czwartek, 3 listopada 2011

Koniec ery miotły.

Wyszłam dziś na krótki spacer do parku. Pomyślałam, że warto przewietrzyć się w chłodny poranek i poszurać nogami w opadłych liściach. Feeria barw koiła moją duszę, radowała oczy i pieściła zmysł słuchu. Szybko jednak zostałam wybita z relaksacyjnego nastroju.

Przycupnęłam na chwilę na ławce, gdy zbliżył się do mnie współczesny pan Trąbalski. Zamiast długiej trąby miał głośną dmuchawę, którą usuwał liście z wyasfaltowanej alei. Hałas był taki, że nie dosłyszał mego krzyku. Musiałam na migi przekonać potwora z Zieleni Miejskiej, by wyłączył piekielne urządzenie.

– Kochasiu, dlaczego nie używasz miotły?
– Mnie kazali tak.
– Co kazali? Głowy nie masz?
– A co się pani przypier…?
– Ptaszki płoszysz, okrutniku!
– Pani jest od tych ekologów?
– Nie twój interes – odpowiedziałam szorstko. – Nie odpowiedziałeś mi na pytanie, dlaczego nie używasz miotły.
– Tak jest szybciej.
– Ale dużo głośniej.
– Za to taniej!
– Znaczy dla ciebie gorzej. Tak byś miał dłużej pracę i przez to większe wynagrodzenie.
– Mnie się tak bardziej podoba. Przy miotle liście tak nie fruwają. Ja, proszę pani, daję im drugie życie.
Spojrzałam z nowym zainteresowaniem na człowieka odzianego w odblaskową, pomarańczową kufajkę.
– Czy pan może pisze wiersze?
– Ech, kochana pani – odpowiedział zagadkowo pracownik Zieleni Miejskiej.

Spojrzał jakoś tak smutno na mnie, potem na ptaszki, które znów się zleciały, a następnie gwałtownie uruchomił dmuchawę. Tak oto zrozumiałam, że skończyła się era miotły. Zaczęła się epoka dmuchawy.

Sięgnęłam do torebki, wyjęłam chusteczkę higieniczną i wysmarkałam katar z obu dziurek nosa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz