piątek, 23 lipca 2010

Władek lat 94 przechodzi do rękoczynów.

Przez ziemie polskie niejeden front przeszedł. Przynosiły one wiele zniszczeń, ale też poprawiały narodowy genotyp. Z domieszką krwi Wikingów, Tatarów, von Jungingena, Napoleona, carycy Katarzyny i Rokossowskiego staliśmy się kosmopolityczni. Nie łączy już nas tak bardzo wspólna ojczyzna, ale jeszcze większe wartości. Przede wszystkim krzyż oraz – co normalne w czasach pokoju – front atmosferyczny.

Dziś przeszedł taki front, że aż padłam krzyżem. Nie w geście błagalnym, lecz z bólu. Wszystkie mięśnie zaczęłam odczuwać. Krzyk przywodziciela przywiódł mi na myśl Władka lat 94, który wprawdzie pluł na kosmopolitów, ale do krzyża nic nie miał. Postanowiłam do niego zadzwonić.
– Władku, czuję się, jakby ktoś dał mi łupnia.
– Jakiś łupek? Mam go sprać po mordzie? – Władek z kanałową przeszłością Powstania Warszawskiego zawsze był wyrywny.
– Łupek? Władek, ty masz za dużo gazu! O krzyż mi chodzi!
– Nie drzyj się, Adela! Mów wprost, o co chodzi.
– Potrzebuję masażu.

Władek przykuśtykał po 43 minutach. Już od progu krzyknął:
– Adela, rozbieraj się!
– Nic z tych rzeczy. Zrobisz mi masaż przez koszulę nocną.
– Wykluczone. Kupiłem oliwkę „Bambino” z witaminą F. Zdejmuj ciuchy. No, jazda!
– Tylko bądź delikatny.
– Nie martw się, będziesz jak ten gej oliwny.
– Że co?
– Połóż się krzyżem.

Władek lat 94 przeszedł do rękoczynów. Nie będę się wdawać w szczegóły, ale to było prawdziwe rękodzieło. Władek w ręku miał fach, oliwkę i kawałki mego ciała. Czułam na sobie przejazd dzikich ord, obnażone torsy Wikingów, zrozumiałam instynkty carycy Katarzyny.
Przejście frontu atmosferycznego to wcale nie taka straszna rzecz. Tylko trzeba mieć podręcznego Władka lat 94...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz