wtorek, 4 kwietnia 2017

Poskrominki

Wiadomo nie od dziś, znaczy od czasów Szekspira, że najtrudniej poskromić złośnicę. Z tymże wieki doświadczeń pokazały, że ta wredna baba, złośliwa dziewka, babka nieznośna tkwi w każdym z nas. Nawet w mężczyznach, znaczy w tych belzebubach nieznośnych. Im gorszy gzub, kark niewyżyty, hultaj wyklęty, tym więcej w nim dziewczyny nieposkromionej. Chuligani są bowiem tylko marną kopią kobiecego temperamentu. Taka jest prawda, a jak jakiś bawół z tym się nie zgadza, to dajcie mi go do ringu! Bokserskiego ringu! Założę rękawice i skuję mordę patałachowi!

Był pogodny wiosenny poranek, a ja z dziewczynami obserwowałyśmy gołębie, które krążyły, latały, a potem lądowały i srały na upatrzone z góry balkony. Jak zwykle o tej porze dnia stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym w oczekiwaniu na przyjazd furgonu z piekarni, ale tym razem nasze spojrzenia kierowały się ku górze. Ku dachom, balkonom i antenom satelitarnym.

– Kunia, jaką ty właśnie piękną sznupkę zrobiłaś – zachwyciłam się, utkwiwszy przypadkiem wzrok na mordce przyjaciółki.
– Och, to tylko moje usteczka – krygowała się Kunegunda. – Tak się poskramiam. Daję się całować słońcu, by oszczędzić sobie cuchnącego oddechu równolatka.
– Poskrominka – orzekła kategorycznie Malwina lat 92, zatykając nos.
– Należy się poskramiać – oznajmiłam. – Mniej uśmiechać się, lecz być bardziej naturalną – objaśniałam. – To klucz do kosmicznej pamięci.
– Co proszę? – obudziła się z drzemki na stojąco Pela lat 83.
– Klucz do Kosmosu? – niezbyt gorliwie dowierzała Lwinka.
– Poskramiać należy siebie – wyjaśniałam. – Swe najgorsze instynkty. Należy innym oddać z siebie wszystko to, co najlepsze. Kochanej osobie w pierwszej kolejności.
– Najlepszego guza też? – spytała ni przypiął, ni wypiął Gertruda lat 77.
– Ktoś cię bije, Trudzia? – dociekała Kunia. – Mam pogadać z proboszczem?
– Patrzymy w górę – mrużyłam oczy w świetle wschodzącego słońca – lecz nasze poskrominki nie są prawdziwe. Nie są prawdziwe, dopóki nie damy najbliższym tego, co w nas najbardziej kochane, ponętne i urocze. Ja na przykład schowałam za pazuchę swoją wredotę i jestem gotowa dać swój optymizm.
– Tej, ja też bym chciała – zaskomlała Kunia.
– A możemy naraz wszystkie popatrzeć na słońce? – zaproponowała Lwinka.
– Jasne, tej – odrzekłam.

I wystawiłyśmy nasze pyszczki na promienie słoneczne. Już nie miałyśmy twarzy, lecz poskrominki. Piękne, pełne nadziei i uśmiechnięte. Naprawdę, w tej chwili, nie musiał przyjechać żaden furgon z piekarni. Ale przyjechał. No i co z tego? I tak nic nam nie zepsuł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz