poniedziałek, 24 lutego 2014

UFO czyli miodzio.

Zdarzyło się to pod Poznaniem we wsi Świątniki. W lutym 1951 roku do Marianny P., która wyszła po zakupy do sklepu sieci GS zwrócił się opatulony szczelnie ciepłym szalem nieznajomy. Zadał dziwne pytanie.

- Jaki jest kost ucha?
- Kostucha?

Nieznajomy był mikrego wzrostu i nieokreślonego wieku. Marianna P. miała 85 lat i od kilku miesięcy była przygotowana na pożegnanie się ze światem. Skierowane do siebie pytanie potraktowała bardzo poważnie, natychmiast umierając na atak serca. Nieznajomy podniósł gąsienice jak brwi, wzruszył pałąkami jak ramiona, po czym chwytliwymi czułkami podobnymi do ludzkich dłoni odciął scyzorykiem Mariannie P. małżowiny uszne.

Przypadki utraty małżowin usznych we wsi Świątniki stały się od tego wydarzenia czymś nagminnym. W gminie zaczęły szerzyć się plotki. Mężczyźni tracili małżowiny po suto zakrapianych alkoholem zabawach w remizie, kobiety z małżowinkami żegnały się najczęściej po wielkanocnej spowiedzi świętej. Były też przypadki zastanawiające, bo niektórzy twarzową stratę rekompensowali nagłym wzrostem bogactwa. Plotki zaczęły dotykać wsiowych krezusów, oskarżając ich o konszachty z diabłem. Oni tylko tajemniczo się uśmiechali, co jeszcze bardziej wyolbrzymiało pogłoski.

Na wysokości zadania próbowała stanąć Milicja Obywatelska. Patrole nie dawały jednak rezultatu. Nawet więcej, nastąpił upadek prestiżu władzy, bo milicjanci też stracili małżowiny i czapki opadały im na oczy, uniemożliwiając skuteczne podążanie za tropem. Podobnie było z proboszczem, który w momencie gdy biret zasłonił mu świat widział już tylko ciemność. Ludzie tracili nadzieję. Ludzie tracili nerwy. Ludzie tracili uszy.

W latach 50. nieznane były kręgi w zbożu, ale pierwsze latające talerze już zaczęły pojawiać się nad Europą i USA. Latały też nad Polską. Oczywiście wtedy nikt o tym nie wiedział. Gdyby nie pewien przypadek do dziś prawdy byśmy nie znali.
Gorący czerwiec 1956 roku dokuczał nawet kosmitom. Żeby się nie upiec pod palącym słońcem otwierali szyberdach i podczas jednego z gwałtownych manewrów wypadła im książka kucharska. To spaliło im uszy ze wstydu i wynieśli się w inne rejony. My zaś wiemy, że ich największym przysmakiem były małżowiny w miodzie własnym. Miodzio!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz