niedziela, 9 grudnia 2012

Certyfikat.

Do zakrystii udałyśmy się ze słusznymi pretensjami.

– To jest granda, proszę księdza proboszcza! – Kunia lat 90 krzyknęła od progu. – Nawet Rosjanie z Syberii dostają certyfikaty, a w naszej parafii o nich ani widu, ani słychu! To niedopuszczalne!
– To karygodne! – do chóru oburzonych dołączyła się Malwina lat 93.
– Oj tam, oj tam – Elwira lat 77 próbowała załagodzić ostre wystąpienie przyjaciółek.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – wielebny obrócił się w naszą stronę, ukazując piwne oczy na tle fioletowego ornatu przywdziewanego w trakcie adwentu.
– Niech będzie – odpowiedziałam.
– Ale o co chodzi? – zdziwił się naczelny pasterz w parafii pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie.
– O co cho? – zapiskała Kunia. – O co cho?! Już 21 grudnia będzie koniec świata, a certyfikatu jak nie ma, tak nie ma!
– Nie zwróciłam wcześniej uwagi, ale ksiądz ma piękne oczy – zachwyciłam się. – Dawno nie widziałam tak wielkich pokładów piwa w trzeźwym i niewinnym spojrzeniu sługi bożego.
– To prawda – przytaknęła Elwira, wzdychając z tęsknotą. – Z chęcią te oczy ululałabym do snu.
– Jaki certyfikat? – indagował duchowny.
– Na rynku pojawiły się certyfikaty wystawiane przez rzymskich ojców zaświadczające o bezgrzeszności – wyjaśniła Malwina.
– Cholera, wiem, że trzeba się najpierw wyspowiadać – mruknęła Kunia. – Jestem gotowa po wyznaniu grzechów nie kląć aż do końca świata. Ale po co mam to robić, jeśli nie dostanę certyfikatu! Przyjdzie finał, a ja będę bez papierka, do jasnej ciasnej?! Kto mi uwierzy na słowo? Mój anioł stróż?
– To jak z tym ululaniem? – spytała Elwira.
– Córko, ty nagabujesz sługę Pana w Jego domu? To co, że na zapleczu? Skłaniasz mnie do grzechu w zakrystii?! Toż to koniec świata!
– To co z tymi papierkami? – Malwina nie dawała za wygraną.
– Ja o niczym nie wiem – odciął się proboszcz.
– Zapłacę. Sowicie nagrodzę – kusiła Kunia.
– Mam tylko jeden dokument po włosku – przypomniał sonie przewodnik parafialnego stada.
– Dawaj, bracie! Zażądała Kunia.

Ksiądz sięgnął do szuflady starego sekretarzyka, pogrzebał w stercie papierów, wyciągnął lekko pożółkły dokument, a potem złożył na nim swój podpis. Podał pióro Kuni, a ona machnęła parafkę tuż koło jego sygnatury.

Gdy wyszłyśmy przed kościół. Kunia pokazała nam certyfikat. Napis „Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate” brzmiał dumnie i poważnie.

2 komentarze:

  1. A ja mam certyfikat, że nie jestem czarownicą! Na papierze!!! Z Domu Wagi w Holandii, gdzie ważyli czarownice. No i mnie wyszło, że nie jestem, bo za ciężka!!! Wiesz, jakie to upokarzające?

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie natomiast kiedyś zwarzyli, a potem stwierdzili, że mam za mało goryczki i piwem nie będę... :)

    OdpowiedzUsuń