czwartek, 7 listopada 2013

Linie papilarne.

Zawsze coś zbierałam. W dzieciństwie były to porcelanowe lalki, długopisy, lusterka kieszonkowe z obrazkiem z tyłu, potem kolekcjonowałam znaczki, wkładając je do kolejnych klaserów, aż w końcu rzuciłam kancery. Do pasji zbieractwa wróciłam kilka lat temu, kiedy zaczęłam zbierać linie papilarne. Zajęłam się dość poplątaną dziedziną, ale lubię łamigłówki, więc bardzo mnie to rajcuje.

Na początku borykałam się z problemami organizacyjnymi, bo linie papilarne zajmują dużo miejsca. Zawieszałam je pod sufitem w długim korytarzu, ale pająki zaczęły pleść na nich pajęczyny, zamazując tożsamość dawcy linii. Na pomysł skatalogowania trafiłam przypadkiem. Akurat urwał mi się guzik od koszuli nocnej. Dawniej machnęłabym na to ręką, bo nie miałam aż tak dużego biustu. Teraz czasami otwieram drzwi listonoszowi, innym razem wcześnie wpadnie do mnie Władek lat 97 i każdy z nich zapuszcza żurawia w mój dekolt. Zatem wzięłam się za szycie i mój wzrok padł na szpulkę z nićmi. I już wiedziałam, że będę nawijać linie papilarne na szpulki.

Najtrudniej zdjąć linię z delikwenta. Na początku dawałam się dotykać, w pogoni za realizacją pasji wystawiając połacie swego ciała na linie papilarne dopiero co poznanych kobiet i mężczyzn. Ale ostatnio trochę się zmarszczyłam i linie zrobiły się łamane. Właściwie to ratowałam się już tylko niewielką powierzchnią gładkiej skóry.

Dziś przed poranną mszą świętą wpadłam do zakrystii, przypominając sobie, że nie mam jeszcze w swojej kolekcji linii papilarnych wikarego.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – przywitał mnie z uśmiechem wikary.
- Niech będzie – odpowiedziałam, po czym od razu przeszłam do meritum. – Nie mam księdza linii. Chcę to załatwić przed mszą, bo później nie dopchnę się przez te tłumy podfruwajek skupione wokół ornatu.
- To młode i dobre duszyczki.
- I gładkie – przyznałam duchownemu rację. – Właściwie mogłabym zdjąć linie z którejś z nich, ale ksiądz wie, jaka jest młodzież. Nieufna wobec starej, pomarszczonej ręki.
- W czym mogę pomóc, Adelo?
- Tylko przyłóż rękę, dobrodzieju – poprosiłam, podciągając do góry kieckę. – Specjalnie założyłam stringi, żeby nie musieć księdza gorszyć ściąganiem gatek.
- Ach, nie musiałaś się aż tak bardzo starać, córko. Przyłożę rękę na prawy pośladek. Duchowny nie może na lewy.
- Ma ksiądz dojście do arcybiskupa?
- Do byłego? Mogę zaklepać spotkanie – zgodził się usłużnie wikary.

Kiwnęłam głową w podzięce i poszłam do kościoła. Usiadłam w ławce przy ambonie. Władek siedział obok. A ja nie wiedziałam, co mnie bardziej rozgrzewa: płomienne kazanie wikarego czy jego linie papilarne na prawym pośladku, czy może zaklepane spotkanie z arcybiskupem Paetzem. Żar, który mnie wypełniał był bardzo przyjemny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz