czwartek, 25 lipca 2013

Chrapak.

Jednego dziś bardzo żałuję: nie ma już sklepów z sieci 1001 DROBIAZGÓW. Nie ma miejsca, gdzie pod jednym dachem byłaby suszarka na naczynia, wycieraczka do butów, plastikowy numer na drzwi od mieszkania i czajnik do zaparzania herbaty. Owszem, są takie działy w dużych hipermarketach, ale ja nie mam głowy do zgiełku, jaki panuje w tych wielko-powierzchniowych sklepach. Nie znoszę wytyczonego szlaku, miłej muzyki, która ma mnie zachęcać do większych wydatków ani nachalnych hostess, które wciskają ci kolejny serek do paszczy. Wolę kameralne sklepy. Istnieją takie wyjątki w branży AGD, ale ich asortyment jest wąski i mało interesujący.

Przed 30- laty kupiłam chrapak w 1001 DROBIAZGÓW. Przydawał mi się, gdy świętej pamięci mąż przysypiał po dniu pracy, a ja starałam się go przebudzić w taki sposób, by nie domyślił się, że to moja sprawka. Ważne to było dlatego, że budzenie niby spracowanego małżonka zawsze kończyło się awanturą. Dlatego chrapak pełnił ważną rolę w utrzymywaniu rodziny, po prostu stanowił ważny element w zapobieganiu rozwodów. Z chrapakiem można było dochrapać się imponującego stażu w małżeństwie.

Przypomniałam sobie o chrapaku, gdy przedwczoraj Władek lat 97 zaziębił się i obwieścił, że kładzie się do łóżka, bo żyć mu się nie chce, gdyż ma temperaturę w wysokości 37 stopni i dwóch kresek. Przyjaciela nie zostawia się w biedzie, więc obiecałam mu, że upichcę rosół z kury i odwiedzę go, przynosząc ze sobą różne smakołyki.

Rzeczywiście, co nieco ugotowałam i wybrałam się wczoraj w odwiedziny do powstańca. Wzięłam ze sobą jeszcze coś. Coś, co miało go szybko przywrócić do kondycji w sposób nieinwazyjny chemicznie. Wzięłam chrapaka. Miał on wygląd chryzantemy.
– Władku – zwróciłam się do AK-owca, gdy już podałam mu świeżo zaparzoną herbatę z cytryną – choremu przynosi się kwiaty. Piękny, prawda?
– Chryzantema? Chcesz już mnie pochować?
– Odwrotnie, kochasiu.

Władek najadł się rosołu, potem smakołyków, a na koniec poprosił, bym przeczytała mu najnowsze wieści z wczorajszej gazety. Szybko przy tym usnął. A jak usnął, to zaczął świszczeć. Przypatrywałam się chryzantemie, czyli chrapakowi. Postanowiłam odsunąć fotel, by oddalić się od AK-owca.

Gdy Władek chrapnął, chryzantema zareagowała na specyficzną falę akustyczną, pochyliła się do nozdrza powstańca i zaczęła inhalować go strumieniem czystego powietrza.
– Co jest do cholery? – krzyknął powstaniec.
Ja jednak udawałam, ze sama śpię. Powstaniec znów przymknął oczy i sytuacja się powtórzyła. Trwało tak do wieczora. Udałam, że się przebudziłam.
– Adela, coś mi przeszkadza spać!
– Może to ta chryzantema – stwierdziłam obłudnie. – Wezmę ją z powrotem do domu.

I wróciłam do siebie. Władek noc przespał całą i rano był rześki, znaczy zdrowy. Natomiast gdyby nie poczuł chrapaka, to wyspałby się w dzień, w nocy by oglądał pornusy i rano znów narzekał na przemęczenie. Już ja znam tych męskich pacjentów! Na nich trzeba albo chrapaka, albo kubeł zimnej wody. A to drugie lepsze jest latem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz