środa, 10 kwietnia 2013

Jestem leniwa o świcie.

W niedzielę wróciłam z wyjazdu. Byłam u swojej kuzynki Stefy lat 82. Mieszka ona w Kwilczu, w połowie drogi między Poznaniem a Gorzowem Wielkopolski. Myślałam, że będę mieć problem z dotarciem do niej, bo znałam tylko stary adres. Na każde ważne osobiste lub kościelne święto dostawałam od Stefy pocztówki okolicznościowe wysyłane z osiedla 35-lecia PRL. Uporczywie moja kuzynka nie aktualizowała swego adresu.

Gdy wysiadłam z autobusu podeszłam do sklepu, w którym Jarosław Kaczyński nigdy w życiu nie robił zakupów.
– Jak obecnie nazywa się osiedle 35-lecia PRL? – spytałam grzecznie starszego pana, który właśnie wkładał do koszyka mocne piwo.
– Babciu, to katapulta! – odpowiedział, podstawiając mi puszkę piwa pod nos.
– Nie jestem babcią – żachnęłam się. – Jestem ciotką!
– Jednego sztrunga wypiję i już mam karuzelę!
– A jak nazywa się dziś osiedle 35-lecia PRL?
– Zaprowadzę cię tam, jak wypijesz ze mną browca na ławce koło śmietnika.
– Ty mi, ochleju, powiedz jak nazywa się dziś PRL! – krzyknęłam groźnie.
– PRL to PRL – wzruszył ramionami starszy jegomość – a na ławce jest przyjemnie. Wiatr dziś wieje do śmietnika, a nie od.
– To jest ta atrakcja?
– Spodoba ci się, mała.

Odwróciłam się do PRL-owskiego amanta na pięcie i poszłam spytać się kasjerki. Niestety, klient od piwa strong ustawił się za mną.
– Proszę pani, jak dziś nazywa się osiedle 35-lecia PRL?
– To już będzie z 33 lata jak się tak nazywa – zamyśliła się pracownica sklepu, do którego VIP nie wpadnie na zakupy.
– Mocna nazwa – przytaknęłam.
– Nie bądź taka dzidzia – odezwał się za mną stary podrywacz. – Choć na sztrunga. Ja stawiam.

Poczułam się jakbym cofnęła się w czasie. Taka podróż jest o tyle frapująca, że kiedyś byłam młodsza. Mogłam sobie wówczas na więcej pozwolić.
– A masz może klej do protez zębowych? – spytałam kokieteryjnie.
– Ja już nie wącham. Sztrung nam musi wystarczyć.

I w ten oto sposób spędziłam weekend w PRL. Stefa też dołączyła, a ja zrozumiałam, że PRL bardziej ludzi jednoczył.
Dziś obudziłam się bez ochoty do energicznego rozpoczęcia dnia. Poczułam, że strong womanki wcale nie muszą rozpoczynać dnia od startu do zawodowego sprintu. Przeciw takiej postawie protestuję. Bo w życiu liczy się tylko jedno: by ustawić się tak, by nie poczuć wiatru od śmietnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz