poniedziałek, 24 czerwca 2013

Muzeum bielizny.

Stałyśmy w kolejce oczekującej na dostawę świeżego chleba, tępo patrząc się przed siebie i przeżuwając resztki weekendu. Jedna z sąsiadek uśmiechnęła się pod nosem, druga splunęła przed siebie, jeszcze inna pocierała bezmyślnie nos, tocząc w palcach lewej ręki kulkę z własnych smarków. Tylko Kunia lat 90 wybijała się. Ona z kolei drapała się po pupie, nerwowo obciągała na sobie gustowne ubranko, przestępowała z nogi na nogę – wyraźnie coś ją drażniło.

– Kochana, co z tobą? – spytałam troskliwie.
– Ubrałam gacie non iron.
– Że co? – zdziwiła się Klara lat 71.
– Hę? – zawtórowała jej Otylia lat 65.
– Miałam to samo, gdy nosiłam parciane gatki – obwieściła Antonia lat 80.
– Znaczy co? – zdziwiła się Ludmiła lat 63.
– Drapałam się szponami po zadku – wyjaśniła Antka. – Aż mój świętej pamięci Anzelm powiedział, że jestem zdartą dupą.
– Co za bezczelna świnia z Anzelma – zauważyła Gryzelda lat 88. – Jak go spotkam, to przepowiem mu do rozumu!
– Ale on nie żyje! – powtórzyła głośniej Antka.
– To nie szkodzi. Jak go spotkam, to ordynus popamięta.
– Kunia – postanowiłam przeciąć Antkowo-Gryzeldową dygresję – po co założyłaś non iron skoro na wyciągnięcie ręki masz bawełnianą, a nawet jedwabną bieliznę?
– Widzisz, Adela, chciałam poczuć się młodsza. Ale doszłam do wniosku, że podróży w czasie nie można dokonać w starych gatkach. Zbyt mocno swędzi.
– No jasne – potaknęła Ludka. – Żaden naukowiec nie podróżuje w czasie w zbroi i z mieczem zerwikapturem u boku!
– Ludmiło, żaden naukowiec nie podróżuje w czasie – zaoponowała Maryna lat 59.
– Może ich nie stać. Chyba słabo zarabiają – przypuściła Gryzelda. – Powinni częściej grać w Milionerach, czy coś podobnego zrobić...
– Jak coś swędzi, to trzeba wyrzucić do lamusa – zaproponowała milcząca dotąd Dioniza lat 76.
– Nie można przeszłości wyrzucać na śmietnik! – zaprotestowałam.
– Co proponujesz? – spytała rzeczowo Kunegunda lat 88.
– Zróbmy muzeum. Muzeum bielizny. Niech każda przyniesie swoje stare gacie, skarpety i gorsety. Podwiązki i pończochy. Koronki i fiszbiny!

Zacieśniłyśmy nasze grono, szepcząc gorączkowo i omawiając pomysł, który nas wszystkie zapalił. Nie zauważyłyśmy, jak podjechał dostawczak z pieczywem. Sklepowe wyłożyły chleb i bułki na półkę, ale nikt nie kwapił się do zrobienia zakupów. W końcu kierowniczka wyszła przed sklep, zachęcając nas do wejścia do sklepu.

W imieniu nas wszystkich obejrzała się w kierunku kobiety zza lady Kunia.
– Świeże? Tylko stare się liczy! Czerstwe, rozumie pani?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz