czwartek, 7 marca 2013

Moja droga.

Zawsze marzyłam, by posiadać drogę. To znaczy najpierw musiałabym mieć pole przy jakiejś krajówce, najlepiej A2 (najlepszy byłby ugór, bo na zaoranym hektarze ciężko pracować nad nośnością drogi), potem wynajęłabym ciężki sprzęt i wjechaliby brudni, lecz robotni panowie na swoich wspaniałałych koparkach, spychaczach i walcach austriackich. Chciałabym, by zbudowali mi wielką pętlę z zakrętami, szykanami i gładkim asfaltem, a ja na koniec, przy wjeździe na pole, postawiłabym tablicę „Skrót do Warszawy”. I na środku pętli organizowałabym dożynki, pobierając opłatę za przejazd.

Tymczasem jak zwykle przyszedł Władek, więc zaparzyłam mu kawę, by mógł wlać ją w ten przejrzysty skórny wór z 97-letnimi kośćmi. AK-owiec pił płynną kofeinę drobnymi łyczkami, siorbaniem męcząc moje uszy.

– Moja droga, wspaniała kawa!
– Jaka droga?! I nie siorb, bo osobiste bębenki nie są opatulone setnym miodem i przez to wrażliwsze są na akustyczne bodźce.
– Mówiąc „droga” oddałem tobie szacunek, a ty mnie atakujesz za siorbanie – powiedział z wyrzutem Władek. – Wiesz, że wśród wielu plemion w taki sposób wyraża się uznanie dla konsumowanego napoju?
– Mówiąc „droga”, dotknąłeś mojego marzenia. Tak sobie myślę, że mógłbyś kupić trochę ziemi.
– Do kwiaciarni pójdę dopiero jutro, czyli 8 marca.
– Och, jak ty nic nie rozumiesz.

Rozpłakałam się. Zwykle tak jest, że mężczyźni nie czują marzeń kobiet, skupiając się na własnym tyłku, żołądku i produkcji plemników. Jakie to płaskie. Jakie czytelne. Jakie nijakie. Dlatego chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do krewniaka.

– Halo? – odezwał się zaspany huncwot.
Chyba wybudziłam go ze snu. W duchu się ucieszyłam, bo w takich sytuacjach mówi się tylko prawdę.
– Zająłeś pole position?
– Mam iść na pole?
– Jezu, sami tumani naokoło! W polu to masz, tomasz.ka, zostawić konkurentów. Ty masz zająć pole position!
– Kręta jest droga do prezydentury.
– Nareszcie mówisz z sensem. Potem na punkcie poboru opłat załatwisz mi posadę w infrastrukturze!
– Że co?

Prezydent 2015 wykazał siłę ducha oraz moralność dostojnika państwowego, nie dając zgody na nepotyzm. Tym samym dwóch najbliższych mi mężczyzn dokonało zamachu na moje marzenie. Nie mogłam się na to zgodzić. Zaprotestowałam, rzucając telefonem we Władka. Nie umrę, nie pozostawiając po sobie drogi. Ale najpierw muszę kupić sobie nowy aparat telefoniczny. Nie musi być drogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz