wśród manifestantów przeważali spokojni urzędnicy, zrutynizowani księgowi i bankowcy, spracowani robotnicy, dużo było również uczniów. Studenci jeszcze spali, podobnie jak skacowani bywalcy żylety stadionu Legii Warszawa.

Manifestację zaczęły na żywo relacjonować polskie i zagraniczne media. To było coś niebywałego. Niemal wszyscy zastygli, dziennikarze, słuchacze i widzowie, zdziwieni spontanicznością akcji i brakiem deklaracji, co do jej motywów i celu. Ale byli też ludzie, którzy wykazali się refleksem. Do manifestacji zaczęli przyłączać się politycy z ulicy Rozbrat, Kopernika, Nowogrodzkiej i Andersa. Niestety, szybko odpadli, skarżąc się na odciski i zbyt szybkie tempo marszu. Wytrwalsi byli natomiast zaprawieni w marszach członkowie wszystkich możliwych związków zawodowych.

AS odwrócił się, zdziwiony tłumem kroczącym za nim. Był to człowiek miły, więc uśmiechnął się życzliwie. Rozjaśnione lico Mistrza sprawiło, że ludowi Warszawy udzielił się domniemany entuzjazm Asa. Nikt nie czuł zmęczenia. Nikt nie patrzył na zegarek. Nikomu nie chciało się do toalety. Dziarscy warszawiacy przekroczyli granicę stolicy i prowadzeni przez Mistrza ulicą Pułkową wkroczyli do Łomianek. Tam czekała ich niespodzianka w postaci wójta gminy z chlebem i solą oraz dwójką dzieci w strojach pierwszokomunijnych. AS jednak zignorował delegację gospodarzy, natomiast tłum porwał ich na ręce, przekazując coraz dalszym szeregom maszerujących idealistów.

AS poprowadził tłum w bok. Skręcili najpierw w ulicę Wiślaną, potem w Zachodnią. Naprzeciw im wychodzili zaskoczeni mieszkańcy. Najpierw uśmiechnięty Roman Giertych, któremu jednak zrzedła mina, gdy zrozumiał, że to nie do niego ta tłuszcza. Potem przy drodze pojawił się jeszcze niezbyt popularny, ale już dobry literat Jacek Rostocki. To była dobra okolica. Zamieszkiwana przez ludzi utalentowanych i poczciwych. Niestety, AS doprowadził wszystkich do ulicy Torfowej. Do żyznej gleby wiary w siebie. Zatrzymał się jednak ciut wcześniej.
Spojrzał w niebo, potem na drzewa, a potem na buty.

Wtedy ktoś z tłumu rzucił nieopatrzne pytanie:
– ASie, gdzie ty nas wyprowadziłeś?
– Ja tu mieszkam!
– Przewodniku, chcesz byśmy się tu osiedlili?
– Ludzie, zwariowaliście? Ja jestem tylko specjalistą od tworzenia wizerunku! Idźcie za kandydatami na prezydenta RP!
– Ale przecież ty jesteś AS! – wykrzyknął śmiałek z tłumu.
– Tak, AS! Antoni Styrczula! „Niemożliwe jest możliwe”! Ja tylko myślę, że kandydaci to ludzie z innej gliny! Ale mimo to ja was rozumiem! Czy zrozumie to choć jeden z kandydatów?

I wtedy lud zrozumiał, że kandydat nie musi prowadzić. Nie musi mieć prawa jazdy, dusić sprzęgło i zapinać pasy. Nie musi iść za profesjonalizmem, lecz dane mu podążać za amatorszczyzną.

Lud poczuł, że tym razem sam się dał wyprowadzić na manowce.

Zwiesili głowy, lecz tuż za zaułkiem czekał na nich kandydat na prezydenta w 2015 roku, czyli tomaszka. Ale czym uradował zmęczony elektorat, o tym dopiero przed kolejnymi wyborami.

czwartek, 27 maja 2010

Minister kultury powinien tryskać. Ale pieniędzmi!

Jest kilka dni w roku, które uwielbiają papparazzi. To Dzień Babci, Dzień Dziadka oraz Dzień Matki kandydatów na urząd Prezydenta RP. Nie muszą oni biegać za obiektami swych polowań, nie ścigają ich, jadąc 200km/h w obszarze zabudowanym, nie denerwują się, że nie zdążą ustawić migawki na czas. Spokojni i odprężeni "cykają" fotki, stercząc godzinami pod długim obrusem w najelegantszych restauracjach stolicy. Ich odstresowanie powoduje, że łatwo im uciec od czujnego wzroku fotografowanych obiektów. I dlatego owe obiekty ich niecnej profesji są nieskrępowani i rozluźnieni. Okazują sobie spontaniczną czułość. Zaśliniają sobie czółka, trą się policzkami, czasem ssą cycek. Bo co to za kandydat, który zapomni o matce? Matka jest jak Ojczyzna: tak apetyczna, że wzbudza ślinotok. Znaczy chrapkę.

