Zanim przystąpię do tego czy owego, muszę
wykorzystać ostatnią chwilę na podsumowanie tego co było, a nie będzie. Koniec
stycznia zamyka zeszłoroczne rozrachunki ze sobą. Zatem szlus:
Już nigdy więcej żadnego oro et laboro! Albo albo. Akurat ja mam dość modlenia się, bo
jeszcze nic sobie nie wymodliłam. Więcej, spłaszczyłam kolana i bezsensownie
napracowałam się: zapalałam świeczki na osobistym poliptyku, nabijałam guzy w
ukłonach, raz nieomal udusiłam się różańcem. Co mogłam robić zamiast? Ano wziąć
się do roboty. Już dawno byłyby za mną dwa bestsellery, a nie tylko jeden
rozgrzebany. I kilka innych rzeczy też. Do bani takie zaniedbania.
Ponadto nie mam zamiaru wylizywać się! Że niby
rany? Pokapie krew z nosa? Pokapie, ale potem zrobi się strupek i sam odpadnie.
Skapną łezki? Niech skapną! Nie wyliżę ich już – mam dość soli w organizmie.
Trzeba też pamiętać o toksynach. Wszędzie, gdzie dotknę jęzorem mogą być
osobiste odpady trujące. Zatem nie ma o tym mowy w 2018 roku.
Dość łętów w moim życiu! Jako urodziwa pyra, nie
mogę dopuścić, by przyssały się do mnie pasożytnicze łęty, wypijały ze mnie
soki, a ja potem na koniec roku wyglądam nie tyko jak pomarszczona bulwa, ale
też jak łajza cierpiąca na awitaminozę i syndrom własnej nieatrakcyjności.
Nigdy więcej!
A co będę robić?
Będę nadal upajać się słowami i frazami. Tworzyć w
wyobraźni sytuacje niezwyczajne, a dla siebie astronomiczne szanse. Nie żebym
chciała wyskoczyć ze swojej orbity. Wokół pewnej gwiazdy moja piędź ziemi
pyrlandzkiej nadal krążyć będzie – nie zamierzam burzyć misternego planu
kosmicznego. Będę też czytać, czytać i smakować. Prawda, że smaczne menu? A jaka
puenta?
Do roboty, Adela! Dam Wam przykład, me pociotki,
jak zwyciężać mamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz