poniedziałek, 23 listopada 2015

Emerycja przepolska

Poniedziałek przywitał nas mrozem bezlitośnie szczypiącym w policzki i uszy. Sroga aura niby oczyściła niebo z chmur, ale niekoniecznie zwiastowała przejaśnienie w naszych sercach. Dlatego też spoglądałyśmy na siebie z niepewnością, przytupując nogami dla dodania sobie animuszu. Miny miałyśmy jednak nietęgie. Dziewczyny wydawały się być zagubione. Niby stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku, czyli powtarzałyśmy rutynową czynność, ale mimo tego towarzyszący nam nastrój nie stanowił dobrego omenu jak na początek tygodnia.
– Musimy sprostać wyzwaniom dnia dzisiejszego – oznajmiłam.

– Też nie lubię poniedziałków – ziewnęła Malwina lat 60.
– Od wczoraj wszystkie jesteśmy z tego samego rocznika – przypomniałam – ale jeszcze ciut nam brakuje do monolitu.
– Jeżeli idzie o zmianę miesiąca urodzenia, to zgodzę się tylko na grudzień, bo właśnie wtedy przyszłam na świat – stwierdziła Gertruda lat 60. – Zamówiłam już mszę świętą w swojej intencji i nie będę przesuwała terminu, bo ksiądz proboszcz ma swoje kartoteki. Będzie mnie potem dociskać w konfesjonale, a podczas spowiedzi świętej tym bardziej nie będę mijała się z prawdą.
– Prawda – przytaknęłam. – Nie będziemy mijać się z prawdą. Objawimy się jako świeża inicjatywa społeczna – wyjaśniłam. – Dotychczasowe ruchy już się zdążyły zestarzeć, więc nic nowego nie urodzą.
– Jak się nazwiemy? – Kunia lat 60 przeszła do konkretów. – Może Sześćdziesiąt Minet na Godzinę?
– To już było – wyrwało się Peli lat 60. – Znaczy nic nie pamiętam – poprawiła się.
– Choć jesteśmy z poznańskiej Wildy, to jednak ciągle legitymujemy się polskimi dowodami osobistymi – zauważyła Wacia lat 60.
– Przepolkami – wtrąciła Kunia. – Wilda zobowiązuje!
– Mnie wnuczek schował dowód – poskarżyła się Trudzia.
– Idzie o słuszność naszych argumentów. Jak już zarejestrujemy nasze stowarzyszenie, to pojawią się oponenci. Musimy ich kłuć po oczach nagą prawdą – powiedziałam, miotając ogień z oczu.
– My emerytki? – powątpiewała Balbina lat 60.
– Po śniadaniu zamówiłam fotografa. Będziemy mieć dziś sesję. W trakcie zastanowimy się nad nazwą naszej organizacji.

I tak się stało. Chwilę jeszcze poczekałyśmy na przyjazd furgonu z piekarni, potem kupiłyśmy pieczywo, rozeszłyśmy się do domów, by później znów się spotkać. Wszystkimi zdjęciami z sesji na pewno się nie pochwalimy, ale plakatem już dziś warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz