czwartek, 21 marca 2013

Mam lat 73 i większy plus!

Moja babcia Rycheza była sufrażystką, ale już mama Józefina preferowała boski porządek świata. Więcej, w chwilach słabości dzieliła się tajemnicą, mówiąc, że jest niepokalana. Przynajmniej nie pamiętała chwili mego poczęcia. 40 lat potem umarła na melancholię, choć lekarz podczas stwierdzenia zgonu bąknął coś o marskości wątroby. Przynajmniej biedaczka nie doczekała kartek na alkohol, żegnając się ze światem na trzy lata przed kryzysem 1980 roku.

Ja natomiast się nie żegnam. Nie odmawiam pacierza, nie całuję pierdzących na słodko purpurtatów po ich swawolnych pierścieniach, także przed nikim nie klękam. Czasami tylko leżę, jak mnie boli w krzyżu. To zresztą niejedyny mój związek z krzyżem, bo urodziłam się wiosną, tak samo jak Chrystus. Jednak w przeciwieństwie do Jezusa nie świętuję swoich urodzin zimą tylko w dzień, w którym rzeczywiście wychlusnęłam się z Józefiny wraz z jej wodami płodowymi.

Pierwszy odwiedził mnie Władek lat 97. Pachnący, szarmancki, z bukietem tulipanów i wypastowanymi butami.
– Adelo – rzekł z posępną miną. – My się za wcześnie urodziliśmy.
– To są twoje życzenia urodzinowe? Ładne rzeczy – fuknęłam.
– Nie, to nie tak – skonfudował się AK-owiec. – Ja po prostu żałuję, że nie mamy sfilmowanego życia płodowego. Znamy się tyle lat, a ja nadal nic nie wiem o tobie z okresu prenatalnego.
– Och, słodki jesteś.
– To pokaż chociaż miejsce po pępowinie – poprosił Anonimowy Kobieciarz.
– Władku, nie świętujemy mojego 9-miesięcznego pobytu pod wątrobą mamusi, tylko pierwszy kontakt z powietrzem zanieczyszczonym przez Zakłady Naprawy Taboru Kolejowego na poznańskiej Wildzie! – wrzasnęłam.
– Po co krzyczysz? Znam koleje twego losu.
– Krzyczę symbolicznie. Podobnie jak w pierwszej minucie mego życia.
– To może ja ci dam klapsa – uśmiechnął się lubieżnie powstaniec.

Na całe szczęście zadzwonił domofon. Usłyszałam w słuchawce głos Lucjana Kutaśko, a w tle sporą grupę gości. Nadusiłam na przycisk, wpuszczając ich na klatkę schodową. W tym momencie poczułam temperaturę, znaczy siarczystego klapsa. Tym razem mój krzyk bardziej przypominał ten z sali porodowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz