niedziela, 5 czerwca 2011

Urodzinowa balanga.

Kunegudna lat dotychczas 81 od wczoraj jest 82. Ów fakt przyjęła dzielnie, zapijając się już od godzin przedpołudniowych. Zresztą nie tylko ona tak przygotowała się do popołudniowego przyjęcia. Ja także drinkowałam od godziny 11, zresztą podobnie jak inne zaproszone dziewczyny. Na umór piła Lonia lat 69, Brydzia lat 76 oraz Walercia lat 88. W ostrym aplikowaniu alkoholu odstawała jedynie Kazia lat 62, ale tylko dlatego, że nie była jeszcze wdową, przez co zmuszona została do picia wina chyłkiem i w ukryciu, bo jej mąż Konstanty był mężczyzną marudnym i upierdliwym.
Urodzinowe picie od rana to nasz rytuał, zresztą – bezwstydnie chwaląc się – wymyślony został przeze mnie. Istota zamysłu jest bardzo prosta: staramy się robić imprezę odwrotnie niż inni solenizanci w dzielnicy, po to, by trzeźwo wrócić do domu. Tym samym symbolicznie odwracamy krzywą czasu, odmładzając się z każdym rokiem. Pierwszy raz tak zrobiłam 14 lat temu, więc obecnie psychologicznie nie mam lat 74, lecz 46. Kunia i reszta imprezowych dziewczyn też chce umrzeć młodo, dlatego wszystkie pijemy od rana.
Zakołatałam do drzwi Kuni, a ona po chwili doczłapała się, otwierając wrota swego mieszkania na oścież. Wręczyłam jej bukiet wiosennych kwiatów, po czym złożyłam życzenia.
– Kunia – rozpoczęłam bełkotliwie. – 10 lat ci życzę!
– Adela, choć chwieje mi się świat, to dziś czuję się na 58 wiosen!
Kunia pije ze mną od lat 12, więc prosty rachunek matematyczny wskazuje, że zaczynała, gdy miała okrągłą 70-tkę.
– Wrócił się już okres? – spytałam z pijacką bezpośredniością.
– Ty masz mentalnie 46 lat, a mówiłaś, że też jeszcze nie masz miesiączki.
– Och, Kunia, ty już trzeźwiejesz!
– Po czym miarkujesz?
– Po twojej bystrości, kochana.
Kunia zaprowadziła mnie slalomem do pokoju gościnnego, gdzie pusty żołądek zapełniały mięsiwem i innymi specjałami kuchni polskiej pozostałem uczestniczki urodzinowej imprezy Kuni.
– Czyli przyszłam ostatnia – zauważyłam błyskotliwie, trafiając połową pupy na podsunięte mi krzesło.
– Czas na herbatkę, Adelo – Walercia nalała mi goroącego płynu z dzbanka.
– Słodkie zjemy później – stwierdziła Lonia.
– Wrzuć na ruszt mięsiwo – zaproponowała Brydzia.
I w mądrej i koncyliacyjnej atmosferze wieczór płynął ku trzeźwości. Bo młodość nie jest odurzona. Natomiast jeśli jest nałogowa, to tylko w naszych marzeniach. Natomiast my – kobiety wildeckie – nie zostawiamy sprawy samym sobie. Zachciałyśmy być młode, to będziemy siksami. I niech ktoś się oburzy, że pijane zmarszczki nie pasują do trzeźwej młodości. Niech spróbuje bezczelnie mieć coś przeciw! To tak zaprotestuję, że zapamiąta moją ścierę do końca życia!
Uwierzcie, wspaniale trzeźwo wracać z imprezy. Już od tego człowiekowi ubywa lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz