niedziela, 22 lipca 2012

Urlop proboszcza.

Na koniec kazania ksiądz proboszcz ogłosił, że wraz z końcem mszy świętej zaczyna mu się urlop i z tego powodu zaprasza wszystkich, którzy wyspowiadali się u niego w ciągu ostatnich dwóch tygodni, do ogrodu na mały poczęstunek. Spojrzałam na Kunię lat 90 i uśmiechnęłyśmy się do siebie. Wyspowiadałyśmy się u księdza proboszcza we wtorek, więc mogłyśmy skorzystać z zaproszenia parafialnej szychy. Jednocześnie pokazałam Władkowi lat 96 tere-fere-kuku na nosie, bo gorąco go namawiałam, by poszedł razem ze mną zrzucić ciężar grzechów, ale on jak zwykle się wymigiwał. Zasłużył sobie: ci z grzeszną skoliozą nie zasługują na jadło proboszcza.

Właściwie trudno było wiernym utrzymać koncentrację do końca niedzielnej sumy. Jedni cieszyli się, że będą biesiadować w zacnym towarzystwie przewodnika stada w naszej parafii, inni zazdrościli wybrańcom, rzucając zawistne spojrzenia. Sami byli sobie winni. Ja miałam to w nosie. W rozmyślaniach bardziej skupiłam się menu, obawiając się nieco, że ksiądz postawi jedynie owoce. Zjadłam skromne śniadanko i mój żołądek wymagał treściwszych poczęstunków.

Gdy wyszłyśmy z Kunią przed kościół, doleciał do nas dym z grilla. Ministranci opiekowali się rozżarzonym węglem, natomiast kościelny wrzucał na ruszt nowe porcje kiełbasy, ryb i warzyw. Ślinka zaczęła mi ciec tak obficie, że nie nadążałam zbierać jej z brody. Ślinotok Kuni był jeszcze obfitszy, spływał jej po szyi i docierał do dekoltu, a materiał bluzeczki był coraz bardziej wilgotny. Jednak wywalone jęzory szybko nam się osuszyły na widok księdza, który zrzucił w zakrystii ornat i szybko przebrał się w strój stosowny do uczty.
– Córy i syny – proboszcz rozpoczął odświętne przemówienie – żeby wam się nie przejadło, bo nie udzielę rozgrzeszenia z grzechu nieumiarkowania w jedzeniu!
– Amen – powtórzyło grono około 30 osób, które skupiło się wokół grilla.
– W parafii potrafim – ksiądz uśmiechnął się z autorskiej parafrazy „czym chata bogata”. Następnie zaczął obracać kiełbaski na drugą stronę, by lepiej się przypiekły.
– Ładne wdzianko ma ksiądz – pochwaliłam proboszcza.
– Bóg zapłać – odpowiedział duchowny.
– A gdzie można dostać? Ile kosztowało? Są jeszcze w Tesco? – indagowali wierni.
– Bóg zapłać – powtórzył kapłan.
– Aaa, ksiądz to dostał w prezencie – domyśliła się Kunia.
Tym razem proboszcz nie odpowiedział, bo tłuszcz z kiełbasek spadł na rozgrzany do czerwoności węgiel i zaczął skwierczeć radośnie.
– O kurde, jakie smakołyki! – wyrwało się duchownemu.

Proboszcz w końcu zaczął nakładać kiełbaski, ryby i warzywa na tekturowe talerzyki, ale my – wyspowiadane, zatem tkwiące w czystości wierne duszyczki – potrafiłyśmy się dzielić. Brałyśmy połowę, a resztę zostawiałyśmy na dużej tacy, przeznaczając to na prowiant dla księdza. Nie chciałyśmy, by proboszcz wrócił z wakacji wychudzony z wywalonym jęzorem. To by źle świadczyło o parafianach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz