wtorek, 6 grudnia 2011

Popper.

Spotkałam dwie zakochane w sobie aktorki. Do starszej od razu poczułam sentyment, bo urodziła się w 1973 roku, a ja przecież w 37, więc od razu połączył nas czeski błąd. Taki Havel postawiony na głowie. Sympatyczny, wesoły i niegłupi. Mi do twarzy napłynęła krew, a dziewczyny czule trzymały się za ręce. W końcu stanęłam na nogi i spojrzałam uważnie w oczy artystek.

– Ładna jesteś – powiedziałam do młodszej.
– Dziękuję – odpowiedziała starsza. Młodsza zaś się zarumieniła.
– Związki aktorek kończą się zwykle teatralnie – orzekłam z troską.
– Właśnie – uradowała się młodsza.
– A jakże! – przytaknęła starsza.
– To wy się nie niepokoicie?
– Bo my w teatrze pracujemy!

Właśnie w tym momencie zrozumiałam, że to aktorki. Ale do Poznania przyjechały w zupełnie innym celu.

– Ja reżyseruję – wyjaśniła starsza.
– Ja jestem scenografem – przedstawiła się młodsza.

Dziewczyny opowiedziały mi o sztuce, która będzie wystawiona w Teatrze Nowym. „Popper”, bo taki tytuł ma sztuka, już w na początku przyszłego roku będzie miał swoją prapremierę w Poznaniu. Ja na nia pójdę. Znam historię i w iem, że warto.

W ogóle warto chodzić do teatru. Nieprawdaż?

4 komentarze:

  1. Prawdaż, warto chodzić do teatru, ale do Tesco chodzi bezpłatny autobus z Kaponiery i gdzie tu, wakur ćma, sprawiedliwość społeczna? ps

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale Proszę Pana, to oznacza wyłącznie, że teatrów jeszcze nie ma na peryferiach.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja właśnie dziś zakupiłam bilety ;) Szczęściara jestem, co nie?

    OdpowiedzUsuń