Każda dzielnica może pochwalić się swoją elitą. Na poznańskiej Wildzie forpoczta miejscowych geniuszy spotyka się cyklicznie, by przy dyskretnie popijanym alkoholu toczyć dyskusje na tematy ważne, a czasem bardzo ważne. Również i ja wraz z Kunią wybrałam się, by współuczestniczyć w podejmowaniu decyzji najbardziej istotnych. Akurat gdy weszłam do siedziby stowarzyszenia, jeden z członków organizacji udawał flamandzką pchłę, a reszta nad nim się pastwiła. „Za bardzo podskakujesz pod kulturę, gnojku”, „ach, nie myślałam, że tyle krwi pan mi upuści”, „sia-ba-da-ba-ba, sia-ba-da-ba-ba” – biadolili, wrzeszczeli, nucili. Nie wiedziałam, jak w tym się znaleźć, więc tylko rzekłam zwyczajne „dzień dobry”.
– Słyszałam, że dziś ma odwiedzić państwa ktoś bardzo ważny z Warszawy – bąknęłam nieśmiało, do jednego z bardziej przytomnych aktywistów – dlatego odważyłyśmy się tu przyjść.
– Jasny gwint, ale burdel – zdiagnozowała Kunia.
– To prawda, ktoś tu się zjawi – odrzekł lokalny geniusz, który odłączył się od rozbawionej czeredy towarzyszy. – Ponoć ktoś bardzo ważny, ale to się dopiero okaże – szepnął konfidencjonalnie.
– Czy zatem nie jest u was zbyt głośno?
– Myślę, że to cisza przed burzą – ocenił filozoficznie.
Pomieszczenie było spore, złożone m.in. ze sceny, na której aktualnie pląsali członkowie KIWi. Usiadłam skromnie w pierwszym rzędzie, zagłębiając się w program na miesiąc grudzień. Niestety, nie było tam awizowanego na dziś spotkania z kimś bardzo ważnym ze stolicy.
– Ponoć ma zjawić się sam pan Kaczyński – oznajmił jeden ze staych bywalców.
– Dobrze, że szuka kontaktu z inteligencją – ucieszyła się Kunia – ale dlaczego tutaj?
– Dlaczego nazywacie się KIWi, a nie zwyczajnie KIW? – zainteresowałam się.
– Musimy udawać nieloty, inaczej nikt z obecnej władzy by nas nie odwiedził – usłyszałyśmy wyjaśnienie.
W tym momencie poczułam, że rzeczywiście znalazłyśmy się wśród lokalnych geniuszy. Emerycji Przepolskiej, którą reprezentowałyśmy, zależało na zdobyciu choćby cichego poparcia takich środowisk. I wtedy doszedł do nas inny lokalny aktywista, cicho oznajmując, że za chwilę wprowadzą gościa z Warszawy.
– To może chociaż zapowiedzcie go – poprosiłam.
I mój głos stał się jakby obwieszczeniem tego, co się stało. Otóż wszedł jakiś młokos w niezłym garniturze, może to był nawet doradca ministra Macierewicza, i ustawił przed nami Alika.
– Co to za kot? – prychnęła Kunia.
– Kot pana Kaczyńskiego – usłyszałyśmy odpowiedź.
Tak rozpoczęło się właściwe spotkanie członków KIWi. Dyskusji nie było. Była za to kontemplacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz