piątek, 2 października 2015

R jak Rokita ALFABET CIOCI ADELI - Rojber

Dziś szybko uwinęłyśmy się z zakupami. Nabyłyśmy świeże pieczywo z nocnego wypieku, każda z nas przygotowała sobie śniadanko, a potem ponownie spotkałyśmy się. W kilkuosobowej grupie raźno ruszyłyśmy na spotkanie z kimś ważnym – dla mnie bardzo ważnym. Po prostu kochałam się w tym rojbrze, miałam wrażenie, że od zawsze. Ale gdy jesteś w wieku 73 plus, to każda perspektywa czasowa jawi się wiecznością.

Niestety, szklane drzwi na oddział były zamknięte, ale udało się nam zauważyć Janka, który na nasz widok uśmiechnął się. Spostrzegł, że nikt nas nie wpuszcza, więc na chwilę zniknął w swoim pokoju szpitalnym i wrócił z zeszytem pod ręką. Już po chwili napisał na kartce: „Jest mi tu bardzo dobrze. Nie chcę wychodzić.”

Spojrzałyśmy na siebie z zakłopotaniem. Historia z Niemcami, którzy go pobili na pokładzie samolotu Lufthansy, musiała wywrzeć na nim ogromne piętno, które uodporniło się nawet na proszki uspokajające.
Nie miałyśmy przy sobie żadnych kartek, więc na klawiaturze telefonu wystukałam tekst SMS-a, podsuwając pod nos Janka: „Jak zwykle masz śliczną łysinę. Dobrze utrzymaną – dbasz o nią. Jest stworzona do odbijania promieni słonecznych”.
– Dobrze mu napisałaś – pochwaliła mnie Kunia lat 90. – Sugestia, żeby pojawił się na zewnątrz jest ze wszech miar właściwa. On musi wypisać się z tej emigracji!

Mój komunikat odbił się od torsu Rokity, nie wywołując w nim żadnej widocznej reakcji. Zmartwiło mnie to. Tymczasem Janek znów coś skrobał na kartce. Po chwili pokazał: „Żyję tylko z grzeczności”
– Do jasnej ciasnej! – zaklęła Malwina lat 92 – Jakiej grzeczności? Przecież to rojber! On żyje po to, by robić zamieszanie! Jego przeznaczeniem jest dawać czadu, wywierać piętno i od czasu do czasu chować się w swojskich ramionach.
– Fakt, to jakieś nieporozumienie – przytaknęłam z bólem. – Tylko jak dotrzeć do niego z tym komunikatem? Jak mu stworzyć azyl? Dać spokój i ciepło? Skoro Nelly nie może, to może ja? – zastanawiałam się.
– Pomodlę się za niego, chociaż nie lubię facetów ubranych w starożytną okryjbidę – stwierdziła Gertruda lat 77, składając dłonie do modlitwy.
Nie zwracałam uwagi na Trudzię, tylko wystukiwałam na telefonie kolejną wiadomość tekstową: „Potrzeba ci dobrej partii. Przyjrzyj mi się.”
Jan Maria odczytał wiadomość, a ja obciągałam obcisłą sukienkę, uświadamiając mu wypukłości i cienie całego kontekstu. Przecież sprawa nie wyglądała tak oczywiście, jak sobie wyobrażał. On to jednak bagatelizował. Znów coś wypisywał na kartce: „Zacząłem kochać swój narcyzm. Pa, koleżanki.” Następnie odwrócił się i skierował się do swojego szpitalnego pokoju.

– To już była namiastka czadu – pocieszała mnie Lwinka.
– Tak – zgodziła się Kunia – wraca do żywych, ale wyraźnie zaznacza, że sam będzie dyktował tempo.
Postanowiłyśmy wrócić na poznańską Wildę. Trudzia cały czas klepała modlitwę w intencji Rokity, a ja wiedziałam, że jeszcze nieraz go odwiedzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz