poniedziałek, 10 czerwca 2013

Kiedy byłyśmy dziewicami.

Dzień obudził się na smutno, wprawiając dzieci Matki Ziemi w odrętwienie i osowiałość. Jedyne co nam poprawiało humor, to fakt, że przynajmniej bachory pójdą do szkoły i nie będzie przed południem hałasu na podwórkach. Miało to jednak także złą stronę, bo do ogonka oczekującego na przyjazd furgonu ze świeżym pieczywem wciskały się matki, chcące zaopatrzyć pociechy w wypieczoną pajdę chleba okraszoną szynką czy innym salcesonem. Trzon kolejki jednak stanowiłyśmy my – kobiety o wielkim harcie ducha, nie mniejszym biuście i ogromnym doświadczeniu życiowym, który szczególnie w mroźne, zimowe wieczory pozwalał nam spalić w piecu encyklopedię, leksykony i różnej maści przewodniki, nie pozbawiając nas jednocześnie erudycyjnych przymiotów.

Byłyśmy nieco wycofane. Nie chciało nam się rozmawiać, wymieniać najnowszych plotek, omawiać biurowe kreacje tych kobiet, co zdążyły z samego rana udać się do pracy. Milczałyśmy, wspominając ciepło kołdry i wyciągnięte spod niej kadry z onirycznego filmu erotycznego. Dlatego nie spostrzegłyśmy w porę Lucjana lat 50. Podszedł do nas cichaczem: dzielnicowy zboczeniec, rozpasany ogier bez grzywy na świecącej glacy i zafajdany birbant – słowem: złe wildeckie nasienie. Prztynajmniej ja go tak postrzegałam i chyba nie byłam w tym osamotniona.

Lucjan podchodził kolejno do każdej z nas z tym samym pytaniem na ustach:
– Czy mogę panią namówić na wspólną utratę cnoty?
– Nie! – z ogonka po świeży chleb padały stanowcze odpowiedzi.
Żadna z nas się nie wyłamała, a Kunia lat 90 nawet uprzedziła pytanie, wcześniej plując w twarz Lucjana pogardliwym po trzykroć NIE-NIE-NIE!
– Czy to oznacza, że nie ma już na Wildzie żadnej dziewicy?! – krzyknął histerycznie Lucjan.
– Dlaczego namawiałeś nas na wspólną utratę cnoty? Wspólną?! – powtarzyła Zenobia lat 59, która dysponowała czujnym uchem polonistki, więc najszybciej z nas wychwytywała wszystkie językowe niuanse.
– To niemożliwe byś jeszcze nie utracił cnoty! – prychnęła Walerka lat 78.
Lucjan zwiesił wstydliwie głowę.
– Przypominam sobie, gdy ja byłam dziewicą – powiedziałam, a Lucjan otworzył szeroko buzię. – Nosiłam się skromnie, siadając łączyłam kolana, a rumieniec nie schodził mi z lica. Tymczasem popatrz na siebie, Lucjanie! Kogo ty przypominasz?
– A gdzie masz misia, z którym sypiasz? – spytała Genowefa lat 59.
– Nigdy nie widziałam cię liżącego lizaka na ulicy – wytknęła Lucjanowi Walerka.
– Czy ty w ogóle skaczesz w gumę? – dociekała Kunia.
Lucjanowi spłynęły łzy z oczu.
– On płacze... – wyszeptała Zenobia.

Zrobiło nam się nieswojo. Są jednak sytuacje, gdy nie chcesz podać ręki potrzebującemu człowiekowi. Pierwsza przeciw męskiemu mazgajstwu zaprotestowała Kunia lat 90. Wzięła potężny zamach i kopnęła Lucjana prosto w pięciedzięcioletni zadek.

Rechot, który wydarł nam się z piersi powędrował przez wildeckie ulice. W tym momencie dostawczak ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku podjechał pod sklep, a słońce wyszło zza chmur. Znów poczułyśmy w sobie siłę i chęć do życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz