czwartek, 18 listopada 2010

Horror o poranku.

Poprosiłam wczoraj Władka lat 94, by przeczyścił mi odpływ od wanny. Od jakiegoś czasu woda zaczęła schodzić z niej bardzo wolno, więc było to nieodzowne. Poprosiłam AK-owca o przysługę, bo to powstaniec warszawski, który zna kanały na wylot. A mi o wylot właśnie chodziło.

Władek przyjął moją prośbę z radością. Ma sentyment do rur wszelakich. Robota poszła mu sprawnie, umył ręce pod strumieniem wody, na próbę napełnił wannę, potem spuścił wodę z impetem, dostał całusa i poszedł do siebie. Zrobiłam sobie kolację, poszłam na chwilę do toalety, przemyłam twarz, wyszorowałam zęby, wróciłam do sypialni, ułożyłam się w łóżku z dziełem Szekspira. Nigdy nie mam kłopotów z zasypianiem.

Dzisiejszy poranek rozpoczęłam jak zwykle, czyli gimnastyką. Wymachiwałam rękoma, zrobiłam skłony, brzuszki i przysiady, a na koniec zbadałam piersi, czy nie mam raka. Profilaktyczne badanie macicy postanowiłam przeprowadzić w wannie. Byłam spocona, więc natychmiast udałam się do łazienki. Po drodze wzięłam ze sobą książkę, czyli niezawodne „Pisma semantyczne” Gotloba Frege. Lubię leżeć odprężona w gorącej wodzie i pianie, jednocześnie badając tajniki semantyki.

Jak zamierzyłam, tak zrobiłam. Nalałam jednak za dużo płynu do kąpieli i Gotlob Frege mi się spienił, znaczy zamoczyłam książkę w pianie. Odłożyłam książkę, przemyłam ciało, wymasowałam głowę szamponem i go spłukałam. Potem się uspokoiłam, że nie mam raka macicy, a na koniec powąchałam się pod pachami. Nie poczułam nic, co znaczyło, że umyłam się skutecznie. Teraz mogłam wyjąć korek z wanny. Woda zaczęła uchodzić, a ja pomyślałam, że mogę jeszcze raz umyć stopy. Pochyliłam się i wtedy to się stało.

Wir uchodzącej wody wciągnął do rury odpływowej długie włosy. Strumień szarpnął gwałtownie moją głową, a ja zabulgotałam pod wodą. Na całe szczęście nienawykłe do picia płuca otrzymały jedynie niewielkiego łyka wody z płynem do kąpieli oraz moim brudem z dnia wczorajszego. Przez głowę przemknęła mi szybko myśl, że jednak nie umrę na raka szyjki macicy. Po chwili jednak moje ciało zaprotestowało. Zaplanowałam na wieczór, że zrobię sobie drinka „Wściekłego Ruska”, dlatego postanowiłam walczyć o życie. Przestałam się szarpać, uspokajając myśli i ciało. Przypomniałam sobie, że mam bardzo chwytliwe palce u nóg i lewą stopą zaczęłam szukać na półeczce nad wanną nożyczek do paznokci. Kolejna myśl jak błyskawica czyniła zarzut Gotlobowi Frege, że nie znalazł odpowiednika dla nożnego mańkuta. Znalazłam nożyczki. Podałam je lewą stopą do prawej dłoni. I w ten oto sposób zrobiłam sobie fryzurę na pazia.

Woda do teraz nie odpłynęła. Ja jednak od razu zrobiłam sobie „Wściekłego Ruska”, więc za bardzo tym się nie przejmuję. Zresztą Władek lat 94 z radością przyjął nowinę, że dziś znowu mam przyjść , by przeczyścić rurę. Ciekawe, co powie na moją nową fryzurę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz