środa, 7 września 2011

Uśmiech odyńca.

Heinrich lat 57 mieszkał na Wildzie od 22 lat i to nas chroniło przed jego wściekłym atakiem. Bo Heinrich choć był człowiekiem dzikim, to szanował sąsiadów. Nie wadził nikomu, nie wchodził w drogę, ale też szanował swoją odrębność i nie lubił, gdy ktokolwiek wtykał nos w jego sprawy. Mieszkańców dzielnicy najbardziej dziwiło to, że nikt nigdy nie widział na jego twarzy uśmiechu. Dlatego Heinricha nazywano na Wildzie smutnym odyńcem. I trochę bano się go.

Heinrich przekroczył granicę polską późną jesienią w 1989 roku. Najpierw chciał zostawić swojego trabanta w zielonogórskich lasach, ale coś nie pozwalało mu – jak wielu Niemcom – zdjąć nogi z gazu. Samochód pyrkał, a Heinrich zanurzył się w myślach. Ocknął się dopiero, gdy skończyło mu się paliwo. Wyszedł zafrasowany z wozu, rozejrzał się naokoło, a fasady domów dopasowały się do jego wrednego samopoczucia. Było szaro, mgliście i nieprzyjemnie. Pierwszy napotkany mężczyzna wcisnął mu żywą gotówkę do ręki i po chwili odjechał jego trabantem. Heinrich stał samotny na skrzyżowaniu ulicy Hetmańskiej i Rolnej w Poznaniu, aż ulitowała się nad nim przechodząca kobiecina. Zaproponowała mu nocleg, a on po kilku miesiącach pochował ją w zmarzniętej ziemi na cmentarzu na Dębcu.

Henirich miał kontakt ze światem tylko wtedy, gdy wyglądał przez okno mieszkania, które odziedziczył po staruszce. Pieniądze z niemieckiej renty przynosił mu listonosz Zbinio lat 37, który po godzinach pracy robił mu zakupy. Otrzymywał za to drobne w europejskiej walucie. I to Zbinio od czasu do czasu dzielił się wrażeniami o Heinrichu. W każdym razie wszyscy byliśmy przygotowani, że NRD-owski rencista może kiedyś wybuchnąć niczym gruba berta.

Nastały pierwsze jesienne dni i oblicze odyńca spozierające zza szyby pokryło deszczowymi łzami. W Kunii lat 88 powodowało to zwiększoną obawę przed wybuchem Heinricha. Ja miałam inne wrażenie. I postanowiłam je zweryfikować. Dziewczyny z ogonka oczekującego codziennie na dostawę świeżego pieczywa stanowczo mi to odradzały, ja jednak gdy się uprę, to nie ma na mnie siły.

Po moim kołataniu w drzwi smutny odyniec otworzył mi je niemal natychmiast – jakby stał za nimi i oczekiwał mego przyjścia.
– Wie geht's Ihnen, Heinrich? – spytałam.
– Dopsze – odpowiedział samotny dzik z NRD.

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz