poniedziałek, 30 stycznia 2012

Wiadro nadziei, durszlak miłości.

Otworzyłam drzwi i Kunia lat 89 weszła, dźwigając ciężkie wiadro w lewym ręku i durszlak pod prawą pachą.

– Obleciałam wiarę na całej ulicy – poinformowała mnie przyjaciółka od lat 37.
Wiara w gwarze poznańskiej oznacza ludzi, więc Kunia zakomunikowała, że spotkała się z sąsiadkami i wybranymi sąsiadami.
– Złapałaś fuchę? Roznosiłaś ulotki?
– Nie. Zainspirowały mnie słowa pewnego młokosa lat około 40, który na przystanku tramwajowym zastanawiał się z kolegą, ile jest wiary na Wildzie. Postanowiłam to zbadać, wychodząc z rachunku, że wiara jest sumą nadziei i miłości.
– Może oni mówili o liczbie mieszkańców w naszej dzielnicy?
– Nie sądzę. Mieli zbyt uduchowione twarze. Wyglądali na uczonych w piśmie i słowie. W najgorszym wypadku byli akwizytorami. – Kunia nagle spojrzała na mnie czujnie, by zadać pytanie: – Podejrzewasz, że mieli kaca?
– Nie wiem. Staram się tylko uściślić fakty.
– Nie, nie masz racji, Adela – zaprzeczyła Kunia. – Oni mówili o rzeczach wyższych. I to mnie zainspirowało. Spójrz – wskazała ręką na wiadro – w środku najpierw była nadzieja.
– Myślałam dotąd, że nadzieja jest ulotna.
– Najpierw ją skropliłam. To nie było trudne, bo na Wildzie najwięcej nadziei rodzi się przy kropelce tego i owego.
– A po co ci durszlak?
– Miłość cieknie ludziom przez palce, więc pomyślałam: czemu nie przez durszlak? Pochwyciłam kondensat miłości, wlałam do roztworu nadziei i tak otrzymałam wiarę.
– Ale przecież w tym wiadrze jest jakiś klamot!
– Bałam się rozlać miksturę, więc dokonałam kolejnej reakcji chemicznej, w wyniku której otrzymałam klamot wiary. Zresztą święty Piotr budował kościół na skale, a to dlatego, że wiara jest klamotem.
– Czy to oznacza, że wiara nam ciąży?
– Wiele ciąż zostało wymodlonych...
– Zaraz, chyba nie po to zbierałaś nadzieję i przelewałaś miłość przez durszlak? Kunia, odebrałaś ludziom wiarę, bo chcesz zaciążyć?
– Wiara czyni cuda, ale trafia też tylko do skruszonych. Dlatego przyszłam do ciebie, byś pomogła mi rozkruszyć klamot wiary. Dla ludzi, nie dla mnie.
– I co potem?
– Rozsypiemy pył wiary do saszetek i oddamy sąsiadom. Nareszcie miłość nie będzie przeciekać im przez palce.

Wzięłyśmy się do roboty. W pokoju tak się mocno zakurzyło, że zaczęłam mieć NADZIEJĘ, że ludzie nareszcie będą pełni WIARY. Z MIŁOŚCIĄ oddałam się rozkruszaniu klamota, KICHAJĄC przy tym NA POTĘGĘ.

2 komentarze:

  1. Ciocia odkrywa swoje pokłady wrażliwości i uduchowienia kamieniem filozoficznym. Co na to Rosetta lat parętysięcy ?

    OdpowiedzUsuń