Usiedliśmy sobie wczoraj z moim krewniakiem, przypomnę, że tomaszka to pierwszy oficjalny kandydat na Prezydenta RP w 2015 roku, i zaczęliśmy rozmawiać o tym cudnym święcie. Najbardziej w tym kontekście zrobiło nam się żal Lucjana Kutaśko. To jedyny człowiek w Polsce, który nie ma matki. Ponoć jeszcze kilku żyje w Paragwaju, ale ja ich nie znam osobiście. Właściwie nie wiadomo, jak nasz szef sztabu wyborczego przyszedł na świat. Wiemy jedynie, że urodził się martwy. Stąd nie widnieje w żadnych księgach ewidencji ludności. Kutaśko ożył w wieku lat 5, gdy ojciec zapisał go do przedszkola. Tatuś odprowadził małego Lucka do drzwi "Lisa Witalisa", pokiwał chłopcu na pożegnanie, po czym umarł ze wzruszenia. Stąd Kutaśko nie wie o sobie niemal nic. Przypomina sobie jedynie to, że od nagłej śmierci ojca lubi moczyć kija w jeziorach i myśleć o jedzeniu jajecznicy, bo jak twierdzi "stymuluje mu to produkcję plemników". Nie szuka jednak wybranki serca, z której uczniłby matkę, bo przedtem dostał zadanie i musi wymyślić epokowy projekt. Dlatego swoje nasienie magazynuje, bo nie lubi tryskać niepotrzebnie, co zresztą uważa za grzech śmiertelny. Ale dość o Kutaśko, który wypłynął na szeroki przestwór swej kreatywności i przez to nie rozczulał się nad sobą, że znów nie obchodzi go Dzień Matki.

Dzień Matki to nie jest wcale wesołe święto. Wiele matek jest zatroskanych o swoje pociechy, co przeszkadza im celebrować ten dzień uroczyście. tomaszka wspomniał o Krystynie Jandzie, której przez długo trwającą żałobę narodową nie starczyło na kwiatek dla mamy. Aktorka ponoć zaczęła się palić ze wstydu, ale mama ją ugasiła, wylewając na nią wodę z wazonu. Potocka poradziła sobie inaczej, wyrywając różę z kwietnika w centrum Warszawy, co zarejestrowały kamery z miejskiego monitoringu. Natomiast o Karolaku wiadomo jedynie, że krażył niedaleko cmentarza na Powązkach.

I ja tutaj chcę złożyć ofijalny protest. Na ręce ministra kultury. Nie można tak troskać matek artystów, tylko należy niezwłocznie dać im zapomogę. Panie ministrze, niech pan nie będzie bez kultury, niech pan da wsparcie!

środa, 26 maja 2010

Kryterium uliczne.

Kolarz nie jest samotny, bo ma kierownicę. Choć pracują na niego pedały, a on zadowala się zgrabną przerzutką, to swą nadzieję trzyma na mecie. Meta nie zawsze jest meliną, szczególnie, gdy na kolarza czeka na linii końcowej matka. Kierownica zawsze skieruje kolarza do matki.
Dziś Dzień Matki, takiej Ground Mother, którą chcę w sposób wyjątkowy uhonorować. Po kolarsku, czyli poetycko.

Jestem już starą babką, więc mogę pisać wiersze.

JA MAM ZMARSZCZKI WSZĘDZIE
nawet pod pachami.
- A ty, kicia?
(tak między nami)

Radzę, a nie ględzę,
oglądam seriale.
- Znasz los Isaury?
(pewnie wspaniale)

A tyłek kobiecy
skarbonce podobny
- Wrzuć tam oszczędność
(choć trochę drobnych)

Gdy jesteś już matką,
nie waż się oszczędzać.
- Seksij się ostro!
(to życia przędza)

Wracając do kryterium ulicznego, to najważniejsza jest twarz. Nie nogi, nie pośladki pracujące rytmicznie w czasie pedałowania, ale twarz. Ten grymas nieudawanej radości na twarzy kandydata na Prezydenta RP. Oblicze uśmiechniętego synka, który wsiądzie na rower i pojedzie wręczyć kwiatki mamuni.

Czy Korwin Mikke ma mamunię? Czy Bronisław Komorowski ma mamunię? Czy Andrzej Olechowski ma mamunię? Czy Waldemar Pawlak ma mamunię?

Pewnie ktoś z nich ma. Ale my, znaczy społeczeństwo, znamy tylko jedną mamunię. I dlatego ja dziś będę z ciekawością spozierać na ucieszoną twarzyczkę Jarosława Kaczyńskiego.

I zaprotestuję przeciw każdemu kto z tej nadobnej minki śmiać się poważy!
BO MATKA TO MATKA.

wtorek, 25 maja 2010

Epoka Miłości.

Obarczyłam pana Lucjana Kutaśko nowym zadaniem. Ma wymyślić epokowy pomysł. Taki, który naszą kampanię wyborczą wyróżni spośród innych kandydatów. Dałam mu do przeczytania kilka numerów tygodnika Epoca, założyłam portal http://www.e-пока.ru/, ale wszystko na nic, bo on najlepiej myśli nad wodą. Toteż Władek lat 94 wyposażył go w wędkę i ponton, no i pan Lucjan myśli. I wędkuje. Ponoć udało już mu się złapać na haczyk kilka zwierząt, z czego żadne z nich nie było rybą, ale na pomysł nadal nie wpadł. Cały czas jednak jesteśmy cierpliwi. Kutaśko może wędkować jeszcze niecałe 5 lat.

Inaczej jest z aktualnymi kandydatami na prezydenta, którzy na epokowe pomysły musieli wpaść od razu. I tak pan Komorowski odłożył sztucer. Pan Kaczyński też nie strzelił żadnej gafy, bo milczy. Pan Napieralski nie strzela fochów, a pozostali kandydaci w milczącym chórku przyjmują z pokorą wyniki sondaży. Nad wszystkimi unosi się Amor, zasypując polityków strzałami. Nastała Epoka Miłości poprzedzona Wielkim Potopem.

Zadzwoniłam do Władka lat 94.
- Przyjdź, kochany, chcę porozmawiać o miłości.
- Nic z tego, Adela, nie mam niebieskich tabletek. Muszę najpierw iść po receptę.
- Nie zrozumiałeś mnie! Czy wy, mężczyźni, pod słowem miłość rozumiecie jedynie seks?!
- Adela, najpierw zapraszasz na miłość, a potem na mnie krzyczysz!
- Ty już lepiej do mnie nie przychodź.
- Zaraz, dzwonisz do mnie po to, bym nie przyszedł?
- Ja chciałam cię jedynie poinformować, że nastała Epoka Miłości!
- No dobrze, pójdę dziś do lekarza.
- Dureń!

Rozłączyłam się. Niech żyje w nieświadomości, impulsywnie pomyślałam. Potem zreflektowałam się. Jaka to Epoka Miłości, skoro wiedzą o niej tylko wybrańcy? Co z Lucjanem Kutaśko, który moczy kija w nieświadomości przełomu, jaki dokona się w sercach Polaków? Co z Elektoratem, który na lanie wody patrzy z trwogą? I dlatego w tym miejscu muszę zaprotestować, przeciw niedoinformowaniu. Ale dziś to zrobię z czułością i tkliwością.

ELEKTORACIE, JA CIĘ KOCHAM!
Ja Ci dedykuję serce człowieka! Serce tomaszka, Waszego kandydata na Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej w 2015 roku!

poniedziałek, 24 maja 2010

Tama puściła! Nie mogę dłużej milczeć!

Piszę te słowa z goryczą. Ludzie się zalewają z rozpaczy, a kandydaci na prezydenta wchodzą na miękkie wały. "Rozpoczynamy prace nad utwardzaniem wała", deklaruje jeden z faworytów do fotela prezydenta w bieżącym roku. "To wina przedwczesnego wycieku", diagnozuje drugi.
Bawią się w miękkie kompetencje, a nam przecież potrzeba jeno twardych wałów!

Usiadłam z krewniakiem przy winku i wewnątrz sztabowej debacie.
- Ciociu - zaczął tomaszka. - Musimy zabrać głos w sprawie kataklizmów.
- Masz rację, ta tama już puściła!
- Obecnym kandydatom się powodzi. My musimy ich spalić ze wstydu!
- Jak chcesz to zrobić?
- Po pierwsze, niech pan Lucjan Kutaśko napisze płomienne przemówienie, secundo, ja wydobędę żar ze swego głosu, a zacznie iskrzyć między nimi. Tylko piroman może przeciwstawić się kandydatom lejącym wodę!
- Kiedy podłożysz ogień?
- Ciociu, oni związali żywioł Wody z żywiołem Ziemi, stawiając na miękkie wały.
- Aaa - domyśliłam się. - A ty chcesz się skumać z żywiołem Powietrza?
- Tak. Ogień potrzebuje Powietrza.
- Jak tlenu.
- Prawda, ciociu.
- Żywioł Powietrza i Ognia powiążesz tupolewem?
- Myślę o czymś jeszcze lepszym. Kandydaci wspominają o stworzeniu nowego prawa. Wyprzedźmy ich jedną najistotniejszą nowelizacją!
- Właśnie, siedzą od dawna w parlamencie, a dopiero teraz wpadli na pomysł poprawy prawa. O jakiej nowelizacji mówisz, krewniaku?
- Odbierzmy im prawo do kataklizmów!
- Ty zaczynasz mówić, jak polityk - spojrzałam z uznaniem na tomaszka. Naszego kandydata na prezydenta RP w 2015 roku.
Po czym przeszliśmy do nudniejszych tematów, polegających choćby na aprowizacji naszego sztabu. Zrobiłam krótką listę sprawunków, które tomaszka obiecał nazajutrz kupić.

Poszłam do łazienki, umyłam zęby, a potem rozczesałam włosy. Układały się, jak jęzory ognia. Tak, tak, Komorowskie, Kaczyńskie, Napieralskie maminsynki! Ja protestuję przeciw waszemu laniu wody! Ja chcę mieć prezydenta żywiołowego!

niedziela, 23 maja 2010

Bo tak naprawdę, to trzeba uwodzić.

Pierwsze zebranie w ścisłym gronie sztabowym było niezwykle konstruktywne. Był Władek lat 94, spec od patriotycznego pionu, był pan Lucjan Kutaśko, oficjalny szef sztabu, odpowiedzialny za sprawną organizację wszelakich mitingów, był tomaszka - nasz kandydat na Prezydenta RP w 2015 roku oraz byłam ja - Adela lat 73, czyli Mózg operacji.

- tomaszka, musisz mieć wąsa - rozpoczęłam zebranie bez żadnych wstępów, owijania w bawełnę, tylko raz ciach prosto w czoło.
- Nigdy w życiu - zaoponował kandydat na prezydenta. - Kobiety nie lubią mężczyzn z wąsami. Przynajmniej Polki.
- Ja też miałem wąsa - Lucjan Kutaśko wsparł tomaszka. - Nawet ryby przestały brać. Musiałem go szybko zgolić!
- Adela, ty nie rób krewniakowi krzywdy - głos zabrał także Władek lat 94. Z jego głosem się liczyłam, ale kwestię zarostu miałam przemyślaną i nie zamierzałam ustępować.
- Wąs dodaje autorytetu! Miał go Bolesław Chrobry, władca królestwa Frydonii, ma go nawet aktualny kandydat pan Komorowski.
- Ale Polki tego nie akceptują - tomaszka nadal kręcił nosem.
- To weźmiesz je siłą!
- Zaraz, siłą to miałem wziąć panie niedomyte.
- Je zdobędziesz siłą brudnego przekazu!

Ucięłam tę głupią dyskusję, bo do czego innego dążyłam. Wczoraj pogrzebałam w internecie, trafiłam na interesującą stronę http://www.braccatta.com/ i znalazłam to, czego podświadomie szukałam. Teraz chciałam to z dumą obwieścić sztabowi wyborczemu.
- tomaszka, nie będziesz rozdawać kiełbasy wyborczej. Będziesz rozdawać kolczyki uwodzicielskie!
- Co?
- Bardzo proste, niezwykle eleganckie i niepokojąco piękne kolczyki. Kuszą i uwodzą. Nikt, kto na nie spojrzy, nie pozostanie obojętny. Wykonano je z rodowanego srebra najwyższej próby, a ich części ozdobne pokryto warstwą 14-karatowego złota grubości aż 3 mikronów.

- Co to jest srebro rodowane?
- Rod to niezwykle rzadko występujący w przyrodzie metal szlachetny z grupy platynowców. Jest droższy od złota i platyny. W jubilerstwie wykorzystuje się go do utwardzania wyrobów, co pomaga je chronić przed zarysowaniem. Dzięki rodowaniu srebrne lub złote przedmioty nie tylko nigdy nie matowieją ani nie czernieją, ale uzyskują także głęboką, srebrzystobiałą barwę, charakterystyczną dla wyrobów z platyny czy białego złota.

- No dobrze, ale skąd my na to weźmiemy pieniądze?
- Pan Lucjan weźmie kredyt.
- Ach, jeśli tak, to nie mam nic przeciwko temu - zgodził się tomaszka.
- Co proszę? - ocknął się Kutaśko.


I rozmowa przeszła na tematy finansowe, o których nie będę publicznie rozprawiać. W każdym razie, pan Lucjan Kutaśko w obawie przed utratą nobilitującego stanowiska oraz w nadziei na przyszłe profity i prestiże zostawił w siedzibie sztabu swój dowód osobisty. Dzięki jego odpowiedzialnej postawie już niedługo będziemy dysponować wyborczą biżuterią.

A ja na koniec, chciałabym zaprotestować. Dawno tego nie robiłam, ale dziś jest szczególna okazja. Protestuję przeciw kandydatom, którzy nie potrafią uwodzić! Ech, wy marni absztyfikanci!