sobota, 25 sierpnia 2012

Wdzydze czy Chechło?

Zbyt często się unoszę. Wzbijam się na dużą wysokość i mam szeroką perspektywę. Widzę przez to więcej złych uczynków bliźnich i klnę przez to jak szewc z wysokości. Każdy szewc przejmuje się niegodziwościami swoich braci i sióstr i najchętniej zdusiłby je pod obcasem ze świeżą zelówką. Ja mam podobnie. Gdy spotrzegam to, a potem owo, a i jedno, i drugie ocieka grzechem, to ja się bieszę. Zbiesiona ujadam i to mnie prędzej czy później sprowadza na ziemię.

Przyczyna szerokiej perspektywy sprawiła, że nie chciałam ponownie wpaść w sidła złości przy okazji opowiadania o urlopach za granicą. Wolałam wrócić urlopowo do kraju. Stąd rzuciłam temat swoim przyjaciólkom, które – jak i ja – stały w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Dostawczak z piekarni spóźniał się, więc musiałyśmy jakąś żywą dyskusją zabić leniwie upływający czas.

– Lubię polskie słońce – Malwina lat 92 wyraziła swoją opinię. – Lubię i już, i nie mam zamiaru uzasadniać swojej opinii. O!
– Polskie słońce tworzy polski cień – filozoficznie odezwała się Kunia lat 90.
– Byłam kiedyś w Chechle – postanowiłam sprowadzić wątek na żądane przeze mnie tory. – Potem zgubiłam się na Pustyni Błędowskiej. Pustynne szlaki są słabo oznakowane w tym kraju. Nie wiadomo, gdzie skręcić.
– Wdzydze! – odpowiedziała Kunia.
– Co Wdzydze? – zdziwiła się Elwira lat 77, która geograficznei dobra była tylko ze szlaków pielgrzymek.
– Lubię Wdzydze.
– A ja po bożemu, ale to było dawno – wyrwało się Elwirze. – Zresztą i tak serce oddałam księdzu proboszczowi. Znaczy kościołowi.
– Kościół we Wdzydzach też jest – przypomniała sobie Kunia. – Ładniutki, tylko ornat proboszcza jest za długi i zamiata nim posadzkę przed ołtarzem. Lśni potem jak tafla jeziora.
– Wolę Chechło – zaoponowałam. – Z Chechła wszędzie masz blisko. I na pustynię, i na Jasną Górę, na Wawel też nie jest daleko.
– Ale jak zgubiłaś się na pustyni, to byłaś wychechłana. We Wdzydzach jest głębokie jezioro i zawsze można się napić – przekonywała Kunia. – Wdzydze to potęga, bary i Kaszubi ze swym „jo”. Może pojedziemy wszystkie razem? Oprowadzę was po Wdzydzach.
– Idź się utop z tymi Wdzydzami! – odkrzyknęłam. – Wybierzmy się na autokarową wycieczkę na Jasną Górę, a potem coś z kierowcą zachechłamy i zawiezie nas do Chechła. A tam...

I przekonywałam sąsiadki do Chechła, potem Kunia reklamowała Wdzydze. I żeśmy przerzucały się argumentami, a wszystko po to, by promować piękno ojczyzny. Tymczasem przyjechał furgon z pieczywem i wspólnie uznałyśmy, że piekarnia w Mosinie też jest pięknie położona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz