niedziela, 10 lutego 2013

Gulgota.

Każdy ma swoją Gulgotę, nawet Władek lat 97. AK-owiec przyszedł do mnie chwilę przed niedzielną sumą, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki dwusetkę malinówki i łyknął prosto z butelki.

- Adela – powiedział powstaniec, gdy już odstawił flaszkę od ust – nie mogę iść na mszę na trzeźwo. Zbyt mocno wzruszam się na kazaniach. Wolę je przespać.
- Nie byłoby lepiej gdybyś łyknął tabletkę usypiającą?
- Po tabletce nie mógłbym wypić malinówki.
- Proponuję ci tabletkę zamiast picia – wyjaśniłam.
- Nie mogę. Taka moja Gulgota.
- Że co?
- Hę?
- Mówiłam już, żebyś nie hęchał w moim towarzystwie!
- A może też sobie walniesz, Adela? – spytał Władek, ponownie odkręcając kapsel z butelki.
- Nie muszę – odmówiłam stanowczo. – Ja nie mam problemów z zasypianiem.
- A ja lubię.
- Zaraz, a ty nie masz czasem dzisiaj dyżuru?
- Nie, dziś na kazaniu czuwa Kunia. Zda tobie relację jutro rano w kolejce, gdy będziecie czekać na dostawę pieczywa.
- Muszę znać treść kazania, bo mam w poniedziałek kolędę. Proboszcz Izajasz lubi przepytywać.
- Jak to dobrze, że do mnie z kolędą przyjdzie wikary Jonasz. Z tymże on woli cytrynówkę. Chyba będę musiał zrobić zakupy...
- Jonasz też ma swoją Gulgotę? – zainteresowałam się.
- A Izajasz niby nie?
- Jak to?
- Izajasz nikogo by nie przepytywał, gdyby nie jego kompleksy. A właściwie rany. On jest ciężko zraniony.
- Ale robi to na trzeźwo.
- To właśnie jego Gulgota. Z chęcią wypiłby, ale ma wszyty esperal. Przez to przepytuje parafian.
- Przynajmniej zaoszczędzę na cytrynówce.
- Adela, ty to jesteś fartowna – zakpił Władek, po czym opróżnił do końca butelkę.

Następnie podał mi ramię i poszliśmy do kościoła. Należała nam się odrobina snu na pokrzepienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz