piątek, 25 kwietnia 2014

Rozmyślania o poranku.

Wróciłam do domu, omijając na klatce schodowej świeży stolec z nocy. Chwilę oddychałam głęboko, wietrząc swój układ oddechowy, a potem zzułam buciki, wierzchnie okrycie i skierowałam się do kuchni. Wyłożyłam z siatki świeże pieczywo z nocnego wypieku oraz pozostałe wiktuały, które nabyłam w sklepie na dole. W pomieszczeniu zapachniało świeżą skórką chleba, a wiosenne słońce, które wdzierało się bez kompleksów przez okno z przyjemnością oblizywało warzywa. Mi też zaczęła cieknąć ślinka.

Wyjęłam z szafy patelnię, rozgrzałam na niej tłuszcz i wrzuciłam posiekaną cebulę. Zabrałam się do pichcenia jajecznicy, natomiast myśli podążyły inną drogą. One skierowały się do odwiecznego dylematu, co było pierwsze: jajo czy kura? Oczywiście znałam odpowiedź: pierwszy był konsument. Po co byłoby jajo, gdyby nie miało być zjedzone? Po co byłaby kura, gdyby nie było nikogo, kto potrafiłby uwarzyć rosół? To był banał. Przynęta dla mało rozgarniętych ludzi, która kierowała ich na płytkie wody rozumowania. Ja chciałam uniknąć intelektualnej mielizny. I od razu przyłapałam się na dygotaniu umysłu, który znów skakał jak rozkapryszona pchełka. A przecież Mesjaszka – jaką byłam od kilku godzin – nie może zatrzymywać się przy tak oklepanych zagadnieniach. Szkoda czasu i energii. Szczególnie ta ostatnia jest tak ważna przy ratowaniu świata.
Dokończyłam jajecznicę, osoliłam i popieprzyłam ją do smaku, nacięłam szczypiorku i dosypałam, w końcu wyłożyłam potrawę na talerz. Potem spojrzałam ponownie z uwagą na zakupione produkty spożywcze. Zastanowiłam się. Jaki był ich termin przydatności do spożycia? – to było pierwsze pytanie, które przyszło mi na myśl. A myśli, które orbitowały wokół mego umysłu stawały się z każdą godziną coraz bardziej istotne.

Tak, ta sprawa wydawała się poważna. Szło o integrację naszego osobistego okresu egzystencjalnego opisywanego przez klamrę metryki oraz aktu zgonu z terminem przydatności spożywczych produktów, które codziennie sobie aplikujemy. Wprowadzając coś w głąb siebie naruszamy nasz wiek. Jeśli ja mam lat 73+ i łyknę na śniadanie jogurt, który przeżył jakiś tydzień, to biorąc pod uwagę proporcje, gęstość i ciężar właściwy mogę nieznacznie odmłodzić się. Ale jeśli tego szybko nie wydalę, to ponownie mój organizm zacznie się starzeć. Tym bardziej, że stracę mnóstwo energii na trawienie, a to też może przysporzyć zmarszczek. Weźmy jelito cienkie: jeśli zjemy coś, co ma przedłużoną gwarancję do spożycia, to może zatrzymać się w jakimś zaułku kiszki i utknąć tam aż do końca terminu ważności. I mimo, że organizm w odruchu obronnym będzie przepychać śmieci do jelita grubego, to tam mogą one utknąć na zawsze w postaci złogów kałowych.

Osoby o umyśle majsterklepki od razu wpadłyby na pomysł, by jak najczęściej do posiłków dodawać farmakologiczne środki przeczyszczające. Z tymże, czy wiecie, jak długo można łykać proszki? Niemal w nieskończoność! One praktycznie się nie psują. Wprawdzie producenci zastrzegają się, że nawet leki mają swoją trwałość, ale to czyste farmazony. Lek wytworzony w fabryce farmaceutyków jest hermetycznie zapakowanym związkiem chemicznym, który nie ma z czym reagować. Jeśli opakowania nie zdepczesz, nie poskaczesz po nim, nie wytarmosisz, to nie zdarzą się jakiekolwiek uszkodzenia mechaniczne. Jeśli nie wyjmiesz listków z pudełka, to nie dopuścisz do działania promieni słonecznych. Jeśli zatrzymasz wpływ wilgoci, to leków nie narazisz na działanie wody. Jeśli będziesz trzymać się wszystkich wskazówek umieszczonych przez producenta na opakowaniu oraz ulotce wewnątrz, to praktycznie kupiłaś lek na całe życie. Życie? Lek? Otóż nie! Każdy medykament jest trucizną. Zbijasz środkiem przeciwgorączkowym podwyższoną temperaturę i jednocześnie rozwalasz wątrobę. Łykasz środek na nadciśnienie tętnicze, spada ci libido. Stosujesz farmaceutyki na pozbycie się owłosienia – włosy staja dęba!

Coś tu jest nie tak, nieprawdaż?

2 komentarze:

  1. Dzieki ze znowu jestes...

    Pozdrawiam serdecznie
    Karol Szymanski

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za kibicowanie. :)

    OdpowiedzUsuń