wtorek, 26 czerwca 2018

Dreptania ciąg dalszy


Wyrwanie się z poznańskiej Wildy i ten szalony pęd nie wiadomo, dokąd, nie wiadomo, po co, nie wiadomo, jak, porywa ludzkie umysły, serca i dusze. Można prowadzić ludzi do przepaści, i tak pójdą. Można ludzi prowadzić na grilla, i tak pójdą, choćby nawet podejrzewali, że to oni będą smażeni. Można prowadzić się nieźle, ale jak spotkasz miłość swego życia, to i tak wyrwiesz gumkę ze swych gaci i będziesz paradować bezwstydnie.

Szłam i szłam, a kobiety z żylakami dotrzymywały mi kroku. Morska bryza nie głaskała naszych lic, za to uderzały nas drobinki żwiru i innych drobnych kamieni, które wydobywały się spod kół mijających nas samochodów. Tymczasem dojechał do nas angielksi dwupiętrowy autobus. Z góry śmiały się moje koleżanki z ogonka sprzed sklepu na dole, gdzie codziennie o świcie oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku.

– Adela, dokąd ty się wybierasz? – spytała krnąbrna Kunia, wysiadając z autokaru i dołączając się do mojej pielgrzymki.
– Jestem z tobą – dodała mi otuchy Lwinka. – Chcesz dojść do Szamotuł? Ja pójdę z tobą. Jestem fanką Halszki. Też byłam więziona w wieży małżeństwa.
– Gdzie Trudzia? – spytałam.
– Ona codziennie musi czuć zapach kadzidła – wyjaśniała Dziunia lat 59 – Dziewczyna nie mogła oderwać się od księdza proboszcza, ale obiecała, że zawsze będzie pod telefonem. Nawet podczas mszy porannej.
– Niech będzie – wysapałam.
– Ale po co ty dreptasz? – dociekała Kunia. – I po co ciągniesz za sobą te tłumy innych form życia?
– O bliźnich naszych mówisz! – upomniałam.
– Tej, nie gadaj Trudzią!
– Niektórym rośnie rak trzustki, innym serce jadące od lat na gapę odmawia kanarom wyjścia z tramwaju na przystanek, a u mnie w jelicie cienkim narodził się imperatyw kategoryczny. Ja nie wiem, dokąd się udaję, ale mój imperatyw uspokaja mnie, mówiąc, że jest moim kompasem – wyjaśniałam. – To strasznie skomplikowane.
– Nie wzdychaj, pójdziemy z tobą – pocieszała Lwinka. – I z twoim imperatywem.
– A co z tymi podmytymi formami życia? – dociekała Kunia.
– Są czyste. Idą z nami!

Korowód naszych marzeń zwiększał liczebność. Uczestniczki miały czyste intencje i powód, by nie załamać się. Odciski trzymały się od nas z daleka, a TIR-y objeżdżały nas szerokim łukiem. Do Szamotuł było jeszcze 7 kilometrów. Nadal dreptałyśmy. Ja szłam na czele.

1 komentarz: