środa, 31 października 2012

Fraternite, egalite, merde.

Stałam z kilkoma sąsiadkami przed sklepem i rozmowa jakoś sama zeszła na Wielką Rewolucję Francuską. Zaczęło się od francuskiego pieczywa, potem cięcia wydatków, a skończyło na gilotynie. Zresztą podobnie było już nieraz. Zaczynałyśmy na przykład rozmawiać o pogodzie, chmurach, zasępionym obliczu, dąsaniu się, by przejść do kar cielesnych, jakich mógł doświadczać w dzieciństwie prezes Jarosław Kaczyńskich albo Irena Dziedzic. Innym razem dyskutowałyśmy o kwiatach balkonowych, potem jedna z nas użyła sformułowania „largo”, które przecież mieści się w pelargoniach, a potem to już rozmowa szybko zeszła z muzyki poważnej na klasyczny kształt nosa, jakim mógł się pochwalić dozorca spod ósemki, Lesio lat 55. Tak często się dzieje, gdy kobiety beztrosko plotą.

– Kiedy mój stary jeszcze żył, to mówił, że nadawałabym się na babę dla Dantona. Zresztą do Robespierre’a też bym pasowała – powiedziała Malwina lat 92.
– Dlaczego? – dociekała Kunia lat 90.
– Mawiał, że jako kobieta nie zrozumiem braterstwa i właśnie dlatego pyskuję, gdy on z kolegami wyskakuje na wódkę. Natomiast chwalił mnie za froternite, które wychodziło mi nieźle, bo podłogi pięknie się świeciły – wyjaśniła Lwinka.
– Dziś ze świecą trzeba szukać mężczyzny, który skomplementuje cię za porządek w domu – stwierdziła Elwira lat 77.
– A ja uważam, że egalitaryzm zaczyna się od ścierania kurzów – skontrowałam staroświecką wypowiedź Malwiny. – Także od wynoszenia śmieci, repasacji pończoch i gotowania mleka na gazowej kuchence. Mężczyźni nie powinni się wstydzić wykonywania tych czynności.
– Ja bardzo lubię trzymać w ręku pilota – pochwaliła się Kunia.
– Nie zgadzam się – zaoponowała Elwira. – Nikt tak nie zetnie głowy jak mężczyzna. Kobieta by się wahała, chciałaby zrobić to delikatnie i na pewno odpowiednio nie naostrzyłaby gilotyny.
– Bywałam kiedyś ostra – wyznała Malwina. – To małżeństwo mnie tak stępiło.
– Merde! – zaklęłam. – Te wszystkie hasła to merde!
– Hę? – Elwira nie zrozumiała.
– Fraternite to merde! Poimy się egalite i pochłaniamy łakomie liberte! A co wychodzi na końcu? Merde, merde, merde!
– Adela, przestań merdać – ostudziła moje emocje Waleria. – Chleb przywieźli.

Rzeczywiście, podjechał furgon ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku, więc zaczęłyśmy odliczać drobne, by szybko uiścić przy kasie za zrobione zakupy.

2 komentarze:

  1. pani adelo! jak zwykle panią popieram: jeśli facet dobrze merde, jest większa satysfakcja. to ważniejsze od gotowania mleka i repasacji. pani to rozumie. widać, że doznała pani dobrego merde. howgh.

    OdpowiedzUsuń
  2. I znów to dziwna intuicja, pokrewieństwo dusz prawie... A ja właśnie o egalite pisałam, ale w kontekście kostuchy, co nie przebiera, tylko bierze jak leci...

    OdpowiedzUsuń